Rozdział 3
Hejjjjj, jak się mieliście przez ten 1 rok, 7 miesięcy i 7 dni? Ja bardzo źle. Ale nie ważne udało się napisać ten przeklęty rozdział i tylko to się liczy. Jeśli rozważacie zamordowanie mnie za tak długą nieobecność to pamiętajcie: martwa ja nic więcej nie napisze:)
Więc z tą wesołą myślą zapraszam na rozdział 3.
NikeVictoria18
*****
Harry nie miał już sił. Cały tydzień starał się unikać Wesleya i Granger jak mógł ale oni zawsze wracali. To, wraz z niekończącymi się koszmarami, go wykańczało. Do tego jeszcze ten Snape, który cały czas się na niego gapił i zwracał uwagę na wszystko co robi. Doszło to do tego momentu Kiedy Harry stwierdził, że ma dość. Siedział właśnie w Pokoju Wspólnym, w okropnym hałasie i zgiełku słuchając bezsensownych rozmów dookoła niego. Ron i Hermiona byli irytujący jak zawsze, a on nie marzył o niczym innym jak o jakimś pretekście żeby się z stamtąd wyrwać. I wreszcie wpadł na pomysł - banalny z resztą.
- Wiecie co, zapomniałem czegoś z biblioteki - powiedział szybko i wybył nie dając im czasu na odpowiedź.
Dosłownie przebiegł przez korytarze i zatrzymał się dopiero gdzieś w okolicy lochów. Nie zamierzał wybierać się do biblioteki, chciał uniknąć spotkania z byłymi przyjaciółmi za wszelką cenę. Wszedł do jakiejś pustej klasy i usiadł na parapecie podwijając kolana do brody. Ukrył twarz w dłoniach i zacisnął je kurczowo we włosach. Nie wytrzymywał już tego psychicznie. Spomiędzy palców zaczęły wypływać łzy, a jego ramiona za trzęsły się od tłumionego szlochu. Umiejętność cichego płakania była jedną z pierwszych, których nauczył się u Dursleyów.
Czuł się okropnie, jego rany nie chciały się goić - wręcz przeciwnie, jątrzyły się i bolały coraz bardziej. Do tego nie był w stanie spać i cała ta chora sytuacja go wykańczała. Zatrząsł się, w klasie było zimno. Cichy szloch wyrwał się z jego ust ale zaraz został stłumiony. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Jak wydostać się z tej beznadziejnej sytuacji. Wziął głęboki oddech żeby się uspokoić. Na początku musiał wyzdrowieć. Do tego były mu potrzebne eliksiry, ale nie miał gdzie je uwarzyć. Lochy i klasa do eliksirów były raczej złym pomysłem. Może Komnata Tajemnic? Ale nie bardzo miał ochotę tam przebywać.
Wstał z parapetu, przetarł oczy i poprawił szatę. Wyszedł z klasy zastanawiając się nad jakimś spokojnym miejscem. Kiedy był już w połowie drogi do biblioteki przypomniał sobie o czymś.
- Zgredek - zawołał, a po sekundzie zmaterializował się przed nim skrzat
- Tak, Harry Potter sir? - spytał swoim piskliwym głosem
- Czy w Hogwarcie jest miejsce, w którym mogę w spokoju ważyć eliksiry i, o którym nikt nie wie?
- Tak Harry Potter sir - odpowiedział skrzat - Pokój Życzeń na trzecim piętrze, wystarczy tylko przejść trzy razy przed pustą ścianą obok gobelina z Tańczącymi Trolami myśląc czego się chce.
- Świetnie - powiedział Harry - dziękuję ci Zgredku
Mały skrzat znikł, a chłopak pokierował się prosto na trzecie piętro. Przeszedł trzy razy przed wskazaną ścianą i pojawiły się drzwi. Przeszedł przez nie i znalazł się w w pełni wyposażonym laboratorium do eliksirów i z łóżkiem w jednym rogu. Przystąpił do pracy.
***
Tymczasem Draco razem z Blaisem, Theo i Pansy byli naprawdę skonsternowani. A powodem tego stanu był nie kto inny jak Harry Potter. I nie było by w tym nic dziwnego - często rozmawiali o Potterze - gdyby nie to, że Harry Potter wcale nie zachowywał się jak Harry Potter. Wręcz przeciwnie. Z rodowitego Gryfona chłopak zmienił się w wydawałoby się Ślizgona z wieloletnim stażem. Cała grupka obserwowała chłopaka od ich dziwnego spotkania w pociągu i z każdym kolejnym dniem coraz bardziej nie wiedzieli co o nim myśleć.
Kiedy na schodach Potter popisał się swoimi perfekcyjnymi umiejętnościami aktorskimi zaczęli myśleć, że na prawdę pasowałby do Slytherinu. A to samo w sobie było niepokojące. Potter w Slytherinie - tego świat nie widział i nie był gotowy aby to zobaczyć. Swoją drogą było dużo niepokojących rzeczy w Potterze. Wydawał się być jakiś nieobecny, bardzo mało jadł - prawie wcale - i większość czasu spędzał w bibliotece zakopany w książkach. Do tego na eliksirach popisał się ponadprogramową wiedzą i oddał idealnie uważony eliksir. A przecież jeśli chodziło o eliksiry to Potterowi nigdy nie szły dobrze. Również na innych zajęciach zdawał się wieść prym. Nigdy się nie zgłaszał, ale wywołany do odpowiedzi zawsze odpowiadał bezbłędnie i pierwszy wykonywał wszystkie zaklęcia. Jednym słowem zachowywał się jak nie Potter. Ale mimo wszystkich zaobserwowanych odejść od normy Ślizgoni mieli wrażenie, że to nie wszystko.
Wracali właśnie z biblioteki, w której wyjątkowo nie zastali Pottera. Wybrali drogę na około aby pogadać jeszcze chwilę w spokoju poza pokojem wspólnym, kiedy przechodząc obok jednej z pustych, nieużywanych sal usłyszeli jakiś dźwięk. Powoli podeszli do drzwi i zajrzeli do środka.
I on tam był. Siedział skulony na parapecie ukrywając twarz w dłoniach. Drżał. Dopiero kiedy rozległ się cichy szloch zrozumieli, że płacze. Wyglądał na kompletnie załamanego. Ślizgonom zrobiło się go żal. Co takiego się stało, że chłopak był w takim stanie emocjonalnym?
Po chwili czarnowłosy wstał, przetarł twarz i nałożył swoją zwyczajową bezuczuciową maskę. Wyglądał teraz jakby nic się nie stało. Mała grupka odsunęła się szybko od drzwi i zachowała się za załomem korytarza kiedy chłopak wyszedł z klasy. Skierował się w stronę biblioteki i szybko zniknął im z oczu. Dopiero wtedy wyszli ze swojej kryjówki. Draco, Teo, Blaise i Pansy wymienili porozumiewawcze spojrzenia i pobiegli do Pokoju Wspólnego Slytherinu.
Zatrzymali się dopiero w dormitorium Draco, Blaisa i Theo. Usiedli wszyscy na łóżkach. I gapili się na siebie w zdumionej ciszy.
- Okej, co to do cholery było spytał w końcu Blaise
- Coś jest bardzo nie tak - powiedziała Pansy
- Może ktoś go podmienił? - padło pytanie
- Nie bądź głupia Astoria - zanegował Draco
- Ale to ma sens! - broniła się - Od początku roku Potter zachowuje się dziwnie, zupełnie jak nie on. Poza tym nigdy nie widziałam, żeby był dobry z eliksirów, a teraz jest lepszy niż Draco - Draco prychnął obrażony ale nie mógł zaprzeczyć - Poza tym - kontynuowała Astoria - takie umiejętności aktorskie nie pojawiają się z dnia na dzień, to trzeba ćwiczyć. A żeby móc stworzyć tak perfekcyjny sztuczny uśmiech to trzeba by ćwiczyć przez całe życie!
- No chyba, że Potter ćwiczył przez całe życie i tak naprawdę nie znosi rudego i tej szlamy Granger tylko udawał i dopiero teraz zauważyliśmy - wysunął hipotezę Teo
- Nawet jeżeli to nigdy się nie dowiemy - odpowiedział sceptycznie Blaise
- Właściwie to możemy się dowiedzieć - przerwał im Draco - możemy uwarzyć Veritaserum i mu podać
- Jak ty chcesz podać Veritaserum Potterowi? - spytała ironicznie Pansy
- Coś się wymyśli - odpowiedział Draco - ale teraz to musimy zdobyć to Veritaserum
- Możemy przecież uwarzyć - powiedział Blaise
- Uwarzyć, albo wziąć z zapasów mojego wujka - powiedział konspiracyjnie Draco
- Chcesz zabrać coś z prywatnych zapasów Snape'a!? - spanikował Teo - Ja się na to nie piszę!
- Och weź nie shizuj, trzeba ustalić plan...
***
Kiedy ślizgoni konspirowali Harry ważył sobie spokojnie eliksiry. Uwarzył sobie przeciwbólowy, słodkich snów i jeden z leczniczych które sobie zaplanował kiedy stwierdził, że tyle już na dziś wystarczy. Już spoglądając na fiolki można było stwierdzić, że są idealne. Był z siebie bardzo dumny, jego ciężka praca przy warzeniu i modyfikowaniu receptur się opłaciła. Rozmasował delikatnie swoje obolałe mięśnie i pokierował się w kierunku łóżka. Machnięciem różdżki zmienił swoje ubranie na piżamę, wziął po jednym ze swoich eliksirów i wczołgał się do łóżka. Jutro zajmie się resztą eliksirów, jego rany zaczną się wreszcie leczyć i od teraz będzie mógł się chować w pokoju Życzeń przed Ronem i Hermioną. Tak, jutro będzie dobry dzień.
***
Następnego dnia był bardzo zły dzień. Harry zapomniał ustawić sobie budzik, w związku z czym zaspał na śniadanie. Nie żeby specjale planował coś na nim zjeść, ale wzbudziło to jeszcze większe podejrzenia u jego byłych przyjaciół, którzy teraz nie z ciągali z niego wzroku i wypytywali gdzie wczoraj był, czemu nie było go w dormitorium i czemu spóźnił się na śniadanie. Przez całą lekcję zielarstwa z Puchonami musiał grać uprzejmy i przepraszający uśmiech tłumacząc im, że zasnął w bibliotece. Na szczęście kłamstwo się udało, bo mimo, że Ron i Hermiona byli w bibliotece szukając go, to nie mieli ze sobą mapy Huncwotów (Harry zamknął swój kufer). Wiec czarnowłosy wytłumaczył im, że miał pelerynę niewidkę na sobie bo planował czytać po ciszy nocnej i po prostu go nie zauważyli. Na jego szczęście to łyknęli.
~ Swoją drogą ~ pomyślał ~ przydałoby się sprawdzić czy Pokój Życzeń pojawia się na mapie.
Harry wielokrotnie przeglądał mapę Huncwotów i nigdy nie zauważył żadnego Pokoju Życzeń więc można zakładać, że jego ojciec i jego grupa przyjaciółmi o nim nie wiedzieli i nie umieścili go na mapie. W związku z czym, będąc tam, będzie niezauważalny dla byłych przyjaciół, nawet jeśli zostawiłby przypadkiem mapę na wierzchu. Do czego oczywiście nie planował dopuścić.
Po całej tej gehennie Harry powlókł się w deszczu (bo oczywiście, że musiało padać) po śliskiej i błotnistej ścieżce z powrotem do zamku. Na miejscu wszyscy Gryfoni i Puchoni zarobili sobie wielki ochrzan od Filcha za zabłocenie posadzki w holu. Niektórzy (w tym oczywiście Harry) dostali nawet po głowie.
Kiedy już uciekli przed wściekłym dozorcą i jego kotem przyszła kolej na Wróżbiarstwo.
~ Wspaniale, cała godzina siedzenia w ciasnym dusznym pomieszczeniu na szczycie wieży i wysłuchiwanie jak stara pijaczka przepowiada moja śmierć co pięć sekund ~ pomyślał Harry
Po wwleczeniu się wreszcie do klasy Sybilli Trelawney Harrego bolały ponownie wszystkie rany, siniaki i złamania które przestały go boleć za sprawą eliksiru przeciwbólowego zażytego dziś rano. Jedynym plusem tej beznadziejnej sytuacji był fakt, że Hermiona nie chodziła na wróżbiarstwo, więc liczba wlepiających się w niego wścibskich par oczu zmniejszyła się z dwóch do jednej. Przez całą lekcję Harry przysypiał i nie zwracał uwagi na dokładnie 17 przepowiedni śmierci wypowiedzianych kolejno coraz bardziej dramatycznym tonem przez profesor Trelawney. W tym momencie pragnął śmierci.
Kiedy ta męczarnia się skończyła Harry ruszył na następną w planie lekcję - Obronę przed czarną magią ze Ślizgonami - z Ronem nieustanie dyszącym mu w kark. W połowie drogi dołączyła do niego Hermiona, a po dotarciu do klasy jego obstawa ustawiła się po obu jego stronach.
W chwili, w której Harry wszedł do klasy uderzyło w niego złe przeczucie. I kolor różowy. Całe ściany były nim pokryte, a do tego mnóstwo koronki i malowane talerze z kotkami, które co chwila ruszały się i zmieniały pozycje co sprawiało psychodeliczne wrażenie. W skrócie oczy bolały i dusza tak samo.
To zdecydowanie nie skończy się dobrze. Był tego pewny. Jednak kurczowo trzymając się resztki nadziei rozejrzał się za jakimś dogodnym miejscem, najlepiej z tyłu klasy. Na szczęście znalazł takie, i do tego miało tylko jedno wolne miejsce obok. Co oznaczało, że tylko jedno z jego byłych przyjaciół będzie mogło usiąść obok niego. Mogło być lepiej, ale mogło być też gorzej więc bilans jest na plus. Usiadł szybko i zgarbił się na krześle. Teraz tylko nie rzucać się w oczy i udawać, że nie istnieje (chociaż kiedy próbował tego kiedy miał 12 lat uzyskał wynik przeciwny do zamierzonego).
Kiedy już wszyscy się usadowili na miejscach do klasy weszła nauczycielka. O ile można tak tę różową ropuchę nazwać. Wątpliwe. Harry miał przecie, że nawet Trelawney jest lepszą nauczycielką od niej. Różowa ropucha postanowiła zacząć swoją pierwszą lekcję od terroru, zapewniają sobie gwarancję, że nikt jej nie polubi.
"Nauczycielka" była znowu ubrana w swój obrzydliwy różowy puchaty sweterek z opaską z wielką czarną kokardą na czubku głowy, co sprawiło, że wyglądała trochę jak jeden z kociaków ze ściany po kąpieli w różowej farbie.
- Dzień dobry - powitała ich swoim przesłodzonym głosem
Kilka osób wymamrotało "dzień dobry" bez entuzjazmu. Umbridge się to nie spodobało.
- Ojojoj - zacmokała - Coś wam to nie wyszło. Bardzo proszę powtórzyć: Dzień dobry Pani profesor Umbridge.
- Dzień dobry Pani profesor Umbridge - powtórzyła bezmózgim chórkiem klasa
Umbridge zacmokała jakby to wciąż nie było satysfakcjonujące, ale na razie im odpuszczała. Na razie. Odwróciła się w stronę tablicy i stuknęła w nią swoją krótką jak jej własne tłuste palce różdżką. Zaczęły pojawiać się słowa.
Obrona przed czarną magią
Powrót do podstawowych zasad
Cele programu:
1. Zrozumienie zasad leżących u podstaw magii obronnej
2. Nauczenie się rozpoznawania sytuacji, w których magia obronna może być użyta zgodnie z prawem.
3. Umieszczenie wykorzystania magii obronnej w kontekście jej praktycznego użycia.
Wszyscy milczeli. Umbridge spojżała na nich jakby byli niedorozwojami.
- Czemu tak siedzicie? Przepisujcie.
Nastąpiła kolejna chwila ciszy przerywana jedynie cichym dźwiękiem skrobania piór o pergamin, kiedy wszyscy wykonywali to durne polecenie. Nawet ślizgoni wymieniali zdegustowane spojżenia. Kiedy skończyli i ponownie wlepili swoje spojrzenia w Umbridge ta się odezwała:
- Dobrze, zakładam że wszyscy mają Teorię magii obronnej Wilberta Slinkharda?
- Tak, Pani profesor Umbridge - wymamrotała bez entuzjazmu klasa
- W takim razie otwórzcie wszyscy na stronie piątej i przeczytajcie "Uwagi da początkujących"
Rozległ się dźwięk wyciąganych książek i wszyscy bez gadanie skierowali swoje oczy na niezwykle nudny tekst. Wszyscy z wyjątkiem Hermiony Granger. Ona siedziała wyprostowana w swoim krześle trzymają swoją rękę wyciągniętą wysoko w górę. Kiedy już połowa klasy miała swój wzrok skierowany nie na tekst a na nią Umbridge stwierdziła, że nie może już tego ignorować.
- O co chodzi panno...?
- Granger
- Granger. Czy chcesz zapytać o coś dotyczącego tego rozdziału? - zapytała ropucha tym swoim przesadnie słodkim głosem, którego Harry naprawdę zaczynał nienawidzić
- Nie odnośnie tego rozdziału, ale odnośnie programu nauczania - odpowiedziała Hermiona
- A czego nie rozumiesz? - zapytała Umbridge, najwyraźniej nie pojmując jak chory ten program był
- Nie ma tam mowy o użyciu zaklęć obronnych - powiedziała swoim wymądrzającym się tonem Granger.
Irytacja Harrego narastała z każdym wypowiedzianym przez kogokolwiek słowem. Po tym pytaniu do kłótni z Umbridge zaczynała dołączać się reszta klasy, a ropucha coraz bardziej podnosiła głos. Harry pomasował skronie, naprawdę bolała go już głowa. Już wcześniej, źle się czuł, a podniesione głosy zdecydowanie nie pomagały. Jego cierpliwość była na wyczerpaniu.
- To nie będziemy używać czarów!? - wypalił Ron
- Uczniowie podnoszą ręką na moich zajęciach kiedy chcą się o coś zapytać! - prawie krzyknęła Umbridge, której też już kończyła się cierpliwość.
Ron podniósł rękę i powtórzył swoje pytanie najbardziej sztucznie uprzejmym tonem z możliwych.
- Teoria wam w pełni wystarczy do zdania egzaminów panie Wesley - odpowiedziała
- Jak mamy się bronić znając tylko teorię? - zapytał Seamus Finnigan
RĘKA! - krzyknęła już wyprowadzona z równowagi ropucha
Seamus postąpił przykładem Rona i powtórzył swoje pytanie w taki sam sposób.
- A przed czym wy mielibyście się bronić? W mojej klasie nie grozi wam przecież żadne niebezpieczeństwo - Umbridge powrócił do swojego przesłodzonego tonu
Harry naprawdę wątpił w jej słowa. Jak do tej pory każdy jeden nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią zaatakował go i próbował zabić przed końcem roku. Wątpił aby w tym przypadku było inaczej. Może nie koniecznie spróbuje go zabić ale było 90% szans, że spróbuje rzucić na niego któreś z niewybaczalnych.
- Mamy na myśli poza szkołą - dopowiedziała irytująca Granger, która do tej pory nie opuściła swojej ręki
- A kto według ciebie miałby zaatakować takie dzieci jak wy? - spytała Umbridge znowu swoim okropnie przesłodzonym tonem kiedy już odzyskała kontrolę nad swoim gniewem
Dla Harrego to była ostatnia granica, która właśnie została przekroczona. Ten dzień już był dla niego wyczerpujący, a wszystkie ostatnie wydarzenia sprawiły, że gniew gotował mu się tuż pod powierzchnią skóry. Teraz właśnie stracił nad nim kontrolę.
- No nie wiem? - jego głos ociekał ironią i sarkazmem - Może Lord Voldemort?
W sali zapadła cisza. Słychać było bzyczenie muchy gdzieś pod sufitem. Wszyscy na niego patrzyli.
- Dziesięć punktów od Gryffindoru - wydyszała Umbridge - Postawmy parę spraw jasno. Powiedziano wam, że pewien czarnoksiężnik powrócił zza grobu...
- Nigdy nawet w nim nie był - przerwał jej bezczelnie Harry, ona zmierzyła go morderczym spojrzeniem
- Panie Potter, jeśli pan natychmiast nie przestanie na dziesięciu punktach się nie skończy - sapnęła w jego kierunku - Jak już powiedziałam, powiedziano wam, że pewien czarnoksiężnik odzyskał swoją moc. To kłamstwo.
- To nie kłamstwo - wysyczał Harry z jadem
- SZLABAN Panie Potter, jutro o piątej w moim gabinecie! - krzyknęła Umbridge, dyszała ciężko z wściekłości, a jej pierś falowała kiedy próbowała wziąć oddech przez swoje sapnięcia - Więc powtarzam, to jest kłamstwo!
Harry stracił już każdą uncję samokontroli. Wstał ze swojego miejsca, wszyscy wlepiali w niego oczy. Jego egzemplarz Teorii Magii Obronnej zaczął płonąć na brzegach.
- Więc Pani zdaniem Cedrik Diggory zginął na własne życzenie? - zapytał rozdygotany
Wszyscy wstrzymali oddech. Nikt tak naprawdę nie wiedział co wydarzyło się tamtej nocy na cmentarzu.
- Śmierć Cedrika była nieszczęśliwym wypadkiem - wypluła Umbridge
- To było morderstwo - powiedział Harry - Zabił go Voldemort i ty dobrze o tym wiesz
- Podejdź tu Potter - powiedziała ropucha pisząc coś na małej, oczywiście różowej, karteczce
Kiedy Harry podszedł wcisnęła mu ją do ręki
- Zanieś to Profesor McGonagall - powiedziała chłodno
Harry nie wypowiadając ani słowa obrócił się na pięcie i wyszedł z klasy z dumnie wyprostowanymi plecami, trzaskając za sobą drzwiami.
*****
2743 słowa
(standard to 1700, to jest chyba mój rekord)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro