4.
Jay
Wutwutwutwutcodojasnejcholerysiętuwyprawiadostupiorunówinakijpierwszegomistrzaspinjitzu???????????????????!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Tak mniej więcej wyglądał mój tok myślenia. Mówiłem już, że jak się denerwuję, to zaczynam pleść co mi ślina na język przyniesie? Podobnie jest z myślami. Zupełnie jak kłębek miedzianych drutów podłączonych do prądu.
ZapTrap, jak mówi Cole.
No ale jak tu nie wpadać w panikę?!!!
Fakty są takie: stoi sobie kapliczka, na kapliczce cztery ciasteczka z wróżbą, a nad wszystkim podobizna Kaia przybita nożem do ściany.
To on żyje?!
Chwileczkę. No ja wiem, że Płomyczka pioruńsko trudno zabić. Ale stopienia przy użyciu Czterech Złotych Broni nawet on by nie przeżył!!!
Lloyd zdjął papier przybity do ściany.
Chwila ciszy dla podniesienia poziomu dramatyzmu....
- Mówi, że Kai żyje.
Hurra, Lloyd! Wygrałeś w Totka!
No ale jakim cudem żyje?!
Zane, kompletnie ignorując mój wewnętrzny monolog, chwycił jedno z ciasteczek, po czym je rozkruszył i wyjął świstek papieru.
- "Zostaliście zaproszeni na Turniej Żywiołów Mistrza Chena" - przeczytał. Reszta poszła za przykładem i też chwyciła po ciastku.
- "Dyskrecja jest priorytetem. Nikomu nie wolno powiedzieć o Turnieju" . O, super, czyli ładujemy się w bagno i nikt nie może wiedzieć. - odparłem po przeczytaniu swojej "wróżby".
- "Bądźcie o dwunastej w dokach. Nie wolno mieć ze sobą broni" - Lloyd brzmiał na lekko zdziwionego tym zakazem. Mi to tylko podniosło poziom podejrzenia. Z tego co widzę, to nie tylko mi, ale Zane'owi i Cole'owi też.
- "Jeżeli chcecie odzyskać swojego przyjaciela żywego, przyjdziecie" - cud, po prostu cud się stał. Cole nie zjadł ciasteczka od razu, tylko najpierw wyjął wiadomość. Jak tylko skończył czytać, wszystkie cztery papierki wybuchły w małych chmurach dymu.
Spojrzeliśmy się po sobie. Bez słów wiedzieliśmy, że idziemy. Jeżeli jest chociażby cień szansy, skoczymy dla Kaia w ogień.
Rozbiegliśmy się, każdy poleciał do swojego tymczasowego mieszkania, by chwycić potrzebne rzeczy. Ostatkiem tchu dopadłem do swojego warsztatu. Ups, jutro z pięknym uśmiechem powitam zakwasy. Może nie powinienem odpuszczać sobie treningu....
Chwyciłem plecak, ładując do niego dwa komplety ninja gi, trochę długotrwałych racji żywnościowych, zestaw narzędzi mechanicznych na wypadek gdyby Zane potrzebował naprawy i kilka komiksów z Fritz Doneganem. Po namyśle, na samą górę wrzuciłem zwykłe nunchako. Jak je znajdą, a zrobią to na pewno, zostawią mnie w spokoju. I nie odkryją innej broni.
Z ukrytego panelu za zegarem wyjąłem komplet ciemnoniebieskich szat z kapturem i założyłem go pod trzeci strój ninja. Na lewym karwaszu mam zwykłe ukryte ostrze, na prawym moje Phantom Blade. Do tego komplet noży do rzucania. Nie brałem miecza, bo tylko by mi przeszkadzał. Nie lubię go używać, miecze to domena Kaia. Wolę moje kochane nunchako.
O dziewiątej stuknęło okno w dachu. Było wystarczająco duże, by spokojnie przeszedł przez nie mistrz akrobatyki, ewentualnie dwóch ninja jeden po drugim. Cole i Zane byli już spakowani, a pod ninja gi mieli swoje asasyńskie zbroje. Przyszli tu tylko dlatego, że ubzdurali sobie, że mój warsztat to najlepszy kandydat na składzik tajnej broni.
Oddałem Cole'owi gotowy karwasz, dorzucając laskę z głową sępa i kapelusz gratis. Miał już na składzie sztylet kukri, kastety i rewolwer, chociaż tego ostatniego nie zamierzał brać z przyczyn oczywistych.
Zane z kolei miał łuk i kołczan, harpun, kilka noży myśliwskich i dmuchawkę z kilkoma rodzajami strzałek. Zwykłych, usypiających oraz halucynogennych.
Na wyposażeniu obowiązkowym ukryte ostrze.
Cole nawet skoczył do klasztoru by zwinąć stamtąd rzeczy Kaia. Będzie ich potrzebował, jak go odbijemy.
Wpół do dwunastej śmigamy dachami do doków, gdzie zostajemy ciekawą scenkę....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro