Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

prolog

Trzecie piętro w secesyjnej kamienicy. Za oknem głucha cisza, wszystko płynie tak leniwie, że nawet ptaki nie mają ochoty na ćwierkanie. Gdzie podziały się te wszystkie kolory życia?

Kuchnia jak z okładki, w której panuje wręcz sterylny porządek. Jedynie na blacie stoi uszczerbiona filiżanka chłodnej już czarnej kawy, do której zdążyło wpaść już kilka przywiędłych płatków róż.

Czy ktoś ucieszył się na ich widok? Może cieszyły ogrodnika swoim pięknem, wynagradzając jego długotrwały trud pracy? Albo wpadły w oko tej kobiecie, która przechodziła tuż obok kwiaciarni, licząc, że jej mąż jej takie kupi?

Piękne są marzenia śmiertelników, tak myślała B. w trakcie tańca w swoim przestronnym salonie. Ona również należała do śmiertelnego gatunku, jednak w jej mniemaniu, śmierć jej nie dotyczyła. Nie była krucha, jak inni i ogólnie jak inni. W jej świecie w ogóle nie było innych, była tylko i wyłącznie ona.

I ona.

Nie pamiętała co wcześniej robiła. Obudziła się na drewnianej ławeczce, czując zimno plastiku na swojej twarzy. Ostrożnie dotknęła materiału. Miała na sobie maskę, ale po co i dlaczego? Bóg wie ile tak przesiedziała w otoczeniu szarych budynków w plastikowej masce. Za włosami wymacała sznureczki, które przytrzymywały maskę. Zapragnęła ją zdjąć.

- Nie robimy tego. Oni nawet tutaj nas pilnują - powiedziała szeptem mijająca ją staruszka.

B. nie rozumiała nic z tej sytuacji. Jacy oni? Zmacała kieszenie swojego płaszcza. Nic za wyjątkiem pęku kluczy. Do których drzwi prowadziły? Do czego jej służyły? Czy w ogóle kiedykolwiek ich użyła? Na dobrą sprawę nie wiedziała gdzie mieszka.

Niepewna tego co robi, wstała z ławki. Poczuła, że coś spada jej na buty. Schyliła się, by podnieść ów przedmiot.

Zdjęcie

Piękna kobieta w granatowej marynarce i krawacie. W uśmiechu było jej do twarzy. Kim była i co robiła? Tego B. już nie wiedziała. Schowała fotografię głęboko w kieszeni i rozpoczęła swoją wędrówkę.

Każdy miał twarz ukrytą pod identyczną, szarą maską. Jedyne co pozwalało odróżnić płeć przechodnia to ubiór. Poza tym, całkowita cisza. B. zmierzała w kierunku przeciwnym niż większość przechodniów. W końcu dotarła do czegoś, co można było nazwać ulicą.

W szelestach ulic szarego nieznanego miasta, gdzie każdy krok jest niepewny, a zgiełk otaczających go ludzi jest przytłaczający, wędrowała samotna zagubiona B. Jej umysł był wypełniony tylko potrzebą znalezienia dachu nad głową, a myśli o tym mrowiły ją jak roje szarego złota.

Przemierzała wąskie uliczki, których murki wznosiły się wysoko nad nią, jakby chciały ją przytłoczyć swoją ponurą atmosferą. Każde okno było zasłonięte ciężką zasłoną, uniemożliwiającą spojrzenie do wnętrza budynków i zaznania prywatności lokatorów. Z każdym krokiem w głąb tej szarej nicości, czuła jakby coraz bardziej gubiła się w labiryncie ulic.

W oddali dostrzegła jakiś punkt orientacyjny - stara, zrujnowana wieża jakiegoś kościoła. Postanowiła podążać w jej kierunku, z nadzieją na odnalezienie drogi wyjścia z tego szarego marazmu. Jednak im dłużej szła, tym bardziej zaczynało jej się wydawać, że wieża znika w mglistej otchłani, ciągle pozostając poza zasięgiem wzroku.

W końcu podjęła decyzję, by odwrócić się i wrócić tą samą drogą, którą przyszła, w kierunku parku. Czuła, że w tej szarej, nieznanej jej metropolii szarości, nie ma dla niej ratunku. Czuła jak tętno i oddech przyspieszają. Nerwowo oglądała się po szarych, brudnych ścianach i ludziach w masce. Nogi B. miały zamiar odmówić posłuszeństwa. Świat zdawał się wirować.

Wdech i wydech.

Wdech i wydech.

Stop.

Ciemność.

Cisza.

Udało jej się okiełznać ten specyficzny stan. Za rogiem spostrzegła komisariat policji. Nagle dostała zastrzyku energii. Zaczęła biec, wzbudzając nieme zainteresowanie zamaskowanych. W mgnieniu dotarła pod drzwi budynku, ciągnąc wpierw za drzwi, na których napisane było “pchać”. Poprawiła się i z impetem wparowała do środka.

- Pomóżcie mi! Zgubiłam się!

Ale zaraz...

Ja nawet nie wiem kim jestem

W głębi korytarza spokojnym krokiem szedł również zamaskowany człowiek w policyjnym mundurze. Jego aura przeraziła jeszcze bardziej zdezorientowaną B.

- Jej urządzenie nie zostało skalibrowane prawidłowo. Naprawić - odezwał się monotonnym, lecz zdecydowanym tonem.

- Jakie urządzenie?! Co naprawić? - krzyk wyrwał się z jej gardła, gdy dwóch zamaskowanych chwyciło ją za ramiona.

Nicość





Witam wszystkich po długiej nieobecności!
Tym razem pojawiam się z czymś nowym, autorskim i mam nadzieję, że to również przypadnie Wam do gustu
Enjoy~~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #antyutopia