Miliarder w samolocie, czyli: jak kupić sobie Arzayleę?
Ciemnowłosa wchodzi właśnie do samolotu, omal nie uszkadzając sobie kostki, gdy potyka się na schodach. Ledwo zbiera się i staje o własnych siłach, co wcale nie jest tak proste na szpilkach o tej wysokości. Widząc rozbawiony wzrok stewardess prostuje się jeszcze bardziej i idzie przed siebie z dumą bijącą z jej oczu, o ile można tak je nazwać.
„Co się tak uśmiechacie, suki? Nie dorastacie mi do pięt, nawet bez szpilek nie zniżę się do waszego poziomu.", przemyka jej przez myśl.
Chciałoby się powiedzieć: pomyślała. Jednak czy to możliwe, że Arzaylea myśli?
Długonoga przemyka pomiędzy siedzeniami, zaciskając z niezdrowym dla niej skupieniem usta, by znowu nie wyłożyć się przy publiczności.
Przemyka wzrokiem po siedzeniach i wypatruje wolnego miejsca. Cóż, nie jest to takie proste, kiedy wszyscy ludzie przesuwają torby podręczne na siedzenie obok siebie, symulując, że to miejsce jest już zajęte.
Arzalyea w końcu dostrzega swoją ofiarę, która, prawdopodobnie jako jedyna, nie udała, że ma już towarzysza podróży.
„Szkoda, że nie ma nogi w gipsie. Wtedy już na pewno by mi nie uciekł.", uśmiechnęła się zdradziecko i wpakowała na siedzenie obok mężczyzny w kapeluszu, którego twarz zakrywała gazeta.
Prostuje się jeszcze bardziej i wygląda tak sztywno, jak tylko może wyglądać plastikowa lalka.
Przysuwa się do mężczyzny, wyczuwając najwyraźniej pieniądze.
-Dokąd jedziesz? - mówi, nie chcąc go oszczędzić.
-Tam, gdzie ty – odpowiada mężczyzna, odchylając rąbek gazety i spoglądając na nią z niesmakiem.
-Skąd wiesz, gdzie lecę? - pyta zaskoczona, mrugając przesadnie rzęsami.
-Bo to samolot do Los Angeles i, bynajmniej, nie zatrzymuje się po drodze w przerwie na siku? - mruczy znużony i powstrzymuje westchnienie.
„Czy ta dziewczyna naprawdę jest taka głupia, czy tylko udaje?", myśli zdegustowany, powracając do czytania gazety.
-Hej, jestem Arzaylea – Ciemnowłosa przedstawia się po chwili rzetelnie, lustrując wzrokiem zegarek mężczyzny i przy okazji go wyceniając. Sto dolarów, dwieście, trzysta, trzysta pięćdziesiąt... Dziewczyna przygryza wargi z zadowoleniem, w ogóle nie zwracając uwagi na właściciela, którego wyraz twarzy jest co najmniej wymowny. Wraz z nabijaną sumą, rośnie uśmiech na jej twarzy.
Gdyby tylko wiedziała, że to godzina...
-Hej, jestem Ashton i wciąż nie wierzę w twoją głupotę – odpowiada chłopak w kapeluszu, odkładając gazetę na bok i zrzucając płaszcz. - A teraz pomachaj do chłopaków, którzy siedzą w rzędzie obok i umierają ze śmiechu.
Arzaylea przybiera na swą twarz jeden z najsztuczniejszych i najbardziej zdradzieckich uśmiechów, marszcząc nos w dziwny sposób (jest to czymś zaskakującym, zwracając uwagę na tak ogromną ilość botoksu) i machając radośnie do pozostałych członków zespołu.
A miny Michaela, Caluma i Ashtona idealnie oddają emocje Luke'a:
„Boże, jeśli choć trochę mnie kochasz, spraw, by ona zginęła w katastrofie lotniczej. Ale najpierw pozwól mi wyskoczyć z tego samolotu."
__________________________________________________________________________
Hm, ten rozdział tu był. Wiem, że mało kto go widział, ale on naprawdę tu był, a potem... Albo znowu problemy z wattpadem, albo włam na konto, bo go usunęło. Nie wiem, co się działo, ale bynajmniej nie jestem z tego powodu zadowolona.
Cóż, w każdym razie, mam nadzieję, że wam się spodobał.
Oby do następnego! x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro