Rozdział 6
Wiatr wzrósł na sile i wkrótce niebo przesłoniły deszczowe chmury. Zmęczenie pojawiło się po kilku godzinach. Ból głowy, który odczuwała po ataku Wielobarwnych, wciąż się nasilał. Wiedziała, że oboje muszą odpocząć. Potrzebowali jednak bezpieczniejszego schronienia. Starała się zignorować nieprzyjemne uczucie, które jej towarzyszyło.
Około południa, gdy ciemne chmury były coraz niżej, zdała sobie sprawę, że z trudem łapie ostrość widzenia. Mrugała raz za razem, ale to nie pomagało. Znów czuła bezradność i brak sił tak jak po przybyciu na Wschód. Tym razem czuła się jednak znacznie gorzej. Traciła oddech, jakby coś zgniatało płuca od wewnątrz. Dłonie drżały, a świat zlewał się w jedną ciemną plamę. Starała się utrzymać równowagę. Czuła, że oparła dłoń o pień drzewa. Wyczuwała chropowatą fakturę pod palcami. Chciała zachować to odczucie. Oderwać się od pochłaniającego ją mroku. Próbowała utrzymać w umyśle wizję światła. Skupić się na blasku, ale ten był jedynie kropką na czarnym tle. Nie chciała ponownie zanurzać się w chłodzie i czerni. Nie chciała tam wracać! Kontur męskiej twarzy wisiał nad nią. Coś mówił, ale nie mogła usłyszeć ani jednego słowa. Później ogarnął ją mrok.
Wpierw otoczył ją lodowaty podmuch. Kłujący ból odbierał czucie w kończynach. Szukała ciepła, które poprzednio ją wyciągnęło. Szukała wsparcia, które poda jej pomocną dłoń. Lodowate palce, które ciągnęły w dół zdawały się silniejsze. Ilekroć próbowła się im wyrwać, coś szarpało ciałem dziewczyny natrętnie w przeciwną stronę. Nie chciała nigdy więcej, poczuć tego rozrywającego bólu. Próbowała walczyć. Wyrwać się z macek, które paraliżowały i odbierały dech. Czując przyjemne ciepło, chwyciła je znacznie mocniej, niż poprzednio. Pragnęła się nim otoczyć i nigdy nie pozwolić mu odejść. Przez chwilę miała wrażenie jakby leżała na plaży w upalny dzień, a wiatr muskał delikatnie twarz. Otwierając oczy, dostrzegła ostre światło. Przymknęła lekko powieki, widziała nikły zarys postaci. Drobne kształty i rozwiewane przez wiatr długie włosy. Nie widziała twarzy, ale ponownie usłyszała głos w swojej głowie. Brzmiał inaczej. Bardziej dźwięcznie. Delikatnie. Kojąco.
>Wielka moc jest przekleństwem. Nie darem. Niektórzy myślą inaczej. Mylą się. Wielka moc niesie jedynie zniszczenie i śmierć.<
Chciała się podnieść, ale nie mogła się ruszyć. Zamrugała. Blask zniknął. Stała w mroku, a przeszywający chłód powrócił. Otaczał ją niczym całun. Nagle głos, ten chrapliwy i dudniący, rozbrzmiał tuż za jej plecami. Wyszeptał słowa wprost do ucha, jakby były zapowiedzią nieuniknionej przyszłości.
>>Umrzesz, księżniczko Sayers.<<
Ból uderzył nagle, odbierając dech w piersi. Nie mogła nabrać powietrza. Poczuła przeszywający strach, który nie chciał jej opuścić. Miała wrażenie, że wypowiedziane słowa są prorocze, a ona nie jest w stanie zmienić swego przeznaczenia. Ból zdawał się przejmować nad nią kontrolę i powoli odbierał świadomość. Chciała się czegoś chwycić, aby wypłynąć na powierzchnię.
Gwałtownie otworzyła oczy.
Abrath siedział tuż obok niej. Dopiero po dłuższej chwili poczuła, jak mocno ściska jej prawą dłoń. Twarz mężczyzny była blada, pot skraplał się na skroniach, a podkrążone oczy potęgowały zmęczenie. Kiedy jednak otworzyła oczy, odniosła wrażenie, jakby zrzucił z barków ogromny ciężar. Podczas chwili, która wydawała się dziewczynie trwać w nieskończoność, pochylał się nad nią nadzwyczaj blisko. Nie była w stanie jednak nic powiedzieć. Nagle wyprostował się, jakby dopiero co zorientował się w całej sytuacji. Wyglądał na zmieszanego i zdenerwowanego.
– Naprawdę, mogłabyś już tak nie robić – rzekł pośpiesznie, odsuwając się.
Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale poczuła jedynie ściśnięte i zaschnięte gardło. Chwilę później Abrath uniósł delikatnie jej głowę i przyłożył do ust manierkę z wodą. Upiła kilka łyków i z powrotem opadła na poduszkę. Zmrużyła oczy i rozejrzała się wokół.
– Straciłaś przytomność, zanim dotarliśmy do Grando. Przywiozłem cię tu kilka godzin temu. – Powoli wypuścił powietrze. – Myślałem, że już nie dojdziesz do siebie. Ledwo oddychałaś. Twoje ciało było lodowate. Czy coś takiego kiedyś ci się zdarzało? Kiedy tak odpływasz... mam wrażenie, że już się nie obudzisz.
Skrzywiła się i zacisnęła zęby, gdy spróbowała usiąść. Oparła głowę o poduszkę i utkwiła wzrok w suficie. Cóż miała powiedzieć? Prawdą było, że się zdarzało. Odczuwała silne bóle głowy. Miała zawroty i mroczki przed oczami. Czasami dokuczały jej mdłości i miała wrażenie, że opuszczają ją siły. Przytomność straciła jednak tylko raz. Tego dnia, gdy zapuściła się głęboko na Ziemie Bestii, odległe południe Zachodnich. Wówczas wykorzystała maskę, aby przenieść się na znaczną odległość i ocknęła się o wschodzie słońca na granicy ziem Sayers. Teraz jednak było inaczej. Nie korzystała z maski. Nie wykorzystywała jej mocy do teleportowania się. Ból był znacznie silniejszy, a ten przeszywający chłód odbierał dech. Kiedy na chwilę przymknęła oczy, znów odniosła wrażenie, że nie może nabrać powietrza. Czuła, jak jej serce przyspiesza i bije coraz mocniej. Otworzyła oczy. Starała się zapanować nad emocjami. Przybrać chłodny wyraz twarzy. Dlaczego było to takie trudne?
– Nic mi nie jest. Wszystko w porządku – powiedziała po dłuższej chwili. Dostrzegła, że nie uwierzył w te słowa, ale nie starała się nawet tłumaczyć. – Gdzie dokładnie jesteśmy? – spytała, przenosząc wzrok za okno. Poza dachami budynków i skrawku nieba niczego nie dostrzegła. W końcu zdołała się lekko unieść i usiąść, opierając plecami o wezgłowie łóżka.
Słyszała, jak odetchnął poirytowany. Znów zmieniała temat, uciekając od niewygodnych pytań. Przypomniała sobie, jak jej zachowanie denerwowało Redoxa. Czerwonobrody robił się purpurowy na twarzy, próbując w dyplomatyczny sposób, wyciągnąć od księżniczki Sayers informacje, których nie chciała lub nie mogła od razu przekazać. Dębiał, gdy radykalnie zaczynała opowiadać o czymś zupełnie nie związanym z tematem. Nawet ją to bawiło, bo chłop takiej postury, nagle miał minę małego dziecka i starał się z twarzą wyjść z sytuacji. Najczęściej zaczynał się śmiać. Głośno i donośnie. Wznosił puchar i wypowiadał jeden ze swoich toastów. Wracając do meritum, wypowiadał swoje oczekiwania względem Złotego Miasta. Calthii wówczas łatwiej było negocjować warunki.
Teraz jednak chodziło o jej odczucia. Nigdy nie dzieliła się z nikim dolegliwościami. Przybierała jedną z masek, która ukazywała księżniczkę jako kobietę zawsze uśmiechniętą i w dobrej formie. Nigdy nie skarżyła się na ból głowy, obolałe żebra czy drobne skaleczenia. Nawet będąc dzieckiem nie płakała, gdy zdarła kolano. Zagryzała zęby i mówiła wszystkim, że się zagoi.
Abrath patrzył na nią, jakby doskonale wiedział, że nie wszystko jest w porządku. W końcu w ciągu kilkunastu godzin dwa razy straciła przytomność i z każdym razem trudniej było jej powrócić z powrotem. Musiał widzieć grymas bólu na jej twarzy, bo trudno było go ukryć, gdy rozpierał całą czaszkę. Jego twarz wyraźnie stężała i sądziła, że zaraz podniesie głos i nakaże, aby przestała kłamać. On jednak, zamiast drążyć temat, odetchnął ciężko, sięgając po kubek ze stolika przy łóżku.
– Wynająłem pokój w gospodzie – mruknął, podając naczynie dziewczynie. – Myślę, że powinniśmy opuścić miasto już o świcie. Coraz więcej w nim żołnierzy.
– A ty za nimi nie przepadasz? – zapytała przekornie, aby wyciągnąć od niego informacje dotyczące wojsk Corvaxa. Spodziewała się, że człowiek ze Wschodu zacznie bronić obecnej władzy. W końcu był to jego dom. Sama mogła powiedzieć różne rzeczy o Sayers, ale przed kimś z innej krainy broniłaby królestwa i władców niczym lwica.
Choć w pierwszym odczuciu pomyślała, że go rozgniewała, Abrath wyglądał bardziej na przygnębionego. Zamiast odpowiedzieć cokolwiek, chociaż zaprzeczyć, wstał i podszedł do okna. Przez dłuższą chwilę wyglądał przez nie bez słowa. Dziewczyna pogrążyła się we własnych myślach, powoli pijąc ciepły rosół, który jej podał. Kiedy już uznała, że Strike nie pociągnie dalej tematu, ten w końcu się odezwał.
– Czy wiesz cokolwiek, co się tu dzieje? – Po zadaniu tego pytania, przeniósł wzrok na dziewczynę.
– Przypuszczam, że trwa przygotowanie do podpisania traktatu pokojowego z Zachodem. Słyszałeś o nim?
Abrath cicho prychnął, zaciskając dłonie w pięści. Zdawała sobie sprawę, że brzmi, jak słodka idiotka. Każdy sposób był dobry, aby poradzić sobie z narastającym niepokojem. Wciąż obstawała przy sytuacji sprzed wyruszenia na Wschód. A przecież tyle się zmieniło.
Próbowała ułożyć sobie to wszystko w głowie, ale nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że wydarzenia ostatnich godzin rzeczywiście miały miejsce. Niewidzialne bestie? Wybrany? Handlarze niewolników? Przecież... Przecież wszystko zostało sprawdzone. Sanessco był na Wschodzie. Rozmawiał z lordem Troxterem, pełnomocnikiem Corvaxa Crow. Doradca króla Sayers brał udział w rozmowach w Nervland, mieście położonym tuż przy Przełęczy, gdy podejmowali ważne decyzje związane z paktem pokojowym. Przekazywał wieści od Władcy Wschodu, uwzględniając dokładne roszczenia i żądania. Ponoć długo się spierali, nad pozostawieniem Ziem Bestii na neutralnych terenach. Corvax nalegał, aby przekazali je pod władzę Wschodu. Nie mogli na to przystać. Po kilku wizytach Sanessco, Corvax odpuścił. Uznał, że dobrym rozwiązaniem jest dążenie do pokoju obu krain i rozkwit handlu, który wesprze obie strony gór. Granice Ziem Bestii miały zostać wzmocnione przez wszystkie krainy, w tym Wschód. Kilka oddziałów żołnierzy Corvaxa Crow miało przybyć przed podpisaniem traktatu, a tuż po oficjalnych uroczystościach, wyruszyć na południe. Król Quillian, jak i Redox i władcy Wybrzeża, uznali to za wspaniały pomysł. Od lat brakowało ludzi, aby dobrze strzec tamtejszych terenów przed bestiami, które coraz częściej atakowały położone na południu wioski i miasta. Coś, co przed Wojną Magów, trzymało w ryzach potwory z południa, zdawało się zanikać.
Calthia nie uważała, aby oddziały Wschodu w takiej liczbie były dobrym pomysłem. Dlatego tak często kazała sprawdzać informacje o traktacie. Dlatego tak nalegała, aby Zachód mówił jednym głosem. Wszyscy jednak wokół niej uważali, że wsparcie Wschodu to krok naprzód. Nie widzieli w tym zagrożenia, a raczej akt dobrej woli. Powtarzali, że armia Sayers jest większa, aniżeli oddziały Corvaxa, które mają przybyć do miasta. Calthia miała złe przeczucia. Po rozmowie z Keronem – doradcą Redoxa ze Złotego Miasta – jeszcze gorsze.
Z ostatniej wizyty na Wschodzie, Sanessco wrócił miesiąc przed jej wyprawą do Złotego Miasta. Jego twarz była blada i mizerna. Z początku nie chciał w ogóle rozmawiać, zasłaniając się męczącą podróżą. Przez kilka dni wciąż odsyłał dziewczynę z kwitkiem. W końcu znalazła go w bibliotece i nalegała, aby wyjaśnił, jak przebiegły rozmowy w Nervland. Musiała przy tym powołać się na swoje stanowisko dyplomaty od spraw Zachodu. Powinna usłyszeć jego raport z wyjazdu. Dopiero wówczas poprosił, aby usiadła. Był nadzwyczaj spokojny, ale w jego szarych oczach widniał ogromny żal.
– Corvax przyjmie nasze warunki – rzekł krótko, obserwując twarz Calthii.
– Co się stało? – spytała, czując narastające napięcie. – Nie wyglądasz na zadowolonego. Unikałeś mnie. Nie chciałeś rozmawiać. Jeżeli wszystko przebiegło według planu...
– Tego nie powiedziałem – uśmiechnął się lekko, opierając łokcie o biurko i chowając twarz w dłoniach. Przez dłuższą chwilę milczał. Gdy znów spojrzał w szmaragdowe oczy dziewczyny, próbował ukryć smutek i żal pod maską spokoju. Calthia znała jednak ten wyraz twarzy. Zmilczała. – Wkrótce masz wyruszyć do Złotego Miasta i pomówić z radą i Redoxem. Jedź. Sprawdź wszystko. Nasłuchuj. Obserwuj. Pomówimy o wszystkim po twoim powrocie.
Zapomniała o tym wspomnieć, gdy wróciła. Była tak pochłonięta informacjami od doradcy Redoxa, że zapomniała o tej rozmowie. Być może niepotrzebnie ukrywała wiadomości od Kerona przed Sanessco. Czuła wtedy, że nie powinna z nikim się nimi dzielić. Czy postąpiła właściwie? Być może Sanessco otrzymał niepokojące wiadomości, będąc w Nervland? Teraz zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nie miała pojęcia, co dzieje się na Wschodzie. Jako główny dyplomata miała za zadanie pojednać wszystkie Krainy Zachodu i to między nimi prowadziła rozmowy. Sanessco prowadził rozmowy ze Wschodem. Jednak, jeżeli dowiedział się czegoś istotnego, co mogłoby zmienić plany względem traktatu, dlaczego o niczym jej nie powiedział?
– Traktat pokojowy to bzdura – żachnął Abrath, wyrywając dziewczynę z rozmyślań. Wciąż stojąc przy oknie, bacznie ją obserwował. – Jeżeli wierzysz w coś takiego jak pokój między Wschodem, to zupełnie nie wiesz, czym kieruje się Corvax.
Brzmiał stanowczo i pewnie. Nie wyczuła, że przypuszcza jakim człowiekiem jest Władca Wschodu. Wiedział to. Znał go osobiście.
– Powiedz, bo może się mylę, czy Corvax był potomkiem księcia z dalekiego wschodu? – Ton Abratha diametralnie się zmienił. Mówiąc o Corvaxie, nie było w nim spokoju. Przepełniała go wściekłość i jad. – Czyż nie panował nad najbardziej jałową ziemią, wciąż atakowaną przez ogry z północy? Czyż ten sam książę, po mianowaniu na Władcę swej krainy, nie podbił pięciu, które z nim graniczyły w ciągu kilku lat? Czyż ten sam Władca, nie sięgnął po następne i w ciągu kolejnych lat nie zdobył najcenniejszych ziem Wschodu?
– Przez wiele lat na Zachodzie również trwały wojny – powiedziała, choć podobne pytania sama zadawała władcom Zachodnich krain.
– Wojny mówisz? – prychnął, ale rozdrażnienie i ból można było usłyszeć w jego głosie. Dostrzegła, jak napiął mięśnie ramion. – Czy Zachód ma pojęcie, jak Corvax zdobył Wschód? Negocjacjami? Traktatami? A może wykupił ziemie za dużą ilość złota i teraz dawni władcy rozkoszują się luksusem? Bo przecież tak Zachód w końcu zdołał dojść do porozumienia i ustanowiono nowe granice głównych Krain, czyż nie? Negocjowali, rozmawiali. Tak, posuwali się również do kłamstw, zdaje się, że kogoś otruli, ale na bogów, nikt nie zachował się jak Corvax Crow!
Calthia odetchnęła głęboko. Krainy Zachodu powstały w zupełnie innych okolicznościach, niż królestwo Corvaxa. Znała historię Wschodu. Corvax nigdy nie uchodził za prawowitego władcę. Wszystko czego dokonał, przelał krwią władców i swoich żołnierzy. Ludzie służyli w jego armii nie z poczucia obowiązku, chęci chronienia własnego kraju, czy odczuwanej dumy, że robi się coś właściwego. Żołnierze stali po stronie Corvaxa, bo na tych, którzy byli przeciwko, czekała tylko śmierć. Najczęściej bardzo powolna i bolesna. Dlatego zadaniem głównego dyplomaty Sayers było zjednanie krain Zachodu, aby stali się większą siłą przeciwko tyranii Wschodu, jeżeli Corvax okazałby się zdrajcą.
Jedna myśl zakotwiczyła się w głowie Calthii, gdy słuchała Abratha. Miał bardzo rozległą wiedzę na temat polityki krain. W zasadzie każdy słyszał o wojnach, ale on sprawiał wrażenie, że zna wszystko bardzo dokładnie. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że ta wiedza była mu przekazana przez mistrzów. Przez kogo dokładnie?
Na Zachodzie tylko wysoko postawione osobistości miały możliwość uczenia się i poznawania dziejów innych krain. Rycerze uczęszczali do specjalnych szkół rycerskich, ale one przede wszystkim rozwijały umiejętności fechtunku i podstawową dyplomację. Zajęcia dodatkowe dla książąt, baronów i wyżej postawionych obejmowały poszerzony program z polityki.
Calthia była szkolona przez Sanessco. Przekazał jej wszystko, co powinna wiedzieć. Przypuszczała, że jej brat, który niebawem miał zakończyć szkolenie w Szkole Rycerskiej na Wybrzeżu, również wiele dowiedział się o relacjach politycznych poszczególnych Krain. Jako przyszły król, to był jego obowiązek.
Skąd Abrath miał taką wiedzę? Nawet jeżeli był rycerzem Wschodu, to z tego co się orientowała, Corvax stawiał przede wszystkim na rozwój siły, niż poszerzoną wiedzę o dawnych dziejach. Nie uważała, żeby rycerze byli idiotami, ale ich zadaniem było przede wszystkim bronić. Na Zachodzie znała wielu zbrojnych, którzy umieli czytać, pisać i świetnie poradziliby sobie podczas rozmowy z władzami. Ich zadaniem była jednak przede wszystkim obrona kraju. Musieli być silni i znać się na walce. Przykładowo Rask, interesował się polityką. Sam wypytywał Calthię o obecne relacje władców i potrafiłby wymienić głównych dyplomatów krain Zachodu, ich władców, doradców a także generałów, pułkowników i kapitanów. Wiedział jakie są regionalne potrawy Złotego Miasta i Wybrzeża. Znał również historię Sayers, bo był to jego dom. Przeszłość Wybrzeża i Złotego Miasta nie miała jednak dla niego żadnego znaczenia. Bitwy o Wschód, wiedział, że się odbyły i wiedział, że zwyciężył Corvax, ale nie przykładał większego znaczenia do władców, którzy polegli, czy szczegółowych dat. Przypuszczała, że gdyby zapytała o to Abratha, to mogłaby się zdziwić, że zna nie tylko historię całego Wschodu, ale również Zachodu. Sposób w jaki mówił o Corvaxie, świadczył, że nie darzy go przychylnością i szacunkiem.
Kim więc był człowiek, który wykupił ją z rąk handlarzy niewolników i nazwał Wybraną? Powinna go wypytać, nim cokolwiek sama powie. Zamiast tego zrobiła coś, co przychodziło jej niezwykle rzadko. Odpowiedziała na pytania, które zostały jej zadane.
– Nie. Corvax Crow mordował i zdobywał siłą wszystkie królestwa. Nikt ze wcześniejszych władców nie przeżył – rzekła cicho.
Abrath rozłożył ręce, jakby w końcu powiedziała coś oczywistego.
– Ale historia zna wielu władców, którzy wpierw władali silną ręką, a na koniec jednali się z sąsiadującymi krainami, aby zapanował pokój – dodała szybko na jednym tchu. Widziała, jak Abrath po tych słowach bezradnie opuszcza ręce. – Chociażby Redox, król Złotego Miasta, krainy Zachodu. Długo uważał, że tylko przemocą może zyskać sobie szacunek. Podbijał sąsiadujące regiony, sądząc, że w ten sposób zostanie panem całego Zachodu. Przeliczył się, bo armie Sayers i Wybrzeża potrafiły się zjednoczyć. Teraz Corvax sam dążył do traktatu. Przyjął wiele handlowych kwestii. Kontrole ambasadorów z Zachodu zauważyły wyraźną poprawę życia ludności na Wschodzie. Ponadto, przypuszczam, że Corvax mógł zebrać potężne wojsko i ruszyć na Zachód, wypowiadając otwartą wojnę. Ma po swojej stronie maga. Mógł poszukać zwolenników wśród innych ras.
– Czy to nie wzbudziło waszych podejrzeń? Czy nie zastanawialiście się, dlaczego nagle zmienił sposób działania? – zapytał spokojniej. Ciszej. – Po co wypowiadać otwartą wojnę, skoro można wkroczyć na obce ziemię z zaproszeniem w dłoni? Mówisz o tym Redoxie? Władcy, który żyje na kopalni złota i kamieni szlachetnych, ale posiada jałowe ziemie i pragnie poszerzyć swe wpływy? Ileż to on razy szukał wsparcia na Wschodzie, to już nie zliczę. Nie zdziwiłbym się, gdyby teraz współpracował z Corvaxem. Tę czerwonobrodą świnię nie trudno przekonać, oferując to, czego w danej chwili pragnie. A pragnie ziem, bo prócz bogactw, trzeba mieć również miejsce do uprawiania plonów. Obecnie żywność sprowadza z Wybrzeża i Sayers, tak? Skoro nie mógł pokonać tych krain, wszedł z nimi w układy. Postąpił jak prawdziwy Władca. Wciąż jednak pewnie szuka sposobu, aby się odegrać.
Calthia poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Tylko potwierdził jej wcześniejsze przypuszczenia. Strike wiedział bardzo dużo i wcale się z tym nie krył. Poza tym, jego pytania dotyczące Corvaxa, znów były tymi, które podjęła na pierwszej radzie, gdy Corvax Crow przedstawił swoją propozycję współpracy z Zachodem. Od tej pory szukała dowodów, które potwierdziłyby, że Władca Wschodu ich zwodzi. Żadnych nie znalazła. To co powiedział o Redoxie... Przełykając ślinę, miała wrażenie, że połyka wielką kulę żółci. Czy Sayers było, aż tak naiwne, że uwierzyło w lojalność Złotego Miasta? Zacisnęła dłonie w pięści. Nie. Między innymi dlatego naciskała na podpisanie sojuszu między krainami Zachodu. Wszelka zdrada po ich podpisaniu wiązała się z poważnymi konsekwencjami.
– Widziałem błysk twojej maski, gdy przemieszczałaś się po górach Cargo. Byłem za daleko, aby dotrzeć do ciebie na czas i wpadłaś w ręce handlarzy niewolników...
– To, że byli handlarzami niewolników, wiem tylko od ciebie. – Dlaczego z jej ust wydobywały się słowa, które tylko podważały jego? Przecież niegdyś i ona szukała pretekstu, aby traktat z Corvaxem nie został podpisany w tak szybkim tempie. Dlaczego teraz broniła traktatu, który nigdy nie wydawał się jej idealny? – Nie mam tej pewności, gdyż żadne inne źródło mi tego nie potwierdziło. – Widziała, jak jego wyraz twarzy gwałtownie się zmienia. Był zszokowany tymi słowami i wyraźnie odebrało mu mowę. Nie czekała na jego ripostę. Mówiła dalej. – Tak, ich zachowanie nie świadczyło o dobrych manierach, ale nie zrobili mi większej krzywdy. Może byli wyjętymi spod prawa degeneratami i wbrew prawu Władcy Wschodu, sprzedawali kobiety jako towar. Wciąż jestem zdania, że da się to sensownie wytłumaczyć. Może są ścigani listem gończym? Może już jest na nich wyrok...
Czuła jak drżą jej dłonie, więc mocniej zacisnęła palce wokół ciepłego kubka, który był niemal pusty.
– Calthia – Abrath przerwał nagle nadzwyczaj łagodnym i ciepłym tonem. Jakby była dzieckiem, które należy przywołać do porządku. Dzieckiem, które nie widzi tego, co dzieje się wokół. Dlatego zamilkła i spojrzała mu w oczy. Wcześniej unikała spojrzenia mężczyzny, jakby sama nie do końca wierzyła w wypowiadane słowa. Może przez kilka ostatnich lat, gdy wątpiła w pokojowe zamiary Corvaxa, w końcu bardzo pragnęła, aby były one prawdziwe? – Czy ty naprawdę wierzysz w to, co mówisz?
– Kontrole były liczne. Nieoficjalne... – Zacisnęła zęby, gdyż z każdą chwilą czuła coraz większą porażkę. Porażkę jako dyplomaty. Opierała się na przedstawionych raportach. Raportach, które można było w łatwy sposób podrobić. Tym bardziej musiała sprawdzić, jak wygląda rzeczywistość. Potrzebowała dowodów i rozmowy z osobą, którą wskazał Keron.
– Nie wiem, kim jesteś, nie wiem, skąd masz takie informacje, ale twoja niewiedza i nieświadomość tego, co dzieje się na Wschodzie, coraz bardziej mnie niepokoi. Tym bardziej nalegałbym, abyś ruszyła ze mną do Xareth.
– Potrzebuję informacji. Znajdę je w Silvercore – rzekła jak uparte dziecko.
– Jakich informacji? – zapytał zrezygnowany. – O Corvaxie Crow?
– Mam się z kimś spotkać w Silvercore.
– Wspomniałaś o listach gończych – podjął po chwili, siadając na fotelu obok łóżka, na którym leżała dziewczyna. Pochylił się lekko do przodu, stykając ze sobą opuszki palców obu dłoni. – Opuszczając miasto, zobacz te wypisane na ciebie. W każdym mieście widnieje twoja podobizna, bardziej lub mniej podobna. Handlarze niewolników... – Prychnął cicho – ...lub degeneraci, jak wolisz, widzieli, jak wyglądasz. Rozpoznają cię na listach gończych i powiadomią władze. Jeżeli jeszcze tego nie zrobili. To tylko kwestia czasu. Całe wojsko Wschodu ma teraz schwytać zbiega. Dlatego powinnaś ruszyć ze mną do Xareth.
Calthia odstawiła kubek na szafkę przy łóżku. Musiała zebrać dowody. Musiała dowiedzieć się więcej. Abrath Strike przedstawiał Wschód w czarnych barwach, jakby od lat nic się nie zmieniło. Musiała to sprawdzić. Musiała wiedzieć, co się tu dzieje i ostrzec Sayers, jeżeli słowa Strike'a się potwierdzą. Na samą myśl o tym przeszył ją dreszcz.
Podniosła wzrok. Abrath patrzył na nią z twarzą, która nie wyrażała żadnych emocji. Jakże by chciała, aby jego oczy też to potrafiły.
– Nie musisz wierzyć w moje słowa – mówił dalej spokojnym tonem. – Wystarczy, że opuścimy tę gospodę i sama się przekonasz. Wojsko jest wszędzie. Według informacji, które posiadam, poszukiwana, która odpowiada twojemu opisowi, działa na niekorzyść Wschodu i jedna się z Wygnańcami, aby obalić tutejszą władzę.
Nie docierały do niej te wszystkie wiadomości. Nie docierały, ponieważ tylko potwierdzały, że rzeczywiście Redox mógł współpracować z Corvaxem, a cała wyprawa księżniczki na Wschód, była przez nich zaplanowała. Odsunęła od siebie te myśli. Potrzebowała dowodów.
– Tym bardziej muszę udać się do Silvercore – powiedziała zdecydowanie. – Jeżeli to, co mówisz, jest prawdą... Traktat pokojowy to jedynie rozgrywka. Muszę wiedzieć, co Corvax planuje względem Zachodu.
Oparł się ciężko zrezygnowany. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad kolejnymi słowami. Była przygotowana na to, że będzie chciał siłą zaprowadzić ją do Xareth. Zbierała argumenty, aby mu się przeciwstawić.
– Widzę, że odwiedzenie cię od tego pomysłu jest niemożliwe – zaczął w końcu zrezygnowany. – Wiem, że poszukują cię oddziały Lorda Troxtera. Przed nimi będzie trudno zbiec. Podróż do Silvercore jest niebezpieczna.
Sanessco wielokrotnie powtarzał, że na Lorda Troxtera trzeba uważać. Calthia nigdy go nie spotkała, ale z opowiadań odebrała lorda jako osobę, która jest stanowcza, twarda w negocjacjach i wiedząca jak dopiąć swego, aby jego Władca był zadowolony. Ponadto, Lord Troxter parał się magią. Tak samo, jak osoby w jego specjalnych oddziałach. Kiedy Strike o nim mówił, dostrzegła, że nie jest to osoba, z którą chciałby się spotkać. Obawiał się go? Nie była tym zaskoczona. Ponoć wielu ludzi schodziło lordowi z drogi.
– To wszystko musi się dać sensownie wytłumaczyć – powtórzyła swoje wcześniejsze słowa, ukrywając przerażenie. Usiadła na brzegu łóżka, sięgając po buty. Wyczuła w lewej cholewce nierówność. Zmarszczyła brwi, sięgając do ukrytej kieszeni i wyciągając niewielki woreczek. Zupełnie o nim zapomniała. – Zaryzykuję podróż do Silvercore – mówiła dalej, rozwiązując rzemyk. – Moim obowiązkiem jest sprawdzenie twoich słów i wiadomości, które wcześniej do mnie dotarły. Dlatego przybyłam...
Zamilkła nagle, widząc rubinowy blask. Krwisty blask zaczął wirować, a obraz przed oczami dziewczyny zlał się w jedno. Tak jak w chwili, gdy Sanessco wyciągnął rubiny ze statuetek, tak również teraz, dostrzegła czarną wieżę i martwy las. Tym razem miała wrażenie, że zanurza się pośród powyginanych, czarnych drzew i staje na polanie oblanej blaskiem księżyca.
>>Świat zaleje krew. <<
Calthia, aż zachłysnęła się powietrzem, widząc przed oczami obrazy wojny, ogień i zniszczone miasta. Czuła wokół zapach spalenizny i krew sączącą się z ran poległych.
>>O to chodzi, gdy ktoś pragnie władzy całkowitej. Zdobyć ją za wszelką cenę i wszelkimi sposobami. Wszystko, aby osiągnąć cel.<<
Nagle głos umilkł. Calthia zamiast przeszywającego chłodu, poczuła przyjemne ciepło. Zamrugała. Abrath zacisnął rzemień wokół woreczka i zamknął dłoń dziewczyny w swoich dłoniach.
– Wszystko w porządku? – spytał, ale ona tylko kiwnęła głową. – Jeżeli podróż do Silvercore okaże się niemożliwa, siłą sprowadzę cię do Xareth.
Czując ciepło jego dłoni, zdała sobie sprawę, że przy nim czuła się bezpiecznie. Nawet, gdy wypowiadał słowa, które miały ją przestraszyć. Również wtedy, gdy groźnie marszczył brwi i zwężał oczy, nie traktowała Abratha Strike jako zagrożenia. Odbierała to bardziej, jako... troskę? Cofnęła dłonie, uwalniając się od jego dotyku.
– Przybyłam na Wschód, aby sprawdzić niepokojące wiadomości, które dotarły do mojego kraju. Zawsze możesz spróbować sprowadzić mnie siłą do Xareth. Ostrzegam jednak, że nie będzie łatwo – powiedziała, chowając sakiewkę z rubinami.
Prostując się, zauważyła, że Abrath wciąż jest lekko pochylony w jej stronę. Wyglądał, jakby przez chwilę się nad czymś zastanawiał, ale w końcu wyprostował się, opierając wygodniej na fotelu.
– Martwią mnie twoje zawroty głowy – zaczął nagle. – Te kamienie... przed chwilą znów prawie odpłynęłaś. Skąd je masz?
– Nie twój interes – warknęła.
– To trzeba było mi ich nie pokazywać – rzekł łagodnie, na co tylko westchnęła ciężko.
– Ktoś mnie prosił, abym zabrała je na Wschód. – Przewróciła oczami, gdy Abrath zrobił zaskoczoną minę. – Nie ukradłam ich, jeżeli o to ci chodzi. Są... moje – wyszeptała ostatnie słowo. – Znalazłam je i tyle powinno ci wystarczyć. – Wstała z łóżka, wyglądając przez okno. – Pozostało kilka godzin do świtu, odpocznij. Teraz ja stanę na warcie.
Budzące się miasto było nadzwyczaj ciche. W Sayers o tej porze słyszała rozstawiających się sklepikarzy, odgłosy patrolującej straży lub chociażby szczekanie psów i natarczywe miauczenie kotów, które chciały wrócić po nocy do domu. Grando zdawało się umarłym miastem. Niewielkie budynki ze zniszczonymi dachami, rozpadające się mury, kałuże i błoto zamiast solidnego gościńca. Nie spodziewała się, że ludzie będą żyli tu jak królowie, jednak mieszkali w skandalicznych warunkach. Niby mieli domy, ale dach mógł się w każdej chwili zawalić.
Opuścili gospodę, która wyglądała na jeden z lepiej utrzymanych budynków. Szynkarka przyjęła od Abratha klucz bez słowa. Calthię obrzuciła jedynie przelotnym wzrokiem. Dziewczyna nie odniosła wrażenia, że kobieta jest wyniosła. Przez myśl bardziej przemknęło jej, że swoim zachowaniem ukrywa ogromny strach.
Przed gospodą stało kilku żołnierzy. Rozmawiali o nocnych patrolach. Abrath już w gospodzie zarzucił na głowę kaptur. Na szczęście padało, więc nie zwracał na siebie większej uwagi. Coraz bardziej upewniała się w swoich poprzednich przypuszczeniach. Strike był niegdyś rycerzem, a teraz się ukrywał. To mogło oznaczać tylko jedno. Został Wygnańcem.
Calthia narzuciła kaptur kurtki tuż przed wyjściem. Jednak mimo tego, że nie rzucali się w oczy, żołnierze spojrzeli na nich i gestem wezwali do siebie. Abrath położył dłoń na ramieniu dziewczyny i poprosił, aby chwilę zaczekała. Calthia kiwnęła głową, choć z początku sama chciała z nimi porozmawiać. Zamiast tego z dziwnym niepokojem przyglądała się żołnierzowi, do którego podszedł Strike. Twarz oficera była oschła, a jego postawa wcale nie wskazywała na rutynową kontrolę. Abrath stał z lekko pochyloną głową i mówił tak cicho, że nie mogła usłyszeć ani jednego słowa. Kiedy żołnierz przeniósł wzrok na Calthię, ta zastygła w bezruchu. Nagle jednak jej uwagę zwróciły odgłosy przy głównej bramie do miasta. Odwróciła się i dostrzegła kolejnych konnych żołnierzy. Wyglądali na zdenerwowanych.
– Idziemy. – Usłyszała Abratha. Kiedy przeniosła na niego wzrok, stał tuż przy niej, delikatnie obejmując w pasie. – Nie odwracaj się. Zachowaj spokój.
– Jestem spokojna – odparła, oburzona. Nie wyczuwała zagrożenia. Jedynie dziwne napięcie, które wisiało w powietrzu.
– W takim razie, nie chcę wiedzieć, jak patrzysz na wroga i tracisz nad sobą kontrolę. Chodź.
Co miał na myśli? Przecież dała mu wolną rękę i nie wtrąciła się do rozmowy z żołnierzami. Chciała go o to zapytać, ale skręcając w kolejną uliczkę, dostrzegła kilku mieszkańców. Poruszali się z opuszczonymi głowami. Strażników omijali wielkim łukiem, dbając o to, aby przypadkiem na nich nie spojrzeć. Na wszelkie zaczepki kulili się i tylko przytakiwali. Poczuła, jak Abrath mocniej obejmuje ją w pasie. Przeniosła wzrok na jego dłoń, która wciąż leżała na jej biodrze. Wtedy zdała sobie sprawę, że zaciska palce na rękojeści sztyletu.
– Widzisz, znowu to robisz – szepnął. – Naprawdę chcesz walczyć ze wszystkimi żołnierzami w tym mieście? – spytał, przybliżając twarz do ucha dziewczyny. – Zgodziłaś się ze mną, że nie chcesz zwracać na siebie uwagi. Teraz postępujesz lekkomyślnie. Chodź.
Poprowadził Calthie ulicą do głównej bramy, po czym skręcili w stronę stajni. Calthia nie mogła jednak dostrzec klaczy, którą wcześniej podróżował Abrath. Dopiero tu odsunął się od niej i poszedł porozmawiać z młodym chłopakiem, który czesał siwego rumaka. Powinna poczuć ulgę, że w końcu się od niej odsunął. W końcu para narzeczonych to tylko gra. Dlaczego zatem poczuła chłód, gdy tylko się oddalił?
Odetchnęła, odganiając myśli, które pojawiły się w jej głowie.
Wariatka – skarciła siebie.
Powinna myśleć o tym, aby w pojedynkę udać się do Silvercore.
– Tak jak się umawialiśmy, dwa konie – usłyszała słowa Abratha, wypowiedziane do koniuszego.
Młody chłopak kiwnął głową i po chwili przyprowadził osiodłane zwierzęta. Strike zapłacił kilkoma monetami i przejął od niego lejce. Opuszczając stajnię, Calthia zdjęła kaptur, gdyż wiatr przegonił deszczowe chmury. Od razu skierowali się do głównej bramy. Tam również zatrzymali ich strażnicy. Dziewczyna słuchała słów Abratha, ale jej wzrok skierował się na listy gończe, umieszczone na murze.
//Poszukiwana żywa. Nagroda 100 sztuk złota. Rebeliantka i zdrajca.//
Pod napisem widniał szkic twarzy, który częściowo przypominał Calthię. Ta jednak zmrużyła oczy, gdy dostrzegła drugi list. Był porwany i pozostał jedynie fragment napisu.
//Poszukiwany żywy lub martwy. Nagroda 10 000 sztuk złota i własna ziemia.
Zdrajca Wschodu i...//
Kolejne słowa były niewyraźne. Przy takiej nagrodzie jej wydawała się kroplą w morzu. Pomyślała, że osoba, którą poszukują, musiała nieźle zajść za skórę Władcy Wschodu. Nagle poczuła uścisk dłoni na swoim ręku.
– Proszę, kochanie. – Uniosła spojrzenie, gdy podał jej lejce. Uśmiechał się, a w jego oczach było tyle ciepła. Jak można coś takiego udawać? – Nie martw się, najdroższa, jutro powinniśmy dotrzeć do Silvercore, a tam wybierzesz te wszystkie ślubne szmatki – rzekł naprawdę słodko, uśmiechając się szeroko.
Miała już się zaśmiać, ale zrobił coś czego się w ogóle nie spodziewała. Pochylił się, całując ją w usta. Miękki pocałunek musnął jej wargi. Odsuwając się, kątem oka spojrzał na strażników, którzy cały czas ich obserwowali. Mocno chwyciła lejce, po czym dosiadła gniadej klaczy. Strike zaśmiał się cicho.
– Cieszę się, że jesteś tak niesamowicie zadowolony – syknęła, patrząc, jak wsiada na kasztanowego rumaka. Poprawiła rękawicę i odgarnęła włosy na plecy. Zrównała się z koniem Abratha, czując coraz większą złość. – Nie rób tak więcej – dodała jadowicie, gdy oddalili się od bramy miasta.
– Jak? - spytał wciąż z tym uśmiechem. – Nie mogę dać całusa narzeczonej? – Uniósł dłonie w obronnym geście, gdy spiorunowała go wzrokiem. – Dobrze, wybacz. Poczekam, aż sama mnie o to poprosisz.
– Niedoczekanie – warknęła, rozglądając się po okolicy. Nie potrafiła jednak na niczym skupić uwagi.
– Byłaś strasznie spięta – podjął, spokojnie prowadząc wierzchowca na wschodni trakt. – Rozmawiający ze mną żołnierze, cały czas cię obserwowali. Masz coś takiego w spojrzeniu, co każe ludziom trzymać się na baczności, wiesz? – Zmarszczyła brwi, a on tylko się uśmiechnął. – W każdej chwili gotowa do obrony i ataku. Nie za bardzo wierzyli, że jesteśmy parą.
Skinęła tylko głową, mocno zaciskając dłonie na lejcach. Rozumiała jego pobudki. Musieli być wiarygodni, jeżeli bez podejrzeń chcieli przedostać się do miasta handlowego. Abrath miał rację, była spięta i wciąż czujna na odparcie ataku. Z jednej strony wolałaby otwartą walkę niż to całe przedstawienie. Z drugiej doskonale zdawała sobie sprawę, że musi pozostać anonimowa. Nikt nie mógł się dowiedzieć, kim jest.
– Jeżeli jeszcze raz mnie pocałujesz, dotkniesz lub spróbujesz czegoś innego, nie będzie mnie obchodzić, czy rozpoznają we mnie kobietę z listu gończego. Ilekroć będziesz chciał, to powtórzyć, pomyśl sobie o bestiach, które nas zaatakowały i jak skończyły. – Lodowaty ton jedynie podkreślił słowa, które wypowiedziała.
– Po ostatniej nocy mógłbym mieć pewne nadzieje, a ty mnie odrzucasz – rzekł, a gdy spiorunowała go wzrokiem, zaśmiał się wyraźnie rozbawiony.
– Zachowujesz się jak dzieciak – warknęła, starając się zapanować nad ogniem na policzkach. – Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego. Przecież wyjaśniłam...
– Tak, wyjaśniłaś. – Wyraźnie nie mógł się powstrzymać.
Calthia odetchnęła głęboko. Po co było się martwić? Kątem oka dostrzegła, jak Abrath rozciąga mięśnie barku i lekko się przeciąga, pewnie jadąc na koniu. W końcu wyglądał na wypoczętego. Zniknęły te potworne sińce pod oczami. Pokręciła głową, przenosząc wzrok na trakt przed nimi.
Kiedy, będąc w gospodzie, powiedziała mu, żeby odpoczął i poinformowała, że stanie na warcie, tylko się uśmiechnął. Wyraźnie widziała, że nie spał od wielu nocy. Nie żeby ją to obchodziło, bo nie obchodziło. Jeżeli jednak rzeczywiście ścigały ich oddziały Troxtera oraz niewidzialne bestie, to wolałaby mieć choć minimalne wsparcie, aniżeli zerowe. Przez chwilę patrzyła, jak wygodniej rozsiadł się w fotelu i zamknął oczy. Jeżeli to miał być odpoczynek, to raczył żartować. Cały czas nasłuchiwał, a gdy tylko na zewnątrz rozległ się podejrzany dźwięk, otwierał oczy.
– Kładź się – powiedziała, zrzucając jego nogi z niewielkiego stolika, na którym je oparł. Spojrzał na nią, jakby się przesłyszał. – Kładź się – powtórzyła, podpierając dłonie na biodrach.
– Bezpośrednia jesteś i całkiem ładna, ale damie nie przystoi...
Przewróciła oczami.
– Sam powiedziałeś, że dotarcie do Silvercore będzie niebezpieczne – rzekła, przerywając jego błyskotliwą docinkę. – Jeżeli nie odpoczniesz i przyjdzie nam walczyć...
– Dam sobie radę – wtrącił, krzyżując ręce za głową i ponownie opierając nogi na stoliku, zamknął oczy.
Miała ochotę podnieść głos i po prostu wydać mu rozkaz. Pomyślała jednak, że przecież nie jest jego przełożonym. Abrath nie był sayerczykiem. Nie miała nad nim kontroli. Mógł robić, co chce i nic jej do tego. Mogła go zostawić. Trzasnąć drzwiami i wyjść. W końcu po, co jej wsparcie w postaci ledwo trzymającego się na nogach byłego rycerza? Odetchnęła głęboko, sięgając po broń, która kruszy najtwardsze mury.
– Proszę. – Dawno nikogo nie musiała o nic prosić, a szczególnie o coś, o co ta druga osoba sama powinna zadbać. Otworzył ponownie oczy, więc wskazała mu łóżko. – Stanę na straży. Ledwo trzymasz się na nogach. Masz mgliste spojrzenie i twoja koncentracja jest z pewnością obniżona. Proszę, odpocznij.
Nie sądziła, że to rzeczywiście zadziała. Strike zdawał się diabelnie uparty. Jednak w końcu bez żadnego słowa, odetchnął ciężko i rozłożył ręce w geście, że się poddaje. Ściągnął buty i lekką skórzaną zbroję, w którą cały czas był ubrany. Miecz położył tuż przy łóżku, w którym w końcu się położył. Przez chwilę patrzył w stronę okna, jakby bał się zamknąć oczy. Wkrótce jego powieki stały się zbyt ciężkie, aby mógł utrzymać je w górze. Sen przyszedł szybko. Calthia uśmiechnęła się, siadając na fotelu, gdy zaczął miarowo oddychać. Patrząc na niego, miała wrażenie, jakby przez ostatnie miesiące, a może i lata żył w ciągłym napięciu. Wystarczyło spojrzeć na niego, gdy wyglądał przez okno, gdy obserwował otoczenie. Jakby na każdym kroku czyhało zagrożenie. Przypuszczała, że nie chodziło jedynie o niewidzialne bestie. Wszystko wskazywało na to, że Abrath Strike był poszukiwany.
Księżyc był wysoko na niebie, gdy usłyszała krzyk. Drgnęła, przenosząc spojrzenie na Strike'a. Głęboki sen przyniósł ze sobą koszmary, z których chciał się przebudzić. Usiadła obok na łóżku i dotknęła czoła mężczyzny. Powtarzając uspakajającym głosem, że wszystko jest w porządku, że są bezpieczni i nic im nie grozi, próbowała odpędzić koszmar, który pojawił się w jego głowie. Nie myślała, że to się uda. Przypuszczała, że za chwilę zerwie się z łóżka i powie, że jest wypoczęty. Wyśmiałaby go, gdyż nie minęła nawet godzina, odkąd zasnął. Zaczął jednak powoli i miarowo oddychać. Pomyślała, że kiedy śpi, to wygląda tak spokojnie.
– Kim jesteś, panie Strike? – spytała szeptem, przeczesując jego kruczoczarne włosy. – Skąd się wziąłeś przy Przełęczy? Dlaczego uważasz, że jestem Wybraną z proroctw? To nie ma sensu.
Poczuła znużenie, które oplotło ją niczym ciepły koc. Nawet nie pamiętała, kiedy oczy stały się ciężkie i w końcu sama zasnęła. Zbudziła się, gdy za oknem zaczynało świtać. Zamrugała, dostrzegając Abratha, patrzącego wprost na nią. Z początku była jeszcze zaspana, gdy ponownie przymknęła oczy. Nagle jednak otworzyła je szeroko i drgnęła, zdając sobie sprawę ze swojego położenia. Gdy tak o tym pomyślała, uznała, że to w ogóle nie jest dobre określenie. Leżała tuż obok niego, otaczając mężczyznę ramieniem. Energicznie się zerwała i przechyliła, zbyt szybko na drugą stronę. Niestety nie przewidziała, że łóżko nie jest zbyt szerokie. Przygotowała się na uderzenie i przywitanie podłogi, gdy poczuła silny uścisk. Ponownie znalazła się tuż przy nim.
Zdecydowanie za blisko – pomyślała, gdy nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa. Na Bogów, przecież nigdy nie brakowało mi języka w gębie – zaklęła w myślach.
Abrath uchronił ją przed bolesnym upadkiem i zamiast coś powiedzieć, tylko lekko się uśmiechnął. Po chwili poczuła, jak delikatnie ją puszcza. Odsunął się, siadając na brzegu łóżka. Calthia dopiero wtedy odzyskała władzę w kończynach i wstała niczym poparzona.
– Przepraszam – zaczęła nieporadnie, przeczesując włosy palcami, spinając je w kuca i ponownie je rozczesując i ponownie spinając rzemieniem. – Musiałam zasnąć. Zacząłeś krzyczeć. Wołać coś przez sen. Chciałam, abyś odpoczął. Chciałam, żebyś się uspokoił. Nie patrz tak na mnie. Nie uśmiechaj się. Widzisz, dzięki mnie wyglądasz na wypoczętego. Nie uśmiechaj się w taki sposób i nie wyobrażaj sobie, nie wiadomo czego. Odpocząłeś i to jest ważne. Chciałeś ruszać o świcie. Zbierajmy się, już dawno świta. Nie patrz tak na mnie. To nic nie znaczyło. Zasnęłam.
– Nic przecież nie mówię – powiedział, śmiejącym się głosem, zakładając buty.
– Właśnie, i wyobrażasz sobie, nie wiem co.
– Dziękuję. – Kiedy wypowiedział te słowa poważnym tonem, odwróciła się gwałtownie w jego stronę.
Stał o krok od niej. Nie uśmiechał się, a jego spojrzenie... Nie powiedziałaby, że nie było w nim wdzięczności. Jak dla niej było za dużo wszystkiego, a szczególnie tego ciepła, którym, nie wiadomo dlaczego, ją obdarzał. Patrzył na nią w taki sposób, że musiała odwrócić wzrok.
Z jednej strony była na niego zła. Nie przez jego zachowanie, że wyolbrzymiał i doprowadzał ją tym do furii. Problem polegał na tym, że potrafił wyprowadzić ją z równowagi. Potrafił też sprawić, że niekomfortowo się czuła, gdy na nią patrzył. Zazwyczaj to mężczyźni pierwsi odwracali spojrzenie, gdy przeszywała ich wzrokiem. Strike zawsze sprawiał wrażenie osoby opanowanej, mającej wszystko pod kontrolą i bacznie obserwującej, co dzieje się wokół. Przy tym wszystkim był bardzo pewny siebie.
Wróciła do rzeczywistości, czując pierwsze krople deszczu. Naciągnęła kaptur, poprawiając się na siodle.
– To droga do Silvercore? – spytała, chcąc nie myśleć o czyhających w pobliżu Wielobarwnych.
Nie wiedziała dlaczego, ale wyczuła obecność niewidzialnych bestii, gdy opuścili Grando. Ich zapach był taki wyraźny, a odgłos powarkiwania niósł się niczym echo. Zastanawiała się, czy on także je wyczuł. Co jakiś czas rozglądał się po okolicy i wyraźnie nasłuchiwał. Nie miała ochoty o to pytać. Nie miała ochoty wracać do tematu bestii, których nie powinno być i których ona nie powinna widzieć.
– Za wzniesieniem trakt się rozgałęzia – odpowiedział. – Możemy nim dotrzeć do Silvercore lub do Ravenguard. Może chciałabyś pozwiedzać? W sumie, skoro i tak ryzykujesz, może wybierzemy się od razu do czarnej twierdzy?
– Bardzo śmieszne – mruknęła, nie komentując jego słów w bardziej dosadny sposób.
Ravenguard było stolicą Wschodu i siedzibą Corvaxa. Sanessco wspominał, że był tam tylko kilka razy. Ze względu na odległość, spotkania odbywały się w okolicach Przełęczy. Ravenguard leżało niemal na wschodniej granicy kraju. Corvax nigdy nie organizował przyjęć, ani spotkań dyplomatycznych. Jego twierdza była schronieniem, gdyby ktokolwiek chciał odebrać mu władzę. Najazd był praktycznie niemożliwy. Przedostanie się przez Wschód, aby dostać się do Władcy graniczyło z cudem. Calthia nie zamierzała zapuszczać się w tamte strony.
– Byłeś kiedyś w Ravenguard? – Musiała zadać to pytanie. Uważnie obserwowała reakcję Strike'a. Poza chłodnym spojrzeniem nie mogła jednak niczego wyczytać z jego twarzy. – Przypuszczam, że tam byłeś – zaczęła, odpowiadając sobie na to pytanie i robiąc zamyśloną minę. – Przypuszczam też, że znasz wielu żołnierzy Wschodu. Byłeś jednym z nich.
– Skąd u ciebie taka pewność? – burknął, przecierając twarz z wody. Deszcz rozpadał się na dobre, a stalowoczarne chmury nie zapowiadały zmiany pogody na lepsze.
– Zachowujesz się jak żołnierz. Mówiąc o Corvaxie, nie przypuszczasz jaki jest. Znasz go. Sądzę, że byłeś jednym z jego rycerzy i nie raz przebywałeś w Ravenguard.
– Nie wszyscy rycerze dostępują tego zaszczytu – rzekł z sarkazmem. Dostrzegła, jak mocniej zacisnął dłonie na lejcach. Rozejrzał się. Znów nasłuchiwał.
– Nie zaatakują. – Nie miała żadnych wątpliwości, wypowiadając te słowa. Wielobarwni ich obserwowali. Nie wiedziała, na co czekały, ale póki co, nie atakowały. Nie wyczuwała zagrożenia.
Poczuła na sobie spojrzenie Abratha, jednak nie odwróciła się w jego stronę. Jechali traktem jeszcze przez kilka godzin. W końcu deszcz zmusił ich do zjechania z głównej drogi i znalezienia schronienia. Calthia nie raz jechała w deszczu i nie miała problemu z ociekającym ubraniem i brnięciem po kolana w błocie. Ściana wody lejąca się z nieba, to jednak była już przesada. Strike pierwszy dostrzegł miejsce, gdzie mogliby schować się przed deszczem. Ogromny pień zwalonego drzewa spróchniał od wewnątrz i stanowił tymczasowy dach nad głową. Calthia pierwsza weszła do środka, ściągając z głowy kaptur. Usiadła, strzepując wodę z kurtki, choć nie na wiele się to zdało. Ubranie było przesiąknięte. Abrath zajął miejsce niemal przy samym wejściu, wyglądając na okolice. Bębniący o korę deszcz, sprawiał, że Calthia przymknęła oczy.
– Nie zasypiaj. – Usłyszała. Otworzyła jedno oko. – Konie są niespokojne.
– Przecież powiedziałam, że Wielobarwni nie zaatakują – mruknęła, na powrót zamykając oko.
– Lepiej zachować ostrożność i czujność.
– Powiem ci, jeżeli zacznie się coś dziać.
– Z zamkniętymi oczami? – spytał kpiąco, wciąż wyglądając na zewnątrz ich prowizorycznej kryjówki.
– Zazwyczaj działa. Tylko raz mnie zawiodło. – Odetchnęła, otwierając oczy i patrząc na spiętego przewodnika. Mogła go chyba tak nazwać. W końcu to ona była tu obca, a on zdawał się znakomicie orientować w terenie. – Skoro mam nie zasnąć, musimy rozmawiać. Odgłos tego deszczu jest dość przytłaczający.
– Myślałem, że właśnie rozmawiamy. – Odwrócił się, opierając plecami o wnętrze pnia.
– Chyba jeszcze nie potwierdziłeś, lub nie zaprzeczyłeś moim przypuszczeniom. – Uśmiechnęła się, nie zamierzając odpuścić. – To jak, jesteś tym rycerzem Wschodu?
– Byłem – rzekł krótko. Przypuszczała, że zaraz powie coś więcej, ale on ze spokojem wyciągnął z torby dwa jabłka. Jedno podał dziewczynie, a drugie zaczął jeść, uważając chyba, że temat został zakończony.
– Zdegradowali cię? Uciekłeś? Wyglądasz na kogoś, kto ucieka. Wciąż się rozglądasz i doszukujesz wszędzie niebezpieczeństwa. Nie zdziwiłabym się, gdyby drugi list gończy dotyczył ciebie. Co zrobiłeś?
– Czasami jak zaczynasz mówić, to ci się buzia nie zamyka – rzekł, na powrót przenosząc wzrok na zewnątrz. – Tak jak wtedy, gdy mówiłaś o tej sukni ślubnej. Wszystko sobie dokładnie zaplanowałaś. Nie zdziwię się, jeżeli w Silvercore naprawdę kupisz ten materiał. Zadając wiele pytań na raz, osaczasz. Pewnie większość się łamie, chcąc zaprzeczyć lub się obronić. Nie każdy to potrafi.
Musiała przyznać, że był naprawdę niezły w odbieganiu od tematu, którego chciał uniknąć. Chciał ją sprowokować? Chciał, aby znów zaczęła mówić o czymś innym, byle tylko zeszła z tematu, który poruszyła. Niedoczekanie, pomyślała.
– To doprawdy niesamowite, wyznaczyli za ciebie naprawdę pokaźną sumę. To chyba cud, że jeszcze nikt cię nie złapał. Musisz być niezły w tym ukrywaniu. Poczekaj, nie mów. – Uniosła palec, gdy powoli się odwrócił i zaczynał otwierać usta, aby coś odpowiedzieć. – Xareth. Tam się ukrywałeś. Prawdopodobnie z pozostałymi Wygnanymi. Powiedz, zgadłam?
Uśmiechnęła się szeroko, jakby wygrała co najmniej główną nagrodę w turnieju życia. Abrath wpatrywał się w dziewczynę, jakby ujrzał ją po raz pierwszy. Kilka razy otworzył i zamknął usta, aż w końcu odetchnął głęboko.
– Nie wystarczy ci, że byłem żołnierzem Corvaxa i już nie jestem?
Miała już kontynuować próbę wyciągnięcia od niego informacji, gdy pomyślała, jak ona by się zachowała na jego miejscu. Gdyby zaczął wypytywać, o to kim naprawdę jest, czy powiedziałaby wszystko? Widok jego spojrzenia, gdy mówiła, z początku wydał jej się, jakby trafiła w sedno i za chwilę miała poznać prawdę. Od lat to było jej zadanie – wypytywanie ludzi, wyciąganie tajemnic i zbieranie informacji, które pomogą Sayers. Teraz dostrzegła ból w jego błękitnych oczach. Ton, w którym zadawał ostatnie pytanie, był przepełniony żalem. Uznała, że lepiej to zostawić. Kiwnęła głową, wygodniej opierając się o wnętrze pnia.
– Co się stało z gniadą klaczą, którą wcześniej podróżowałeś? – spytała, całkowicie zmieniając temat. – W Grando kupiłeś dwa konie. Nigdzie nie widziałam tego poprzedniego.
– Padł przed Grando. Twój eliksir, co prawda uleczył zewnętrzne rany, ale pozostawił truciznę. Dobiłem ją, aby nie cierpiała. Dlatego tym bardziej chciałbym, abyś nie traciła przytomności i mogła podróżować na własnych nogach.
– Niosłeś mnie?
– Miałem cię zostawić? Nie jesteś, aż tak ciężka. – Uśmiechnął się lekko, widząc mordercze spojrzenie dziewczyny. – Xareth, pamiętasz? Muszę cię tam sprowadzić.
Zmarszczyła brwi. Mówił w taki sposób, jakby od tego zależały losy świata. W pierwszej chwili miała ochotę się roześmiać i powiedzieć, aby przestał się wygłupiać. On jednak był całkowicie poważny. Mówiąc ostatnie słowa, przepełniała go gorycz.
– Opowiedz mi o tym – powiedziała stanowczo. – Dlaczego musisz sprowadzić mnie do Xareth? I dlaczego zachowujesz się tak, jakby miało się wydarzyć coś potwornego?
– Wszystko zależy od ciebie – mruknął, cały czas spoglądając na zewnątrz. Wyglądał na zamyślonego. Sądziła, że znów urwie temat, ale po dłuższej przerwie znów się odezwał. Jego głos był przyciszony, jakby bał się, że gdy wypowie słowa głośniejszym tonem, wszystko, co złe i najgorsze się ziści. – Przymierze Krwi zakłada poświęcenie Wybranego. Odkąd na ziemiach Wschodu pojawili się Wielobarwni, wiedzieliśmy, że proroctwo się urzeczywistnia. Mogło to oznaczać tylko jedno. Ktoś zaczął szukać Amuletu Dneirfa. Ktoś chce przejąć jego moc.
– Według Przymierza amulet może odnaleźć tylko Wybrany. Jeżeli ja nim jestem, to muszę cię rozczarować. Nie mam żadnego amuletu. Nie mam pojęcia, gdzie może być i nigdy go nie szukałam.
– Może nie zdawałaś sobie z tego sprawy? Może podświadomie zmierzasz do miejsca, gdzie się znajduje? Z tego, jak się zachowujesz, nigdy nie byłaś na Wschodzie i przybyłaś właśnie teraz. Powtarzasz, że to przez traktat, ale może to przez moc Amuletu? Nie wiem, to tylko moje domysły. Wiem jednak, że w Xareth powinnaś być bezpieczna.
– Nie wiem, czy wiesz, ale Amulet został stworzony w Dolinie Magów. Tam też zawarto Przymierze Krwi. Nie wydaje ci się, że tego miejsca powinnam szczególnie unikać? Zakładając oczywiście, że jestem tą całą Wybraną. W co wątpię, ale załóżmy, że masz rację.
– Chciałbym się mylić, ale widzisz Wielobarwnych. – Dopiero po tych słowach przeniósł wzrok na dziewczynę. Smutek i żal mieszały się ze złością. – Jak to wytłumaczysz? Jak wytłumaczysz, że potrafisz się poruszać szybciej niż te bestie?
– Nie zawarłam Przymierza Krwi z potomkiem górskich elfów. To chyba jest niezbędne, aby przypieczętować przysięgę sprzed wieków, nieprawdaż? To właśnie sprawia, że otrzymuje się zmysły smoka i widzi się te bestie, mylę się? – Pokręcił głową, bezradnie opuszczając głowę. – Nie mam zatem pojęcia, dlaczego widzę Wielobarwnych, przed przyjęciem Przymierza Krwi. Przeczucie i ten... – zamilkła nagle. Chciała powiedzieć o głosie. Słowa jednak zastygły dziewczynie w gardle i zrezygnowała. W najlepszym przypadku mógł uznać, że oszalała. Ona sama miała wątpliwości, czy wszystko z nią w porządku, gdy słyszała ten dudniący głos w swojej głowie. – Przybyłam na Wschód, aby sprawdzić przygotowania do traktatu.
– Mówiłem ci, że traktat pokojowy to bzdura. – Wydawał się coraz bardziej podenerwowany.
– Nie, mówiłeś, że Corvax w przeszłości dążył do władzy po trupach. Każdy jednak może się zmienić...
– Corvax się nie zmienił!!! – Drgnęła, pierwszy raz słysząc krzyk Strike'a. Kiedy z całej siły uderzył pięścią w bok pnia, poczuła drżenie całej konstrukcji. Bez słowa więcej wyszedł na deszcz.
Słyszała szum wody, ciche rżenie koni i dźwięk uprzęży, gdy zwierzęta się poruszały. Calthia spodziewała się, że Abrath za chwilę wróci. Kiedy chwila ta znacznie się przedłużyła, miała wyjść i go poszukać. Cofnęła się jednak. Widziała, że musi ochłonąć. Na pierwszy rzut oka było widać, że Strike ma na pieńku z Władcą Wschodu. Jeżeli to rzeczywiście był jego list gończy, Corvax pragnął jego śmierci. Pytanie tylko, czy Abrath był tak niebezpieczny? Czy był zdrajcą Wschodu? Co jeżeli podróżując z nim narażała cały traktat?
Odetchnęła ciężko. Nie wyczuwała zagrożenia. Nie wyczuwała, ale przecież mogła się mylić. Tak samo jak wówczas, gdy schwytali ją handlarze niewolników, jak nazwał ich Strike. Mogła się mylić również, co do niego. Dlaczego jednak była tak mocno przekonana, że jemu może zaufać?
Podciągnęła nogi, opierając czoło o kolana. Zamknęła oczy. Nie wiedziała, jak dużo czasu minęło. Wsłuchując się w padający deszcz, w końcu zdała sobie sprawę, że ten dźwięk całkowicie ucichł. Powoli wyszła na zewnątrz. Abrath stał, oparty o drzewo w miejscu, gdzie zostawili wierzchowce. Ze spuszczoną głową wpatrywał się w ziemię. Cały przemoczony, gdyż nawet nie założył kaptura, zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Po chwili uniósł głowę. Jego błękitne oczy były zimne niczym lód. Nie wiedziała, co ma powiedzieć, więc zmilczała. Chciała dać mu szansę, aby wytłumaczył, dlaczego tak się uniósł. Sądziła, że minęło wystarczająco dużo czasu, aby ochłonął. Myliła się.
– Żyjesz w świecie, w którym Władca Wschodu dąży do pokoju, niewolnictwo nie istnieje, a dobrobyt i chęć rozwoju to jedyne, co go napędza. – Słowa Strike'a cieły niczym ostrze. Wypowiadał je gładko i ostro. Trzymając ręce w kieszeniach, wciąż opierał się o drzewo i patrzył na dziewczynę. – Nie wiem, jak to teraz wygląda na Zachodzie, ale tu ludzie głodują, jeżeli nie mają nikogo w armii. Tylko żołnierze żyją wystarczająco dobrze i niestety to wykorzystują. Nauczono ich, że nie dba się o ludzi. Nauczono ich, że przemoc załatwi wszystko. Nauczono, że aby przeżyć, trzeba walczyć. Jeżeli nie masz nikogo w armii, umierasz. Jeżeli przeciwstawisz się Corvaxowi, umierasz.
W tonie mężczyzny pojawiła się gorycz. Przez cały czas nie opuszczał z niej wzroku, jakby oceniał, jak te informacje na nią wpłyną. Calthia nie wiedziała, jak odnieść się do tych słów. Powinna coś powiedzieć, ale jedyne, co cisnęło się na usta, to słowa Sanessco, że na Wschodzie panuje pokój i ludzie żyją w dostatku. Corvax dba o swoich podwładnych, te słowa Sanessco wypowiadał, niemal za każdym razem po powrocie ze Wschodu. Teraz słyszała coś zupełnie przeciwnego. Nagle Abrath uśmiechnął się krzywo i pokręcił głową.
– Nie wierzysz mi. Cokolwiek bym powiedział, ty i tak w to nie uwierzysz.
– To nie tak... nie chodzi o to, w co wierzę. Potrzebuję dowodów.
– Jednak to, co właśnie usłyszałaś, odbiega od wizji Wschodu, którą znasz, prawda? – szepnął, a po dłuższej chwili kontynuował. – Nie masz pojęcia, co dzieje się na Wschodzie. Zadajesz pytania, słyszysz odpowiedzi i wciąż myślisz, że zakończenie będzie szczęśliwe. Sprawiasz wrażenie ślepego ambasadora.
Oburzyły ją te słowa. Poczuła złość i niesprawiedliwość. Dostrzegł to w jej oczach, bo pokręcił głową.
– Znów to robisz – mruknął. – Widzisz tylko to, co chcesz widzieć. Domyślam się, że przybyłaś tu na polecenie jakiegoś władcy z Zachodu. – Wzruszył ramionami. – Nie obchodzi mnie to. Corvax przez ostatnie lata wykonał kawał dobrej roboty. Sprawił, że Zachód oślepł na krzywdy, których się dopuszcza. Sam założył krainom po zachodniej stronie gór przepaskę na oczy. Żałosne, ale nawet tego nie widzicie.
– Może masz rację – powiedziała głośno i z gniewem. – Nie wierzę, że na Wschodzie mogą dziać się tak okrutne rzeczy. Nie wierzę, że Corvax Crow może być tak złym człowiekiem. Wielokrotnie podważałam wiarygodność Władcy Wschodu, co do traktatu pokojowego. Sprawdziłam wiele informacji i żadna nie potwierdziła twoich słów. Do tej pory widziałam tylko jedno miasto i poza licznymi żołnierzami, nie było w nim nic podejrzanego. Czy teraz bez słowa mam uwierzyć komuś, kogo ledwo poznałam? Komuś, kto ma na pieńku z Władcą Wschodu?
Odszedł od drzewa, podchodząc do dziewczyny. Zmarszczyła brwi i zacisnęła dłonie w pięści, gdy położył swoje dłonie na jej ramionach. Nie ruszyła się jednak, wpatrzona w jego spojrzenie.
– Corvax Crow jest złym człowiekiem – rzekł gniewnie. – Przekonasz się o tym, widząc Wschód, który zniszczył. Po wszystkim przyznasz mi rację i będziesz żałowała, że nie uwierzyłaś mi wcześniej.
– Nie będę żałowała. – Wypowiadając te słowa, głos miała twardy i stanowczy. – Jeżeli to, co mówisz okaże się prawdą, Corvax Crow za wszystko zapłaci.
Poczuła, jak dłonie Abratha mocniej zaciskały się wokół jej ramion. Cały chłód zniknął z jego spojrzenia. W tamtej jednej chwili oczy wypełniły się bólem. Bólem, który ścisnął jej serce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro