Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Nigdy wcześniej tak się nie czuła. Nawet wówczas, gdy korzystała z magicznej maski i chwilowo opuszczały ją siły. Nigdy nie miała odczucia, że energia z niej wycieka. Tak jakby leżała w kałuży własnej krwi i mogła tylko patrzeć, jak bordowa ciecz opuszcza jej ciało. Czuła chłód. Potworne zimno, jakby leżała na śniegu. Wokół był tylko mrok. Żadnego światła. Żadnego ruchu. I ta cisza. Nagle złapała się na tym, że była nadzwyczaj spokojna. Nie bała się. Pozwalała tej energii wypływać z jej ciała. Zanurzała się w śnie coraz głębiej. Zanurzała się w mroku. Nawet ten palący chłód zdawał się kojący.

Uczucie narastającego ciepła było niczym pobudka z przyjemnego snu. Ciągnęła ku górze, gdy tymczasem ona chciała tu zostać. Pajęczyny światła oplotły jej ciało delikatną nicią. Ktoś wołał, aby otworzyła oczy. Wołał, aby wróciła. Dlaczego komuś zależało? Jej nie zależało. Chciała odpocząć. Tak bardzo chciała odpocząć. Poczuła szarpnięcie. Macki coraz jaśniejszego blasku, ciepła, szarpnęły ciało ku górze. Głos już nie prosił. Krzyczał. Potrzebował jej. Poddała się mu. Ruszyła ku delikatnemu blaskowi. Chwyciła dłoń, która się do niej wyciągała, wynurzając z odmętów niemocy i mroku.

Pierwszy powrócił ból.

Przeszył każdy kawałek ciała, wwiercając się coraz głębiej. Przez chwilę chciała wrócić do tego spokojnego, choć zimnego miejsca. Przez chwilę... nim nie otworzyła oczu. Pierwsze, co zobaczyła, to te błękitne tęczówki. Dlaczego musiały być takie niebieskie? Dlaczego nie mogła oderwać od nich spojrzenia? Powoli uniosła rękę, kładąc palce na jego policzku. Poczuła jak, drgnął, ale chwilę później jego ciepła dłoń dotknęła jej policzka, przecierając zewnętrzny kącik oka. Odetchnął, jakby z ulgą i uśmiechnął się lekko.

Pomyślała tylko, że to takie dziwne, ale ciepło, które ją otaczało, było takie przyjemne. Nie chciała nigdy więcej wracać do chłodu i mroku. Nigdy więcej. Czuła, jak otacza ją ramieniem i przytula do swojej klatki, delikatnie masując jej plecy.

Stąd to ciepło – pomyślała i nagle gwałtownie otworzyła oczy.

Odepchnęła go od siebie, zrywając się na równe nogi.

– Nigdy więcej mnie nie dotykaj – warknęła, wciąż się cofając. Zamrugała, tępy ból głowy wciąż ćmił w skroniach. Przez dłuższą chwilę próbowała zapanować nad zawrotami głowy i uspokoić emocje, skupiając uwagę na nikłym dźwięku kapiącej wody w oddali.

– Uspokój się. Nie zrobiłem ci krzywdy. – Westchnął, kręcąc głową. – Byłaś lodowata. Myślałem, że wyzioniesz ducha. Próbowałem cię rozgrzać...

– Przestań – warknęła, rozcierając ramiona, na których wciąż czuła dotyk jego rąk. – Po co mnie kupiłeś? Kim jesteś? Co chcesz ze mną zrobić? Nie jestem...

– Zjedz coś.

Zamiast udzielić odpowiedzi, wyciągnął w jej stronę miskę z ciepłą potrawką. Kiedy nawet nie drgnęła, uśmiechnął się krzywo i wlepił w nią te swoje błękitne oczy.

To głupie – pomyślała, rozglądając się po jaskini – po prostu są niebieskie. Widziałaś już taki kolor. Są po prostu niebieskie.

– Z pewnością jesteś głodna. Musisz nabrać sił przed dalszą drogą – powiedział.

Odchrząknęła, przyjmując miskę z jedzeniem i niepewnie wąchając zawartość. Uniosła wzrok, gdy usłyszała jego śmiech. Był taki głęboki. Taki szczery. Wciąż wyglądał na zmęczonego, ale wyraźnie mu ulżyło, gdy zobaczył, że w końcu się obudziła. Zastanawiała się, czy w ogóle odpoczął, bo wciąż miał ciemne sińce pod oczami.

– Nie jest zatruta – powiedział, kończąc swoją porcję.

Przełknęła kilka łyżek ciepłej potrawki, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak bardzo była głodna. Podniosła wzrok, gdy zjadła niemal połowę.

– Chyba powinniśmy wyjaśnić sobie kilka kwestii – powiedziała, gdy zaczął zbierać swoje rzeczy. – Nie myśl, że skoro mnie kupiłeś, to możesz uważać za swoją własność. Przybyłam na Wschód w konkretnej sprawie, nie zamierzam...

Umilkła, zastanawiając się, czy w ogóle słucha, co do niego mówi. Wypłukał miskę w zagłębieniu, gdzie do jaskini wpływała woda. Później oczyścił kociołek, a następnie przymocował go do juków, wyczesał i osiodłał konia. Kiedy niemal wszystko było gotowe, opłukał dłonie i dopiero wówczas przeniósł wzrok na dziewczynę.

Przez chwilę, gdy zajmował się zbieraniem tych wszystkich rzeczy, zastanawiała się, czy zauważyłby jej nieobecność. Głęboko w to wątpiła. Dlaczego po prostu nie zebrała swojej torby i nie wyszła? Doskonała okazja i nie musiałaby się nikomu tłumaczyć. Oczywiście i tak nie zamierzała, ale...

– Cieszę się, że czujesz się lepiej – mruknął i znów się lekko uśmiechnął. Nie odnosząc się w żaden sposób do wypowiedzi dziewczyny. – To dobrze. Niedługo musimy opuścić to miejsce.

– Widzę, że jesteś przekonany, że z tobą pojadę – prychnęła, dokańczając posiłek i sięgając po buty, które stały przy kocu, na którym siedziała. Odetchnęła z ulgą, wyczuwając woreczek z rubinami, ukryty wewnątrz cholewki. – Zmierzam do Silvercore.

– Jedziemy do Xareth – odparł krótko i pewnie.

Calthia poczuła, że za chwilę straci całą cierpliwość. Za kogo on się miał? Uważał, że może dyktować jej, co ma robić? Była jego więźniem? Niedoczekanie jego, pomyślała. Była gotowa do pojedynku. Mogła z nim walczyć. Czuła, że może go pokonać. Siły wracały w nadzwyczajnym tempie, choć to przeklęte przeczucie, wciąż było uśpione. Xareth to tereny należące obecnie do Wygnańców. Niegdyś Dolina Magów. Po co miałby ją tam zabierać?

– Nie zmierzam do Xareth – powiedziała oschle, wkładając buty i mocno wiążąc sznurówki.

Nikt nie będzie mi dyktował, co mam robić i w którym kierunku mam ruszyć – pomyślała, wstając. Jeżeli będzie trzeba, zaatakuję.

Szybkim ruchem ściągnęła bluzę, wyciągając z torby tunikę, którą nałożyła na koszulę, a następnie naciągnęła skórzaną zbroję. Poprawiła zapięcia, naciągając skórzane rękawice i zapinając pas ze sztyletami. Nie miało znaczenia, że ten człowiek nie stanowił zagrożenia. Przeczucie mogło ją zawieźć. Tak jak wówczas, gdy zbliżała się do kręgu ogniska, po przebyciu Przełęczy. Nie wyczuwała zagrożenia, a mimo to trafiła w ręce zbirów, którzy ją sprzedali za kilka złotych monet.

Dostrzegła ruch i ponownie przeniosła wzrok na mężczyznę. Stał i patrzył na nią, z tym krzywym uśmiechem, który zaczynał ją drażnić. Nie, zaczynał ją doprowadzać do furii. Dlaczego był taki spokojny, pomyślała, mocniej zaciskając dłonie w pięści.

– Nie chcę z tobą walczyć – powiedział, jakby czytał dziewczynie w myślach. – Nie jesteś moją własnością i nie zamierzam traktować cię jak niewolnicę. – Czyli jednak słyszał, co powiedziała. – Mogę cię tylko prosić, abyś mnie wysłuchała. – W jego słowach mogła wyraźniej wyczuć zmęczenie, które tak dobrze było widać w spojrzeniu. Bynajmniej nawet przez chwilę nie pomyślała, że będzie łatwym przeciwnikiem. Nie, jego ton był stanowczy i nie zamierzał odpuścić. – Widziałem, skąd przybyłaś. Nie jesteś ze Wschodu i mam wrażenie, że nie za bardzo orientujesz się, co się tutaj dzieje. – Odetchnął głęboko. – W każdym razie, ludzie Władcy Wschodu cię szukają. Zresztą, nie tylko oni. Nie jesteśmy tu bezpieczni. Pozostawmy kwestię kierunku na inną rozmowę. Teraz powinniśmy stąd odjechać. Zostaliśmy zbyt długo w jednym miejscu. Rozejrzę się, a ty spakuj swoje rzeczy i przygotuj się do wyjazdu.

Otworzyła usta, aby odpowiedzieć, ale on już się odwrócił i wyszedł. Nawet nie zamierzał usłyszeć, co ma do powiedzenia. Odetchnęła głęboko. Wściekła i zła. Wolałaby czuć, to przeklęte zagrożenie. Nie ufać temu mężczyźnie i mieć wrażenie, że z jakiegoś powodu, chce ją oszukać. Czuła tylko narastającą irytację, że on potrafi zachować spokój i szczerze dzieli się z nią, co do panującej sytuacji. Wspomina o zagrożeniu, którym jest Władca Wschodu, a ona nawet przez chwilę nie może mu zarzucić, że kłamie.

Co miał na myśli, mówiąc, że nie tylko Władca Wschodu jej szuka? Nie, pokręciła głową, zaczynając zbierać rzeczy, to jakieś szaleństwo. Zgasiła ognisko, przysypała piaskiem i w blasku dnia przejrzała zawartość swojej torby podróżnej. Wszystko było na miejscu: mikstury, ubrania, maska. Na ostatnim przedmiocie zatrzymała się na dłużej.

Czy gdyby teraz skorzystała z mocy maski, przeniosłaby się do Sayers? Czy mogłaby wrócić do domu? Szybko pokręciła głową i schowała srebrzysty przedmiot na dnie torby. Na samą myśl o podróży tym środkiem transportu poczuła mdłości. Minęło zbyt mało czasu, aby mogła z niej skorzystać. Nałożyła kurtkę i zarzuciła torbę na ramię. Mężczyzna właśnie przechodził przez wejście. Rzucił okiem na jaskinię, kiwnął głową i podszedł do konia. Chwycił lejce i wyprowadził zwierzę z groty. Calthia ruszyła za nim.

– Musimy stąd odjechać – powiedział, ale w jego głosie pierwszy raz wyczuła nutę niepokoju. – Zaufaj mi.

Calthia po raz pierwszy nie wiedziała, co powiedzieć. Jakby nagle straciła zdolność mowy. Zaufaj mi, ten zwrot powtarzał się w jej głowie, a ona czuła, że jest nieodpowiedni. Jak miała mu zaufać? Przecież nic o nim nie wiedziała. Tysiące myśli przechodziło przez głowę dziewczyny, mieszając lęk z gniewem. Burza myśli pewna obaw nie dawała spokoju i sprawiała, że zapomniała o skrywaniu własnych emocji. Odkąd przybyła na Wschód, a głos ucichł, miała wrażenie, że jest jak otwarta karta. Słaba i bezbronna.

– Czego się boisz?

Jego pytanie sprawiło, że poczuła się jeszcze gorzej. Potwierdził nim, że się nie myliła. Uchodziła za dyplomatę zrównoważonego, oschłego i stanowczego. Mając jakiś plan, nigdy nie dopuszczała do tego, aby ktokolwiek odkrył jej zamiary. Dlatego mogła twardo negocjować i zawsze postawić na swoim. Nawet Redox, który uchodził za mocnego władcę, nie potrafił jej rozgryźć.

– Nie boję się – skłamała, ale on uśmiechnął się krzywo, jakby doskonale o tym wiedział.

Przez chwilę bacznie się rozglądał i nasłuchiwał. Kiedy znów na nią spojrzał, miała wrażenie, że w końcu dostrzegł w zaroślach zagrożenie, którego się obawiał. Koń zarżał cicho i poruszył się niespokojnie.

– Omówimy kierunek, jak będziemy bezpieczni. Zbliżają się, a ja nie pokonam ich wszystkich.

Błękitne oczy znów zlustrowały okolicę. Kiwnęła głową. Dlaczego kiwnęła głową? Dlaczego się zgodziła? Przecież niczego nie zauważyła. Niczego nie wyczuła. Dosiadł konia, a ona bez wahania chwyciła jego dłoń i usiadła za nim. Kiedy wierzchowiec gwałtownie ruszył, Calthia chwyciła ramię mężczyzny, aby utrzymać równowagę.

Miała już zapytać, dlaczego tak się spieszy i przypomnieć, że zwierzę niesie dwie osoby. Miała mu powiedzieć, że Wschód nie jest w stanie wojny i nie muszą przed niczym uciekać. Jednak w tej samej chwili przeczucie powróciło. Rozlało się po ciele, niczym nieprzyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa.

Powoli odwróciła głowę i kątem oka dostrzegła cień. Liście w pobliżu groty poruszyły się nienaturalnie. Coś się wyprostowało. Drzewa i krzewy nagle przesłoniły kryjówkę. Czy rzeczywiście widziała coś przy grocie? Nie miała żadnej pewności, ale to dziwne uczucie niepokoju, które zawsze towarzyszyło dziewczynie, nigdy jej nie zawiodło. Zawsze, gdy je odczuwała, miała się na baczności, bo zawsze zwiastowało zagrożenie. Rozejrzała się wokół. Jechali leśną ścieżką i krajobraz zmieniał się bardzo szybko.

Uczucie niepokoju nie mijało. Zamiast tego znów usłyszała głos.

>>Szukali tylko jego. Teraz namierzyli również ciebie. Cudownie.<<

Pierwszy raz głos nie rozkazywał. Nie dowodził. Brzmiał jak zrezygnowany i pozbawiony wiary kompan wyprawy.

>>Poradzisz sobie. Oni nie są dla ciebie zagrożeniem. Twój przewodnik ich nie widzi.
Cztery za wami. Dwa przed wami. Za chwilę zaatakują. Skup się.<<

Calthia miała już sztylet w dłoni. Nabrała powietrza i powoli je wypuściła. Przymknęła oczy. Nasłuchiwała. Nie wiedziała co, ale wróg zbliżał się bardzo szybko. Słyszała nacisk łap na podłoże. Słyszała dyszenie i warkot. Pochyliła się i przysunęła usta do ucha mężczyzny.

– Droga po lewej, następna w prawo i utrzymuj stałe tempo. Zatrzymaj się, gdy wyjedziemy z lasu.

Zdołał jedynie lekko obrócić głowę, gdy machnęła sztyletem i rozcięła powietrze. Krople krwi splamiły sierść konia i ich ubrania.

Calthia słyszała bicie serca stworów. Widziała przeraźliwie chude paszcze zbliżające się z rozwartą szczęką. Przeczucie podpowiadało, z której strony zaatakują. Sztylet poruszał się błyskawicznie. Atakowała precyzyjnie i trafiała w cel za każdym razem.

Trzy ciała szybko zostały za nimi. Czwarty rozciął zad zwierzęcia i niewiele brakowało, żeby jego ostre zębiska chwyciły rękę dziewczyny. Na szczęście koń szybko skręcił w prawo. Stwór stracił równowagę i lekko się zachwiał. Calthia wykorzystała szansę i przebiła krtań zwierzęcia. Kolejne dwa czyhały przed nimi, gdy tylko wyjechali z lasu.

Gdyby nie dwa mieniące się stwory, łąka wyglądałaby jak z obrazka. Promienie słońca rozjaśniały poranną rosę. Zapach świeżej trawy roznosił się wokół i mieszał z zapachem drzew. Koń zatrzymał się tuż po przekroczeniu granicy lasu. Calthia zeskoczyła błyskawicznie i zastygła patrząc na wlepione w nią krwiste ślepia. Stwory miały do nich kilka jardów, ale widziała, że mężczyzna mruży oczy i rozgląda się, szukając zagrożenia. Jak mógł ich nie widzieć? Przecież były tuż przed nimi.

Calthia zmrużyła oczy. Stwory przylgnęły do ziemi i wyszczerzyły zębiska, warcząc cicho. Dopiero na ten dźwięk, mężczyzna zwrócił w ich stronę spojrzenie. Nim zdążyły zareagować, w stronę najbliższego poszybował sztylet. Trafił bezbłędnie między oczy. Drugi stwór się zawahał, ale Calthia była już przy nim i rozorała mu gardło nożem. Zdołał tylko cicho zaskomlić, nim sczezł.

Niczym w transie, wyciągnęła sztylet z drugiego zwierzęcia, wytarła ostrze o trawę i dopiero uważnie przyjrzała się zwierzętom, które przed chwilą zabiła. Przejechała dłonią po delikatnej i miękkiej skórze. Była nadzwyczaj cienka. Doskonale widziała wszystkie mięśnie i żyły. Nie przypominały żadnej żyjącej istoty, którą znała. Były wielkości średniego psa, ale jaki pies biega tak szybko? Jaki pies atakuje z taką determinacją i wściekłością?

– Widziałaś je?

Drgnęła, podnosząc wzrok. Mężczyzna stał tuż przy niej i patrzył na zakrwawioną trawę. Jego twarz była blada, a oczy... w błękitnych oczach pojawił się ból. Spodziewałaby się przerażenia, strachu, bo zabiła coś, czego on nie mógł dostrzec. Zamiast tego był tylko ten ból i pogłębiające się zmęczenie.

– Jesteś nią – mruknął, gdy wstała i chowała broń.

– Czym są te bestie? – spytała.

– Wielobarwni.

Przełknęła ślinę. Przyjrzała się twarzy mężczyzny, szukając minimalnych śladów, że właśnie opowiedział wspaniały żart. Jednak on się nie śmiał. Wyglądał na przygnębionego.

– Krew sprowadzi ich więcej. Chodźmy – rzekł, podchodząc do rannego konia.

Calthia poszła za nim. Zwierzę ciężko oddychało, a z pyska toczyło pianę. Wyciągnęła z torby jedną z fiolek i polała płynem ranę na zadzie zwierzęcia. Ślady rozorane przez szpony stworów, zaczęły się błyskawicznie zasklepiać.

– Niedaleko stąd jest miasto o nazwie Grando – mruknął mężczyzna, chwytając cugle i ruszając na południowy wschód. – Tam odpoczniemy.

– Wielobarwni to potwory z legend – szepnęła Calthia, zrównując krok z mężczyzną.

– Ty najlepiej powinnaś wiedzieć, czym są – warknął z gniewem.

Calthia chwyciła go za przedramie i zatrzymała.

– Dlaczego je widzę?! Na kogo czekałeś przy Przełęczy? Na kogo?!

Słyszała w swoim głosie wściekłość i gorycz, które zawsze trzymała na wodzy. On tylko na nią patrzył, jakby była śmiertelnie chora. Mocniej zacisnęła dłoń na jego przedramieniu, gdy chciał się cofnąć i ponownie zignorować jej pytania. Nie zamierzała odpuścić.

– Na kogo? – powtórzyła z naciskiem.

– Teraz mam pewność, że na ciebie – szepnął, znów z tym charakterystycznym dla siebie spokojem. – Przykro mi.

Oddychała szybko i miała wrażenie, jakby to on odebrał cały jej spokój. Nie mogła zebrać myśli. Czuła się obco i nie rozumiała dlaczego. Dlaczego było mu przykro? Dlaczego widziała bestie, które nie powinny być widoczne? Dlaczego znów czuła narastający ból głowy?

– Jeżeli znasz Przymierze Krwi, to wiesz o Wybranym. – Westchnął, gdy na te słowa zmarszczyła brwi, wyraźnie zaskoczona tymi słowami. – Przybyłem tu, aby powstrzymać proroctwo. Nikt nie powinien zostać narażony na takie zagrożenie. Wierzyłem w to wszystko tak samo jak ty. Jakby Przymierze Krwi było fantastyczną częścią historii Wschodu. Kiedy cię zobaczyłem, wciąż łudziłem się, że to nie prawda. Wyglądałaś na słabą i bezbronną, że nie mogłaś być... ale teraz. Zabiłaś ich bez jednego mrugnięcia okiem. Poruszałaś się szybciej niż te bestie. I widziałaś je. A Wielobarwnych widzą tylko...

– ...smoki – dokończyła i z trudem przełknęła ślinę.

– Właśnie. To dość zaskakujące, nie uważasz?

– Musi być na to jakieś wytłumaczenie. – Próbowała zapanować nad drżeniem.

Nie wyczuwała strachu. Ostatnie informacje po prostu nie mieściły się w głowie. Chłód rozlewał się po ciele, a ból w czaszce tylko narastał. Czuła się zdezorientowana.

To jakiś koszmar – pomyślała.

– Dlatego musisz jechać ze mną do Xareth.

Calthia pokręciła głową. Zdała sobie również sprawę, że wciąż trzyma ramię mężczyzny. Cofnęła się, puszczając go. Nie mogła zawrócić z drogi, którą wybrała. W jednym celu przybyła na Wschód.

– Silvercor – powiedziała stanowczo.

– Oczywiście – mruknął. Nie wyglądał na zaskoczonego jej odpowiedzią. Wyraźnie zdawał sobie sprawę, że dziewczyna nie odpuści. – Czy to ważniejsze od tego, co właśnie zabiłaś?

Starała się uspokoić oddech. Zamrugała i przegoniła ból skroni. Zaciskała dłonie w pięści i prostowała je co kilka sekund. Po chwili oparła ręce o kolana i pochyliła się, aby odpędzić uczucie mdłości. Ziemia pod jej stopami zaczęła wirować. Próbowała nad tym zapanować.

– Dobrze się czujesz? – Usłyszała i poczuła ciepło dłoni na plecach.

– W Silvercore mam się z kimś spotkać – odetchnęła głęboko kilka razy, aby przegonić mdłości i powoli się wyprostowała. – Jak daleko stąd do tego miasta?

– Kilka dni drogi – odparł zrezygnowany, domyślając się, do czego zmierza. – Silvercore jest głównym punktem handlowym. Pełno w nim żołnierzy. Nie powinniśmy zwracać na siebie uwagi.

– Zgadzam się... – przyznała, prostując się i masując skroń. Tępy ból głowy nie znikał. – Powiesz mi w końcu, kim jesteś? Jakieś imię, cokolwiek? Szukający Wybranej nie brzmi zbyt poważnie. Jeżeli zacznę się do ciebie tak zwracać, to ktoś mógłby pomyśleć, że oboje oszaleliśmy.

Uśmiechnął się lekko, przeczesując włosy palcami.

– Masz rację, to mogłoby wzbudzać podejrzenia – odparł. – Abrath Strike. Teraz twoja kolej. Chyba, że upierasz się przy Wybranej – dodał, uśmiechając się szerzej.

– Calthia.

– Proponujesz zatem układ, tak? – podjął, ruszając ścieżką i prowadząc konia za lejce. – Bez sprzeciwu ruszysz ze mną do Xareth po tym, jak spotkasz się w Silvercore z... – Wymownie spojrzał w stronę dziewczyny.

Zrównała się z jego krokiem, poprawiając torbę na ramieniu. Miała dziwną pokusę, aby powiedzieć mu prawdę. Zdradzić prawdziwy cel podróży na Wschód, a nawet wyjawić kim jest i jakie mogą wiązać się z tym konsekwencje. Zamiast tego zachowała się tak, jak zwykle.

Odetchnęła głęboko, zmieniając temat i ignorując główny problem. Z każdym kolejnym słowem czuła ucisk w klatce piersiowej. Wszystkie wątpliwości, cały ból odsunęła jednak bardzo głęboko. Modulowała głosem, tak aby druga osoba usłyszała w nim jedynie szczęście. Tak długo skrywała swoje emocje, tak długo odpychała wszystkich od siebie, że chyba nie potrafiła inaczej.

– Byłeś kiedyś w Silvercore? – odparł jedynie skinieniem głowy. – Tylko słyszałam o tym miejscu. Ponoć tętni życiem i można dostać tam niemal wszystko. Z początkiem wiosny przybywają do Silvercore handlarze z całego Wschodu. Przyprawy, broń, koraliki, szlachetne kamienie... możesz przebierać w rodzajach i kolorach. Mnie interesują tkaniny na suknię ślubną. Szukam czegoś wyjątkowego, delikatnego, ale skromnego. Nie podobają mi się te wszystkie wstążeczki, koronki i przesadne dekoracje. Wbrew pozorom nie jest to ani szykowne, ani wygodne. Strasznie trudno się w tym porusza, a jeszcze gorzej tańczy. Niektórym się podoba, bo wyszywają gorsety milionem szlachetnych kamieni, myśląc, że im więcej, tym lepiej. Nie rozumiem tego. Wówczas bardziej przypominają świąteczne bombki, niż prezentują szyk i wyrafinowanie. Znam jedną księżną, której suknia ważyła z pięćset uncji. Nie wiem, jak ona mogła poruszać się w tym cały wieczór. Nawet uśmiech nie zszedł jej z twarzy. – Zachichotała cicho, przypominając sobie księżną Wybrzeża. Zawsze uwielbiała świecące kamyki, ale tamtego wieczoru zdecydowanie przesadziła. – Tak, wiem, przebyć taki kawał drogi, aby kupić kawałek materiału na suknię ślubną, może wydać się głupotą. Zważywszy na niespodzianki i przeszkody, które już napotkałam na swojej drodze. – Zamilkła na chwilę, zastanawiając się, co jeszcze ją czeka. – Ten kawałek materiału musi być wyjątkowy.

Taki też będzie – dodała w myślach.

Patrząc na krajobraz i płynące po niebie stalowoszare chmury, sama była zaskoczona, z jaką łatwością wypowiedziała te wszystkie zdania. Zdawała sobie sprawę, że trajkocze jak młoda dziewka, która rzeczywiście jest przejęta planowaniem własnego ślubu.

Kiedy tak zmieniała temat, niektórzy dyplomaci gubili wątek, przez co Calthia mogła szybko przejść do konkretów i zadać pytanie, którego się nie spodziewali. Teraz nie wiedziała, dlaczego zaczęła mówić właśnie o tym.

Powinna chyba poruszyć temat Wybranego. Przymierza Krwi. Wielobarwnych. Wszystkiego z powyższych. Wszystkiego po kolei. Wiele razy przeczytała Przymierze Krwi. Wiedziała, co czeka Wybranego. Wiedziała, jakie zadanie ma do wykonania. Co jednak ona miała z tym wspólnego i dlaczego widziała diabelne bestie?

Myśląc o tym, miała wrażenie, że to wszystko jakiś chory koszmar, a ona zaraz się z niego przebudzi. Chciała się przebudzić. Pragnęła wręcz, aby rozmowa z Keronem nigdy nie miała miejsca, a Corvax Crow szczerze myślał o pokoju. Nie mieściło jej się w głowie, że traktat pokojowy może okazać się jednym wielkim kłamstwem. Była przecież księżniczką jednej z czterech krain Zachodu. Najmniejszej krainy – Sayers. Była dyplomatką, która przemierzył każdą z krain Zachodu, aby je połączyć siecią dróg handlowych i relacji politycznych. Cel był jeden. Mocny sojusz, który nie pozwoli, aby ktokolwiek i cokolwiek zakłóciło jego harmonię i siłę.

Wiedziała, co wydarzyło się na Wschodzie i ile zniszczeń wywołał jeden człowiek. Słyszała, jak podbijał małe i słabe krainy, podporządkowywał sobie ich władców lub po prostu ich zabijał. Wojna toczyła się tuż za górami Cargo, gdy była małą dziewczynką. Widziała łuny ognia i wielu, którym udało się przebyć przełęcz w poszukiwaniu lepszego jutra. Po wielu latach Wschód wyszedł z inicjatywą pokoju, chcąc zjednać obie strony gór. Chciała wierzyć, że danie Corvaxowi Crow drugiej szansy, to dobra decyzja.

– To może się udać – głos Strike'a nagle wyrwał ją z rozmyślań.

– Słucham?

– Para narzeczonych w Silvercore nie wzbudzi podejrzeń. Później ruszamy do Xareth.

W pierwszej chwili pomyślała, że oszalał. Chwilę po tym zastanawiała się, co takiego powiedziała, że doszedł do takich wniosków.

Suknia ślubna – pomyślała, krzywiąc się i zaciskając zęby.

Miała już coś powiedzieć, ale w efekcie otworzyła i zamknęła usta. Natrętny ból głowy wciąż wdzierał się coraz głębiej, przeszywając czaszkę na wskroś. Nie zamierzała podróżować w towarzystwie tego człowieka, ale w tamtej chwili traktowała go jako przewodnika, który pomoże jej dotrzeć do Silvercore.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro