Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33

Czuła kąsający chłodny wiatr, który targał jej włosami i ubraniem, gdy siedziała na wzniesieniu niedaleko Obozu Wygnańców. Wpatrzona w ludzi w dole, słyszała każde ich słowo. Wychwytywała rozmowy, przenosząc uwagę z jednej strony na drugą.

Słyszała ich szepty, ich myśli i obawy. Śmiech dzieci od czasu do czasu przebijał się do jej głowy, ale za każdym razem go ignorowała i odrzucała.

Wsłuchiwała się w rozmowę Tringi z Jaredem i Raskiem, gdy myśleli, że nikt nie zwraca na nich uwagi. Bali się, wyczuwała ten strach, przerażenie, ale jednocześnie tak silną chęć powrotu do domu.

Zrobiłbym to znowu, gdybym w ten sposób mógł cię ocalić.

Te natrętne słowa wciąż jednak do niej wracały. Przebijały się przez wszystkie dźwięki, wwiercając się do jej świadomości.

Razem możemy znaleźć sposób, aby powstrzymać Corvaxa i zakończyć Przymierze.

Nie ma żadnego razem, powtarzała sobie, zaciskając dłonie wokół głowy i skupiając uwagę na plac, gdzie ćwiczyli Wygnańcy. Na uderzeniach kowalskiego młota, gdy Gabor wykuwał kolejny miecz.

Zatrzymała się na spoconej twarzy kowala, którego ocaliła z Silvercore i przeniosła w to miejsce. Skąd wiedziała, żeby trafił właśnie tu? A może on wybrał to miejsce, gdy pomyślała o bezpiecznej przystani? Wówczas z pozostałymi trafiła na skraj Lasu Tulus, a Gabor właśnie tu. Do Xareth. Do Obozu Wygnańców.

Nie będę dłużej przed nim uciekał!

Dzień, w którym Troxter niemal nie zabił Strike'a w Silvercore, tylko po to, aby ją zwabić. To ciepło, które czuła, gdy Abrath był tuż obok.

Ciepło, które czuła, odkąd go poznała.

Wybacz, że nie potrafię zmienić tego, co do ciebie czuję. Nawet nie chcę próbować.

Zacisnęła zęby i zamknęła oczy, aby zobaczyć dzień zagłady Sayers, przelaną krew i jego martwe oczy wpatrzone w sklepienie sali tronowej.

Wstała, oddychając ciężko i czując, jak serce nerwowo obija się w jej piersi. Łapała oddech, jakby wynurzyła się z głębin, ale coś wciąż ją dusiło.

Dłoń pokryta jasnymi bliznami drżała i nie mogła nad tym zapanować.

<<Oddychaj>>

Usłyszała dudniący głos w swojej głowie, który zawarczał cicho.

Powoli wypuściła powietrze z płuc, skupiając się na wietrze, który smagał jej twarz i chłodzie, który przenikał ciało.

Zapanowała nad oddechem, kładąc dłoń na klatce piersiowej.

<<Tak lepiej. Przestań panikować. To w niczym nie pomoże.>>

Syknął i odniosła wrażenie, że kłapnął paszczą znudzony. Dlaczego teraz tak wyraźnie go słyszała. Dlaczego czuła, jakby był tuż obok.

<<Jaskinia Oczyszczenia, pamiętasz? Połączyłaś amulet. Jesteś blisko, aby to wszystko zakończyć.>>

Mruknął i znów zawarczał, ale tym razem przypominało to mruczenie kota.

Odwróciła wzrok w stronę obozu, słysząc rozmowę Horvusa i Raska. Zmierzali na naradę, gdzie Wygnańcy wskażą liczbę osób, które zdecydowały się walczyć o Sayers.

Widziała twarze ich wszystkich. Zalane krwią i skąpane w lodowatym deszczu. Młodzi, starzy, kobiety i mężczyźni. Walczyli dzielnie, ale nikt nie ochronił ich przed Wielobarwnymi.

Opuściła głowę, patrząc na krwisty amulet, zawieszony na jej szyi. Ogarnęła ją bezradność, której nigdy wcześniej nie czuła. Całkowity brak sił, aby ruszyć dalej, bo jaki miał sens patrzeć na tę porażkę raz jeszcze.

<<Możemy już zakończyć to użalanie się i stanie w miejscu. Wiesz, gdzie masz się udać. Dlaczego tego nie robisz?>>

Brzmiało to tak prosto.

<<Oni cię nienawidzą >> Warknął rozdrażniony.

Boją się mnie, pomyślała.

<<Boją, nienawidzą, co za różnica>> Zasyczał, wściekły i zniecierpliwiony. <<Nie ufają ci i chcą się ciebie pozbyć, a ty durnie przeżywasz, że zginą. Niech giną.>>

Prychnął, wyraźnie zniesmaczony.

Dlaczego teraz mnie słyszysz? – spytała, mając wrażenie, że śni.

<<Zawsze cię słyszałem. To ty zamykałaś umysł na moje słowa. Od wizyty w jaskini Oczyszczenia coś się zmieniło. Widzę to, co ty. Czuję więcej.>>

Rozmowa z uwięzioną duszą zdawała się teraz taka prosta. Nie czuła żadnego rozdzierającego bólu głowy. Nic. Jakby stał obok niej.

– Dlaczego znów przejąłeś nade mną kontrolę? Skoro możemy się z taką łatwością komunikować. Dlaczego to zrobiłeś?

Milczał dłuższą chwilę, a ona coraz bardziej traciła cierpliwość.

<<Rycerzyk próbuje zmienić przeznaczenie. Nie podoba mi się to.>>

Rycerzyk, szepnęła, chodzi ci o Abratha... Dlaczego tak go nienawidzisz?

Nienawidzę? To złe słowo. Z jego powodu stoisz w miejscu i nie możesz się ruszyć. To mnie denerwuje, bo kończy się czas.

– Co powiedziałeś Strike'owi? – spytała na głos.

<<Czy to istotne? Nie posłuchał.>>

Prychnął i zawarczał, dając tym samym do zrozumienia, że nie chce dłużej o tym rozmawiać.

Zachowywał się jak dziecko, które właśnie się obraziło. Zamilkł, ale gdy znów spojrzała w stronę groty, gdzie odbywały się narady, przemówił w jej głowie.

<<Wystarczy, że opuścisz to miejsce. Nie będziesz musiała patrzeć na ich krzywe spojrzenia, gdy znów znajdziesz się między nimi. Nie będziesz musiała oglądać tego całego zaniepokojenia i czuć strachu, gdy cię widzą.>>

<<Mogę też ich zabić, ale musiałabyś mi na to pozwolić.>>

Mlasnął i zawarczał, jakby on sam skorzystał z tej ostatniej sugestii.

Powoli wypuściła powietrze z płuc.

<<Jak chcesz, ale zamknęłabyś ten rozdział na zawsze.>>

Nie pomagasz.

<<Nie powiem, że twoje wczorajsze słowa, które mu powiedziałaś, to był zły pomysł. Jednak dziś chcesz tam iść i zranić go jeszcze mocniej. Straszyć, oskarżać, aby tylko się wycofał i pozostał w Xareth ze swoimi ludźmi. Zabicie ich wszystkich i dla nich byłoby łatwiejsze.>>

Po tym, co powiedział, czuła się jeszcze gorzej. Najgorsze było to, że smok mówił prawdę. W spojrzeniu Abratha widziała, że jej ostatnie słowa go zabolały.

Starając się ich wszystkich chronić, raniła z premedytacją.

Prawda była taka, że nie wiedziała, co ma robić.

Smok westchnął. Zawarczał, prychnął, aż w końcu kazał jej zamknąć oczy i chwycić za amulet.

<<Nie mogę zmusić cię, abyś ruszyła w dalszą drogę – syknął, gdy pomyślała, że chce ją oszukać. – Mogę ci pomóc, abyś podjęła decyzję. W zasadzie on już na ciebie czeka od jakiegoś czasu. Powinniście porozmawiać.>>

Ponownie zawarczał, jakby nie do końca był przekonany, czy to dobry pomysł.

Zrobiła to, o co ją prosił. Zamknęła oczy i chwyciła amulet, który stał się zaskakująco ciepły. Poza tym, że zobaczyła w głowie obraz jakiegoś miejsca, nie poczuła żadnej różnicy. Nie było zawrotów głowy, ani rozdzierającego bólu, ale była pewna, że skorzystała z magii amuletu.

Czując cieplejszy podmuch wiatru na twarzy, otworzyła oczy. Dostrzegła, że blizna po zaciskaniu rubinów, zaczęła jarzyć się czerwienią, ale z każdą kolejną chwilą przygasała.

Podniosła wzrok, rozglądając się wokół.

Stała kilkanaście kroków przed wzniesieniem, które kończyło się stromym zboczem, prowadzącym w stronę szemrzącej rzeki. Jej szum uspokajał, koił.

Na skraju stał karzełek, którego spotkała w jaskini Oczyszczenia.

Karzełek, który nie był zwykłym szaleńcem, układającym magiczne kamyki. Doskonale wiedział, co robi i jak ją uwięzić w kręgu, z którego nie będzie mogła się wydostać.

Podeszła do niego, ale on nawet się nie ruszył. Siadając obok, przez chwilę mu się przyglądała.

Był owinięty brązowym płaszczem, a szare włosy powiewały na wietrze. Miała jednak wrażenie, że każdy z kosmyków żyje własnym życiem i gdyby wiatr ustał, one pozostałyby w tej samej pozycji.

Odetchnęła głęboko, patrząc na dolinę, którą z tego miejsca było doskonale widać.

Zdała sobie również sprawę, że nie słyszy odgłosów Wygnańców. Obóz pozostał gdzieś daleko. Zbyt daleko, aby mogła skupić na nim uwagę.

Czuła, że traci czas. Powinna była jednak udać się na tę naradę. Porozmawiać ze Strike'iem i wyperswadować mu ten pomysł z ruszeniem na Zachód.

– Uczyłaś się negocjacji od najlepszych – mruknął spokojnie Maller. – Tymczasem łamiesz jedną z podstawowych zasad, udając się na rozmowy w gniewie i złości.

Uśmiechnęła się lekko, kręcąc z niedowierzaniem głową. Chciał ją pouczać? Po to smok ją tu sprowadził?

– Szukałaś wsparcia dla Sayers. Znalazłaś je. Teraz odrzucasz. Czuję się urażony.

Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła, raz jeszcze nabierając głęboko powietrza i próbując przeanalizować to, co właśnie powiedział.

– Czyż nie tego chciałaś, gdy dowiedziałaś się, że Corvax zmierza do wojny? Wsparcia dla Sayers, pamiętasz? Chyba że masz zdolność bycia w dwóch miejscach naraz. To słucham. Jestem ogromnie ciekawy, jak to zrobisz.

Uśmiechnął się ciepło, opierając podbródek na splątanych dłoniach, które ułożył na sękatej lasce i wpatrując się w nią tymi szarymi, niemal białymi oczami.

Miała ochotę go udusić. Zacisnąć dłonie wokół jego szyi i patrzeć, jak na jego twarzy pojawia się grymas bólu i zaskoczenia.

– Wysłałeś Strike'a, żeby mnie zabił, a teraz jesteś urażony, że nie skorzystam z jego pomocy? Urażony, że nie chce skazać tych wszystkich ludzi na śmierć? Urażony, że twój plan zakończy się tutaj? Urażony, że nie przewidziałeś, co wydarzy się, gdy nie wszyscy będą robić, to co im powiesz?

Sapnęła wściekle, odwracając wzrok w stronę doliny i skupiając uwagę na toczącej się w oddali burzy.

– A kto powiedział, że nie przewidziałem?

Słysząc te słowa, czuła ból duszy skrywającej się w odmętach czarnych chmur i mroku. Błyskawice uderzały raz po raz, na chwilę rozświetlając ich wnętrze, aby zniknąć i pojawić się w innym miejscu.

Uwolniła ją. Całą tę magię i duszę, która od tylu lat została zamknięta w jednym miejscu. Więziona, próbowała się wydostać, aby zasmakować zemsty, a teraz... chciała tylko jednego.

Calthia odchrząknęła, przecierając oczy i opuściła spięte ramiona, jakby ugięła się pod ciężarem własnego gniewu.

– Miałeś wizję, że mnie nie zabije – zaczęła cicho.

– Bardzo wyraźną i niedającą się pominąć – mruknął Maller.

– Widziałeś też, że on będzie mnie bronił.

– Ktoś musi.

– Widziałeś, że doprowadzi mnie do przypieczętowania Przymierza Krwi, choć właśnie tego nie chciał.

– Najwyższy czas.

W tamtej jednej chwili poczuła, że siły całkowicie ją opuszczają. Jeszcze niedawno była w stanie stanąć przed dowódcami Wygnańców i walczyć, aby pozostali w Xareth i nie mieszali się w wojnę, którą przegrają.

Odetchnęła głęboko, mając wrażenie, że cokolwiek powie, Maller i tak będzie znał odpowiedź.

– Widziałeś taką samą przyszłość, którą pokazał mi Strażnik i uwięzioną duszę w dolinie. – To nie było pytanie. Po spokojnym i nad wyraz smutnym spojrzeniu karzełka wiedziała, że te właśnie obrazy dostrzegał przez lata. – Czy ktokolwiek próbował zmienić tę przyszłość?

– Twoja matka.

Tak szybko i krótko wypowiedział te słowa, jakby wiele razy prowadził już tę rozmowę.

Przeniosła wzrok na toczącą się burzę w oddali.

– A Sanessco? – Czuła, że musi go o to zapytać. Tak bardzo bolała ją zdrada doradcy jej ojca, że chciała znać odpowiedź.

Tym razem Maller milczał dłuższą chwilę. Nie była jednak w stanie na niego spojrzeć. Czekała, aż udzieli jej odpowiedzi lub zmieni temat.

– Tak jak wszyscy długo miał nadzieję, ale ostatecznie przyznał mi rację. W głębi duszy cały czas wiedział, że nie można tego inaczej zakończyć, aniżeli dopełniając Przymierza Krwi. Vastinea chciała cię chronić. Za wszelką cenę chciała, aby ktoś inny zapłacić za jej błędy.

– Ale czy próbował cokolwiek zmienić? – wyszeptała, ale nie otrzymała już żadnej odpowiedzi.

Nie wspomniała nic o tym, że gdy była w komnacie Oczyszczenia czuła, że Sanessco się z nią połączył i prosił, aby mu zaufała. Nie powiedziała nic o bólu, który wówczas czuła, bo nie była w stanie mu wybaczyć tego, czego się dopuścił.

Poczuła jedynie dotyk małej rączki na swoim ramieniu, a gdy odwróciła wzrok, zobaczyła stojącego przy niej karzełka. Wpatrzone w nią niemal białe oczy, przepełniał ogromny ból.

– Gniew nigdy nie jest dobrym doradcą, a ty cały czas podążasz jego ścieżką. Przesłania ci to, co naprawdę powinnaś zobaczyć.

Mruknął zagadkowo, wcale nie zamierzając dodać nic więcej na ten temat.

– Jeżeli wrócisz do Sayers, mam nadzieję, że zdołasz zapanować nad złością i dostrzeżesz, to co właściwe.

– Nie widziałeś, czy wrócę? – zdziwiła się.

Pokręcił przecząco głową.

– Wizje Proroka to fragmenty, ale ja nigdy nie widziałem, jak to się wszystko zakończy. Dostrzegam samą śmierć i morze przelanej krwi. Przykro mi.

Kiedy zamierzała już wstać i udać się do groty, w której trwała narada, Maller oparł dłonie na sękatej lasce i zapatrzony w dal, podjął temat, którego się nie spodziewała. Mówił tak cicho, że zastygła w bezruchu, skupiając się tylko na jego głosie. Smutnym, przygnębionym i tak bardzo podkreślającym jego sędziwy wiek.

– Śmierć przyjaciół i bliskich to zawsze ogromny cios. Widziałem, w jaką furię wpada Wybrany i niszczy wszystko na swojej drodze, a dla świata nie ma już ratunku.

Wiedziała o czym mówi, bo widziała ciała przyjaciół zalane krwią, ilekroć zapadała w sen. Wciąż powtarzający się koszmar. Obrazy, które wwiercają się w głowę, raniąc i szarpiąc duszę. Nie mogła przed nimi uciec, czując niemal zapach krwi i słysząc krzyki konających.

– Przez wiele lat miałem tylko taką wizję przyszłości. Wszystko, co wiązało się z Przymierzem Krwi, prowadziło do śmierci. Nie potrafiłem dostrzec innej drogi, choć bardzo próbowałem. Kiedy Abrath przybył do Xareth, wszystko się zmieniło.

Karzełek rozluźnił dłonie wokół laski, jakby ponownie przeżywał, to co już się wydarzyło.

– Próbował odizolować się od wszystkich wokół – mówił dalej. – Wielokrotnie chciał opuścić to miejsce i z gniewem w sercu zmierzyć się z Corvaxem. Horvus zawsze potrafił go powstrzymać. Odwieźć od tych szalonych pomysłów, ale Strike czekał na dzień, gdy opuści Xareth i zmierzy się z Władcą Wschodu. Wewnątrz powoli umierał. Zatracał się w nienawiści, gniewie i chęci zemsty. Mogłem go tak zostawić i wówczas nigdy nie znalazłby się w okolicach Przełęczy, gdy przekroczyłaś wschodnią granicę. Pozwolić, aby powoli jego wizje doprowadziły go do szaleństwa, skutecznej próby odebrania sobie życia lub wyruszenia do Ravenguard, gdzie już na pewno czekała go śmierć.

Calthia coraz mocniej odczuwała przeszywający chłód. Słuchała słów, wpatrzona na wciąż uderzające błyskawice, a jej ciało drżało.

– Mogłem również dać mu nowy cel. Skupić się na tych małych fragmentach nowych wizji, które się pojawiły. Były niczym promyk światła w ciemności, ale jednak dawały nadzieję. Tak też uczyniłem. Wydawało mi się, że dzięki temu coś zmienię, ale moje wizje wciąż kończą się na tym samym.

– Chciał zemsty i nadal jej pragnie – mruknęła, odrzucając od siebie inne możliwości. – Amulet był dla niego formą przejęcia kontroli. Gdyby go zdobył, mógłby pokonać Corvaxa i Troxtera. Niczego nie zmieniłeś poza tym, że więcej ludzi może dołączyć do wojny, której nie mogą wygrać.

Odetchnęła głęboko, podnosząc się z ziemi i rozcierając zmarznięte ramiona. Musiała go powstrzymać przed wyruszeniem do Sayers. Nie mogła myśleć o niczym innym.

Maller znów pokręcił głową, jakby niczego nie zrozumiała z tego, co właśnie powiedział. Czubkiem sękatej laski wskazał na kłębiące się w oddali czarne chmury.

– Tamta nienawidzi świata, bo odebrał jej to, co kochała najmocniej – przeniósł wzrok na dziewczynę. – A ty nie chcesz się przyznać do uczuć, które być może ocalą ci życie. Sanessco otrzymał ode mnie wiadomość, która mu się nie spodobała. Nie zgadzał się z nią i uznał, że oszalałem. A popatrz, siedzisz tu, smok nie przejął nad tobą kontroli, choć bardzo by tego chciał. Połączyłaś amulet, ale tylko dzięki wsparciu. Teraz chcesz to wszystko przekreślić, zniszczyć i ruszyć na śmierć. Masz jeszcze wybór, ale jeżeli przekroczysz granicę, pozostanie ci tylko jedna ścieżka.

Dlaczego, gdy mówił, myślała tylko o tym, że żałuje, iż odnalazła ten amulet? Dlaczego wolałaby, aby nikt nigdy go nie połączył? Nawet nie zamierzała zapytać, co Maller przekazał Sanessco, co mogłoby się nie spodobać doradcy. Powiedział mu, że jego plan się niepowiedzie? A może wręcz przeciwnie, wygra dopiero, gdy przeciwstawi się Sayers?

– Tak wielu liczy, że porzucisz ten gniew i w końcu dostrzeżesz to, co jest najważniejsze. Masz wybór, a twoja moc może cię ochronić.

Poklepał jej rękę, odetchnął cicho i znów oparł się na sękatej lasce.

– Podjęłam decyzję. Miałam zamiar ruszyć na naradę i przedstawić im moje warunki. Chciałeś się jednak spotkać, porozmawiać i wciąż nie wiem, co osiągnąć? Mówisz mi, że mam wybór, że nie powinnam unosić się gniewem i decydować w złości. Jednak nic poza tym, co już wiem, od ciebie nie usłyszałam.

Wyprostowała się, przybierając tak dobrze sobie znany chłodny wyraz twarzy. Odganiając emocje, które kołatały jej sercem i zadawały głębokie rany, których nie mogła zatamować.

– Abrath pomógł mi połączyć amulet, ale nie wiem, czy mam mu być za to wdzięczna. Gdyby tego nie zrobił, problem sam by się rozwiązał. Nikt nie przejąłby mocy amuletu.

– Taaak – podjął przeciągle i smutno Maller. – Corvax w swej furii zrównałby Zachód z ziemią. Doskonałe rozwiązanie, ale już nie możemy na nie liczyć, bo wciąż żyjesz i nosisz amulet na szyi – rzekł z ironią, a jego usta wykrzywił leciutki uśmiech, który jeszcze mocniej ją rozzłościł.

Powoli wciągnęła powietrze przez nos i lekko wypuściła je przez usta, chcąc odgonić od siebie myśli, że pozwala smokowi go rozszarpać.

– Rzeczywiście, teraz jesteśmy w znacznie lepszym położeniu. Ludzie, którzy mieszkali w Xareth przez ostatnie lata, ruszą na samobójczą misję.

– Wszystko zależy od tego, jaką decyzję podejmiesz.

– Powiedz mi więc, co powinnam zrobić? Masz wizje, które dają nadzieję, więc słucham?

Mówiła głosem pełnym rozpaczy. Pragnęła tej pomocy, jak żadnej innej. Pragnęła głosu, który wybierze za nią, bo ona już nie miała siły, aby błądzić w ciemności.

– To tak nie działa – rzekł smutno Maller. – Mogę wskazać ci drogę, ale ty w każdej chwili możesz zdecydować, że nie chcesz nią dalej podążać.

– Teraz nie wiem, którą powinnam iść. Wszyscy oczekują, że znajdę rozwiązanie, ale ja nie wiem, co powinnam zrobić! Ilekroć zamykam oczy, widzę te obrazy pełne bólu. Nigdy nie przypuszczałam, że moja matka jest czarownicą, że Sanessco również ma coś wspólnego z magią, ale oni oboje żyją zdecydowanie za długo. Widziałam przeszłość , gdy byłam w tunelach prowadzących do Xareth. Widziałam, jak moja matka zabiła smoka za pomocą amuletu, ściągając na siebie gniew tych gadów i klątwę. Ten elf, on ją uratował. Podzielił ten przeklęty amulet, którego nikt miał już nie odnaleźć! Ale mi się udało, bo to ja mam za wszystko zapłacić. Jak mam jednak odejść, pozostawiając za sobą osoby, które na mnie liczą?! Jak mam się od tego odciąć?! Chcesz bym nie czuła gniewu i spojrzała na to wszystko inaczej, ale nie potrafię! Wczorajszy dzień przypomniał mi, że nigdy już nie zaznam tej nudnej normalności, którą gardziłam przez lata. Nigdy już nie zatańczę na żadnym balu, o co kiedyś tak bardzo walczyłam. Teraz chcę, aby oni wszyscy przeżyli, rozumiesz? Tylko to ma znaczenie. Jak jednak mam ich ocalić, jeżeli zostało tak mało czasu?! Jak mam powstrzymać Wielobarwnych skoro nie mogę wrócić do Sayers?! Jak mają sobie z nimi poradzić sayerczycy lub Wygnani, skoro tylko ja widzę te bestie?!

Nie była w stanie tłumić w sobie tej irytacji, którą czuła, wykrzykując każde słowo. Kiedy skończyła, próbowała się uspokoić, ale serce waliło jej jak oszalałe, a ona sama czuła, że nie ma nad niczym kontroli.

Łzy spływały po policzkach i choć je przecierała, napływały kolejne. Próbowała się uspokoić, ale zamiast tego czuła coraz większą złość, rozpierającą jej ciało. Zacisnęła dłonie w pięści, nie zdając sobie sprawy z tego, że zapłonęły czystą energią.

– Nie jesteś sama.

Usłyszała słowa Mallera, ale pomyślała o kimś innym, kto jej wciąż to powtarzał.

Zamknęła oczy, dostrzegając postać Strike'a, który wczoraj powtórzył jej te same słowa. Tak bardzo chciał jej pomóc. Czuła, że jest gotów zrobić wszystko, aby być dla niej wsparciem w tej wojnie i ją ocalić.

Powoli otworzyła oczy.

– Nie mogę pozwolić, aby zginął – wyszeptała. – Chcę, żeby był bezpieczny. Chcę, żeby oni wszyscy byli bezpieczni.

– Osiągniesz to, jeżeli ich wszystkich zranisz i odtrącisz?

Rozmowa coraz bardziej ją denerwowała. Zaciskała gardło z bólu, którego nie potrafiła kontrolować.

– Próbuję ich ratować. Wypełniam to cholerne proroctwo.

– Które?

Rozłożyła ręce i opuściła je gwałtownie, czując rozpierającą bezradność.

– Jak to które? – prychnęła. – Chcę zakończyć Przymierze Krwi. Chcę ocalić Wygnanych, mój lud, rodzinę i przyjaciół.

– Dodaj do tego jeszcze smoki, bo ten w twojej głowie strasznie się rozzłości i znów przejmie kontrolę – powiedział, unosząc palec wskazujący prawej dłoni.

Nie wierzyła, że to powiedział. Potrzebowała usłyszeć od niego konkretne informacje. Łudziła się od samego początku, gdy przybyła na to wzgórze, że powie coś, co jej pomoże. Tymczasem tak łatwo zmieniał temat, wypowiadał słowa, które odwracały uwagę lub zmuszały ją do spojrzenia w innym kierunku.

Nienawidziła tego, bo przez ostatnie kilka lat zachowywała się podobnie, gdy pełniła rolę ambasadora Sayers.

– Zawsze uważałem, że smoki to niesamowite stworzenia. Wiesz, że łączą się w pary na całe życie? Wspierają się i prędzej same się poświęcą, niż pozwolą skrzywdzić jednego ze swoich.

Przewróciła oczami, jakby ta informacja była teraz najważniejsza.

– Mówisz o nich z taką lubością i zachwytem, a przecież to magowie odebrali im wolność, nawet nie pytając o pomoc – warknęła. – Potraktowali, jak dzikie zwierzęta, które nie mają rozumu.

– Popełniliśmy wiele błędów, ale zrzucając kajdany gravom, naprawiłaś choć ten – zaczął, przenosząc ciężar ciała na laskę i wciąż obserwując ze wzgórza dolinę. Wyglądał tak, jakby obserwował jakieś wydarzenie, które tam się rozgrywa. – Uwolniłaś uwięzioną duszę doliny i rozpętałaś burzę, której nie mogę już kontrolować. Najbardziej jednak martwi mnie gniew, który tkwi w tobie. Nie należący do smoka tylko do ciebie.

Dopiero po tych słowach na nią spojrzał. Wyglądał na przygnębionego.

– Przykro mi dziecino. Wszystko zależy jaką decyzję teraz podejmiesz. Nikt nie może zrobić tego za ciebie.

Powoli ruszył drogą prowadzącą w dół zbocza, pozostawiając za sobą księżniczkę i dolinę rozbrzmiewającą dudnieniem grzmotów.

Nie wiedziała, jak długo tak stała, ale nie była w stanie się ruszyć. Nagle jej obecność na naradzie straciła całkowicie sens. Nie chciała się z nimi spierać i kłócić.

Nie chciała widzieć, jak obrzucają ją wzrokiem pełnym nienawiści i bólu. Do tego by doprowadziła, gdyby próbowała ich powstrzymać i przekonać, że ich udział nie ma najmniejszego znaczenia. Jeszcze kilka godzin temu była gotowa odebrac im resztki nadziei na wyrwanie się z tej doliny i zawalczenia o własną wolność.

Z drugiej strony doskonale wiedziała, że Sayers nie poradzi sobie bez wsparcia. Sama nie mogła się tam teraz udać, bo zostało jej zbyt mało czasu, o czym smok nieustannie jej powtarzał.

Dopiero blask rubinowego słońca chylącego się ku zachodowi sprawił, że zdała sobie sprawę, iż połowę dnia przesiedziała obserwując obóz, a kolejną połowę na tym wzgórzu.

Czuła się jeszcze gorzej, niż dzisiejszego poranka.

Maller okazał się wszystkowidzącym prorokiem, który niby coś jej powiedział, ale niczego to nie zmieniło.

Wciąż tkwiła w tym samym miejscu, nie wiedząc, jak mogłaby wspomóc Wygnanych w walce z Wielobarwnymi. To był bowiem największy problem.

Zamiast konkretnych rad, karzełek uznał, że marudzenie o tkwiącym w niej gniewie, to będzie coś, czego teraz najbardziej potrzebuje. Mówił o smokach, które są tak bardzo sobie wierne, o tym, że powinna być wdzięczna Strike'owi, że ją ocalił, ale to niczego nie zmieniało.

Wciąż stała w tym samym miejscu.

Połączyłaś amulet, ale tylko dzięki wsparciu. Teraz chcesz to wszystko przekreślić, zniszczyć i ruszyć na śmierć

Przypomniała sobie słowa Mallera, szukając kolejnych, które do niej wypowiedział.

Nie jesteś sama.

Osiągniesz to, jeżeli ich wszystkich zranisz i odtrącisz?

Odetchnęła, próbując się uspokoić i zrobić, to, co zawsze – znaleźć przeklęte rozwiązanie.

Zawsze uważałem, że smoki to niesamowite stworzenia

Zrzucając kajdany gravom, naprawiłaś choć ten.

Masz wybór, a twoja moc może cię ochronić.

Wsparcia dla Sayers, pamiętasz? Chyba że masz zdolność bycia w dwóch miejscach naraz. To słucham. Jestem ogromnie ciekawy, jak to zrobisz.

Calthia patrzyła na czerwień na horyzoncie i czarne chmury kłębiące się od północy.

<<To durny pomysł >> – zawarczał smok w jej głowie.

Jeżeli masz inny, to z chęcią posłucham, pomyślała, czując coraz większe zmęczenie.

<<Nie chciałaś go narażać.>>

I nie posłuchał, odparła chłodno.

<<To, co chcesz zrobić...>>

Smok pierwszy raz się zawahał, jakby nie wiedział, co ma o tym myśleć.

<<Może okazać się niezwykle pomocne>>

Przyznał w końcu.


Tringa siedziała przy jednym z ognisk na głównym placu, wokół Wygnanych, którzy codziennie w ten sposób spędzali wieczory.

W ciągu kilku ostatnich dni zauważyła, że każdy z nich poświęca część czasu na ćwiczenia różnego rodzaju bronią. Nawet dzieci, które mogły już utrzymać drewniany kij w ręku, naśladowały starsze rodzeństwo. Każdy też w jakiś sposób pomagał w przygotowaniu posiłków, a na koniec w rozpalaniu tak wielu ognisk, które płonęły niemal do rana.

I tak dzień w dzień, bo te wieczory, gdy mogli usiąść wspólnie i zjeść coś ciepłego, sprawiały, że zapominali, gdzie są. Podkreślały za to, dla kogo się tu znaleźli.

Dzisiejszego dnia Tringa cały dzień szukała Calthii i kiedy w końcu dostrzegła ją poza obozem, ta po prostu zniknęła. Miała nadzieję, że znajdzie się na naradzie, ale okazało się inaczej.

Gdy Jared poszedł szukać księżniczki, nie odezwała się ani jednym słowem. Kiedy jednak wrócił, dała mu do zrozumienia, że Calthia być może wyruszyła w dalszą drogę, aby spotkać się z Tritulus i jak mówił Abrath, przywrócić amuletowi jego pierwotną postać.

Mogła być zła. W zasadzie powinna, że Calthia nawet się nie pożegnała, ale czuła tylko wdzięczność, że była obecna na jej ślubie. Dotrzymała obietnicy i w zasadzie nigdy nie lubiła pożegnań.

Tringa przetarła oczy wierzchem dłoni, gdy Rask usiadł obok niej z porcją gorącej potrawki. Wzięła od niego naczynie i powoli nabrała kawałek mięsa z sosem i warzywami na drewnianą łyżkę. Dmuchając, aby się nie oparzyć, spróbowała odrobinę.

Nie czuła głodu, ale wiedziała, że musiała mieć siłę do walki.

– Wróci – rzekł tylko to jedno słowo.

Kiwnęła głową, nabierając kolejną porcję. Tak też powinna myśleć. Calthia wróci. Wszystko będzie dobrze. Odbiją Sayers. Pokonają Corvaxa. Pokonają Troxtera i jakimś cudem Wielobarwnych.

Powtarzała te słowa, niczym zaklęcie, jakby się na nich znała. Z każdą godziną spędzoną na ostatniej naradzie, wierzyła w nie coraz mniej.

Teraz, siedząc przy ognisku i patrząc w płomienie, w ogóle nie miała tej dziecinnej nadziej, że to wszystko skończy się dobrze.

– Bywało ciężko, ale nie możemy się teraz poddać – szepnął Rask i dopiero po tych słowach na niego spojrzała.

Uśmiechnął się lekko, chcąc jej powiedzieć, że jest tu obok i nigdzie się nie wybiera. Tak bardzo go za to kochała.

– Ona nie wróci – powiedziała, zaskoczona, że w zasadzie nic nie poczuła, wymawiając na głos słowa, które od południa dudniły w jej głowie. – Chciałam, aby znalazła sposób na pokonanie Corvaxa. Chciałam, aby pozbyła się tych przeklętych niewidzialnych bestii i była znów naszą księżniczką. Chciałam, żeby była szczęśliwa. Nie poświęcała się dla nas wszystkich i chyba... za dużo od niej wymagałam.

Objął ją ramieniem i przytulił do siebie.

– Wróci – szepnął. – Prędzej, czy później. Zobaczysz. Nie możemy jednak polegać tylko na niej. Abrath obmyślił dobry plan. Mówią, że Aylin jest potężną czarownicą. Uda się. Musimy wierzyć, że się uda.

– Aylin nie jest zachwycona i do końca nie potwierdziła, czy z nami wyruszy – burknęła łuczniczka na myśl o rudowłosej, która była obecna przy ostatniej naradzie.

– Jest nieco negatywnie nastawiona, ale myślę, że dla Strike'a weźmie udział w tej wojnie. – Rask odetchnął głęboko, gdy Tringa badawczo na niego spojrzała. – Sama widziałaś, jak się cieszyła, gdy dowiedziała się, że odzyskał przytomność.

– Taaak i tylko on ją przekonał, aby czuwała nad Calthią, gdy wrócił z Jaskini Oczyszczenia.

Dostrzegła Jareda idącego w ich stronę. Wciąż był zły i jeszcze nie uspokoił się po naradzie. Bez słowa usiadł obok nich z miską i dopóki nie zjadł, w ogóle się nie odezwał. To jednak dało Trindze czas, aby samej dokończyć posiłek, a Raskowi, aby przynieść sobie kolejny.

Kiedy zjedli, długo patrzyli w ogień i słuchali muzyki, którą wygrywali Wygnańcy na lutniach i piszczałkach. Tego wieczoru nie było głośnych śmiechów i rozmów. Wszyscy zdawali się przygnębieni, bo znaczna większość przystanęła na plan Strike'a i była gotowa wyruszyć na Zachód.

Jedyną osobą, która sprzeciwiła się temu pomysłowi był Kerg. Szermierz od samego początku chciał wszystkich zrazić, ale na ostatniej naradzie przeszedł samego siebie.

– Jak się czujesz? – spytała Tringa w końcu Jareda.

Kapitan milczał, coraz mocniej zaciskając dłonie w pięści i z gniewem wpatrując się w płomienie.

– Możesz jeszcze odwołać ten pojedynek – zaryzykowała najłagodniej, jak mogła. – Nie jesteśmy u siebie i w ogóle może warto po prostu odpuścić. Sytuacja i tak jest napięta...

Jared spojrzał na nią, jakby wymordowała mu całą rodzinę. Bywał porywczy, a odkąd poznał Abratha, to już w ogóle dał upust swojej złości, ale teraz targało nim tak wiele emocji.

– Nie zamierzam rezygnować z bronienia dobrego imienia naszej księżniczki – syknął. – Sami powinniście zrobić to samo, ale macie nastawienie zbyt dyplomatyczne.

– Rozumiem, że Kerg przesadził, ale żeby od razu wypowiadać mu pojedynek na śmierć i życie? – spytała, przyciszonym głosem, próbując zachować spokój. – Wolałabym, abyś dał upust tej furii w walce z Corvaxem, a nie jednym z Wygnanych.

– Odkąd tu przybyliśmy, ten chłystek zachowuje się bezczelnie i grubiańsko. Odkąd rozpoczęły się te żałosne narady rozpoczął swą tyradę na temat Calthii. Nie obchodzi mnie, co mówią legendy, ale dziś ją obraził. Nie zamierzam tego tak zostawić.

Tringa odetchnęła, sięgając po drobną gałązkę i wrzucając ją do ognia.

– A jeżeli zginiesz?

– I tak zginiemy, więc co za różnica.

– Wspaniałe podejście i hart ducha, kapitanie.

Wszyscy drgnęli i stanęli na równe nogi, gdy usłyszeli jej głos. Tringa nie była w stanie wykonać innego ruchu, jak tylko patrzeć, jak Calthia siada obok Jareda i mówi im wszystkim, aby usiedli. Dopiero Rask pociągnął ją w dół.

– Tamci od potrawki już zrobili takie wielkie oczy, więc może odetchniecie i porozmawiamy – powiedziała Calthia, powoli jedząc swoją porcję, jakby nic się nie stało.

Jakby wcale nie zniknęła na cały dzień. Jakby wczoraj nie zamierzała przeciwstawić się całej tej naradzie i nie oskarżać Wygnanych o próbę napaści. Jared powtórzył im ostatnie słowa, które Calthia wypowiedziała wczorajszego wieczoru do Strike'a i był to jedyny powód, dla którego Tringa cieszyła się, że księżniczka jednak nie zjawiła się na naradzie.

– To, co mnie ominęło?

– Gdzie byłaś? – Jared, zignorował pytanie księżniczki i chłodno zadał własne.

– Musiałam coś sprawdzić. Wiecie, że Gabor, ten kowal, który pomógł Abrathowi w Silvercore, wyrabia tu świetną broń. – Niemal przed każdym słowem nabierała nowy kęs potrawki i przełykała ją w zadziwiającym tempie. – Naprawdę jest znakomita. Mają tu stal doskonałej jakości. Nie wiem, czy spotkałam gdziekolwiek podobną. Jest niesamowicie lekka, a przy tym wytrzymała.

– Gdzie byłaś? – powtórzył mocniej kapitan.

Calthia umilkła, odstawiając niemal pustą miskę i przenosząc na niego wzrok.

– Musiałam coś sprawdzić – powtórzyła, patrząc mu prosto w oczy. – Gdybym miała ruszyć dalej, na pewno bym wam o tym powiedziała. – Powoli nabrała powietrza, gdy Jared nie ustępował i wciąż się w nią wpatrywał. – To, co wczoraj powiedziałam, jak się czułam i jak myślałam... Nie wiedziałam, co robić. Zadowolony? Wolałam odejść na chwilę i wszystko przemyśleć, więc to chyba lepiej. Zawsze mi powtarzałeś, żebym myślała racjonalnie. Sanessco mówił, żeby nie działać w gniewie, więc jestem. Spokojniejsza i z planem, który nikomu się nie spodoba, ale być może pomoże wszystkim.

Tringa widziała, jak twarz Jareda powoli się rozpromienia, a całe napięcie go opuszcza. Kiedy Calthia rozłożyła ręce w geście poddania, nawet lekko się uśmiechnął.

– To, co mnie ominęło? – spytała ponownie, sięgając po miskę.

– Jared jutro walczy z Kergiem w pojedynku na śmierć i życie o twój honor i dobre imię. Wszyscy są struci i przygnębieni, bo ruszając na Zachód, nie wierzą, że mają jakiekolwiek szanse. Wiele osób się zgodziło dołączyć w tym kobiety i starsi, którzy mają siłę walczyć. Jedynie Kerg i grupa jego szermierzy wyraziła zdecydowany sprzeciw. Abrath przedstawił naprawdę dobry plan, ale jego nie zdołał przekonać.

Tringa wypowiedziała te słowa, cały czas patrząc na Calthię, która pod koniec lekko się skrzywiła. Zapatrzona w płomienie wcale nie wyglądała na zaskoczoną lub rozgniewaną.

Wydawała się przygnębiona i smutna.

Kiedy Rask spytał księżniczkę, jaki ma plan, ta nawet nie oderwała wzroku od płomieni.

– Muszą wiedzieć, że jesteśmy wystarczająco silni, aby zmierzyć się z Corvaxem – mruknęła, powoli przenosząc wzrok na Jareda. – Jutro podczas pojedynku, nie miej dla Kerga litości. Niech zobaczy, że sayerczycy potrafią walczyć.

Jared uśmiechnął się szerzej i tylko kiwnął głową. Tringa raczej by sie spodziewała, że Calthia spróbuje go odwieźć od tego pojedynku.

– Ma go zabić? – Tringa nie mogła uwierzyć w spokój księżniczki. – Na tym polega walka na śmierć i życie, zapomniałaś?

Powiedziała, chcąc mieć pewność, że Calthia rozumie, o co będzie toczyła się walka.

– Jeżeli będzie to konieczne.

Słowa Calthii rozbrzmiały cicho, spokojnie i niezwykle chłodno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro