Rozdział 32
Wyczarujemy motyle?
Szepty przeplatające się z myślami. Słowa pojawiające się we śnie. Obrazy z przeszłości nawiedzające jej umysł, na których tym razem mogła się zatrzymać. Przyjrzeć się bliżej spojrzeniu szarych oczu, smutkowi, który był w nich ukryty i lekki uśmiech, gdy przypatrywała mu się dłuższą chwilę.
Odkąd odzyskała przytomność po tych wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce w jaskini Oczyszczenia i wcześniej, czuła się inaczej. Z początku nie mogła pojąć, co tak naprawdę się zmieniło, ale z każdą godziną ogarniała ją lekkość i większa świadomość, tego co dzieje się wokół.
I znacznie dalej.
Otwierając oczy w środku nocy, odrywała wzrok od postaci starca, który spokojnie przechadzał się, jakże znanymi, korytarzami zamku. Czuła zapach ksiąg, gdy wkraczał do biblioteki i ziół, gdy nagle pojawiał się w swej pracowni.
Z początku czuła złość. Wściekłość, że go widzi, że to wszystko zaplanował, a ona była ślepa, że niczego nie zauważyła i brnęła w tę jego grę.
Z każdym jednak powolnym krokiem, zaczynała odczuwać spokój. Dziwnie rozpierający spokój, gdy był obok. Siłę, która ją prowadziła. Miała wrażenie, że maszeruje tuż obok niego, przemierzając każdy zakątek zamku. Tak jak wtedy, gdy była tylko dzieckiem. Nieświadomym niczego dzieckiem.
W chwili, gdy przekroczyła próg jadalni, dostrzegając postać Corvaxa, Troxtera i Redoxa, siedzących przy stole, przy którym jadła posiłki ze swymi rodzicami, Sanessco i bratem, zanim wyjechał do szkoły rycerskiej, zaczęła się zastanawiać, czy to rzeczywiście sen. Sen, nad którym nie potrafiła panować, gdy była nieprzytomna w Jaskini Oczyszczenia. Sen, którego fragmenty były niewyraźne, gdy moc kryształów wtapiała się w jej ciało.
Teraz słyszała każde ich słowo. Czuła zapach potraw i strachu, gdy spojrzała na służbę, jak zawsze stojącą w pewnej odległości i czekającą na polecenia. Widziała lęk w ich oczach i drżące dłonie, które próbowali ukryć za plecami.
Nie wiedziała, ile czasu minęło, gdy będąc za plecami Corvaxa, przeniosła wzrok na Sanessco i marszcząc brwi, żądała odpowiedzi. Chciała je usłyszeć teraz. Chciała, aby wykrzyczał, dlaczego spiskował ze Strażniczką Smoków? Dlaczego ukrywał rozmowy z Troxterem? Dlaczego pomógł sprowadzić Corvaxa do Sayers? Dlaczego pozwolił na rzeź? Dlaczego, po tym wszystkim, chciał amuletu Dneirfa? Dlaczego ich zdradził?!
I wtedy na nią spojrzał. Wstrzymała powietrze, widząc smutek w jego oczach. Ten sam ból i zmęczenie, które dostrzegła, gdy wrócił z ostatniej podróży na Wschód. Spoglądał na nią, jakby ją widział. Kiedy poczuła bijącą od niego moc, zrozumiała, że to dzięki niemu mogła się znaleźć w Sayers poprzez sny, że naprawdę tu była tego dnia, gdy toczyły się te rozmowy, mogąc wyczuć zniecierpliwienie i gniew Corvaxa Crow.
– Zostało jeszcze kilka tygodni. Nie pozostaje ci nic innego, jak mi zaufać.
Słowa, które były odpowiedzią na pełen furii krzyk Władcy Wschodu.
Słowa, które były skierowane do niej.
Wynurzyła głowę poza taflę wody, głęboko nabierając powietrze i oplatając nogi rękami. Skuliła się, zamykając na chwilę oczy. Woda w bali była jeszcze ciepła, ale jej się zdawało, że spędziła w niej długie godziny.
Wyprostowała się, otwierając oczy i przenosząc wzrok na swoje dłonie. Na prawej były widoczne blizny. Skutek po zaciskaniu kamieni w Jaskini Oczyszczenia. Rany od oparzeń zdołała uleczyć, ale tworzące chaotyczne znaki, pozostały. Po zdjęciu bandaży długo próbowała się ich pozbyć, ale jej magia zdołała jedynie uleczyć głębsze rany. Nie potrafiła pozbyć się blizn i znaków.
Wstała, sięgając po materiał, którym owinęła ciało, wychodząc z kąpieli. Odruchowo dotknęła karmazynowego kamienia, który zawiesiła na rzemieniu na swojej szyi. Jego chłód był orzeźwiający i dziwnie uspokajał, choć nie do końca potrafiła uporządkować wszystkich myśli.
Odetchnęła głęboko, przenosząc wzrok na suknię leżącą na sienniku.
Słuchając Tringi kilka godzin wcześniej, widziała w jej oczach, jakie to dla niej ważne. W tamtej chwili, gdy tylko łuczniczka z nią została, ta cała prośba wydawała się bardzo łatwa do spełnienia. W końcu miała dotrzymać słowa, które złożyła w zeszłym roku.
Wtedy był to jednak zupełnie inny świat, pomyślała, powoli zaczynając się ubierać.
Suknia pasowała idealnie, ale czuła się nieswojo.
– Calthia, wiem, że czas może nie jest idealny, ale jeżeli nie teraz to kiedy? Podaruj mi tylko ten jeden dzień. Niech będzie, jak dawniej. Proszę. Ten jeden dzień.
Ostatnie słowa Tringi, gdy uśmiechnęła się lekko i kiwnęła głową, dudniły w jej głowie. Łzy radości kłębiły się w oczach łuczniczki, gdy ramionami otoczyła jej szyję i cmoknęła w policzek. Chwilę później była już sama z gotową kąpielą i wizjami, których nigdy nie chciała.
Odetchnęła głęboko.
Podaruj mi tylko ten jeden dzień, powtórzyła w myślach, układając wilgotne włosy i pozwalając im bezwiednie opaść na ramiona i plecy.
Raz jeszcze nabrała powietrza w płuca i powoli je wypuściła.
– Ten jeden dzień, żeby było jak dawniej – szepnęła.
Mogliby ją pytać, co wydarzyło się później, ale nerwowe myśli skutecznie zablokowały wspomnienia do czasu, aż ujrzała Raska i Jareda stojących obok duchownego Wygnańców. Pułkownik uśmiechnął się lekko, gdy kapitan zaciskał w dłoni niewielkie pudełeczko z obrączką.
Serce biło jej niemiłosiernie szybko, a przecież to nie ona miała za chwilę złożyć tą całą przysięgę. Próbowała uspokoić oddech, ale to wszystko wymykało się spod kontroli.
Wówczas zdała sobie sprawę, że dłuższy czas stoi, zaciskając w dłoniach bukiet kwiatów i wpatrując w kołyszące się gałęzie leciwego drzewa. Zanim ruszyła, pomyślała o jego kwiatach, które tkwiły w wielkich pąkach nierozwinięte i jakby to było, gdyby ich piękno i zapach prowadziły ku sobie Tringę.
Ruszyła w stronę drzewa wiśni, pod którym miała odbyć się ceremonia. Mijała ludzi, którzy się zebrali. Całkowicie obce twarze wpatrzone w nią ze strachem, gniewem, a niektóre z zachwytem, gdy bladoróżowa suknia zafalowała delikatnie na wietrze. I ich ciche szepty, gdy kwiaty się rozwinęły, swą słodką wonią zalewając okolicę. Niektóre kobiety zamilkły, zasłaniając usta. Inne trajkotały o jakimś cudzie, pięknie i czymś innym, ale ona już tego nie słuchała.
Zatrzymała się po lewej stronie, przenosząc wzrok na zbliżającą się pannę młodą i wstrzymała oddech, widząc, kto prowadzi jej przyjaciółkę. Choć suknia Tringi prezentowała się cudownie, a materiał, który wybrała dla niej w Silvercore rzeczywiście pasował idealnie, nie była w stanie odwrócić od niego wzroku.
Te wszystkie durne myśli, gdy zbliżał się z Tringą, śmiejące się błękitne oczy i to bijące od niego ciepło, gdy podał dłoń łuczniczki Raskowi, szepnął coś do nich i stanął obok niej, wywracały do góry nogami wszystko, co się ostatnio wydarzyło.
Słyszała słowa duchownego w oddali, czując, jak zaciska palce wokół łodyg kwiatów i uśmiechając się lekko, gdy Tringa nie była w stanie odwrócić wzroku od Raska, składając przysięgę.
Wiele razy zadawała sobie pytanie, co poczuje w takiej chwili. Wyruszając na Wschód, zastanawiała się, czy zdoła być przy przyjaciółce tego dnia. Ostatecznie straciła nadzieję, że będzie to możliwe. Patrząc teraz na Raska i Tringę, czuła, że ona się tego domyśliła.
Słyszała tylko szum wiatru, gdy nagle ludzie zaczęli wiwatować i klaskać, a Rask objął swą żonę i namiętnie pocałował. Mocniejszy powiew zakołysał konarami, wzbijając w powietrze płatki wiśni, które muskały ludzi i wzbijały się w powietrze. Chciała, aby szybowały coraz wyżej, krążąc delikatnie, a one robiły wszystko, o czym pomyślała.
Nawet nie wiedziała kiedy znalazła się przy ognisku, patrząc na rozległy plac w Obozie Wygnańców i tańczące pary. Zapach pieczonego mięsa i warzyw mieszał się z wonią wiśni, która wciąż unosiła się w powietrzu.
Rask i Tringa wtuleni w siebie kołysali się powoli, chcąc zatrzymać tę chwilę na dłużej. Świadomość, że jutro znów wrócą do szarej rzeczywistości i będą zmuszeni zmierzyć się z wojną na Zachodzie, oddalili od siebie na ten jeden dzień.
Wspomnienia uderzyły w nią ze zdwojoną siłą, gdy Abrath stanął przed nią, wyciągając do niej rękę i prosząc do tańca. Jakże to było osobliwe uczucie, przywołujące na myśl te wszystkie bale i tych wszystkich książąt, którzy odważyli się wykonać ten sam gest.
Wtedy przewracała oczami, uśmiechała się sztucznie i ze znudzeniem ruszała na środek sali, prowadzona przez mężczyzn, którzy łudzili się poślubić księżniczkę.
Patrząc w ten głęboki błękit, który dosłownie ją pochłaniał, nie była w stanie ani się ruszyć, ani wydusić z siebie jakiegokolwiek słowa.
– Nie obawiaj się, jeżeli nie umiesz tańczyć, nauczę cię i poprowadzę – rzekł nagle, pochylając się lekko w jej stronę.
Uśmiechnęła się słodko i radośnie, naprawdę odczuwając tylko te emocje. Skłoniła się delikatnie, kładąc swą dłoń na jego dłoni.
I wtedy świat zawirował. Pierwszy raz radowała się tańcząc i kręcąc się, nie widząc niczego poza wpatrzoną w nią twarzą i tymi błękitnymi oczami. Suknia wirowała w rytm dźwięków, których nie była w stanie słyszeć. Wszystko wokół zamilkło, gdy czuła jego ciepło tak blisko siebie. Przez tę jedną chwilę nie była w stanie myśleć o niczym innym. Wszystkie troski, świat pochłonięty przez wojnę i tych, którzy pragnęli posiąść moc amuletu, na tę jedną krótką chwilę, po prostu zniknęły.
Kiedy zwolnili i się zatrzymali, czuła jego dłonie na swoich ramionach, gdy oparła głowę o jego tors. Objął ją mocniej i do siebie przytulił. Choć pragnęła, aby ta chwila trwała znacznie dłużej, uniosła głowę, patrząc mu prosto w oczy.
Lekko się uśmiechnęła, robiąc krok do tyłu i odruchowo się kłaniając. On również się skłonił, ale nie pozwolił jej odejść.
– Wiem, że teraz masz znacznie droższy amulet, ale... – zaczął, wyciągając coś z kieszeni i zapinając wokół jej szyi złoty łańcuszek. – Już dawno chciałem ci to podarować, ale nie było okazji.
Zmrużyła oczy, unosząc wisiorek i wpatrując się w zawieszony na nim kamyk. Szafir delikatnie migotał w blasku rozpalonych ognisk. Ten sam wisiorek, który oglądała na targu w Silvercore, gdy zjawił się Abrath, mówiąc, że to on wybierze jej błyskotkę.
– Nie musiałeś... – wychrypiała, nagle czując kłujący ból w skroniach i odczuwając ciężar rubinu w kształcie łzy, również zawieszonego na jej szyi. – Naprawdę, nie musiałeś.
Gorąco. Palące ciepło, gdy dotknął jej ramienia, pytając, czy wszystko w porządku. Raz za razem uderzające serce i to uczucie duszności, pomimo chłodnego wiatru na twarzy.
Gorąco. Wwiercający się ból, odbierający powietrze, uczucie miażdżonej klatki piersiowej i krzyk jakiejś kobiety, która kazała mu się odsunąć. Odruchowo chwyciła jego koszulę, zaciskając wokół niej palce i wtulając się w niego, gdy otoczyła ją ciemność. Ciepłe dłonie otaczające jej plecy i jedna myśl, aby nikomu nie stała się krzywda.
Jedna myśl, aby jemu nic się nie stało.
Musisz dokończyć przemianę amuletu.
Ciemność i syczący ton rozlegający się wokół. Warczenie mieszało się z tym sykiem, w którym tak wyraźnie słyszała zniecierpliwienie.
Widzisz miejsce, gdzie masz się udać. Wiem, że je widzisz, odkąd opuściłaś Jaskinię Oczyszczenia. Twoje przeznaczenie cię wzywa. Musisz zakończyć to, co przyrzekłaś, zawierając Przymierze Krwi. Czas się kończy.
Głęboki mrok trzymający ją w swoich objęciach. Wbijający szpony w jej ciało. Grożący ton i powarkiwanie, które miały ją przestraszyć.
Mam ich wszystkich pozabijać, aby całkowicie stracili do ciebie zaufanie?! Mam ich rozerwać na strzępy, abyś zrozumiała, że tu nikt ci nie ufa?! Mam go zabić, abyś zaczęła myśleć o naszej sprawie?!!!
Pełen złości krzyk, przedzierający się przez pustkę. Ten rozdzierający ból głowy, wwiercający się coraz głębiej. Nie mogła mu pozwolić, aby kogoś zranił. Nie mogła pozwolić, aby skrzywdził właśnie jego. Szepty i warczenie, groźby i syk, pragnący tylko jednego.
Wolności.
Nagle jej palce napotkały na kojące ciepło. Zacisnęła je w pięści i odetchnęła głęboko, odpychając wściekłą duszę smoka w zakamarki swej świadomości.
Bała się otworzyć oczy. Bała się tego, co może zobaczyć. Bała się, że znów kogoś skrzywdziła. Głosy docierały do niej powoli. Szepty przedzierały się do świadomości, ale nie mogła zrozumieć słów. Podniesiony ton jakiejś kobiety rozbrzmiał nagle bardzo wyraźnie. Żądała, aby pozbyć się zagrożenia i wiedziała, że mowa o niej.
Powoli uniosła powieki, zdając sobie sprawę, że leży na sienniku w grocie, której nie poznawała. Abrath siedział tuż obok, trzymając ją za rękę.
– Błędem było, że ją tu sprowadziłeś! – warknęła rudowłosa kobieta podniesionym głosem.
Kiedy dostrzegła, że Calthia się jej przygląda, prychnęła rozdrażniona i szybkim krokiem wyszła na zewnątrz. Dźwięki muzyki, śpiewów i rozmów docierały do księżniczki z oddali. Musieli zatem znajdować się z dala od głównego placu, gdzie wciąż ludzie świętowali.
Uniosła się na łokciach, przenosząc wzrok na dłoń, którą Abrath cały czas mocno ściskał. Gdy nagle na nią spojrzał, żadne nie wypowiedziało ani słowa. Przez dłuższą chwilę po prostu na siebie patrzyli, a ona z każdą chwilą miała wrażenie, że coś się stało. W jego oczach było więcej bólu i udręki, niż kiedykolwiek.
Bała się go zapytać, co się stało, gdy smok ponownie przejął nad nią kontrolę. Chyba to wyczuł, bo nagle ją puścił i delikatnie pogładził po plecach.
– Nikomu nie zrobiłaś krzywdy. Po prostu... – zawahał się. Czuła, że nad czymś się zastanawia, ale po prostu odetchnął głęboko, wstał i sięgnął po kubek z jakimś gorącym płynem. Podał go jej, z powrotem siadając tuż obok. – Na chwile odpłynęłaś.
Nie brzmiał przekonująco. Coś się stało. Czuła to w jego głosie, ale w tamtej chwili mocniej otoczyła kubek z napojem i opierając się plecami o chłodną ścianę, powoli sączyła wywar. Pachniał miodem i owocami, co powoli ją uspakajało. Serce zaczęło bić wolniej, a wszelki niepokój na chwilę pozwolił jej od siebie odpocząć.
– Obiecałam Trindze, że ten dzień będzie wyjątkowy – szepnęła. – Spokojny. Taki jak dawniej.
Westchnęła, wpatrując się w kolor napoju. Po czerwono złotej powierzchni krążyły suche owoce malin i chyba wiśni.
– To nie twoja wina, że smok znów się przebudził – mruknął Abrath.
Kiedy spojrzała na niego kątem oka, wyglądał na spiętego i strapionego.
– Uważasz, że to twoja wina? – spytała, stawiając kubek na podłodze i przenosząc na niego wzrok.
– Odpłynęłaś, gdy wręczyłem ci naszyjnik – spojrzał na szafirowy kamień wiszący na jej szyi. – Czy to dziwny zbieg okoliczności? Może masz nosić teraz tylko ten krwisty amulet.
Odruchowo spojrzała na dwa kamienie. Szafirowy i karmazynowy blask delikatnie przenikały przez siebie w blasku świec i pochodni, które rozpalono w grocie. Nie czuła teraz ich ciężaru, ani przenikającego gorąca. Zdawały się takie lekkie i normalne, niczym zwykłe kamyki.
– Przecież nic się nie stało, prawda? Tak mówiłeś. Nikomu nie zrobiłam krzywdy.
Milczał. Wpatrzony przed siebie, po prostu milczał.
– Prawda? Abrath? Co się stało?
Dotknęła jego ramienia, siadając do niego przodem z podkurczonymi nogami. Spojrzał na nią i przez dłuższą chwilę po prostu tak na nią patrzył. Widziała ból w jego oczach i lęk, który i ona czuła na samą myśl, że może go stracić.
– Smok zawsze z nami walczył – podjął powoli, nie spuszczając z niej wzroku. – Uspakajał się, jeżeli nikt nie mierzył do niego z broni, ale wciąż był gotów do ataku. Tym razem nie atakował. Syczał wściekle i lustrował otoczenie, ale nie atakował. – Głęboko nabrał powietrza w płuca i w końcu to z siebie wydusił. – On pierwszy raz się do mnie odezwał.
Abrath zamilkł, przecierając twarz dłonią. Calthia czuła się przytłoczona, jakby coś zgniatało ją od środka. Milczała. Nie była w stanie dopytać, co smok mu powiedział. Nie była w stanie wydusić ani jednego słowa, bo czuła, że cokolwiek Abrath usłyszał, nie było to nic dobrego.
– Dlaczego mnie uśpiłaś?
Powoli wypuściła powietrze, przenosząc na Strike'a zaskoczone spojrzenie.
– Dlaczego kazałaś Trindze, Raskowi i Jaredowi pozostać w Xareth? Dlaczego kazałaś wręczyć mi ten wywar? Co zamierzałaś zrobić, udając się do Jaskini Oczyszczeniu z własnej woli?
Nie była w stanie dłużej patrzeć na jego spojrzenie, gdy w tonie wyczuwała coraz większy gniew.
– O co tak naprawdę jesteś zły? – spytała w końcu, patrząc na swoje palce, które zaciskała i prostowała.
– Zmanipulowałaś Horvusa, wydałaś rozkazy Trindze, Raskowi i Jaredowi, aby ci się podporządkowali. Wszystko po to, aby odnaleźć przeklęty amulet! Po czym okazuje się, że cały czas miałaś go przy sobie. Niemal poświęcasz życie, aby go połączyć i teraz zapewne spróbujesz przywrócić jego pierwotną postać. Masz gdzieś, co myślą i czują inni. Nie ma dla ciebie znaczenia, czy wrócisz, czy nie. Poświęcisz się dla tego całego Przymierza Krwi, nawet nie próbując przeżyć! Widziałem, jak uciekało z ciebie życie. W Jaskini Oczyszczenia się poddałaś! Poddałaś dla bestii, która nie zawahałaby się przed rozerwaniem ciebie na strzępy, aby samemu odzyskać tę cholerną wolność! Poddałaś się!
Mówiąc, zerwał się na równe nogi i zaczął chodzić w tę i z powrotem. Powtarzał ostatnie słowa kilka razy. W końcu zamilkł. Stanął przy stole, opierając dłonie o blat i pochylając głowę. Wyczuwała jego ból, wściekłość i gniew.
Jeszcze jakiś czas temu zareagowałaby taką samą złością. Wykrzyczałaby na niego, że jej życie nie jest jego problemem. Wykrzyczałaby, że powinien chronić siebie i swych ludzi. Wykrzyczałaby, że wojna w Sayers nie jest jego wojną i powinien trzymać się od niej z daleka.
A teraz czuła tę samą bezradność, gdy pojmał go Troxter. Czuła ten sam ból, gdy chciał poświęcić się w Songard. Te same uczucia żalu i gniewu, gdy nie mogła zrobić nic, aby mu pomóc.
Ten sam żal, gdy pchał się w szpony śmierci, aby ją ochronić i sprawić, aby przeżyła.
Ten jego krzyk, gdy zamknęła go za osłoną, gdy rozmawiała z Xorem, przywódcą grav. Rozdzierający ból, który niósł ze sobą z każdym słowem, aby się cofnęła i pozwoliła sobie pomóc.
Podniosła się, przez chwilę łapiąc równowagę, gdy świat lekko zawirował i podeszła do niego.
– To był najwspanialszy taniec – powiedziała, otaczając jego szyję rękami i patrząc mu prosto w oczy. – Zawsze, gdy ktoś prosił mnie do tańca, uważałam to za przykry obowiązek. Sprawiłeś, że dziś czułam się zupełnie inaczej. Na chwilę zapomniałam o tym, co mnie czeka i naprawdę byłam szczęśliwa.
Nic nie odpowiedział na te słowa. Objął ją w pasie i mocno do siebie przytulił, a ona odwzajemniła ten uścisk, wtulając się w jego ciepłe ciało.
Nie wiedziała, jak długo tak stali, ale kiedy się wyprostował i spojrzał na nią, chciała żeby ten czas nigdy nie minął.
– Co mam zrobić, aby cię uratować? – spytał poważnie.
Sama wiele razy zastanawiała się nad odpowiedzią na podobne pytanie. Chciała wiedzieć, czy może ocalić siebie, ale częściej myślała o tych, na których jej najmocniej zależało.
– To ty znasz Proroka – powiedziała, uśmiechając się lekko, ale powaga nie zniknęła z jego twarzy. – Nie może powiedzieć, co widzi w tej swojej kryształowej kuli?
– Maller zniknął po tym, jak wyprowadziłem cię z Jaskini Oczyszczenia. Bardzo chciałbym przetrącić mu kark, że pozwolił, abyś usiadła w tym przeklętym kręgu, ale nigdzie nie mogłem go znaleźć.
Zmarszczyła brwi, przez chwilę zastanawiając się nad sensem jego słów.
– Maller był w Jaskini Oczyszczenia? Maller... nie mów, że to ten mały karzełek... – zaśmiała się, ale on wciąż był nadzwyczaj poważny. – Nigdy bym nie przypuszczała... spodziewałam się kogoś bardziej... sama nie wiem... potężniejszego.
Wzruszyła ramionami, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– Dlaczego się poddałaś?
Westchnęła, szczerze już znużona, jak natarczywie próbuje usłyszeć od niej, że będzie o siebie walczyć. Prawda była taka, że brakowało jej na to sił. Wizja z Sanessco, ujrzenie co wydarzyło się w Sayers, usłyszenie tych wszystkich słów, sprawiły, że brakowało jej motywacji. Kiedyś miała jej nadto. Uwielbiała włóczyć się po świecie, szukać tych wszystkich artefaktów i czerpać siłę z emocji, które ją napędzały.
Teraz czuła tylko smutek i żal. Wszystko potoczyło się inaczej, niżby tego oczekiwała. Nic właściwie nie szło po jej myśli, a świadomość, że jest pionkiem w czyjejś grze, wywoływała tylko większy gniew.
– Widziałam, co wydarzyło się w Sayers. Widziałam o wiele więcej, gdy mrok ukazał mi przyszłość. Chciałam to wszystko zmienić, ale skutecznie mi w tym przeszkodziliście. Tringa, Ty... – powoli wypuściła powietrze z płuc.
– Te kamienie cię zabijały – przypomniał, jakby wyrzuciła to ze świadomości. – Chciałabyś, abyśmy cię tam zostawili? Tringa zrobiła jedyną rzecz, która przyszła jej do głowy. Szukała wsparcia, aby cię ocalić.
– Tak, oczywiście. Wiem, że cię przebudziła, ale wy nie zdajecie sobie jaką cenę przyjdzie wam za to zapłacić – warknęła, nabierając głęboko powietrza i odsuwając się do Strike'a na kilka kroków. – Uważacie, że zrobiliście coś dobrego, ratując mnie. Spójrz jednak, co mogło się stać. Dusza smoka, która się przebudziła, mogła was wszystkich pozabijać. Ta rudowłosa, która pełniła straż, gdy byłam nieprzytomna, słusznie powiedziała, że należy się mnie stąd pozbyć. Nie mogę długo przebywać w Obozie. Smok się niecierpliwi. Czas się kończy... ja...
– Przestań – szepnął, podchodząc do niej i kładąc dłonie na jej ramionach. Poczekał, aby na niego spojrzała i dopiero wówczas mówił dalej. – Znów to robisz. Zamartwiasz się, poddajesz. Przestajesz walczyć. Nie szukasz rozwiązania. Gdzie jest ta Calthia Sunrise, która za wszelką cenę chciała wykonać zadanie na Wschodzie? Gdzie jest Calthia, która uparła się na wizytę w Silvercore, aby ratować swój kraj?
– Od początku wiedzieliśmy, jak kończy się Przymierze Krwi i co czeka Wybranego – zaczęła cicho. – Chciałam znaleźć inny sposób, niż poświęcenie, ale magia amuletu mnie pokonała. Nie dałam rady go połączyć. Kiedy to zrozumiałam, czułam, że być może to też jest jakieś rozwiązanie. Nigdy jednak nie pomyślałam, aby kogokolwiek narażać. Szczególnie nie chciałam cię narażać. Możesz być na mnie zły, że rzuciłam to zaklęcie, ale... – Zamilkła na chwilę, chcąc poskładać myśli. – Odkąd ukazano mi wizje napaści na Sayers, śmierć tych wszystkich ludzi i co wydarzy się później... Nie jestem w stanie myśleć o niczym innym, jak o waszym bezpieczeństwie. Ale wy sami się tam pchacie, jakby to dla was życie nie miało najmniejszego znaczenia. Nie mów mi, że się poddałam. Spójrz, ile razy byłeś gotów oddać życie, abym się tu znalazła.
– I zrobiłbym to znowu, gdybym w ten sposób mógł cię ocalić – zaczął Abrath. – Tyle razy ci mówiłem, ale powtórzę to raz jeszcze. Nie jesteś sama. Nawet z mocą amuletu, nie jesteś w stanie być w kilku miejscach naraz. Pozwól sobie pomóc. Pomóż znaleźć rozwiązanie, a nie ciągle mnie od siebie odsuwasz. Razem możemy znaleźć sposób, aby powstrzymać Corvaxa i zakończyć Przymierze.
– Mówisz, jakby to było takie proste – westchnęła, patrząc mu prosto w oczy i przypominając sobie barwę kamieni na sklepieniu w jaskini Oczyszczenia, którą wybrała, rozmawiając z tym karzełkiem. Mallerem. Wciąż nie mogła uwierzyć, że spotkała wtedy tego wielkiego Proroka – Tego jest za dużo. Wielobarwni. Troxter. Poza tym, że wyczuwam jego magię, mam wrażenie, że on się z nami bawi. Plącze te swoje znaki, kierując w stronę, która tylko jemu przynosi korzyści.
– Pozwól sobie pomóc.
Przez dłuższą chwilę po prostu na niego patrzyła. Zatapiała się w spojrzeniu tych błękitnych oczu, wyobrażając sobie, że rzeczywiście być może szczęśliwe zakończenie jeszcze jest możliwe. Przecież jeszcze nic nie jest przesądzone.
I wtedy te wszystkie wizje z tuneli i z polany, gdy była otoczona przez mrok, uderzyły w nią ze zdwojoną siłą. Nabrała głęboko powietrza w płuca i zaczęła kręcić przecząco głową, odsuwając go od siebie.
– Nie – wychrypiała. – Jeżeli naprawdę chcesz mi pomóc, zostań w Xareth.
– Calthia...
– Nie – rzekła bardziej stanowczo. – Sayers samo zapłaci za swoją naiwność i moje błędy.
– Wierzysz, że twoje poświęcenie wszystkich uratuje. Pomyślałaś, choć przez chwilę, że może stanie się coś wręcz przeciwnego? Może ten twój upór doprowadzi wszystkich wokół do tragedii?
– I przyznaj, że tego właśnie najbardziej się obawiasz! – krzyknęła, odsuwając go od siebie.
Zignorowała to, że zakręciło jej się w głowie. Zignorowała ból, który swymi szponami rozszarpywał jej skronie i odeszła kilka kroków, aby znaleźć się dalej od niego.
– Masz o kogo walczyć – powiedziała nieco ciszej.– Wygnańcy liczą na ciebie. Nie prowadź ich na śmierć. Musicie zostać w Xareth.
– Tringa mówiła ci, że jutro ma być ostateczna narada, w której mamy zliczyć wszystkich Wygnańców, którzy chcą dołączyć do walk w Sayers. Chcesz, żebym zmienił zdanie, żebym się wycofał i krył jak tchórz. – Nie pozwolił jej dość do słowa, bo gdy tylko otworzyła usta, uniósł rękę i zaczął mówić dalej. – Możesz uparcie odrzucać pomoc, ale ja już zdecydowałem. Wszyscy, którzy zechcą dołączyć, wyruszą ze mną na Zachód. Przypuszczam, że wówczas będziesz w zupełnie innym miejscu, szukając sposobu, aby amulet odzyskał swoją prawdziwą postać – dodał, wskazując na karmazynowy kamień na jej szyi. – Przypuszczam również, że będziesz chciała zniechęcić każdego, kto się zgłosi. Może ich zastraszysz, może rzucisz jakieś zaklęcie, ale ja się nie cofnę. Mogę pojechać sam. Nic mnie nie powstrzyma, aby zmierzyć się z Corvaxem. Nie będę dłużej przed nim uciekał!
Patrzyła na furię w jego oczach. Ból, który skrywał tak głęboko przez ostatnie lata. Cierpienie, którym motywował każdą swoją decyzję i lęk, że nie podoła temu wyzwaniu, że znowu poniesie porażkę. Choć teraz sam się oszukiwał i gdyby go o to zapytała, na pewno by zaprzeczył.
– Co cię tak naprawdę kieruje do Sayers, Abrath? – spytała nadzwyczaj miękko i ciepło. – Po co chcesz tam walczyć?
Nabrał powietrza i otworzył usta, aby odpowiedzieć na to pytanie, ale szybko zrezygnował. Zamknął usta i nerwowo przeczesał włosy palcami. Po chwili zrobił kilka kroków w stronę wyjścia i z powrotem. Pomyślała, że zmieni temat lub powie, że powinien wracać na główny plac.
Kiedy się odezwał, zaskoczyło ją jego słowa i szczerość, która z nich biła.
– Prawie umarłaś w Jaskini Oczyszczenia. Widziałem, jak uchodzi z ciebie życie i przypomniałem sobie dzień, gdy straciłem brata. Wtedy nie mogłem zrobić nic. Tylko patrzyłem, jak umiera. Nie zastanawiałem się, czy coś mi grozi, gdy przechodziłem na druga stronę bariery, która ciebie otaczała. Nie myślałem o tych poparzeniach i ranach. Chciałem, abyś żyła.
Odetchnął głęboko, zaciskając powoli dłonie w pięści.
– Kiedy cię wynosiłem, słyszałem, jak delikatnie oddychasz. Cieszyłem się, że mogłem ci pomóc, ale zrozumiałem, że to się nie skończy, dopóki nie zdobędziesz amuletu w jego prawdziwej formie. Nie cofniesz się przed niczym, aby ocalić Sayers. Zginiesz próbując, albo przypieczętowując Przymierze Krwi. I...
– Chcesz pokonać Corvaxa, ale wiesz, że nie pokonasz Troxtera, nie pokonasz Wielobarwnych... – próbowała zapanować nad głosem, ale czuła, że cała drży. – Nie możesz tego zrobić! Nie możesz... To szaleństwo... Nie mam wyjścia, ale ty...
– Nie zamierzam się poddać – szepnął. – Do samego końca zamierzam walczyć o siebie i o ciebie. Jeśli ruszysz w przepaść, będę próbował cię złapać. Nie chcę jednak...
– Nie, nawet tego nie kończ – powiedziała dławiącym się głosem. Odruchowo przetarła oczy, odganiając te przeklęte łzy, nad którymi nie mogła zapanować. – Oszalałeś. Po prostu oszalałeś. Przymierze Krwi nie daje mi dużo opcji, aby przeżyć ale to, co ty próbujesz zrobić, to głupota. Czysta głupota. Nigdy nie dałam ci powodów, abyś przeze mnie...
Uśmiechnął się krzywo i lekko pokręcił głową.
– Możesz mówić i myśleć, co chcesz, ale wybacz, że nie potrafię zmienić tego, co do ciebie czuję. Nawet nie chcę próbować.
Powinna w jakiś sposób odnieść się do jego słów, ale nie była w stanie. Gardło miała zaciśnięte, a całe ciało nie było w stanie się ruszyć, gdy tak na nią patrzył tymi błękitnymi oczami.
Wtedy też pierwszy raz wyczuła tak wyraźnie gniew smoka, który z jakichś powodów nienawidził Abratha.
Gdyby teraz mógł stać tu przed nim, rozszarpałby go na strzępy.
Odetchnęła głęboko, ale nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, do środka wszedł Jared. Ostrym wzrokiem zlustrował Strike'a i zatrzymał na niej zaniepokojone spojrzenie.
– Wszystko w porządku – szepnęła, odpowiadając kapitanowi na niezadane pytanie, ale patrząc na Abratha.
Wiedziała, że jej kolejne słowa go zabolą, ale nie pozostawił jej wyboru.
– Jutro omówimy szczegóły przekroczenia granic Zachodu przez Wygnańców – powiedziała chłodno. – Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale wszyscy powinni wiedzieć, jakie mogą być tego konsekwencje. Dziś, cieszmy się weselem.
Jared przesunął się z przejścia, gdy wychodziła i ruszył tuż za nią.
Serce uderzało coraz mocniej. Dłonie drżały, a w oczach wciąż kłębił się łzy, gdy w dole zbocza dostrzegła tańczących Wygnańców, Raska i Tringę wtulonych w siebie. Przez chwilę skupiła się na szeptach ludzi, którzy ukrywali się w dolinie. Czuła ich strach i ból, gdy mówili o niej i o dołączeniu do walk na zachodzie.
– Zaprowadź mnie do mojej groty – szepnęła do Jareda.
Była mu wdzięczna, że o nic nie pytał tego dnia i tylko ruszył przed siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro