Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Główna biblioteka w zachodnim skrzydle zamku zawsze wzbudzała w Calthii podziw. Imponujący księgozbiór, pełen niezwykłych dzieł, historycznych opisów bitew, bajek dla dzieci i fantastycznych opowieści o smokach, elfach i krasnoludach, sprawiał, że z przyjemnością sięgała wciąż po coś nowego. Uwielbiała czytać i poznawać stare dzieje. Ilekroć pamiętała, biblioteka była jej ulubionym miejscem. Cisza, spokój, żadnych krzyków, żadnego marudzenia. Mogła się w niej zaszyć i uciec przed wiecznie niezadowoloną matką.

Sanessco był dla niej mistrzem. Człowiekiem, który zawsze wiedział, co powiedzieć, aby wzbudzić w księżniczce ciekawość do świata. Z początku, gdy jako dziecko przychodziła do biblioteki, aby oglądać obrazki, napawał podziwem i ciekawością. Marszczył krzaczaste brwi, wlepiał w nią spojrzenie szarych oczu i uśmiechał się lekko, kładąc palec wskazujący na ustach, aby nie hałasowała. Nigdy nie polecał konkretnych książek. Mówił, że powinna wybrać sama, a on mógł jedynie wspomnieć o tych, które sam czytał w młodości. Calthia zawsze chichotała na te słowa.

Nie mogła wyobrazić sobie Sanessco z czasów młodości. Dla niej zawsze był stary. Z biegiem lat uznała jedynie, że jak na swój wiek, trzyma się naprawdę dobrze. Rękawy koszuli podwijał, aby nie przeszkadzały mu przy sporządzaniu eliksirów i wywarów, czy czytaniu ksiąg. Powtarzał, że w innym przypadku co chwila zaczepiały o stronice. Nie rozumiał, dlaczego w bajkach dla dzieci czarodzieje mają zawsze tę część garderoby po czubki palców, szpiczaste kapelusze i długie brody. Calthia uśmiechała się wesoło na te słowa, nazywając go swoim czarodziejem. Wciąż zamyślony, z nosem w księgach, ale jednocześnie doskonale orientujący się, co dzieje się wokół niego.

Wielu przychodziło do Sanessco po różnego rodzaju rady. Od zdrowotnych, po polityczne. Stanowisko głównego dyplomaty pełnił od lat, aż pewnego dnia Quillian podzielił ten urząd między nim a młodą księżniczkę. Calthia miała przejąć obowiązki na Zachodzie. Sprawami wymagającymi podróży na Wschód, zajmował się Sanessco.

Przyjmując nowe obowiązki, Calthia czuła szczęście i radość. Podróże do sąsiadujących krain były tym, czego od zawsze pragnęła. Nie miała jednak wątpliwości, że poprzedni dyplomata maczał w tym palce. Z początku sądziła, że to ze względu na zdrowie, ale z czasem odrzuciła tę hipotezę. Senessco mimo wyglądu starca, wciąż miał ogromną siłę, trzeźwy umysł i ten blask w oczach, który pokazywał, że nie jest schorowany, ani umierający. Czy działał w porozumieniu z królem i królową, aby wyznaczyli jej funkcje, która zdążyła jej zapewnić tyle radości? Za sprawą której mogliby ujrzeć w niej przyszłą królową? Wiedziała, że dobrze pełni swoje obowiązki dyplomaty. Potrafiła słuchać, ale także twardo obstawiać przy swoim, gdy była czegoś absolutnie pewna. Potrafiła przekonać krainy Zachodu, aby ze sobą współpracowały, gdyż w przeszłości bardzo różnie bywało.

Odetchnęła głęboko. A może zajęta sprawami traktatu, była całkowicie ślepa na knowania jej rodziców? Może właśnie o to im chodziło? Zmylić jej czujność i w końcu wydać za mąż.

Mijając alejki z regałami pełnymi książek, przeszła do północnej części biblioteki. Tam, przy rozległym biurku spędzał ostatnio najwięcej czasu. Nie podróżował tak dużo jak kiedyś. Jego jedyne wyprawy odbywały się do najbliższych miast na Wschodzie. Sanessco był jedyną osobą, która kontaktowała się bezpośrednio z przedstawicielami Corvaxa Crow w sprawie traktatu. Od kilku miesięcy także nie pomagał chorym w miastach, nie eksperymentował z miksturami. Po prostu siedział, czytał i wciąż coś notował. Podeszła powoli, patrząc na jego bladą twarz i zmarszczone brwi. Nawet nie drgnął, gdy postawiła na biurku mosiężnego orła. Westchnęła cicho, stając przed oknem wychodzącym na północ. Potężne góry, mocne, silne, nieznające, co to ból i strach. Tuż za nimi kraj skąpany we krwi wojen, z jednym przywódcą, który zgładził królów, aby stanąć na jego czele.

Któż da pewność, że nie chce zrobić tego ponownie?

To pytanie wciąż dźwięczało w jej głowie, przebijając się przez wiele pesymistycznych myśli. Przeczucie, że Corvax pragnie tylko większej władzy, nie opuszczało księżniczki, odkąd usłyszała o traktacie pokojowym. Władca Wschodu postanowił nagle być taki dobroduszny i otworzyć drogi handlowe swego kraju. Chciał podzielić się źródłami na jego ziemiach, aby móc sięgać po dobra Zachodu. Zmarszczyła brwi, krzyżując ręce na piersiach. Keron wskazał człowieka, który może coś wiedzieć o prawdziwych planach Corvaxa. Musiała się tego dowiedzieć.

– Usiądź, Cat. – Usłyszała cichy, przytłumiony i bardzo zmęczony głos.

Odwróciła się gwałtownie, mrużąc lekko oczy. Twarz Sanessco była szara, a on sam bardzo wyczerpany. Od razu zwróciła wzrok na trzy statuetki na biurku. Mosiężny orzeł, kryształowa czaszka i złoty niedźwiedź były przedmiotami, po które Sanessco wysyłał ją przez ostatnie dwa lata. Wpierw przeszukiwania katakumb, w których zostały ukryte, a później przynoszenie ich do biblioteki. Wszystko to zdawało się takie proste, ale starzec nigdy nie wspominał o strażniku katakumb. Walka z nim zawsze była inna, zawsze odradzał się z nowymi umiejętnościami, nowym pancerzem, choć sposób pokonania bestii był podobny. Musiała znaleźć słaby punkt, a w ostatnim przypadku runę, które skazywały stwora na śmierć. Odruchowo przetarła obolałe ramię. Teraz te wszystkie przedmioty stały obok siebie, a wtopione niegdyś w nie rubiny, leżały w kamiennej misie. Lśniły nienaturalną czerwienią, a ich blask był tak dziwnie znajomy. Wpatrując się w niego, nie mogła oderwać spojrzenia od szlachetnych kamyków. Rubinowy blask wirował, obrazy pojawiły się nagle i zmieniały się z taką prędkością, że niewiele mogła wyłapać. Po chwili obrazy zwolniły i mogła dostrzec czarną wieżę, martwy las i coś... coś skrzydlatego, czyhającego w konarach poskręcanych drzew. Dostrzegła poruszający się cień i poczuła żal, ból i wszechogarniający smutek.

>>Wszystkich wkrótce pochłonie mrok. Zginiesz w męczarniach.<<

Głęboki, dudniący głos rozbrzmiał w głowie dziewczyny. Powinna być przerażona. Dlaczego więc jedyne, co poczuła to ból?

Kiedy powoli otworzyła oczy, spostrzegła, że nie znajdowała się już w północnej części głównej biblioteki. Zapach ziół, mikstur oraz starych ksiąg był tak znajomy i wyraźny, że nie musiała pytać, gdzie się znalazła. Pracownia Sanessco była bardzo charakterystyczna. Pomieszczenie znajdowało się w piwnicach zamku. Nie pamięta, żeby straciła przytomność, ani żeby ktokolwiek ją niósł. Po prostu z jednej komnaty nagle przeniosła się do drugiej. Uniosła się na łokciach, przenosząc wzrok na twarz starca, który klękał przy sienniku, na którym leżała.

– Nessco – zdołała wydusić z siebie zachrypnięty głos. – Co się stało? – spytała, przecierając tył głowy. Odnosiła wrażenie, jakby ból w każdej chwili miał rozsadzić jej czaszkę.

– Wybacz – rzekł, podając dziewczynie kubek z ciepłym wywarem. Nie zadając zbędnych pytań, usiadła i zaczęła powoli pić. – Nie wiedziałem, że tak szybko na nie zareagujesz.

To powiedziawszy, wstał i podszedł do biurka. Jego szczupłe ręce i kościste palce wirowały przez chwilę, jakby próbował sobie przypomnieć, co tak naprawdę zamierzał zrobić. Chwilę później odstawił trzy statuetki, które musiał zabrać ze sobą z biblioteki i zsunął do skórzanego woreczka rubiny z kamiennej misy. Kiedy mocno zasznurował wiązanie, Calthia poczuła ulgę i głowa przestała boleć. Lekkie pulsowanie pozostało, ale nie sprawiało takiego dyskomfortu.

– Powiesz mi, o co w tym chodzi? – spytała, wstając i odstawiając kubek na biurko. Przyglądając się uważnie starcowi, zauważyła, że nie jest już tak wyczerpany. Powrócił nawet błysk w jego oczach. – Straciłam przytomność? Co się stało?

– Nie, nie, nie. – Zaczął się miotać, chowając woreczek do kieszeni i podchodząc do regału z księgami. Przez chwilę zakreślał w powietrzu większe i mniejsze kółka, mrucząc coś pod nosem. Robił tak odkąd pamiętała. W końcu zaczął wodzić palcem po brzegach ksiąg, aż zatrzymał się na jednej i po nią sięgnął. – Co wydarzyło się w Złotym Mieście?

To pytanie nieco ją zbiło z tropu. Nie patrząc na nią, zaczął przewracać strony i czekał na odpowiedź.

– Nie wiem, o co ci chodzi – warknęła, przewracając oczami. – Wszyscy są zachwyceni, że Corvax otworzy drogi na Wschód. Handel rozkwitnie, czyż to nie cudowne? Moja matka wciąż uważa, że powinnam zachowywać się, jak na księżniczkę przystało i to prawdziwy cud, że zgodziła się, abym pełniła funkcję dyplomaty Sayers. W końcu jednak dopięła swego. Właśnie się dowiedziałam, że po podpisaniu traktatu wyjdę za księcia Wybrzeża. Poślubię rozkapryszonego dupka, który uważa się za prawdziwe Bóstwo. Poślubię księcia, który nie słynie z wierności i z pewnością będę jego zabawką na chłodniejsze noce i ozdobą na przyjęciach. – Powoli wypuściła powietrze. Powinna poczuć się lepiej, wyrzucając to wszystko z siebie. Jednak nie poczuła się tak. Miała wrażenie, że sznury mocniej zaciskają się na jej szyi, z każdą chwilą odbierając dech. – Pytasz mnie, co się wydarzyło w Złotym Mieście? Zdobyłam przedmiot, po który mnie tam wysłałeś. Byłam ostrożna, ale strażnik wiele się nauczył od ostatniego spotkania. – Westchnęła ciężko, siadając w fotelu przy kominku. – Ruszam na Wschód. Muszę coś sprawdzić, nim przestanę pełnić funkcję dyplomaty i zamkną mnie w zamku nad Perłowym Morzem.

Zapatrzona w płomienie, poczuła dłoń na ramieniu. Podniosła wzrok i ujrzała ciepły uśmiech na twarzy starca. Wiedziała, że jest jedyną osobą której może powiedzieć, gdzie się wybiera i nie usłyszeć miliona pytań, a także słów, które miałyby ją od tego odwieść. Zdawała sobie sprawę, że dużo ryzykuje. Przygotowania do podpisania traktatu chyliły się ku końcowi. Nie powinno być żadnych wątpliwości. Jej obecność na Wschodzie może podważyć dobre imię Sayers. Musiała jednak sprawdzić, czy plotki na temat planów Corvaxa są prawdziwe. Nie obawiała się podróży. Na samą myśl czuła jedynie ciekawość. Miała wrażenie, że Sanessco doskonale wie, czego obawiała się najbardziej.

– Nie bałaś się zmierzyć ze strażnikiem artefaktów. Nie bałaś się przemierzać krainy Zachodu. Nie bałaś się przekroczyć ziem zamieszkiwanych przez bestie. Boisz się księcia Wybrzeża?

Poklepał księżniczkę pocieszająco po ramieniu i usiadł naprzeciwko w drugim fotelu. Jego twarz przybrała dziwny wyraz. Był taki... smutny. Nawet jego oczy nie lśniły iskierką mocy, którą zawsze w nich widziała. Poczuła dziwne ukłucie w sercu, gdy chwycił jej dłoń i umieścił w niej skórzany woreczek.

– To należy do ciebie, Calthia – szepnął, ku jej zaskoczeniu, z ogromnym bólem. – Wiem, że nie wszystko pojmujesz, ale mogłem wprowadzić cię tylko w część tajemnic. Niektóre musisz poznać sama. O wielu wiesz, choć jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy. – Spojrzał dziewczynie głęboko w oczy i uwiązał ją ze sobą tym spojrzeniem. – Nauczyłem cię jak walczyć i jak korzystać z daru, który masz. Przeczucie, jak go nazywasz, to ogromny dar, który powinnaś pielęgnować i rozwijać. Wczuj się w ten głos. Zaufaj mu. Masz moc, której pragną inni.

– Przerażasz mnie, Nessco – powiedziała, cofając dłoń i przyglądając się skórzanemu woreczkowi. – Szukałam tych przedmiotów dla kilku rubinów? Zawsze myślałam, że to coś więcej. Coś cenniejszego, niż kilka szlachetnych kamyków.

Nie widziała tego, ale Sanessco uśmiechnął się smutno.

– Chroń je i nie pozwól, aby ktokolwiek je zdobył – rzekł ostro, a gdy na niego spojrzała, miał zmarszczone brwi i chłodny wyraz twarzy. – Zabierz je stąd, gdzieś daleko. Mówiłaś, że wyruszasz na Wschód...

– Powinnam...

– Wyruszaj jak najszybciej – przerwał, gwałtownie wstając i pakując do torby podróżnej zioła, maści, fiolki i inne specyfiki. Zmrużyła oczy, zdając sobie sprawę, że to jej torba podróżna, którą położyła na stole, gdy wyjęła z niej mosiężnego orła. – Wiesz jak korzystać z moich mikstur. Dam ci te, z których już korzystałaś lub których przyrządzania cię uczyłem. Wiem, że to wszystko jest trudne, ale musisz działać. Nie możesz czekać. Masz tę maskę, którą ode mnie dostałaś?

Kiwnęła głową i poczuła zimny pot na plecach, na samą myśl tego przedmiotu. Patrząc na starca, wstała, czując narastający niepokój. Sanessco wpakował do torby jeszcze kilka rzeczy, po czym podszedł do dziewczyny i położył dłonie na jej ramionach. Poczuła delikatne ukłucie i rozlewające się ciepło po ranie, którą zadał strażnik. Jednak nie zwróciła na to większej uwagi. Przerażało ją spojrzenie starca. Przez chwilę wyglądał na kogoś kto się waha. Poczucie winy, przeplatało się z tym, co należy zrobić. Chciała go spytać, co się dzieje. Wcale nie zdziwił się, że ma zamiar wyruszyć na Wschód. Wręcz ją do tego nakłaniał. Niby te kilka szlachetnych kamyków było takie istotne? Zapobiegnięcie wojnie było ważniejsze. Miała mu już o tym powiedzieć, ale przemówił pierwszy i nie dał jej dojść do słowa.

– Nie bagatelizuj swojego przeczucia, nie wychylaj się i nie zwracaj na siebie uwagi. Na wschodzie masz być zwykłą szarą dziewczyną. Walcz o siebie. Przede wszystkim o siebie. Nie podejmuj zbyt pochopnie decyzji. Kieruj się przeczuciem. Ono cię poprowadzi. Ufaj mu. Proszę, zaufaj mu.

Patrzył na nią niemalże błagalnym wzrokiem. Szare oczy przeszkliły się od łez, ale żadna nie spłynęła po policzku. Chciała zadać wiele pytań. Dowiedzieć się skąd ten żal i strach w jego oczach? Skąd ten rozpaczliwy ton głosu? Skąd to ciągłe powtarzanie, że przeczucie jest takie ważne? W rezultacie nie zapytała o nic. Zdążyła jedynie kiwnąć głową, gdy usłyszała dobiegające do niej słowa.

– Księżniczko, w końcu panienkę znalazłam.

Odwróciła się, widząc zbliżającą się do niej Rosę.

Znów była w bibliotece. Stała przy biurku w północnej części, obok niej Sanessco, uśmiechający się do służki i splatający przed sobą palce dłoni. Ona sama stała jak porażona, z lekkim zawrotem głowy, z przełożoną przez ramię torbą podróżną i ściskanym w dłoni skórzanym woreczkiem. Trzymała go tak mocno, że czuła ostre boki rubinów, wbijające się w skórę.

– Wybacz senatorze, ale królowa prosiła, abym odnalazła księżniczkę. – Rosa skłoniła się lekko.

– Oczywiście – rzekł przyjaźnie Sanessco. – Z pewnością chodzi o przygotowania do ślubu. Caelm to prawdziwy szczęściarz. Mieć taką narzeczoną, to prawdziwy skarb.

– Uroczystość musi być wyjątkowa – powiedziała Rosa. – Tak jak nasza księżniczka. Królowa chce, aby wszystko było gotowe na przybycie księcia, a mamy na to jedynie dwa miesiące.

– Ależ oczywiście. To zrozumiałe. – Płynnym ruchem dłoni Sanessco wskazał Calthii drogę do wyjścia. – Nie zatrzymuję księżniczki dłużej. Uważaj na siebie.

Rosa dygnęła i nie czekając dłużej, chwyciła Calthie za rękę, ciągnąc dziewczynę w stronę drzwi. Księżniczka jeszcze przez chwilę patrzyła przez ramię na starca. Przeniósł ją. Przeniósł do swego gabinetu, a później z powrotem. Wojna magów pochłonęła większość istnień z tym darem. Pradawna magia wymarła niemal całkowicie. Sanessco nigdy nie używał przy niej takiej magii. Prawda? Magiczne motyle to tylko sztuczki, prawda? Jakby w odpowiedzi na jej pytanie kiwnął głową w lekkim ukłonie i uśmiechnął się pocieszająco.

Uważaj na siebie.

Ostatnie słowa starca zadźwięczały w głowie, jakby były najważniejszą częścią ostatniego egzaminu.

– Nie rozumiem, nigdy nie rozumiałam, dlaczego nie jesteś szczęśliwa. Czy bycie księżniczką to jakaś kara? Przecież masz wszystko, czego mogłaby zapragnąć każda kobieta.

Vastinea wdzięcznym krokiem przemierzyła pół komnaty, aby otworzyć szafę i wyciągnąć z niej granatową suknię zdobioną szmaragdami. Znów przeszła w stronę sypialni i rozłożyła wybrany strój na rozległe łóżko. Ze szkatuły na komodzie wyciągnęła parę kolczyków i naszyjnik, szybko jednak uznała, że nie będą odpowiednie.

Calthia znów usłyszała serię dobrych rad i wszystkiego tego, jak powinna się zachowywać prawdziwa księżniczka. Dziewczyna słuchała tego tyle razy, że teraz słowa wlatywały jednym uchem, a uciekały drugim. Patrząc na matkę, zastanawiała się, czy ona w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, co mówi. Robiła przy tym tyle rzeczy związanych z własną urodą, że Calthia miała duże wątpliwości. Niby zadawała pytania, ale nie czekała na odpowiedzi. Kiedyś księżniczka próbowała wtrącić zdanie lub dwa. Szybko jednak zrozumiała, że przerywanie monologu królowej, po prostu nie ma sensu. Ona zawsze wiedziała lepiej. To ona znała wszystkie odpowiedzi. Calthię to irytowało i złościło, ale nauczyła się z tym żyć. Może kiedyś miała dobry kontakt z matką, ale była to odległa przeszłość.

Stojąc w drzwiach pomiędzy sypialnią a częścią dzienną, Calthia przełożyła torbę do tyłu i oparła się bokiem o framugę drzwi. Wiedziała już, w której części ma przytakiwać, a przede wszystkim, podczas przemowy matki, miała milczeć. Tłumaczenia, wyjaśnienia lub prośby na nic się nie zdawały. Vastinea miała swój świat, a Calthia swój. Oba były bardzo odmienne.

– Calthia... – Ton królowej nagle bardzo się zmienił. Siedząc przy toaletce, spojrzała w lustro na odbicie córki i odłożyła szczotkę. Westchnęła głęboko. Wstała, odwracając się w stronę córki. – Wiem, że w wielu kwestiach się nie zgadzamy. Chciałabym, aby moje słowa, choć po części do ciebie docierały. – Znów westchnęła, podchodząc bliżej. – Bardzo żałuję, że nie podzielasz – rozłożyła szeroko ręce – tego, co cię otacza. Nie doceniasz, w jakiej bajce żyjesz. Mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni. Może pewnego dnia otworzysz szerzej oczy i zawalczysz o ten świat. Świat królestwa Sayers, który jest twoim domem.

Calthia patrzyła na matkę jak na obcą osobę. W jednej chwili kobieta zapatrzona w siebie, dumna i wyniosła, przemówiła, po raz pierwszy z troską. Można by nawet rzec, że z obawą. Calthia wyczuła w tonie matki, to samo uczucie smutku, którym obdarzył ją Sanessco. Czy świat stanął na głowie? Calthia pomyślała, że jak na jeden dzień ma za dużo wrażeń, ale nie mogła sobie darować zadania jednego pytania.

– Dlaczego Caelm?

Vastinea skrzywiła się i znów odetchnęła głęboko, przewracając przy tym oczami.

– Serafin od miesięcy kontaktował się z nami w tej sprawie – powiedziała, splatając przed sobą dłonie. – Ponoć książę Caelm nalegał na jak najszybsze zaślubiny. Twój ojciec chciał jednak, abyś zakończyła sprawę traktatu pokojowego ze Wschodem. Chciał również dać ci czas na oswojenie się z tą myślą. – Uważnie przyjrzała się córce. – Sądzę, że i tak zwlekał zbyt długo. Wybrzeże to wspaniała kraina. Pełna słońca, mająca dostęp do morza. Będziesz tam szczęśliwa...

– Nie wiesz, gdzie będę szczęśliwa – warknęła księżniczka, odrzucając wszelkie uprzejmości i dając upust złości. – Nie wiesz, co sprawia, że jestem szczęśliwa. Nie masz o tym pojęcia, bo żyjesz w swoim bajkowym świecie. Czy ty w ogóle masz pojęcie, jaki jest Caelm?

Vastinea znów przybrała maskę obojętności. Spojrzała na córkę chłodnym wzrokiem, mówiąc spokojnie: jak królowa.

– Mówisz o jego rozwiązłości? – Nie czekała na odpowiedź. Wzruszyła tylko ramionami. – Mężczyźni lubią młode ciała i urozmaicenie. Rzadko kiedy są wierni jednej kobiecie. Twój ojciec wybrał spośród dwóch władców, którzy byli tobą najbardziej zainteresowani. Wolałabyś Redoxa?

Calthia przez chwilę zapomniała, jak się oddycha. Przypomniała sobie spojrzenie władcy Złotego Miasta. Patrzył na nią z taką żądzą, że aż poczuła mdłości. Nie, z tych dwóch kandydatów Caelm był zdecydowanie lepszą opcją. Opuściła wzrok.

– Tak też myślałam – podsumowała Vastinea, wracając do toaletki. – Sama widzisz, że kierujemy się twoim dobrem. Okaż choć odrobinę zrozumienia i udawaj, jeżeli wolisz, aby twojemu ojcu nie pękło serce. Królestwo Wybrzeża i Sayers muszą się zjednoczyć.

Calthia poczuła ucisk w gardle. Skinęła głową, nie mogąc wydusić z siebie ani jednego słowa. Znała swoje obowiązki. Wiedziała kim jest i nie była w stanie tego zmienić. Nigdy nie mogła marzyć, że sama wybierze sobie przyszłość, którą chce podążać. Rolą księżniczki było połączenie dwóch rodów. Matka powtarzała to Calthii, gdy ta osiągnęła dojrzałość. Musiała przestać myśleć o księciu z bajki. Musiała przyjąć fakty. Poczuła ukłucie, że być może dlatego w ostatnim roku unikała Tringi. Uważała to za głupie, bo przecież były przyjaciółkami, jednak w dniu, w którym łuczniczka poprosiła, aby Calthia została jej druhną... w księżniczce coś pękło. Cieszyła się. Bardzo się cieszyła ze szczęścia Tringi i oczywiście się zgodziła. Wtedy jednak do niej dotarło, że ona nigdy nie wyjdzie za nikogo z miłości. Będzie kartą na rozejm, poprawne relacje polityczne. Nikim więcej. Od tego dnia skupiła całą uwagę na traktacie pokojowym. Zajęła się pracą, odrzucając wszelkie myśli o ślubie. Jakimkolwiek ślubie. Dzisiejszego dnia, wszystko o czym starała się nie myśleć, powróciło niczym ogromna fala, zalewając umysł i odbierając oddech.

Dusiła się.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro