Rozdział 24
Krople deszczu spływały leniwie po szybie. Jedna za drugą łączyły się, przyspieszały i pozostawały po sobie smugę. Oparła policzek na dłoni, spoglądając na świat po drugiej stronie. Szary, spowity mgłą i taki odległy. Szczyty gór aż prosiły się, aby ktoś zbadał te tereny, dowiadując się o nich czegoś więcej.
Przeniosła wzrok na otwartą księgę, przekładając kolejną stronę.
„...Ja Routh, przemawiający w imieniu mych pobratymców, przyjmuję złożone Przymierze Krwi. Od tej chwili będziemy pomagać słabym w walce ze stworami, przed którymi oni bronić się nie mogą. Od tej chwili wiąże nas amulet Dneirfa. Jeżeli kiedykolwiek ten przedmiot zaginie, wpadnie w inne ręce, klątwa, jaką smoki rzuciły na rasę Essentulusa, rozpocznie się..."
Minęła wzrokiem kilka kolejnych wersów.
„ Koszmar, w jaki zmienia się nasz cudny sen, przychodzi nagle.
Nie chcemy go, lecz on nie odchodzi.
Nasze życie wywraca się do góry nogami, nie wiemy, od czego zacząć, aby wszystko naprawić, aby wszystko powróciło do stanu poprzedniego. Zatem nie chcemy zmian choć te nastąpiły...
Zawsze oczekiwaliśmy czegoś dobrego, cudownego.
Tymczasem przyszłość przyniesie Śmierć.
I nie możesz od tego uciec.
Ona kroczy twoją ścieżką.
Nic już nie będzie takie jak kiedyś..."
Drgnęła, gdy poczuła, jak ktoś tarmosi jej włosy. Marszcząc brwi, przeniosła wzrok na intruza.
– Araneus – warknęła ciężko, opierając się o krzesło.
– Znów siedzisz z nosem w książkach – powiedział, uśmiechając się szeroko i siadając naprzeciwko księżniczki. – Niedługo mole zaczną cię podgryzać, myląc twoje ciało z pergaminem.
– Niedoczekanie – mruknęła.
– Co czytasz? – zanim zdążyła coś powiedzieć, sięgnął po książkę, leżącą przed dziewczyną. – Przymierze Krwi? Czy to niezbyt mroczna historia, jak dla dziewczynki w twoim wieku? – spytał, mrużąc jedną brew.
– Mam piętnaście lat! – syknęła, wyrywając książkę z jego dłoni. – Poza tym, co cię obchodzi, co czytam? Jutro wyjeżdżasz do szkoły rycerskiej – powiedziała podniesionym tonem, sama zaskoczona, że aż tak ją to denerwowało. Nie była jednak w stanie nad tym zapanować. – Zostawiasz mnie w tej klatce!
– Calluś – zaczął miękko, przykrywając dłoń siostry swoją dłonią. Patrzyła w jego ciepłe spojrzenie piwnych oczu, próbując się uspokoić. – Przecież wrócę – uśmiechnął się, widząc, jak przewraca oczami i wzdycha ciężko. – Szkoła rycerska to nie stryczek. Wrócę. Poza tym wiem że znakomicie dasz sobie radę, Calluś. Rask obiecał, że będzie miał na ciebie oko i odgoni każdego nieproszonego kandydata na męża. – Zaśmiał się, widząc skrzywioną minę siostry. – Współczuję każdemu, kto spróbuje. Możesz zabić ich wzrokiem.
Przysunął swoje krzesło bliżej do Calthii i uważnie się jej przyjrzał.
– Jesteś silna, Calluś. Nie zrób nic głupiego, jak mnie nie będzie. Dbaj o rodziców i uważaj na siebie. Pamiętaj, że dom doceniamy, dopiero gdy wracamy z dalekiej podróży.
– Przyszedłeś tu, żeby mi to powiedzieć? – spytała, lekko marszcząc brwi i patrząc bratu prosto w oczy. – Dziwnie się zachowujesz. Mogłabym wręcz powiedzieć, że się martwisz.
Znów się uśmiechnął, ukrywając wszelkie swoje troski i zmartwienia. Nigdy nie potrafiła odkryć, co go gnębi. Nawet wtedy, gdy wydawał się przygnębiony i smutny, ilekroć o to pytała, spoglądał na nią kojąco, uśmiechając się pocieszająco. Wyglądał wtedy tak, jakby to ona zmagała się z potworami, a on przyszedł ją pocieszyć. Nigdy się nie żalił, szukając rozwiązania na swoje własne problemy. Miała wrażenie, że robi to, aby ona nie musiała się martwić.
Wszystko po to, aby ją chronić.
Tym razem, gdy mówił, dostrzegła smutek w jego oczach. Tak wyraźnie widziała to zmartwienie i troskę, którą ukrywał pod uśmiechem.
– Czy kiedykolwiek... – zaczął, nagle poważniejąc. Przez chwilę nad czymś się zastanawiał, a kiedy znów się odezwał, brzmiał jak nie on. – Pamiętasz, jak kazałem ci się nauczyć walki mieczem? – kiwnęła głową. – Świetnie sobie radzisz. Cieszę się. Naprawdę się cieszę. Powinnaś umieć się bronić – mówiąc, sięgnął do pasa i wyciągnął dwa sztylety. – Specjalne zamówienie. Najczystsza stal. – To mój prezent dla ciebie – rzekł, podając broń siostrze.
– Araneus...
– Nie becz, siostra – powiedział, widząc zbierające się łzy w oczach Calthii. – Po prostu miej je zawsze przy sobie. Obiecaj mi to.
– Matka nie byłaby zadowolona – skrzywiła się, szybko przecierając oczy wierzchem dłoni – Księżniczce nie wypada...
Poczuła ciepłą dłoń na ramieniu. Oderwała wzrok od śnieżnobiałych ostrzy i przeniosła go na brata.
– Musisz się bronić. Musisz walczyć o siebie. Obiecaj mi, że zawsze będziesz miała je ze sobą.
– Obiecuję – powiedziała, czując, że za tą obietnicą kryje się o wiele więcej.
Araneus po tych słowach znów poczochrał włosy dziewczyny. Czy odetchnął z ulgą?
– Kiedy wrócisz? – Nie mogła wydusić z siebie niczego więcej, gdy odsunął swoje krzesło i zaczął się podnosić.
– Zanim się obejrzysz, Calluś – rzekł śmiejącym się głosem i ruszył w stronę wyjścia z biblioteki. – Zanim się obejrzysz.
Calthia przeniosła wzrok na sztylety. Wciąż słyszała jego mocny, ciepły głos, gdy kątem oka dostrzegła wyraźniej wersy zapisane w księdze.
„... Tymczasem przyszłość przyniesie Śmierć.
I nie możesz od tego uciec.
Ona kroczy twoją ścieżką.
Nic już nie będzie takie jak kiedyś..."
Rozczesała świeżo umyte włosy palcami, siadając na kamieniu i mocząc gołe stopy w bystrym nurcie rzeki. Odkąd opuściła Ravenguard, nie mogła uspokoić myśli. Wszystko się zmieniło, a ona czuła coraz większy niepokój. Nawet magia Tritulus, która bardzo się starała, aby dziewczyna mogła choć na chwilę odetchnąć spokojnie, nie pomagała.
Wspomnienia wracały, niczym uderzenie obusiecznego miecza i atakowały z każdej strony, gdy tylko zamykała oczy. Pojawiały się fragmenty, które dobrze pamiętała, ale także takie, które były całkowicie obce. Niekiedy miała wrażenie, że coś toczyło się obok niej, a ona nie miała o tym pojęcia.
Wypuściła powoli powietrze, zaczesując włosy do tyłu i przenosząc wzrok na rzekę. Szum wody zagłuszał wszystkie inne dźwięki, gdy skupiła na nim całą swoją uwagę. Odkąd Tritulus przeniosła ją i Strike'a minęło kilka dni, a ona próbowała myśleć tylko o odnalezieniu amuletu. Bezskutecznie. Natarczywe słowa Corvaxa powtarzały się w jej umyśle, budząc strach i przerażenie, że jeżeli nie wróci do Sayers na czas, Araneus zginie.
Drgnęła, czując oplatające ją od tyłu ramiona.
– Rozchmurz się – rzekła Tringa, przytulając księżniczkę pocieszająco i siadając obok niej. – Cieszę się, że nic ci się nie stało w Ravenguard.
Mówiła coś jeszcze, odbiegając od tematów, które stanowiły największy problem. Unikała rozmów o amulecie, o magii, o Tritulus, o Przymierzu Krwi... Wszystko po to, aby choć przez chwilę o tym zapomnieć. Uśmiechała się, mówiąc o tym, jak Rask łowił ryby i wpadł do rzeki, gubiąc prowizoryczną wędkę. Puściła wodze fantazji, jak to będzie, gdy wrócą do Sayers, pokonawszy Corvaxa. Opowiadała o swoim wymarzonym domku na wsi, o uprawianiu ogródka i cieszeniu się spokojem.
Calthia mogła tylko mieć nadzieję, że to wszystko się spełni i choć Tringa będzie szczęśliwa.
Nie przestał ostrzyć miecza nawet wtedy, gdy Tritulus usiadła obok niego. Czuł na sobie jej spojrzenie, ale zignorował ją. Naburmuszyła się jak małe dziecko, ale tym razem cierpliwie czekała przez dłuższą chwilę, nie wypowiadając ani jednego słowa. Po prostu obserwowała, niczym dzikie zwierzę polujące na swą ofiarę.
Abrath nie mógł sobie darować, że nie zrobiła nic, aby sprowadzić ich wcześniej. Nie wierzył w żadne słowo, gdy tłumacząc, broniła się swoim stanem zdrowia. Rzeczywiście wyglądała na osłabioną, ale z drugiej strony, nie potrafiła ukryć ekscytacji, gdy patrzyła na Calthię.
Sam dobrze wiedział, że coś się zmieniło. Calthia się zmieniła. Moc, którą uwolniła w Ravenguard, potrafiła coraz lepiej kontrolować. Tritulus szczerzyła się uradowana, gdy każdego dnia pomagała Wybranej opanować to nowsze umiejętności. Sprawiała wręcz wrażenie, że tylko na to czekała, a spotkanie z Corvaxem i Troxterem w twierdzy Wschodu było nieuniknione i jak najbardziej Strażniczce na rękę.
– Powinieneś jej powiedzieć – odezwała się w końcu, siadając ze skrzyżowanymi nogami i pochylając się w jego stronę, żeby tylko on mógł ją słyszeć.
Abrath zmarszczył brwi, ale wciąż ostrzył klingę, jakby nic poza tym go nie interesowało.
– Powinieneś jej powiedzieć – powtórzyła jak natrętny owad, brzęczący tuż obok ucha.
Odchyliła się do tyłu, gdy gwałtownie odłożył broń, przenosząc na nią wzrok. Nie ukrywał swojej złości, bo czuł, że Tritulus bawi się nimi wszystkimi.
– O czym?
Zamiast odpowiedzi dostrzegł szerszy uśmiech smoczej elfki, która ku jego zaskoczeniu, usiadła przodem do rzeki i przez dłuższą chwilę milczała. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że w niej także zaszła jakaś zmiana.
Fiołkowe oczy były zapatrzone w szemrzącą wodę i takie smutne. Wiatr delikatnie plątał jej bujnymi czarnymi niczym noc włosami, gdy powoli odgarnęła kosmyk ze swojego policzka. Wiedziała tak wiele, a niekiedy miał wrażenie, że potrafi czytać w myślach i obserwuje każdego czy oby na pewno zmierzają po amulet, mogący przywrócić wolność jej ludowi. Sądził, że to od zawsze było dla niej najistotniejsze i nic więcej się nie liczyło.
– Nie pamiętam, jak długo odczuwałam jedynie pustkę, gdy byłam uwięziona w lesie Tulus. – Wzruszyła ramionami, podciągając kolana i otaczając je rękami. – Cisza, brak szumu liści i śpiewów ptaków. Mrok, który otaczał wszystko wokół, a przybywający Wybrani byli mrugnięciem, które na chwilę rzucało blask na powykręcane konary drzew. Jednak żaden nie okazał się tym właściwym. Czułam gniew, żal i gorycz. Niszczyłam ten przeklęty las kawałek po kawałku, a on w jednej chwili odrastał, jakby żadna siła go nie tknęła. Tylko wieża wznosząca się na polanie się nie odnowiła. Każdego dnia porastała mchem i pnączami, jakby magia smoków szydziła z budowli wzniesionej przez magów.
Oparła brodę o kolana, znów pogrążając się w zamyśleniu. Abrath kątem oka spojrzał na Calthię, która wciąż rozmawiała z Tringą.
– Straciłam nadzieję, gdy kolejny Wybrany nie znał inkantacji zawarcia Przymierza lub umierał w męczarniach, chcąc wkroczyć do doliny magów. Odczuwałam ból każdego z nich, gdy tunele pełne magii wysysały z nich moc, a oni umierali w agonii.
Głos elfki zmienił swoją barwę. Brzmiał znacznie ciszej, jakby chciała ukryć swoje rozgoryczenie i ból. Abrath mógł sobie tylko wyobrazić, co czuła Tritulus, gdy amulet Dneirfa zaginął, a klątwa zaczęła zbierać swoje żniwo.
– Pewnego dnia to wszystko się zmieniło. – Tritulus uśmiechnęła się krzywo, prostując nogi i zagarniając piasek w dłoń. – Usłyszałam ją. Dźwięczny głosik, niczym dzwoneczki i ten radosny śmiech małego dziecka. Nie widziałam twarzy, były same słowa, które stawały się wyraźniejsze, gdy korzystała ze swojej mocy. Niekiedy brzmiała, jakby stała tuż obok mnie, ale znacznie częściej, zniekształcone dźwięki docierały, jak spod wody. Wyczuwałam jej emocje. Gniew. Radość. Zaskoczenie. Tak rzadko jednak strach. Raczej determinacja, ekscytacja, gdy znajdowała się w niebezpieczeństwie i musiała pokonać swego wroga.
Tritulus dopiero po tych słowach przeniosła wzrok na Strike'a. Zmarszczyła brwi, patrząc stanowczo, a smutek, który jeszcze tak niedawno był wyraźne widoczny w fiołkowych oczach, zniknął bez śladu.
– Uważasz mnie za potwora, ale to nie ja zgotowałam sobie ten los.
– Czego zatem ode mnie oczekujesz? Po co mi to mówisz? Nie powinnaś powiedzieć tego jej?
Abrath wskazał na księżniczkę, która beztrosko ochlapywała się wodą z Tringą.
Trirulus odetchnęła głęboko, nawet nie patrząc w kierunku, który pokazał. Odwrócona tyłem tylko słyszała ten perlisty śmiech.
– Wysłano cię, żebyś odebrał mi nadzieję, że to kiedykolwiek się zakończy. – Zwęziła oczy, przypominając groźną smoczycę, a nie piękną elfkę. – Ty jednak od samego początku chciałeś ją chronić. Tylko dlatego nie rozszarpałam cię w lesie Tulus, rycerzyku. Mimo to wciąż pchasz się w szpony śmierci, licząc, że w końcu cię dopadną.
Abrath niemal wstrzymał powietrze, gdy Tritulus zaczęła nerwowo uderzać ogonem o ziemię, coraz mocniej zaciskając dłonie w pięści.
– Pragniesz zemsty, rycerzyku. Cokolwiek robisz, dążysz do tego, aby zabić Corvaxa Crow.
– Co to ma wspólnego... – podjął, wstając i przeczesując włosy palcami. – To, co się wydarzyło... Calthia nie ma z tym nic wspólnego...
Tritulus wstała wraz z nim, ruszając wzdłuż rzeki, gdy mówiąc, nie potrafił się zatrzymać. Minęli w znacznej odległości Raska i Jareda, którzy oprawiali świeżo złowione ryby przy ognisku, wybierając kierunek z dala od obozu i pozostałych.
– Chciałeś mocy amuletu, rycerzyku – syknęła. – Z tą myślą ruszyłeś na poszukiwanie Wybranej. Wasze drogi się splotły, a przyszłość zmieniła.
– O czym ty mówisz?
Tritulus wypuściła powietrze z płuc przez nos, niczym rozsierdzone zwierzę. Abrath zatrzymał się, patrząc na nią i oczekując odpowiedzi. Nie kolejnego zbywającego uśmiechu. Nie wściekłego mrużenia oczu i już na pewno nie gróźb, czy kolejnych zagadek. Smocza elfka wydawała się jednak niewzruszona jego stanowczym spojrzeniem, bo lekko przeniosła ciężar ciała na jedną nogę i podparła dłonie na bokach.
– Oni od lat szukali sposobu, jak zakończyć Przymierze. Do tej pory, ilekroć próbowali, ponosili klęskę. Zaczęli więc manipulować Wybranym, aby ten nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Szukać rozwiązania, które da choć cień szansy na zakończenie Przymierza.
– Tritulus, o kim ty mówisz? – Strike tracił cierpliwość, ale jednocześnie zaczynał się bać tego, co może usłyszeć.
– Magowie, rycerzyku. Ci, co dostrzegli zagładę w przedmiocie o ogromnej mocy, chcą zniszczyć amulet. Tylko wpierw trzeba go odzyskać, a to może tylko...
– Wybrany... – dokończył, przenosząc wzrok na ognisko, do którego zbliżała się Calthia i Tringa. – Wciąż nie wiem, co ja mam z tym...
– Nie żartuj – prychnęła, krzyżując przed sobą ramiona. – Maller należał niegdyś do starszyzny i jako jeden z trzech sprzeciwił się przelaniu do jednego przedmiotu tak ogromnej mocy. Dla niego Wybrany to środek do zaburzenia równowgi. Niszcząc amulet i go zabijając, naprawi błąd swych poprzedników. Może mówić różne rzeczy, ale to jest jego główny cel. – Odetchnęła, przewracając oczami, gdy Abrath czekał, aż przejdzie do rzeczy. – Zależy ci na Calthii i nie chcesz, aby zginęła. Jednocześnie możesz wkroczyć do obozu Wygnańców, do którego ja nie mam wstępu. Możesz ją uratować, a w zamian ja postaram się ocalić Wybraną przed klątwą Przymierza.
– Pięknie pachną – rzekła Tringa z zachwytem, patrząc na pieczące się nad ogniskiem pstrągi. – Kiedy będą gotowe? – spytała, jak małe dziecko niepotrafiące doczekać się kolacji.
Jared pokręcił głową, gdy chciała uszczknąć kawałek i szybko pacnął ją w dłoń. Skrzywiła się lekko, siadając prosto i krzyżując ręce na piersiach.
Calthia obserwowała ich z drugiej strony ogniska, jednocześnie patrząc na rozmawiającego Abratha z Tritulus, którzy znacznie się oddalili. Nie mogła powiedzieć, że nie była ciekawa, o czym rozmawiali, ale wydało jej się dziwne, że do obozu po dłuższym czasie wrócił tylko Strike. Elfka wzbiła się w powietrze, znikając wśród chmur.
Odkąd Tritulus ich przeniosła, tak naprawdę nie miała okazji, aby porozmawiać zarówno z nią, jak i z nim. Elfka wciąż chciała sprawdzać, jak Calthia kontroluje swoją moc, wymyślając wciąż nowe zadania. Męczyło ją to i kiedy nie maszerowali, kładła się, aby choć na chwilę zdrzemnąć.
Ból głowy nie był już tak uporczywy, jak kiedyś. Wciąż dawał o sobie znać, ale był cieniem tego, co czuła w Ravenguard. Ciepło, które odczuwała w czubkach palców, mogła dowolnie formować, tworząc zaklęcia żywiołów, albo poruszać przedmiotami. Tym razem również mogła przenosić kamienie z miejsca na miejsce bez większego wysiłku.
Wystarczyło tylko o tym pomyśleć. Skupić się na cieple i skierować magię w wybrane miejsce. Tritulus widząc to, radowała się, jak mała dziewczynka. Calthia dopiero po jakimś czasie zdała sobie sprawę, co w tym jest takiego niezwykłego. Troxter musiał wypowiadać zaklęcia. Dopiero odpowiednia inkantacja pozwalała mu uwolnić moc.
Spojrzała na siadającego przy ognisku Abratha.
– Od kilku dni zmierzamy wzdłuż wapiennej ściany, która wydaje się nie mieć końca – zaczął Jared, zwracając się do Strike'a. – Kiedy dotrzemy do przejścia do doliny?
Calthia była również ciekawa odpowiedzi, ale zaskoczyło ją coś zupełnie innego. Ton Jareda. Nie mówił z pretensją i oskarżeniem jak jeszcze przed Songard. Zwracał się do Abratha, można by rzec, normalnie. Nie wypowiedział też słowa o ewentualnym prowadzeniu w pułapkę, czy coś podobnego. Zadał zwykłe pytanie, dorzucając kilka gałęzi, aby ognisko nie dogasło, a ryby równo opiekły się nad żarem.
– Przejście, którym opuściłem Xareth, zamknęło się i było kilka mil za nami – zaczął spokojnie, choć ta wiadomość odebrała mowę każdemu z obecnych. – Wejście do tuneli, które przeprowadzą nas na drugą stronę, otworzy się, gdy nadejdzie czas, jak to mawiał Prorok. Można wypatrywać znaków, które pozwolą, aby zatrzymać się na dłużej w jednym miejscu.
– A jeżeli je miniemy? – spytał niepewnie Rask. – To, co wtedy?
– Nigdy mi się to nie zdarzyło. – Abrath uśmiechnął się krzywo. – Pod tym względem musicie mi po prostu zaufać.
Po jego słowach wzrok wszystkich powędrował na kapitana.
– Nie patrzcie tak na mnie – obruszył się Jared, sprawdzając, czy ryby są już gotowe. – Uratowałeś nas przed Songard, wyprowadziłeś Calthię z Ravenguard, więc mogę ci trochę odpuścić.
Kiwnął głową, uznając, że kolacja się dopiekła i zaczął podawać nadzianą na patyk rybę każdemu z obecnych. Calthia przyjęła swoją, powoli zajadając się ciepłym mięsem i uważając na ości. Nie pamiętała, kiedy jadła coś tak pysznego.
Z każdą chwilą, gdy zaspakajała uczucie głodu, wróciła myślami do rozmowy z Corvaxem. Był taki pewny siebie, przekonany, że wszystko, co zaplanował, po prostu mu się uda. Nie przyjmował do wiadomości porażki. Najgorsze było jednak to, że nie widziała innego rozwiązania, poza odnalezieniem amuletu i powrotem z nim do Sayers.
Jak bowiem inaczej uratuje Araneusa? Jak uratuje ich wszystkich...?
– Calthia, wszystko w porządku?
Automatycznie kiwnęła głową, kończąc swój posiłek, nawet nie patrząc na Strike'a. Sądziła, że odpuści, ale musiał wnikać.
– Na pewno? Twój brat jest dla nich cennym więźniem. Nic mu nie zrobią...
– Książę Araneus? – Jared omal nie zakrztusił się ością. – Porwali księcia?
Calthia skrzywiła się, powoli odkładając resztki po rybie i z gniewem patrząc na Strike'a.
– Sądziłem, że im powiedziałaś – rzekł, ale dobrze wiedział, że nie miała ku temu okazji.
Przez kolejną godzinę opowiedziała pozostałym o groźbie Corvaxa. Rask, Jared i Tringa nie omieszkali wypomnieć jej, że celowo nie chciała im o tym wspominać. Mieli rację. Wiedza ta tylko wprowadzała większy niepokój o to, co teraz dzieje się na Zachodzie.
Redox był zdrajcą, który pojmał księcia Sayers. To on wszedł w układ z Władcą Wschodu. Nie była jednak w stanie go powstrzymać lub chociaż spróbować odbić swojego brata.
Wpierw musiała odnaleźć amulet.
– Nie możemy tak tego zostawić – obruszył się Jared, na co tylko przewróciła oczami. – Powinniśmy coś zrobić.
– Masz jakiś pomysł? – warknęła, coraz bardziej wyprowadzona z równowagi. – Może wrócimy do Sayers i będziemy negocjować? A przepraszam, jedyne, co możemy zaproponować Corvaxowi, jeszcze nie zostało odnalezione.
– Moglibyśmy ostrzec króla – powiedział spokojnie Rask, na którego od razu przeniosła wzrok. – Powinni wiedzieć, że książę został porwany.
Jared oczywiście mu przytaknął, Tringa również, a Strike obdarzył ją takim spojrzeniem, jakby zatajanie tej wiadomości od samego początku było beznadziejnym pomysłem. Calthia jednak to zignorowała i zrezygnowała z jakiegokolwiek komentarza na ten temat.
Może powinna przyznać im rację. Zgodzić się, że rzeczywiście ktoś powinien powrócić do Sayers, ale nie potrafiła. Wiedziała, jak może uratować Araneusa, a wszelkie inne próby mogą tylko pogorszyć sytuację. Nie wątpiła, że jej ojciec wpadnie na jakiś pomysł. Mógł wysłać ludzi w tajnej misji, przeprowadzić atak na Złote Miasto, zagrozić Redoxowi, zmusić go do wyjawienia, gdzie przetrzymują księcia.
Ale czy to by pomogło?
Raczej zagroziło polityce między krainami i ukazało Sayers w jeszcze gorszym świetle.
– Przemyślę to – odparła, kładąc się tyłem do ogniska i mówiąc, że jest strasznie zmęczona.
W zasadzie nie kłamała. Czuła, jak opuszczają ją siły, ale była otoczona ludźmi, którzy znali ją zbyt dobrze, aby nie wiedzieć, że chce zakończyć ten temat.
Zamykając oczy, słyszała ich rozmowę. Podenerwowany ton Jareda, który wciąż przystawał, że nie można tego tak zostawić.
– Wrócimy do tego jutro – rzekł pułkownik.
– Myślisz, że zechce do tego wracać? – burknął kapitan. – Jest jedyną osobą, która może nas przenieść, ale wydaje się, że nawet nie chce spróbować.
– Jeżeli Corvax porwał księcia – wtrącił Abrath, – to zatroszczył się o to, aby nie został odbity. Dlatego Calthia nie chce narażać żadnego z was.
– To niedorzeczne – zagrzmiał Jared. – Nie może decydować za nas i uważać, że całe królestwo nie poradzi sobie z uwolnieniem księcia. Sayers ma szpiegów, a król nie jest idiotą. Na pewno się wielu rzeczy domyśla, a zniknięcie Calthii już było momentem, aby przemyśleć ten cały traktat.
Zakasłał i dłuższą chwilę nie mógł zapanować nad oddechem.
– Jared, dobrze się czujesz? – spytała Tringa zaniepokojona. – Nie wyglądasz dobrze.
– Nic mi nie jest – mruknął, powtarzając, że bawią się w szukanie amuletu, którego nigdy mogą nie odnaleźć.
Jego głos się oddalał, co wskazywało, że odszedł od ogniska. W obozie zapadła cisza. Calthia skupiła się na szumie wiatru i odgłosie płynącej w pobliżu rzeki. Sen przyszedł niespodziewanie, oplatając ją swoimi ramionami i pozwalając w końcu odpocząć.
***
Oddychaj, usłyszała, gdy odruchowo wstrzymała powietrze.
Z początku sądziła, że to sen, że nic z tego, co ujrzała, się nie wydarzyło. Jednocześnie przerażające, jak i piękne, gdy nagle dostrzegła ziemię w dole.
Leciała ponad chmurami, niczym ptak, szybowała nad rzekami, dotykając dłonią chłodnej tafli wody i mrużąc oczy, dostrzegając odbicie. Nie należało do niej. Widziała zarys postaci Tritulus, który jak na zawołanie się do niej lekko uśmiechnął.
Wzbiła się wyżej, ponad lasy, mijała doliny, wzgórza, miasta i wioski, delektując się szumem wiatru we włosach i czerpiąc radość z otaczającej ją przestrzeni. Zaszybowała ponad szczyty gór, czując lekkość, z jaką może wykonywać każdy manewr.
Czuła, że w zasięgu ma cały świat.
Czuła się wolna.
Nagle poczuła ogromne ukłucie w sercu, dostrzegając zarys murów, gdy wylądowała na skalnej półce. Zamek otulony przez noc mienił się tysiącem świateł. Wszystkie pochodnie płonęły bursztynowym blaskiem. Przez chwilę obserwowała drogi prowadzące do Sayers i strażników patrolujących mury, aż w końcu odbiła się od kamiennej ściany, wzbiła poza zasięg wzroku i poszybowała w stronę miejsca, w którym się wychowała.
Wylądowała miękko na wzgórzu, z którego zawsze obserwowała miasto i podsłuchiwała rozmowy ludzi. Patrzyła, jak mali chłopcy grają w piłkę, jak drobny złodziejaszek kradnie jabłko z targu, jak kobiety wybierają korale, kolczyki i naszyjniki, jak sklepikarze każdego ranka ustawiają swoje towary na targu, jak negocjują z kupującymi.
– Myślałem, że jesteś trochę wyższa – usłyszała nagle.
Odwróciła się w stronę zamku. Sannesco zbliżył się tak cicho. Nie wyczuła jego obecności. Na widok starego przyjaciela serce zadrżało, wspomnienia ożyły.
– Nie umniejszając oczywiście twojej wielkiej sile i takie tam. – Ciaśniej okrył się płaszczem i ukrył ręce w rękawach.
Wyglądał na takiego poważnego. Jego twarz była bledsza, niż to zapamiętała. Szare oczy były przemęczone i takie smutne.
– Dlaczego mnie tu wezwałeś? – spytała, składając skrzydła po sobie. – Powinnam ją obserwować i chronić.
Sannesco przeniósł wzrok na położone w dole miasto.
– Nie zawsze możemy wszystko przewidzieć – rzekł zamyślonym i nieobecnym głosem. Calthii wydawał się zupełnie inną osobą. Obcą. – Odnalazła już ostatnią część?
Spytał spokojnie, a równocześnie tonem pełnym zniecierpliwienia. Spochmurniał jeszcze bardziej, gdy Tritulus pokręciła przecząco głową.
– Jak udało ci się sprawić, że mogłam słyszeć jej głos, gdy dorastała? Skąd wiedziałeś, że przyjmie Przymierze?
– Uważasz, że to ja złączyłem wcześniej twój los z Wybraną? – Zaśmiał się cicho pod nosem. – Jestem starcem, który zna trochę magicznych sztuczek. Nie wyolbrzymiaj moich możliwości.
– Zatem kto...?
Odwrócił wzrok od miasta i przeniósł go na smoczą elfkę. Całe zmęczenie i smutek zniknęły z jego twarzy. Pojawiła się za to złość, jakby zadawała zbyt wiele pytań, na które nie chce i nie zamierza odpowiadać.
– Po co mnie tu sprowadziłeś? Dlaczego nie mogłam oprzeć się temu wezwaniu?
Kolejne pytania, które tylko bardziej go rozzłościły.
– Masz szansę, aby Przymierze zostało zakończone. Wybrany, który może tego dokonać, jest w twoim zasięgu i zmierza do doliny magów. Dlaczego interesuje cię coś poza tym? – Zmrużył szare oczy, gdy otworzyła usta, aby coś powiedzieć. Uśmiechnął się krzywo, gdy na powrót je zamknęła. – Grzeczna dziewczynka. Zrozum w końcu, że to od ciebie zależy, czy górskie elfy kiedykolwiek odzyskają wolność. Rozumiesz?
– Ale Calthia...
– Calthia? Wybrany zawsze pozostawał dla ciebie bezimienny. Zawsze uważałaś go jako narzędzie do odzyskania wolności. Już zapomniałaś, jak tkwiłaś uwięziona w lesie Tulus? Zapomniałaś o samotności i goryczy? Pragnęłaś zabić wszystkich, którzy staną ci na drodze do upragnionego celu. Pamiętasz, co nim jest?
– Odnalezienie amuletu – mruknęła elfka, czując wstyd i żal w tamtej chwili. – Jednak Calthia obiecała...
– Taaak – podjął przeciągle Sanessco. – Księżniczka zawsze była szlachetna. Chęć przygód, którą odczuwała, zdawała się silniejsza od rozsądku. – Odetchnął głęboko, nie odrywając wzroku od elfki i unosząc lekko jej podbródek. – Calthia Sunrise sama przypieczętowała swój los. Wybrała drogę. Ja tylko wskazałem możliwości. Nigdy do niczego jej nie zmuszałem. Pokazałem świat, który może ocalić. Życie jednego człowieka za istnienie miliona to nie jest zbyt wygórowana cena, nie sądzisz?
Wtedy to poczuła. Zagrożenie rozlewające się po ciele od kręgosłupa po każdą część ciała. Otworzyła szeroko oczy, jakby już było za późno.
– Sprowadziłeś ją w pułapkę – wydusiła z siebie, chcąc się wyrwać z jego uścisku, ale tylko mocniej zacisnął palce wokół jej podbródka. – Troxter...
– Przecież bez ostatniego elementu nigdy nie odnajdzie amuletu – powiedział nadzwyczaj miękko, ale z nutą grozy. – Wszyscy o tym wiemy, choć każdy pragnie tej mocy tylko dla siebie. Dlatego niestety musimy zmienić warunki naszej umowy, strażniczko. Masz nie dopuścić do tego, aby Calthia Sunrise powróciła do Sayers, a jednocześnie masz przynieść amulet Dneirfa do mnie w pierwszy dzień lata.
Poczuła, jak jego palce coraz mocniej się zaciskają, a po ciele rozchodzi się chłód. Palący chłód.
– Nie chciałabyś, aby Przymierze dopełniło się na tobie, prawda? – dodał jadowcie. – Bądź więc grzeczna i zrób to o co proszę.
Póki jeszcze proszę.
Zerwała się, niemal zachłystując powietrzem. Ogień powoli trzeszczał. Rask, Jared, Tringa i Abrath leżeli pogrążeni we śnie. Tritulus kucała obok niej, trzymając dłoń na jej ramieniu.
– Przepraszam – szepnęła elfka. – Musiałam ci to pokazać...
Calthia zrzuciła jej dłoń. Usiadła, rozcierając twarz i powoli dochodząc do siebie.
To nie był sen. Nie był. To wydarzyło się naprawdę. Tritulus była w Sayers po tym, jak opuściła ich kilka dni przed dotarciem do Songard. Sanessco wiedział, co się wydarzy. Wiedział, że Troxter ją porwie, że...
Zrobiło jej się niedobrze. Nabrała gwałtownie powietrza i powoli je wypuszczała. I tak kilka razy, chcąc się uspokoić, ale to nie pomagało.
– Wydaje mi się, że on chciał, żeby Troxter odblokował twoją moc.
Słowa Tritulus docierały do niej jakby z oddali. W końcu jednak na nią spojrzała.
– Co? Nie rozumiem. Ja już nic nie rozumiem – jęknęła, wstając i oddalając się od ogniska.
Potknęła się, podchodząc do rzeki i powtarzając sobie, że to jakiś koszmar. Czy Sanessco był kolejną osobą, która chciała mocy amuletu dla siebie? Czy po to ją szkolił? Po to uczył tego wszystkiego o Przymierzu Krwi?
Usiadła na piasku, wyciągając z ukrytej kieszeni w bucie skórzany woreczek. Wysypała z niego rubiny i zawieszkę w kształcie prostokąta, w której wciąż spoczywał jeden krwisty odłamek.
Czerwień zawirowała przed jej oczami, tworząc jedną całość. Lśniły coraz mocniej, a ona tym razem nie czuła mdłości i bólu głowy. Czuła przeklęty zawód, że dała się tak oszukać.
On od samego początku wiedział.
Od samego początku...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro