Rozdział 20
Las Tulus ponownie spowiła mgła, gdy tylko zaklęcia Tritulus przestały działać. Rask upił łyk wody z manierki, obserwując pogrążony we śnie obóz. Nie mógł przyzwyczaić się do panującej ciszy. Nawet skwierczenie ognia wydawało się dziwnie obce i niepokojące, gdy wokół nie było słychać nawet najmniejszego szmeru gałęzi, poruszanych przez wiatr.
Warta Raska była ostatnia i choć wstał przed dwiema godzinami, nie mógł powiedzieć, że czuje się wyspany. Zdawał sobie sprawę, że kolejne dni niosły ze sobą zagrożenie, ale nie były końcem ich kłopotów. Odchrząknął, zakręcając manierkę.
Wraz z nadejściem brzasku, Tringa obudziła się pierwsza.
– Nie masz wrażenia, że ten las wysysa energię? – spytała, ziewając i przyjmując od pułkownika wodę.
Na to pytanie Rask jedynie kiwnął głową. Wciąż był pogrążony w myślach, zastanawiając się, co właściwie powinni zrobić.
Było pewne, że Calthia nie zrezygnuje z podróży do Xareth. Szukanie amuletu, którego pragną wszyscy, nie było najlepszym rozwiązaniem. Nie mówił tego głośno, choć chyba wszyscy o tym myśleli, ale czuł, że ten przedmiot nigdy nie powinien zostać odnaleziony. Zaginiony nie stanowił pokusy, aby niecnie go wykorzystać.
Górskie elfy poniosły ogromne straty. Ich lud został przeklęty i tak naprawdę nikt od wojny magów ich nie widział. Jedni mówili, że wyginęły, inni, że przybrały ciała smoków, ale były także głosy, że lud górskich elfów całkowicie zdziczał po przyjęciu warunków Przymierza. Tritulus, choć w połowie smok, a w połowie elf, wciąż miała więcej ze swojej rasy. Zdawała się przy tym bardzo dziecinna, ale także przerażająca jednocześnie.
Rask obawiał się, co przyniesie obecność Wybranej w Xareth. Czy rzeczywiście odnajdzie amulet? A jeżeli tak, to co wtedy? Strike zdawał się pewien, że mocy amuletu nie da się kontrolować. Niestety on sam podzielał tę opinię, choć starał się o tym na razie nie myśleć.
Wpierw musieli dostać się do doliny, a wszystko, co wiedzieli, nie napawało optymizmem. Troxter był magiem, który doskonale władał swoją mocą a to, że udało im się przed nim zbiec w Silvercore, było wyjątkiem, niemającym się więcej powtórzyć. Rask czuł, że kolejne spotkanie nie zakończy się równie dobrze. Tym razem lord będzie przygotowany.
Dostrzegł, jak Tringa zmrużyła oczy, bacznie mu się przyglądając.
– O co chodzi? – spytała miękko.
– Możesz jeszcze zawrócić – rzekł, choć wiedział, że jego słowa jej się nie spodobają. – Ruszysz na Zachód i powiadomisz wszystkich, co się wydarzyło. Quillion powinien wiedzieć. Wiedzieć o Wybranej, o Troxterze, o działaniach Corvaxa na Wschodzie, o amulecie, o Xareth, o Wielobarwnych.
Mówił szybko przyciszonym tonem, aby nie pobudzić pozostałych. Zdawał sobie sprawę, że Tringa może się z nim nie zgodzić, ale musieli zadbać o odpowiednią strategię. Jeżeli zginą w drodze do Xareth, nikt nie zdoła ostrzec Sayers.
– Głuptasie – mruknęła, opierając głowę na jego ramieniu. – Przecież Sanessco wie, gdzie jesteśmy. Sam nas tu wysłał i kazał chronić Calthię. Powiadomi Quilliona...
– Nie byłbym tego taki pewien – mruknął Rask, wpatrując się w ogień. – Król jako jedyny zdawał się przejmować nagłą nieobecnością księżniczki. Królowa zachowywała nadzwyczajny spokój, a Sanessco... Moim zdaniem nigdy nie mówił niczego wprost. Nawet na zwykłe pytanie o pogodę odpowiadał wymijająco. Sprawa z Calthią, z Corvaxem, z Troxterem... Mam wrażenie, że wszystko wymknęło się spod kontroli. – Przeczesał włosy zdenerwowany. Nie wiedział, jak ma to powiedzieć, ale czuł, że coś jest nie w porządku.
Przeniósł wzrok na Tringę, która uspakajająco przesunęła dłoń na jego plecy. Widział, jak się uśmiecha.
– Nie zamierzam odchodzić, Rask. Obiecałam chronić księżniczkę.
Zacisnął zęby i opuścił wzrok. Chciał chronić je obie. Poczuł, jak Tringa obejmuje go za szyję i składa miękki pocałunek na jego policzku. Dopiero wtedy na powrót na nią spojrzał.
– Nie chcę, aby cokolwiek ci się stało.
– Wiem. – Uśmiechnęła się lekko. – Pomyśl, że wojska Corvaxa, będą zmierzały do Sayers, więc powinniśmy być bezpieczniejsi w Xareth.
– Możemy zginąć – powiedział, dając jej do zrozumienia, aby nawet tak nie żartowała.
– Z tobą wszędzie i o każdej porze – szepnęła, gdy ją objął i przytulił do swojego boku.
Znał ją zbyt dobrze i choć zawsze starała się widzieć plusy nawet w najgorszej sytuacji, należało spojrzeć na wszystko realnie. Wiedział, że podzielała jego obawy i starała się nie panikować, ale jej poczucie humoru czasami go denerwowało.
– Znasz Calthię, tak samo dobrze jak ja. Zdajesz sobie sprawę, że robi dobrą minę do złej gry. Martwi się o wszystko i o wszystkich. Chciałaby zbawić świat, a tymczasem świat pragnie tylko tego przeklętego amuletu. Czy nasz strach i płacz pomoże? Nie. – Słowa Tringi były stanowcze. Nie mógł się z nią nie zgodzić. – Wiem, że ryzykujemy, że możemy zginąć, ale spójrz na to z innej strony. Jeżeli przeżyjemy, będziemy mieli, co opowiadać dzieciom. – Uśmiechnęła się. – Nie zamierzam się poddać tylko dlatego, że mamy niewielkie szanse. Więc przestań wysyłać mnie na Zachód, gdy jestem potrzebna tutaj.
Głęboko wciągnął powietrze i powoli je wypuścił. Miała rację i dobrze o tym wiedziała.
– Skoro już to ustaliliśmy – podjęła, wskazując księżniczkę. – Kiedy się obok niego położyła?
Rask przeniósł wzrok na Calthię, leżącą obok Strike'a, przypominając sobie chwilę, gdy mężczyzna zaczął miotać się we śnie i krzyczeć. Miał go już obudzić i spytać, czy wszystko w porządku, gdy dziewczyna się podniosła. Na wpół jeszcze spała, omijając ognisko. Machnęła ręką, napotykając wzrok pułkownika, dając mu znak, żeby się nie ruszał i usiadła obok Abratha, kładąc dłoń na jego ramieniu. Momentalnie się uspokoił i zaczął miarowo oddychać. Dziewczyna położyła się obok, a Rask był w takim szoku, że nawet nie drgnął, gdy znów zapadła w głęboki sen, opierając głowę o bark Strike'a.
– Była wykończona i ledwo patrzyła na oczy. Nie mniej, do tej pory oboje śpią spokojnie – wyjaśnił Trindze, wzruszając lekko ramionami.
– Taak – zgodziła się, uśmiechając lekko.
Chwilę później przenieśli wzrok na Jareda, a następnie spojrzeli po sobie. Tringa skrzywiła się, a Rask uznał, że warto zacząć pobudkę od księżniczki.
Rask zmrużył oczy, gdy opuszczając las Tulus, słońce wyjrzało zza ciężkich chmur. Przedzierając się przez półmrok panujący między drzewami, niewielki blask wywołał podrażnienie oczu. Odwrócił się na pozostałych, z zaskoczeniem patrząc, jak Tritulus nabiera powietrza w płuca, przymykając powieki. Przypominała kogoś, kto z pasją wciąga zapach ulubionej potrawy, której od dawna nie mógł skosztować.
Pułkownik obserwował, jak smocza-elfka powoli przestępuje granicę lasu, choć przecież nie tak dawno delektowała się wolnością, wybierając się na polowanie. Zdawał się jednak rozumieć, że każda okazja, a szczególnie ta, gdy nie będzie musiała powrócić do mrocznego lasu, wydawała się tą wyczekiwaną i upragnioną.
Kiedy fiołkowe oczy znów spojrzały na otaczający je świat, Tritulus uśmiechnęła się, przenosząc wzrok na księżniczkę. Rask nie wiedział, co elfka powiedziała, gdyż jego wzrok zatrzymał się na Calthii, a myśli nie były w stanie skupić się na wypowiedzianych słowach. Oczy dziewczyny były podkrążone, perlący się pot na skroniach mógł zwiastować gorączkę, klatka piersiowa unosiła się raz po raz, z trudem łapiąc powietrze. Kiedy napotkała wzrok pułkownika, uśmiechnęła się, tak jak to ona tylko potrafiła, aby niczym się nie martwił.
Rask pytająco spojrzał na Tritulus, która go mijała, ale ona jedynie wzruszyła ramionami, jakby zdrowie księżniczki nie było czymś zaskakującym, a jedynie normalnym brakiem kondycji. Calthia jednak zawsze wyróżniała się dużą wytrzymałością i odpornością. Tymczasem widział pozbawioną sił kobietę, która przemierzając przeklęty las, straciła większość siły.
– Rask, nie wiem, czy zauważyłeś, ale dochodzi południe – powiedziała księżniczka, gdy Tritulus wzbiła się w powietrze i zniknęła wśród chmur. – Być może Wielobarwni nie są na razie zagrożeniem, bo elfka ich skutecznie odstraszyła, ale to nie powód, aby tak stać i czekać, aż znajdą nas ludzie Corvaxa.
Oczywiście chciała odwrócić od siebie jego uwagę, ale zdecydowanie nie był to najlepszy pomysł.
– Calthia, wszystko w porządku? – spytał, chwytając dziewczynę za ramię. – Nie wyglądasz najlepiej...
W odpowiedzi tylko się lekko uśmiechnęła, klepnęła go w ramię i ruszyła za Jaredem.
– Calthia! – ryknął, co skutecznie zwróciło jej uwagę. Zatrzymała się, odwróciła i przybrała ten słodki wyraz twarzy, który miał za zadanie skutecznie zamknąć mu usta. – Możesz sobie być tą całą Wybraną, ale nie uciszaj mnie w ten sposób. Nie wyglądasz najlepiej i wszyscy, to widzimy.
– Wszyscy jesteśmy zmęczeni, pułkowniku – podkreśliła, marszcząc brwi i próbując złapać równy oddech. – Widzisz jednak miejsce, gdzie moglibyśmy odpocząć?
Zacisnął dłonie w pięści, rozglądając się pobieżnie. Znajdowali się na otwartym terenie, mając wokół jedynie pola i wysokie trawy, a w pobliżu rozciągał się trakt prowadzący do Ravenguard. Wysokie drzewa rozciągały się w oddali i mieli do nich jeszcze kilka godzin marszu. Jego mina musiała mówić sama za siebie, bo Calthia nic więcej nie powiedziała.
Tritulus wylądowała ciężko, informując, że żołnierze Wschodu sprawdzają wszystkich podróżujących, skutecznie tym zmieniając temat. Dodała również, że na głównych traktach roi się od zbrojnych. Rask widział później, jak elfka przez jakiś czas wędruje ramię w ramię z księżniczką, mówiąc na tyle cicho, aby tylko ona ją słyszała. Kiedy w końcu odbiła się lekko od ziemi, oznajmiając, że muszą uważać i przez jakiś czas poradzić sobie bez niej, w pierwszej chwili poczuł ulgę. Chwilę później po jego ciele przeszedł dreszcz niepokoju i przeniósł pytające spojrzenie na księżniczkę.
– Spokojnie, Rask – powiedziała, gdy gdy w końcu zeszli na tereny zalesione przez drzewa iglaste i gęste krzewy. – Wielobarwni trzymają dystans. Prędzej schwytają nas ludzie Troxtera, niż zaatakują niewidzialne bestie.
– To nie jest pocieszające – mruknął, widząc Jareda, wracającego z patrolu. – Poza tym, jak mam być spokojny? – wysyczał, przez zaciśnięte zęby.
Obawy związane z Przymierzem pozostawił dla siebie. Samo jego przyjęcie, było głupie i nieodpowiedzialne. Jak teraz mieli ją chronić?
Przeniósł wzrok na Abratha, który uważnie lustrował otoczenie, co jakiś czas zatrzymując wzrok na Calthii. Widział, że on też się martwił, ale rozmowa z księżniczką o jej stanie zdrowia, było jak walenie głową o ścianę. Wciąż powtarzała, że wszystko jest w porządku, dodając tylko, że zrobiło się strasznie gorąco i duszno. Rask i pozostali nie mieli takiego wrażenia. Ciemne chmury przez kilka kolejnych dni wisiały na niebie, zwiastując deszcz i burze. Starali się unikać terenów zamieszkałych i przejeżdżających głównymi traktami wozów. Jedzenie zdobywali polując, za co najczęściej odpowiadała Tringa, bo Tritulus wciąż się nie pojawiła. Rask zastanawiał się, czy smocza-elfka czegoś nie kombinuje.
Calthia z każdym kolejnym dniem stawała się coraz bardziej milcząca. Kiedy nadchodził czas odpoczynku, odmawiała jedzenia lub kosztowała niewielkie porcje, po czym przykrywała się szczelnie kocem, kładła przy ognisku i zamykała oczy. W zasadzie nie wiedzieli, czy śpi, bo ilekroć zaczynali zbierać rzeczy do wymarszu, od razu się podnosiła. Choć leżała godzinę, a niekiedy nawet dłużej, wciąż wyglądała na wykończoną, ale nie odstawała od grupy podczas marszu.
Trzeciego dnia po opuszczeniu lasu Tulus, Calthia wyczuła Wielobarwnych i choć zamierzali okrążyć Songard, byli zmuszeni wybrać drogę prowadzącą w pobliżu twierdzy.
– Nie podoba mi się to – przyznał Strike, gdy pod wieczór rozbili obóz.
– Przemieszczanie się po głównym trakcie, co ułatwiłoby marsz i próbę ominięci Songard od zachodu, również nie stanowi rozwiązania – mruknął Rask, zwijając mapę.
Obaj spojrzeli na Tringę, która wyciągnęła z plecaka cienką linę i zaczęła przywiązywać ją do strzały. Rask nawet nie pytał, co tym razem wymyśliła, ale gdy ruszyła w stronę rzeki, od razu się domyślił. Wiedział, że miała bystre oko, ale nigdy nie widział, aby ktoś strzelał do ryb z łuku. Zanim jednak zobaczył, jak celuje, uwagę pułkownika zwrócić Abrath, który wpatrywał się w rzekę kilka jardów od ich obozu. Kiedy powiódł za jego wzrokiem, dostrzegł Calthię, klęczącą przy brzegu i nabierającą wodę w dłonie, obmywając twarz i kark. Kurtka i skórzana zbroja dziewczyny leżały obok niej tak samo, jak torba podróżna.
– Wiesz, to głupio się tak gapić. – Rask szturchnął Abratha łokciem w żebra, kręcąc głową, gdy ten spojrzał na niego zaskoczony.
– Coś jest nie w porządku. Sam to widzisz. – Abrath cofnął się od ogniska, które udało się im rozpalać. – Jak długo będziemy udawać, że jest wystarczająco silna, aby poradzić sobie z tym sama? Nie trudno zauważyć, że nie chce pomocy i udaje, że nic jej nie jest. Jednak sam widzisz, że kłamie. Wystarczy na nią spojrzeć.
Rask odetchnął ciężko, wstając i przenosząc wzrok na Tringę, która razem z Jaredem wyciągała pokaźnych rozmiarów rybę. Łuczniczka cieszyła się, jak dziecko, gdy strzała z przywiązaną liną się sprawdziła. Odchrząknął, na powrót spoglądając na Calthię, która oparła dłonie o kamienie w wodzie i zastygła pochylona z zamkniętymi oczami.
– Wszyscy jesteśmy zmęczeni – powiedział Rask, choć na usta cisnęły mu się zupełnie inne słowa.
– To nie zmęczenie – warknął Abrath. – To reakcja jej ciała na przyjęcie Przymierza. Nie udawaj, że tego nie widzisz.
Rask zacisnął dłonie w pięści i już miał coś powiedzieć, gdy do jego uszu dotarł rozdzierający krzyk. Calthia trzymała się za głowę, kuląc się i zginając z bólu. Zerwał się do biegu, widząc, że Abrath jest dwa kroki przed nim. Jard od dziewczyny zatrzymał się gwałtownie, gdy Strike stanął, wyciągając w bok rękę. Oddychał ciężko, próbując zachować spokój, ale ten rozpłynął się niczym poranna mgła, gdy dostrzegł oczy księżniczki.
Calthia rozglądała się wokół z wyrazem wściekłości i bólu na twarzy, jakby otaczał ją koszmar, z którego nie była w stanie się wybudzić. Krwiste tęczówki spoglądały na świat niczym ślepia dzikiej bestii, w każdej chwili gotowej do zadania śmiercionośnego ciosu.
Rask spojrzał na Abratha, gdy ten zaklął cicho pod nosem. Sam był przerażony tym, co się dzieje, ale Strike zdawał się zły, aniżeli zaskoczony, zachowaniem Wybranej.
– Wiedziałeś, że...? – zaczął, ale Abrath go uciszył, unosząc zaciśniętą w pięść dłoń.
– Każ im się cofnąć i odłóżcie broń – rozkazał Strike, wskazując na zbliżającego się Jareda i Tringę, odrzucając miecz na ziemię.
Rask miał zaoponować, ale dostrzegł, że gniewny wzrok Calthii reagował na głośniejszy ton i odrzucane przedmioty, aż w końcu przeniósł się na biegnącego kapitana i łuczniczkę. Pułkownik wydał rozkaz, po którym napięte ciało księżniczki, wyprostowało się. Nasłuchiwała, warczała i syczała, ale opuściła gotowe do zadania ciosu dłonie w tym samym czasie, co Tringa z Jaredem się zatrzymali.
– Odłóżcie broń – powiedział Rask, samemu odpinając pas z obusiecznym mieczem, który miał przewieszony na plecach. – Natychmiast, Jared – warknął, gdy ten zmarszczył brwi i chciał podejść do księżniczki, co wywołało tylko głośniejsze powarkiwania z jej strony.
Tringa odrzuciła krótki miecz i łuk w tej samej chwili, w której Abrath ruszył biegiem. Rask widział, jak rycerz Wschodu wykonuje nagły ślizg, gdy cała uwaga Calthii spoczywała na odgłosie uderzanej o ziemię broni. Dziewczyna zasyczała wściekle, kiedy podciął jej nogi, wyrywała się i syczała, próbując gryźć i szarpać się, gdy mocno przygniótł ją do ziemi.
Rask zastąpił drogę Jaredowi. Napotkał na jego zaskoczone i wściekłe spojrzenie, że nie reaguje, aby pomóc księżniczce. W tamtej jednak chwili nie był w stanie zrobić nic, poza zaufaniem Abrathowi. On jeden, jak mu się zdawało, wiedział, co należy zrobić. Nawet wtedy, gdy Calthia zdołała uwolnić jedną rękę, zamachnęła się i uderzyła Strike'a w twarz, rozcinając paznokciem skórę na policzku, nie puścił jej. Poprawił uchwyt, wypowiadając do księżniczki spokojne słowa. Rask dopiero po chwili zrozumiał, co do niej mówił.
– Jesteś bezpieczna. Jesteś bezpieczna. Otwórz oczy.
Wróć do mnie.
Otwórz oczy.
Jesteś bezpieczna.
Zaczęło się już w lesie Tulus. Czuła przeszywające zimno, przeplatające się z odbierającym dech gorącem. Wtedy jeszcze nie było tak źle i myślała, że nad tym zapanuje. Bóle mięśni stanowiły zaledwie echo tego, co miało nadejść. Rozpierający zgrzyt w czaszce tylko narastał, jakby coś chciało się wydostać na zewnątrz.
Z początku mogła to w miarę kontrolować, powtarzała sobie, że prędzej czy później ból w końcu zniknie. Chciała skupić się na zadaniu, nim cierpienie odbierze zdolność myślenia i nie pochłonie jej na dobre. Nie była jednak w stanie skupić się na szczegółach i obmyśleniu drogi do Xareth. Wtedy nakazała Raskowi, aby omówili wszystko z Abrathem, odwracając ich uwagę od swojej osoby. Sama unikała spojrzenia Strike'a, który patrzył na nią w taki sposób, jakby widział ból, który przeżywa. Jakby wiedział, że z każdym dniem, każdą godziną będzie coraz gorzej.
Wizje zaczęły się po opuszczeniu lasu Tulus. Wpierw miały formę przebłysków, jak te, gdy widziała czarną wieżę i powykręcane gałęzie drzew. Wkrótce jednak odczuwała palący ból w miejscu srebrnej blizny, którą miała po zawarciu Przymierza, a także poczucie gorąca, jakby ktoś przypalał jej ciało nad paleniskiem. Miała uczucie, że krew całkowicie odpłynęła z jej twarzy, a gdy Rask zadawał te wszystkie pytania o jej samopoczucie i zdrowie, miała ochotę go rozszarpać.
Wrzasnęłaby, że wszystko jest w porządku, gdyby zarówno Rask, Jared, Tringa jak i Abrath, przestali na nią patrzeć, jak na ciężko chorą. Szczególnie Strike, który w zasadzie z nią nie rozmawiał, tylko obserwował tym przeszywającym spojrzeniem, wypalającym dziurę w jej głowie. To naprawdę nie pomagało w walce z uczuciem mdłości, pioruńsko głośnym otoczeniem i odgłosami zbliżających się Wielobarwnych.
Dźwięki docierały do niej z nadzwyczajną dokładnością. Śpiew ptaków wdzierał się do głowy, wywołując dudniący świergot, a każdy krok był niczym uderzenie młotem. Wielobarwni trzymali się w znacznej odległości, ale skutecznie zaczynały odciągać ich od wcześniej planowanej drogi. Nawet przez myśl jej nie przeszło, aby z nimi walczyć. Jedyne czego pragnęła to święty spokój i sen. Dużo snu. Przy każdej możliwej okazji kładła się przy ognisku, zawijając ciasno w koc. Co dziwne, zamykając oczy, nie odczuwała gorąca, a przeraźliwe zimno, jakby ktoś nagle umieścił jej ciało w balii z lodem.
Wszystko zmieniło się trzeciego dnia od opuszczenia lasu Tulus. Wyłapywała dźwięki z kilku mil, które tworzyły chaos w jej głowie. Nie mogła skupić się na jednym, aby określić co dzieje się w okolicy. Wszystkie głosy zlewały się ze sobą w jeden szum, powodując coraz silniejszy ból głowy. W duchu liczyła, że Tritulus wyjaśni, co może to oznaczać, ale ta dotąd się nie pojawiła.
Myśli, że całkowicie oszalała, pojawiały się sporadycznie, szczególnie w chwilach, gdy słyszała niewyraźne szepty. Nie umiała skupić się na tyle, aby wyłapać wyraźne słowa, przez co efekt przypominał podróżowanie z odgłosami rozlewającymi się wokół jej głowy, a gdy towarzysze się do niej zwracali, zajmowało chwilę, aby wrócić do miejsca, w którym faktycznie się znajdowała.
Szmer rzeki był taki kojący. Od razu ruszyła w stronę wody, gdy pozostali zajęli się przygotowywaniem miejsca do odpoczynku. Odrzuciła na bok torbę, zdjęła kurtkę i skórzaną zbroję, podciągając rękawy koszuli i zanurzając dłonie w chłodnej wodzie rzeki, jakby przez ostatni godziny przemierzała pustynię. Powinna była poczuć kojący chłód, choć chwilową ulgę, ale było tylko gorzej.
Narastające gorąco, szarpiący ból w skroniach i rozpieranie czaszki zdawało się coraz silniejsze. Blizna piekła coraz mocniej, a chłód wody nie tłumił tego odczucia. Wykrzywiła twarz z bólu, zaciskając powieki i próbując odrzucić obrazy, które zaczynały być coraz wyraźniejsze i bardziej natarczywe.
Nagle wszystko umilkło a jedynym dźwiękiem, który do niej docierał, było bicie jej własnego serca.Kiedy pojawił się ból, odebrał dech, przeszył całe ciało i zaczął rozchodzić się po nim falami, jakby ktoś zadawał cios za ciosem, za każdym razem trafiając w inne miejsce. Niespodziewanie i coraz mocniej.
Nie mogła tego znieść. Chciała zacisnąć dłonie w pięści, ale te drżały tak mocno, że nie była w stanie ich zatrzymać. Wraz z narastającą falą bólu nadeszła wizja. Pierwsza tak wyraźna i tak bolesna.
Ciemny korytarz ciągnął się w nikłym blasku pojedynczych pochodni. Wrzaski. Wszędzie wokół dochodziły do jej uszu krzyki cierpiących. Nikt nie błagał o litość, jakby wiedział, że nie ma na co liczyć. Wrzaski były jedynym ratunkiem odwracającym uwagę od bólu.
Drzwi zaskrzypiały przeciągle, gdy w półmroku ukazał się przykuty do ściany mężczyzna. Był młody. Bardzo młody. Nie zasługiwał na to, co miało go spotkać. Wysoka sylwetka kata stała tuż przed nim. Krzyki przeplatały się z ciężarem bezradności. Łzy kłębiły się w oczach, gdy kat sięgnął po zakrzywiony nóż. Przez chwilę ważył w dłoni jego ciężar, aby niespodziewanie wbić ostrze po samą rękojeść w biodro skazańca. Krew spływała strumieniem, gdy gwałtownie wyszarpnął broń, zadając głębsze rany na ramionach i klatce piersiowej.
Coś mówił, ale w głowie dziewczyny rozchodziło się tylko echo przepełnionego bólem wrzasku.
Kiedy wydawało się, że ofiara za chwilę straci przytomność, zadawał kolejne dźgnięcia, głębsze rany, które krwawiły coraz mocniej, zalewając ciało karmazynową posoką.
Nie dobił. Patrzył, jak wije się z bólu i wykrwawia.
Postać kata zaczęła powoli się odwracać. W bursztynowym blasku pochodni dostrzegła zakrwawione dłonie zaciskające się w pięści i wyraz satysfakcji na zroszonej zmarszczkami twarzy. Zlepione od krwi i potu białe włosy kleiły się do policzków, przenosząc w jej stronę lodowate spojrzenie.
Poczuła chłodny dotyk stali na krtani, a zapach krwi jeszcze wyraźniej odczuła w nozdrzach. Serce waliło niczym w amoku. Chciała się wyrwać, ale miała wrażenia, jakby jej ręce zostały skrępowane, a dodatkowa siła trzymała ją w miejscu.
Słowa kata brzmiały w oddali, jakby jej głowa znalazła się pod wodą. Wpatrzona w martwe ciało chłopaka, nie mogła pozbyć się uczucia ogromnej straty, żalu i bólu, który targał jej sercem. Miała wrażenie, że tonie, a wraz z goryczą narastał coraz silniejszy gniew.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro