Rozdział XI
Bitwa wciąż trwała. Dym i ogień szerzył się na pokładach fregat, które były dominowane przez pirackie okręty.
Na pokładzie ,,Inkwizytora" rozgrywała się za to walka o losy całej bitwy, zwłaszcza teraz, kiedy piraci musieli wedrzeć się do kajuty Migueli.
Drzwi od pomieszczenia były zablokowane od wewnątrz, a więc kobieta musiała się tam zamknąć.
Arabella próbowała wywarzyć drzwi, wbiegając na nie i uderzając je swoim barkiem, niestety każde jej staranie było nieefektowne.
John wyjął więc pistolet i wypalił w stronę zamka, od razu uszkadzając go.
Piraci bez wahania wdarli się do środka, zastając tam Miguelę, która przez niewielki ,,balkon" na rufie spuszczała sobie szalupę w celu ucieczki.
-Kapitan zawsze idzie na dno ze swoim statkiem- powiedział John.
-Dlatego to teraz twój statek, kiedy ja go opuszczam- odparła Miguela.
Kiedy już kobieta wsiadła do środka i przecinała liny, by jak najszybciej szalupa opadła na wodę, tuż przed rufą wyłonił się jeden z galeonów wojennych, na którego pokładzie piraci znowu celowali swoje armaty, by uszkodzić rufę liniowca.
-Na ziemię!- krzyknęła Rosa, zwracając uwagę na to, że zaraz dojdzie do wystrzału salwy burtowej.
Piraci od razu upadli na deski pokładu, zakrywając rękoma głowy.
Miguela tylko niewinnie odwróciła wzrok i zobaczyła uśmiechającego się do niej pirata na pokładzie galeonu, który uśmiechając się, podpalał lont armaty.
Kule armatnie zniszczyły całe oszklenie kajuty. Kiedy dym wywietrzał, piraci podnieśli się i otarli z pyłu. Kiedy zwrócili uwagę na zewnętrzną część rufy, nie widzieli już szalupy.
John od razu dobiegł do krawędzi, po czym jego oczom ukazały się tylko unoszące na falach strzępy desek z szalupy Migueli i jej kapelusz.
Wszystko było już jasne... to był koniec. Miguela Valadez zginęła od salwy burtowej.
-Ale że... że to tak... no... już?- Rosa zapytała, wstając i otrzepując się z brudu.
Przez wielką wyrwę w rufie wleciało światło słońca, które z lekka oślepiło piratów.
John wyszedł z kajuty, zastając tam widok ciągłej i zażartej walki.
-Miguela Valadez nie żyje!- krzyknął.
Wszyscy stanęli w bezruchu, zwłaszcza Hiszpanie.
-To koniec!- dodała Arabella, stając u boku Johna.
Wrodzy żołnierze od razu rzucili broń, która z hukiem spadła na drewniany pokład.
Jeden z Hiszpanów wywiesił na maszcie białą banderę, na znak poddania się i poinformowania o tym reszty jednostek.
Znowu zapadła cisza. Statki zostały przejęte przez piratów, a na ich najwyższych masztach zaczęły powiewać czarne bandery.
W końcu też nad ,,Inkwizytorem" zawisł ,,Wesoły Roger".
-To będzie największa piracka jednostka na Karaibach!- ucieszył się John.
-A co z załogą?- zapytała Arabella.
John podszedł do barierki przed sterem hiszpańskiego okrętu.
-Daję wam prosty wybór. Możecie się do nas przyłączyć, albo wysadzimy was na najbliższej wyspie należącej do Hiszpanii- zaproponował.
Marynarze przez chwilę myśleli.
Niektórzy odczuwali potrzebę lepszego życia, bardziej awanturniczego i kusiła ich oferta szybkiej grabieży złota i innych świecidełek.
-Przyłączamy się, capitán- odparła część.
-A wy?- zwróciła się do reszty Rosa.
-Działamy dla króla, senõrita, nie możemy się go wyprzeć- odparł jeden z marynarzy.
-Niech wam będzie. Zapraszam na pokład mojego statku. Traficie bezpiecznie na Santo Domingo- powiedziała Arabella.
Kiedy wszyscy zaczęli się powoli rozchodzić na swoje jednostki, John i Rosa pożegnawszy się z Arabellą, wrócili na chwilę do kajuty Migueli Valadez.
-Coś mnie tutaj ciągnie...- powiedziała Rosa.
Kobieta zobaczyła odsunięte przez siłę uderzenia kul armatnich biurko. Było drewniane i tylko lekko zdarte na boku.
Rosa od razu schyliła się do szufladki, otwierając ją.
-Jest- rzekła.
Piratka wyjęła ze środka jakiś podstarzały dziennik w skórzanej obwolucie.
-A to co?- zapytał John.
-To dziennik Hernána Cotésa. Widać, skąd Miguela czerpała wzorce...- odparła.
O'Connel wziął do ręki przedmiot.
Zaczął pokolei kartkować strony, gdy nagle natrafił na bardzo ciekawą notatkę.
-El Dorado!- krzyknął radośnie.
Na stronie była rozpisana dokładna lokacja złotego miasta Inków i opisy przechowywanych tam skarbów.
John przez chwilę czytał notatki Cortésa, po czym stanowczo zamknął dziennik.
-Wiesz co... Tyle razem przeszliśmy... Zwiedziliśmy tyle miejsc i co chwila ocieraliśmy się o śmierć... ale czuję, że to mój czas na powrót do Italii- powiedziała Rosa.
John zwrócił się w kierunku kobiety.
-Jesteś tego pewna?- zapytał.
-Tak. Moja rodzina tam czeka. Czuję to. Muszę do nich wrócić- odparła.
Mężczyzna zbliżył się do Rosy, po czym mocno ją przytulił.
-Każda przygoda kiedyś się kończy... a niektóre rzeczy muszą zostać nieodkryte- wtrącił, po czym lekkim krokiem podszedł do wyrwy w rufie.
-Tak, to prawda...- potwierdziła Rosa.
W tym momencie, John szybkim ruchem wyrzucił do morza dziennik Cortésa.
Rosa otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
-Ale...- zaczęła się jąkać.
-To czas na lżejsze życie... złoto może poczekać, kiedy najcenniejszy skarb jest tak blisko. Załoga, przyjaciele, ty... to się liczy- John uśmiechnął się.
Rosa zaśmiała się.
Minęły 2 tygodnie.
,,Zemsta Królowej Anny" w pełnej gracji wpłynęła na wody Morza Śródziemnego.
-To tam!- odezwała się Rosa, wskazując na niewielki domek przy piaszczystej plaży.
Piraci zeszli na ląd.
-Piękna ta Italia...- powiedział John.
Rosa uśmiechnęła się.
Kiedy już zbliżali się do drewnianej posiadłości, jej drzwi otworzyły się.
-Czego tu?!- krzyknęła starsza kobieta w kolorowej sukience.
Rosa podeszła bliżej.
-Mamma mia... Rosa...- dodała.
-Mamo...- odparła Rosa, od razu biegnąc w objęcia matki.
-Co się drzesz, kobieto?!- krzyknął starszy męższczyzna z siwym wąsem, który właśnie wyszedł z ogrodu.
Rosa spojrzała na niego.
-Niemożliwe...- dodał.
Rodzina od razu rzuciła się do wspólnego uścisku.
-Nareszcie w domu!- ucieszyła się Rosa.
Matka Rosy zwróciła w końcu uwagę na Johna.
-A kim ty jesteś?- zapytała.
-John O'Connel, miło mi- mężczyzna przedstawił się.
Kobieta podeszła bliżej i spojrzała na zacumowany okręt.
-Czarne żagle, czarna bandera... Roso...- kobieta nie wiedziała, co dalej powiedzieć.
-To bardzo długa historia...- odparła Rosa.
Nagle, pogoda zaczęła się lekko pogarszać. Słońce zaszło i zaczął wiać silniejszy wiatr.
-Roso, czas na mnie- powiedział John.
Kobieta od razu podbiegła do niego i rzuciła się mu na szyję.
-Dziękuję... za wszystko...- powiedziała.
-Nie ma za co...- odparł, przytulając Rosę.
Kobieta odeszła w stronę rodziców, po czym ostatni raz spojrzała na Johna, który odchodził w stronę swojego statku.
-Roso...- pociągała jej matka.
-Chodźcie do środka... opowiem wam niesamowitą historię- odparła, uśmiechając się do rodziców.
Kiedy John wszedł na mostek, zwrócił się do niego bosman.
-Kapitanie... jakiś czas temu krzyczałeś coś o El Dorado...- napomknął mężczyzna.
-Prawdziwy skarb zostawiliśmy na lądzie...- odparł John, uśmiechając się.
-W takim razie, co teraz?- zapytał bosman.
John popatrzył na kłębiące się ciemne chmury i usłyszał pioruny.
-Czuję, że zrywa się wiatr... bardzo porywny wiatr... bardzo porywny i sprzyjający nam wiatr... Patrząc na notatki szanownego pana Cortésa, udało mi się co nieco zapamiętać, choć nie mam co do tego pewności... to warto to sprawdzić w praktyce...- wyjaśnił John.
-To co robimy?- znowu zapytał bosman.
O'Connel popatrzył na zanikający w ciemności horyzont.
-Ciemno to widzę... ale czuję w powietrzu, że za tym mrocznym horyzontem czeka nas jasna jak diabli przygoda!- krzyknął radośnie.
-Aj!- odkrzyknęła załoga.
Wiatr zaczął mocno dmuchać w czarne żagle, przez co statek zyskiwał na prędkości.
,,Zemsta Królowej Anny" zaczęła przebijać się przez niespokojne wody i powoli znikała w mgle, którą oświetlały już tylko pioruny.
-Piratem pragnę być... ha, ha!- zanucił radośnie John, stanowczo zakręcając sterem.
✴💀🔱KONIEC🔱💀✴
⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫
W ramach podziękowań, dedykuję je wszystkim, którzy zechcą przeczytać tę książkę i inne z mojego profilu!
Pozdrawiam, Fulcrum
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro