Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XI

Bitwa wciąż trwała. Dym i ogień szerzył się na pokładach fregat, które były dominowane przez pirackie okręty.
Na pokładzie ,,Inkwizytora" rozgrywała się za to walka o losy całej bitwy, zwłaszcza teraz, kiedy piraci musieli wedrzeć się do kajuty Migueli.
Drzwi od pomieszczenia były zablokowane od wewnątrz, a więc kobieta musiała się tam zamknąć.
Arabella próbowała wywarzyć drzwi, wbiegając na nie i uderzając je swoim barkiem, niestety każde jej staranie było nieefektowne.
John wyjął więc pistolet i wypalił w stronę zamka, od razu uszkadzając go.
Piraci bez wahania wdarli się do środka, zastając tam Miguelę, która przez niewielki ,,balkon" na rufie spuszczała sobie szalupę w celu ucieczki.
-Kapitan zawsze idzie na dno ze swoim statkiem- powiedział John.
-Dlatego to teraz twój statek, kiedy ja go opuszczam- odparła Miguela.
Kiedy już kobieta wsiadła do środka i przecinała liny, by jak najszybciej szalupa opadła na wodę, tuż przed rufą wyłonił się jeden z galeonów wojennych, na którego pokładzie piraci znowu celowali swoje armaty, by uszkodzić rufę liniowca.
-Na ziemię!- krzyknęła Rosa, zwracając uwagę na to, że zaraz dojdzie do wystrzału salwy burtowej.
Piraci od razu upadli na deski pokładu, zakrywając rękoma głowy.
Miguela tylko niewinnie odwróciła wzrok i zobaczyła uśmiechającego się do niej pirata na pokładzie galeonu, który uśmiechając się, podpalał lont armaty.
Kule armatnie zniszczyły całe oszklenie kajuty. Kiedy dym wywietrzał, piraci podnieśli się i otarli z pyłu. Kiedy zwrócili uwagę na zewnętrzną część rufy, nie widzieli już szalupy.
John od razu dobiegł do krawędzi, po czym jego oczom ukazały się tylko unoszące na falach strzępy desek z szalupy Migueli i jej kapelusz.
Wszystko było już jasne... to był koniec. Miguela Valadez zginęła od salwy burtowej.
-Ale że... że to tak... no... już?- Rosa zapytała, wstając i otrzepując się z brudu.
Przez wielką wyrwę w rufie wleciało światło słońca, które z lekka oślepiło piratów.
John wyszedł z kajuty, zastając tam widok ciągłej i zażartej walki.
-Miguela Valadez nie żyje!- krzyknął.
Wszyscy stanęli w bezruchu, zwłaszcza Hiszpanie.
-To koniec!- dodała Arabella, stając u boku Johna.
Wrodzy żołnierze od razu rzucili broń, która z hukiem spadła na drewniany pokład.
Jeden z Hiszpanów wywiesił na maszcie białą banderę, na znak poddania się i poinformowania o tym reszty jednostek.
Znowu zapadła cisza. Statki zostały przejęte przez piratów, a na ich najwyższych masztach zaczęły powiewać czarne bandery.
W końcu też nad ,,Inkwizytorem" zawisł ,,Wesoły Roger".
-To będzie największa piracka jednostka na Karaibach!- ucieszył się John.
-A co z załogą?- zapytała Arabella.
John podszedł do barierki przed sterem hiszpańskiego okrętu.
-Daję wam prosty wybór. Możecie się do nas przyłączyć, albo wysadzimy was na najbliższej wyspie należącej do Hiszpanii- zaproponował.
Marynarze przez chwilę myśleli.
Niektórzy odczuwali potrzebę lepszego życia, bardziej awanturniczego i kusiła ich oferta szybkiej grabieży złota i innych świecidełek.
-Przyłączamy się, capitán- odparła część.
-A wy?- zwróciła się do reszty Rosa.
-Działamy dla króla, senõrita, nie możemy się go wyprzeć- odparł jeden z marynarzy.
-Niech wam będzie. Zapraszam na pokład mojego statku. Traficie bezpiecznie na Santo Domingo- powiedziała Arabella.
Kiedy wszyscy zaczęli się powoli rozchodzić na swoje jednostki, John i Rosa pożegnawszy się z Arabellą, wrócili na chwilę do kajuty Migueli Valadez.
-Coś mnie tutaj ciągnie...- powiedziała Rosa.
Kobieta zobaczyła odsunięte przez siłę uderzenia kul armatnich biurko. Było drewniane i tylko lekko zdarte na boku.
Rosa od razu schyliła się do szufladki, otwierając ją.
-Jest- rzekła.
Piratka wyjęła ze środka jakiś podstarzały dziennik w skórzanej obwolucie.
-A to co?- zapytał John.
-To dziennik Hernána Cotésa. Widać, skąd Miguela czerpała wzorce...- odparła.
O'Connel wziął do ręki przedmiot.
Zaczął pokolei kartkować strony, gdy nagle natrafił na bardzo ciekawą notatkę.
-El Dorado!- krzyknął radośnie.
Na stronie była rozpisana dokładna lokacja złotego miasta Inków i opisy przechowywanych tam skarbów.
John przez chwilę czytał notatki Cortésa, po czym stanowczo zamknął dziennik.
-Wiesz co... Tyle razem przeszliśmy... Zwiedziliśmy tyle miejsc i co chwila ocieraliśmy się o śmierć... ale czuję, że to mój czas na powrót do Italii- powiedziała Rosa.
John zwrócił się w kierunku kobiety.
-Jesteś tego pewna?- zapytał.
-Tak. Moja rodzina tam czeka. Czuję to. Muszę do nich wrócić- odparła.
Mężczyzna zbliżył się do Rosy, po czym mocno ją przytulił.
-Każda przygoda kiedyś się kończy... a niektóre rzeczy muszą zostać nieodkryte- wtrącił, po czym lekkim krokiem podszedł do wyrwy w rufie.
-Tak, to prawda...- potwierdziła Rosa.
W tym momencie, John szybkim ruchem wyrzucił do morza dziennik Cortésa.
Rosa otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
-Ale...- zaczęła się jąkać.
-To czas na lżejsze życie... złoto może poczekać, kiedy najcenniejszy skarb jest tak blisko. Załoga, przyjaciele, ty... to się liczy- John uśmiechnął się.
Rosa zaśmiała się.

Minęły 2 tygodnie.
,,Zemsta Królowej Anny" w pełnej gracji wpłynęła na wody Morza Śródziemnego.
-To tam!- odezwała się Rosa, wskazując na niewielki domek przy piaszczystej plaży.
Piraci zeszli na ląd.
-Piękna ta Italia...- powiedział John.
Rosa uśmiechnęła się.
Kiedy już zbliżali się do drewnianej posiadłości, jej drzwi otworzyły się.
-Czego tu?!- krzyknęła starsza kobieta w kolorowej sukience.
Rosa podeszła bliżej.
-Mamma mia... Rosa...- dodała.
-Mamo...- odparła Rosa, od razu biegnąc w objęcia matki.
-Co się drzesz, kobieto?!- krzyknął starszy męższczyzna z siwym wąsem, który właśnie wyszedł z ogrodu.
Rosa spojrzała na niego.
-Niemożliwe...- dodał.
Rodzina od razu rzuciła się do wspólnego uścisku.
-Nareszcie w domu!- ucieszyła się Rosa.
Matka Rosy zwróciła w końcu uwagę na Johna.
-A kim ty jesteś?- zapytała.
-John O'Connel, miło mi- mężczyzna przedstawił się.
Kobieta podeszła bliżej i spojrzała na zacumowany okręt.
-Czarne żagle, czarna bandera... Roso...- kobieta nie wiedziała, co dalej powiedzieć.
-To bardzo długa historia...- odparła Rosa.
Nagle, pogoda zaczęła się lekko pogarszać. Słońce zaszło i zaczął wiać silniejszy wiatr.
-Roso, czas na mnie- powiedział John.
Kobieta od razu podbiegła do niego i rzuciła się mu na szyję.
-Dziękuję... za wszystko...- powiedziała.
-Nie ma za co...- odparł, przytulając Rosę.
Kobieta odeszła w stronę rodziców, po czym ostatni raz spojrzała na Johna, który odchodził w stronę swojego statku.
-Roso...- pociągała jej matka.
-Chodźcie do środka... opowiem wam niesamowitą historię- odparła, uśmiechając się do rodziców.
Kiedy John wszedł na mostek, zwrócił się do niego bosman.
-Kapitanie... jakiś czas temu krzyczałeś coś o El Dorado...- napomknął mężczyzna.
-Prawdziwy skarb zostawiliśmy na lądzie...- odparł John, uśmiechając się.
-W takim razie, co teraz?- zapytał bosman.
John popatrzył na kłębiące się ciemne chmury i usłyszał pioruny.
-Czuję, że zrywa się wiatr... bardzo porywny wiatr... bardzo porywny i sprzyjający nam wiatr... Patrząc na notatki szanownego pana Cortésa, udało mi się co nieco zapamiętać, choć nie mam co do tego pewności... to warto to sprawdzić w praktyce...- wyjaśnił John.
-To co robimy?- znowu zapytał bosman.
O'Connel popatrzył na zanikający w ciemności horyzont.
-Ciemno to widzę... ale czuję w powietrzu, że za tym mrocznym horyzontem czeka nas jasna jak diabli przygoda!- krzyknął radośnie.
-Aj!- odkrzyknęła załoga.
Wiatr zaczął mocno dmuchać w czarne żagle, przez co statek zyskiwał na prędkości.
,,Zemsta Królowej Anny" zaczęła przebijać się przez niespokojne wody i powoli znikała w mgle, którą oświetlały już tylko pioruny.
-Piratem pragnę być... ha, ha!- zanucił radośnie John, stanowczo zakręcając sterem.

✴💀🔱KONIEC🔱💀✴

⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫⚫


W ramach podziękowań, dedykuję je wszystkim, którzy zechcą przeczytać tę książkę i inne z mojego profilu!

Pozdrawiam, Fulcrum



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro