Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI

Morze uspokoiło się. Noc zaczęła przykrywać swoim mrokiem całe Baracoa. W końcu przydarzyła się okazja, aby pozbyć się z pobliskiej plantacji Hiszpanów.
-I myślisz, że to wypali?- zapytała Rosa.
-Jak nie będziesz tyle pytać, to na pewno się uda- odparł John.
Piraci przedzierali się przez gęstą roślinność dżungli, kiedy w końcu zauważyli światło lamp.
-Tam są- wyszeptała Rosa, patrząc się w tył na resztę załogi.
-Musimy pozostać w ukryciu, żeby nas nie zobaczyli- dodał John.
W tym samym czasie, na plantacji pojawiła się kobieta ubrana w krwawoczerwoną pelerynę i czarny płaszcz, który był bardzo dobrze dopasowany do jej talii osy.
-W takim tempie ich nie zwabimy!- krzyczała.
-Ależ pani kapitan.... to tylko kwestia czasu... po co te nerwy?- uspokajał ją jakiś hiszpański marynarz.
-To musi być ta Krwawa Inkwizytorka- wyszeptał John.
-Ale poczekaj... czy oni przez zajęcie tej plantacji chcieli zwabić... nas?- niedowierzała Rosa.
-Możliwe, ale i tak musimy odbić to miejsce z rąk Hiszpanów- odparł John.
Mężczyzna przeczekał chwilę, aby upewnić się, że obserwowana kobieta odeszła.
-Plan jest nastepujący. Rozpraszamy się i po cichu zabijamy strażników, a ich ciała ukrywamy w tych wysokich trawach. Usuwamy dzwony, przez które Hiszpanie mogą wezwać wsparcie, a potem kierujemy się na ich statek, który wysadzimy w powietrze- wyjaśnił John.
Piraci przytaknęli, po czym rozeszli się.
-Czas też na nas- ponaglała Rosa.
Dwójka piratów poszła na wprost. Powoli poruszali się, aby nie wzbudzić podejrzeń.
Słychać było już bardzo ciche odgłosy zabijania przez innych hiszpańskich żołnierzy, więc wszystko szło zgodnie z planem.
-Jeżeli ten plan nie wypali, to o świcie wracamy do Kadyksu, a dobrze wiesz, że król nie będzie taki łaskawy!- słychać było znajomy głos Krwawej Inkwizytorki.
-Ależ panno Valadez, obiecuję, że do jutrzenki się to zmieni- uspokajał ją ten sam Hiszpan co wcześniej.
John stanął jak wryty.
-A tobie co?- zapytała bardzo cicho Rosa.
-Potem ci wytłumaczę...- zawiesił się.
Piraci zauważyli przed sobą dwóch Hiszpanów, po czym z zaskoczenia rzucili się na nich, wbijając im w plecy sztylety.
Jeden z nich wydał z siebie dosyć głośny dźwięk konania, ponieważ John zapomniał zakryć mu usta.
-Co to było?!- znów odezwała się z oddali Valadez.
-Cholera, John...- poirytowała się Rosa.
-Musimy uciekać- dodał.
Para piratów położyła martwe ciała w trawie, po czym odeszła w przeciwnym kierunku.
Kiedy już spokojnie i cicho podążali między ścieżkami, nagle na ich drodze stanął cały garnizon Hiszpanów z muszkietami wycelowanymi prosto w nich.
-Tego nie było w planie- zająkał się John.
-Kapitanie O'Connel, wpadłeś we własne sidła- powiedziała wychodząca z mroku Miguela.
-Panna Valadez- odparł szarmancko John.
-Przynajmniej pamiętasz moje imię... szkoda, że to chyba ostatnie co przyszło ci na usta!- krzyknęła kobieta, wyciągając bardzo szybkim ruchem szablę z pasa.
-Zostaw go, wywłoko!- krzyknęła Rosa.
-Ach tak... jakbym mogła zapomnieć o tej wiedźmie Rosie...- dodała z ironią Valadez.
-Nie pytam skąd mnie znasz, ale co masz do Johna? Chyba nie płacą ci za ściganie tylko jednego człowieka?- zapytała Rosa.
-To już nie twój interes, jednak mogę ci powiedzieć tylko tyle, że zostawiłam całe Karaiby w ogniu, żeby dopaść tego szczura!- Miguela odparła.
-Szczura? Aż tak mnie nie lubisz?- wykręcał się John.
Rosa tylko przewróciła oczami od wymówki mężczyzny.
-Nienawidzę- odparła Valadez.
Kobieta wydała swoim żołnierzom rozkaz, aby skuli Johna i Rosę, a potem przeprowadzili ich na pokład jej statku.
-To pogwałcenie moich praw!- krzyknął John, będąc skuwanym w kajdanki.
-Więc poczuj się zgwałcony przeze mnie- odparła ze stoickim spokojem Valadez.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro