Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział V

Baracoa była pięknym miastem pod hiszpańskim sztandarem, czego nie można powiedzieć o pobliskiek wysepce. Mała, ale bogata w złoża naturalne i uprawy, nazywana była przez miejscowych ,,Hangman's Bay".
-Kurs na tę wyspę!- rozkazał John.
Pirat nie był przyzwyczajony do statków o tak niskim gabarycie. Nie była to jego ukochana fregata, a jednak musiał sobie dać radę.
-Gdyby to była ,,Zemsta", już dawno byśmy ostrzelali tę osadę i załatwili kilka statków...- zasmucał się John.
-Zrzędzisz jak baba w tawernie, a uwierz mi, wiem co mówię- Rosa przewróciła oczami.
-Nie rozumiesz... Statek jest dla kapitana czymś więcej, niż tylko statkiem... to jakby dziewczyna, którą kocha i o którą dba...- wyjaśnił.
-Pewnie dlatego nadal nikogo nie masz?- zapytała sarkastycznie kobieta.
-Ha... ha... ha...- odparł ironicznie O'Connel.
Rozmowę przerwał bosman, stojący na dziobie statku.
-Żagiel na trawersie!- krzyknął.
John zerwał się z miejsca i wyciągnął lunetę.
-Hiszpański liniowiec. Silnie uzbrojony- powiedział.
Rosa chwyciła za lunetę Johna.
-Znajdź sobie własną- chrząknął.
-Ty już jedną masz. Po co ci dwie?- zapytała podtekstem.
Mężczyzna tylko pokręcił lekko głową.
-Wyglądem tylko przypomina liniowiec, ale to coś pomiędzy nim, a man-o-warem. To silny i szybki okręt- zauważyła Rosa.
-Płynie w kierunku ,,Hangman's Bay", kapitanie- dodał bosman.
John przemyślał cały plan działania.
-Nie warto ryzykować i przybijać teraz do brzegu... Plan jest taki, zawijamy do Baracoa, a pod osłoną nocy zakradniemy się małą łodzią do brzegu zatoczki i zajmiemy się Hiszpanami. Potem, kiedy zajmiemy się strażnikami, przyjdzie czas na okręt liniowy- powiedział.
-Man-o-war- poprawiła go Rosa.
-Nawet jeśli, trzeba go najlepiej...- John zaczął rozmyślać nad pasującym słowem.
-Bum?- zapytał bosman.
-Tak! Bum! Wielkie bum- odparł John.
-A jak tego dokonamy?- zapytała Rosa.
-Mamy pod pokładem sporo beczek z prochem i wielorybim tranem. Bardzo cicho je podprowadzimy i cóż... bum!- John klasnął rękoma, aż wszyscy dookoła wzdrygnęli się.
-To jest jakiś plan- zauważyła Rosa.
John pokręcił głową i poprawił kapelusz na głowie.
-Nie jakiś tam plan, ale bardzo dobry, bo mój- rzucił szarmanckim uśmiechem.
-Czy ty się przestaniesz kiedyś tak głupio szczerzyć?- zapytała Rosa.
John powędrował wzrokiem na załogę.
-Może... ale przed nami wielka akcja. Wszyscy na stanowiska! Kurs na Baracoa!- rozkazał.
Po przybiciu do brzegu i zejściu na ląd, Rosa i John nie czuli się zbyt dobrze na hiszpańskiej ziemi.
Nawet przykrywka w postaci bycia kupcami o neutralnych zamiarach nie pomagała w tym. Coś było nie tak.
Po krótkiej chwili, w czasie spaceru uliczkami miasteczka, napotkali oni problem.
Na ścianie jednego z budynków widniały listy gończe z wizerunkami poszukiwanych piratów.
-O... jesteśmy tu...- Rosa szepnęła Johnowi do ucha.
-Nic się nie bój- pirat odparł w pełnym spokoju.
Mężczyzna wyjął z kieszni płaszcza coś, co wyglądało, jak niewielki ołówek i dopilnował, by wszyscy przechodnie przeszli.
Rosa popatrzyła się na niego z niedowierzaniem, kiedy użył ołówka, aby na listach gończych dorysować swojej podobiźnie wąsy i spiczastą bródkę, a Rosie, kilka zmarszczek i pryszczy.
-Wiesz co... Ja czasami sobie myślę, czy ty jesteś głupi, czy tylko udajesz? Jeżeli to się uda, to będzie dowód na to, że twoja głupota jest jednak konieczna...- powiedziała kobieta z zażenowaniem.
-O to się nie martw- odparł John, rysując na liście gończym Rosy jeszcze kilka zmarszczek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro