Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział specjalny - Wigilia Gabriela Agreste.

Ostrzegam, ten special nie ma żadnego związku z tą książką~

❄Wesołych świąt wszystkim!❄

Projektant poirytowany tym pseudoradosnym nastrojem otulającym Paryż odwrócił wzrok od okna i skupił się ponownie na obiedzie – steku z warzywami. Grzebał od niechcenia widelcem w Bogu ducha winnych marchewkach i podźgał nim kawałek mięsa.

Po jakimś czasie zmusił się do jedzenia i żuł posiłek w milczeniu. W końcu skończył i wstał od stołu, zostawiając na nim brudne naczynia. Nathalie się tym zajmie.

Wyszedł z gigantycznej jadalni i już miał kierować się w stronę gabinetu, gdzie miał zamiar przeczekać te całe święta, gdy nagle ktoś zastąpił mu drogę. To był Adrien – jego jedyny żyjący krewny i zarazem syn.

- Adrienie? Co się stało?

- Tato, bo tak sobie pomyślałem... - chłopak podrapał się po karku. - Może spędzimy ten wieczór razem? Wiesz przecież - skinął głową w stronę choinki (ustawionej z jego inicjatywy) - są święta…

- Święta? ŚWIĘTA? - podniósł głos. - Adrienie, święta to jedna wielka głupota. Ludzie lepiej by zrobili gdyby zajęli się czymś pożytecznym, a nie obwieszali domy światełkami i przywlekali do mieszkań ustrojone jodły! Zapamiętaj to, synu - fuknął i odszedł do swojej sypialni. - Święto głupców.

Nie zjadł kolacji, a tym bardziej już z nikim nie rozmawiał. Nie miał najmniejszego zamiaru w jakikolwiek sposób celebrować Bożego Narodzenia. Bo i po co? Sens jego życia i tego święta odszedł razem z Emilie...

Z salonu dobiegły jakieś krzyki, a potem odgłosy staczania się po schodach.

Ach, no tak.

Wszystko jasne.

Adrien ogląda Kevina samego w domu razem z Nathalie.

Swoją drogą, Sancouer w niektórych momentach przypominała mu zmarłą żonę. Dbała o młodszego Agreste, zajmowała się domem... A ostatnio nawet użyła Jej miraculum. I to ze świadomością że Broszka Pawia pozbawiła poprzednią Pawicę życia... Tak, Emilie też podjęłaby taką decyzję aby go uratować.

Westchnął, zgasił lampkę stojącą przy łóżku i zasnął.

❄❄❄

- Gabrysiu! Skarbie, tęskniłam...

Próbował przetrzeć oczy, ale skamieniał z niedowierzenia? Emilie!? Czy to naprawdę ona?

- M-milie, Pawie Oczko moje... - wykrztusił.

Blondwłosa kobieta zbliżyła się do niego i ujęła jego policzki w swoje aksamitne dłonie. Pocałowała go w czubek nosa, tak jak zwykła to robić i roześmiała się perlistym chichotem.

- Gabi... Jak cudownie cię znowu widzieć!

- Ale... Ty...? Dlaczego? Tu?

- Nie naprawdę, Motylku - uśmiechnęła się smutno. - Jestem tu tylko w twoim śnie, Rurkomenie. I jestem tutaj aby przekazać ci coś bardzo ważnego...

Blondyn posmutniał. A już myślał, że Ona naprawdę wróciła, że ktoś tam na górze zmienił decyzję...

- Co takiego, Emilie? Co takiego? Wiesz jak przywrócić cię do życia? - zapytał zdesperowany.

Pokręciła przecząco głową, a jej loki delikatnie zafalowały.

- Adrien. On czuje że nikt o niego nie dba, wiesz? Proszę cię, daj mu tą rodzicielską miłość, ja już nie mogę... Nie obwiniaj się o to, co się ze mną stało, dobrze? Gdybym miała wybrać; czy jeszcze raz cię uratować, czy zostawić cię tam na pastwę losu i Króla Pszczół, zdecydowanie wybrałabym to pierwsze.

Uśmiechnęła się smutno. Powolnym ruchem pogładziła go po policzku i starła kciukiem samotną łzę uciekającą z błękitnego oka mężczyzny.

- Tylko o to proszę. I żebyś święcił Boże Narodzenie, tak jak kilka lat temu. Adrien tego potrzebuje. Proszę, zrób to w moim imieniu, Gabi.

- ...ale jak ja mam to zrobić? Nie umiem już...

- Dzisiejszej nocy ci pomogę. Żegnaj, Gabrielu...

Wypowiedziała ostatnie słowa i rozsypała się w miliony maleńkich płatków niebieskich róż, jej ulubionych kwiatów...

❄❄❄

Zerwał się z pościeli jak rażony piorunem. Przetarł dłonią mokre od potu czoło i starał się unormować przyspieszony oddech. O nie, ty głupi Motylku, pomyślał. Nigdy więcej chodzenia spać o pustym żołądku.

Po chwili uświadomił sobie że nie jest w pokoju sam. Mianowicie na designerskim białym fotelu siedziała jakaś postać. Niby miała całkiem ludzkie kształty, ale była jakby bardziej... Przezroczysta? I emanowała jakąś dziwną błękitną energią.

Chciał krzyknąć, ale głos uwiązł mu w gardle. Zamiast tego powoli zszedł z łóżka i zbliżył się do istoty. Z każdym kolejnym krokiem nabierał pewności, że odwiedził go... Duch!?

To była kobieta, nie, prawie nastolatka! To była Emilie sprzed około dwudziestu lat, z czasu kiedy się poznali! Włosy miała jakby dłuższe i puszczone luźno, oczy jeszcze błyszczały tym młodzieńczym entuzjazmem, a ubrana była w białą sukienkę rodem z dziewiętnastego wieku. Uśmiechnęła się do niego tak charakterystycznie, jak to tylko ona potrafiła i wstała z mebla. Jednak nie stała na jasnych panelach. Unosiła się kilka centymetrów nad podłogą!

- Mówiłam że ci pomogę.

Gabriel odruchowo się cofnął. No bo hej, niecodziennie zdarza ci się wizyta twojej zmarłej żony, co? Ochłonął i chciał chwycić ją za rękę, ale jego dłoń przenikała przez rękę blondynki. Ona tylko uśmiechnęła się smutno.

- Pokażę ci coś, dobrze? - Agreste skinął głową na znak zgody. - Poczekaj chwilę.

Zaczęła mamrotać coś w nieznanym mu języku i po chwili dotknęła kciukiem jego czoła, a on poczuł niewytłumaczalne ciepło rozlewające się po całym ciele.

Spojrzał na swoje dłonie. Też wyglądał na ducha!

Zielonooka złapała go za rękę, jak za dawnych lat. Delikatnie pociągnęła go za dłoń, dając mu do zrozumienia że powinien iść za nią. Niebieskooki czuł, jakby nic nie ważył. On najwyraźniej też stał się na pewien czas duchem!

Udali się w stronę drzwi od sypialni i wyszli, jak blondyn początkowo myślałem, na korytarz. Ale jednak trafili do jadalni sprzed kilkunastu lat! Obejrzał się za siebie i odkrył, że dębowe skrzydło drzwiowe zniknęło!

Skupił więc całą uwagę na tym, co działo się w tym pomieszczeniu.

Młode małżeństwo siedziało przed kominkiem, a ich mały trzyletni synek podekscytowany biegał naokoło choinki. Starszy Agreste objął żonę ramieniem, a ona zachichotała delikatnie i przytuliła się do niego. Chłopczyk w końcu zmęczył się bieganiem naokoło drzewka i zbliżył się do rodziców.

- Tata! Gzie są pjezenty? Wjes?

Młodszy Gabriel roześmiał się i poczochrał dłonią rosnące w szalonym tempie jasne włosy dziecka.

- Wiem, wiem Adrienie. Mikołaj je ma.

- A zie jeśt Mikołaj?

- Niedługo się tu zjawi, kotku - odpowiedziała Adrienowi kobieta. - Ale nie może tu nikogo zobaczyć! Więc musisz ukryć się ze mną w swoim pokoju i poczekać, dobrze?

- Dobzie! A tata?

- Tata musi schować się zupełnie gdzieś indziej. Prawda, Gabi?

- Prawda, Mil. No już, ruszajmy! - uśmiechnął się projektant.

Kobieta wzięła synka za rękę i ruszyli do jego pokoju. Niebieskooki natomiast zbliżył się do wielkiej jesionowej szafy i zaczął wyjmować zeń całe mnóstwo prezentów. Ustawił je starannie pod jodełką, a następnie chwycił za dzwoneczek stojący na białym fortepianie i zadzwonił nim donośnie.

I tak jak się spodziewał, po niecałych dziesięciu sekundach do pomieszczenia wpadł zziajany Adrien z błyszczącymi oczami.

- Pjezenty! - pisnął podekscytowany.

Dopadł do sterty kolorowych kartonów i zaczął w nich dosłownie nurkować szukając tych przeznaczonych dla niego. W tym czasie do ,,Mikołaja" zbliżyła się blondynka i delikatnie musnęła jego usta swoimi.

- Wesołych świąt, Motylku.

- Wesołych świąt, Pawie Oczko.

Teraźniejszy Gabriel patrzył na to z rozrzewnieniem. Ile on by dał za ponowne spędzenie świąt z jego Emilie... Tymczasem z zadumy chwilowo wyrwała go nadal trzymająca jego rękę kobieta. Pociągnęła go delikatnie w przeciwną stronę, a on zobaczył kolejną scenę ze swojego życia.

On, ona i dziesięcioletni chłopiec siedzący przy stole, jedzą kolację wigilijną i wesoło rozmawiają. Adrien opowiada matce z entuzjazmem o swoich postępach w szermierce, Mil słucha tego wszystkiego i z uśmiechem kiwa głową, a młodszy o te parę lat on przygląda się temu z czułością. Miał przy sobie ukochaną kobietę i syna. Czy mogłoby być lepiej?

W pewnym momencie twarz kobiety blednie, a ona sama zanosi się kaszlem. No tak, w tamtym roku użyła miraculum po raz drugi, z konieczności. Chłopiec o niczym nie wiedział, a rodzice tłumaczyli mu że ,,mama po prostu gorzej się poczuła". Po chwili na jej twarz wpełza uśmiech, ale jednak jest trochę słabszy, zielonooka jakby zmalała.

A ty, kretynie, nie próbowałeś jej powstrzymać przed użyciem broszki, czynił sobie wyrzuty.

Duch jego żony jakby to wyczuł. Puściła jego dłoń, a on poczuł że świat wiruje. Zobaczył ciemność i już po chwili czuł, jakby coś oderwało go od ziemi. Zakręciło się mu w głowie i po chwili wylądował na czymś miękkim.

- Druga wskazówka o pierwszej, Robaczku - zdążył jeszcze usłyszeć.

Powoli otworzył oczy i spostrzegł, że leży na swoim łóżku w swojej sypialni. Podniósł się i chwycił za szklankę wody stojącą na szafce nocnej. Napił się, odłożył naczynie i chwycił za telefon. Włączył go i zmrużył oczy przez blask wyświetlacza. Było osiem minut przed pierwszą.

- A co mi szkodzi? - mruknął w przestrzeń. - Poczekam, a jak nic się nie stanie to idę spać, elo.

Siedział więc na łóżku, stukając paznokciami w udo. Nadal nie mógł uwierzyć co się tutaj właściwie działo. Emilie? Duchy? Przeszłość? A może to tylko sen?

Wyciągnął przed siebie rękę i drugą dłonią uszczypnął się w przedramię. Cholera, syknął cicho. Zabolało go to, więc to nie była mara senna! Czyli... Czyli może da się wszystko naprawić...?

Cyfry na wyświetlaczu telefonu projektanta oznajmiły mu że wybiła godzina druga. W tym dokładnie momencie w kątach pokoju pojawiło się coś na kształt setek małych świetlików. Powirowały w powietrzu, zebrały się w jeden rój, okrążyły mężczyznę i zatrzymały się na środku pomieszczenia.

Po tym dało się zauważyć przebłysk złotego światła i na miejscu roju światełek znajdował się teraz kolejny duch.

Tym razem był to młody chłopak, w wieńcu z liści laurowych na bujnych włosach i białej szacie. W ręce trzymał puchar, zapewne pełen grzanego wina (jak to w święta), a w drugiej powoli obracał gałązkę ostrokrzewu. Usta ułożyły mu się w uśmiechu, w zielonych oczach przeskakiwały małe iskierki, a toga i blond kosmyki falowały delikatnie, jak pod wpływem lekkiego wiaterku.

- Adrien? - zdumiał się blondyn.

Tamten zaśmiał się dźwięcznie.

- Tak, to tak jakby ja. Prawdziwy ja teraz odpoczywam, a teraz rozmawia z tobą mój... Charakter, tak to mogę ująć. To co, gotowy na zobaczenie magii świąt? - zapytał.

- Synu, nie leć cytatami z Opowieści Wigilijnej.

Młodzieniec uniósł brew.

- Czyli nie chcesz?

Gabriel przewrócił oczami. Kurde, ten Adrien zaczyna go nieco irytować...

- Chcę, chcę. To co takiego mam zrobić, Adrienie?

- Napij się - wyciągnął w jego stronę puchar, który faktycznie miał w sobie grzańca.

Starszy Agreste nieufnie przyjął naczynie. Spojrzał na zawartość i powoli, jakby spodziewał się cyjanku w składzie, wychylił jeden łyk. I jeszcze jeden. Aż w końcu opróżnił cały.

Znowu poczuł, że wypełnia go ciepło. Teoretycznie po takim ciepłym napoju byłoby to jak najbardziej naturalne. Ale nie wtedy kiedy oferuje ci go duch twojego syna który przecież jeszcze żyje i teraz smacznie chrapie!

Na moment go zamroczyło. A kiedy już z powrotem cokolwiek widział, był znowu gdzie indziej niż w jego sypialni. Duch stał obok, uśmiechał się zawadiacko i wsunął gałązkę ostrokrzewu między niesforne pasma włosów.

Rozejrzał się po pokoju. To była mała oaza jego syna. Adrien spał spokojnie, leżąc na brzuchu. Jego laptop stał na biurku; widać na nim było wygaszacz ekranu, czyli zdjęcie Emilie. Obok niego leżał samotny, nadgryziony pierniczek, a blondyn przekręcił się na bok i zaczął coś mamrotać przez sen.

Niebieskooki zdążył wychwycić tylko kilka słów: tato, czemu, mamo, tęsknię, święta.

Momentalnie przypomniał sobie, dlaczego jest teraz duchem i patrzy na tą scenę. Dla jego żony.

Nim zdążył się rozkleić, tamten drugi Adrien pstryknął palcami i przenieśli się do mniejszego pomieszczenia – pokoju Nathalie. Kobieta zdążyła się wprowadzić do willi, musiała być dyspozycyjna przysłowiowe 24/7.

Brunetka jeszcze nie spała, siedziała przy komputerze i załatwiała jakąś nową umowę z klientem z Chin. Odgarnęła czerwoną grzywkę która wpadła jej do oka i wstukała ostatnie zdanie na klawiaturze. Wyłączyła urządzenie i zgarnęła z łóżka swoją piżamę. Odkaszlnęła i ruszyła wolno do łazienki. Gdy już zniknęła za drzwiami, Gabriela naszła myśl; czy nie mógłby jej jakoś odciążyć?

Zauważył że to diabelnie niesprawiedliwe. On leżałby normalnie w łóżku i chrapał w najlepsze, a jego pracownicy nadal działają na korzyść firmy? Bez sensu.

Młodszy z nich ponownie przeniósł ich w inne miejsce. To był dom przyjaciółki Adriena, Marinette. Siedziała radosna przy stole razem z rodzicami i śmiała się, popijając kakao. Nawet nie będąc tam ciałem mógł wyczuć tą specyficzną rodzinną atmosferę. Kącik jego ust uniósł się lekko, a duch tylko klasnął w dłonie.

Tym razem nastąpiło prawdziwe szalone rendezvous. Co kilka sekund widział kolejną szczęśliwą rodzinę przy stole. Państwo Cesairè, państwo Lahiffe, państwo Bourgeois... W końcu znalazł się z powrotem na środku pokoju z którego zaczęli podróż.

Z pewną ulgą zauważył że już nie jest duchem. Spojrzał w tęczówki swojego dziecka, a tamten uśmiechnął się do niego.

- Dobrze sobie poradziłeś, tato. Chyba zaczynasz to czuć, tak myślę... Ostatnia wizyta o trzeciej! Wesołych świąt, ojciec!

Zaśmiał się i zniknął, rozsypując się w drobny złoty mak. Gabriel zdążył jeszcze usłyszeć ,,Panie Stark, nie czuję się za dobrze..." i śmiech. Drobinki poleżały chwilę na panelach, a potem najzwyczajniej w świecie znikły. Usiadł na fotelu, próbując przetrawić to wszystko. Jak bardzo nie wkurzałby go duch, jedno musiał mu przyznać; rzeczywiście zaczynał czuć tą owianą tajemnicą ,,magię świąt".

Spojrzał po raz kolejny na zegar w telefonie, tym razem rozważnie mrużąc oczy już przed włączeniem urządzenia. Druga pięćdziesiąt siedem. No pięknie, będziesz miał wory pod oczami kochany, sarknął pod nosem. Zaraz po tym skarcił się w myślach. On to robi dla dobra jego rodziny, nie dla swoich idealnych rysów twarzy!

Na miejsce poprzednich znaków wskoczyły kolejne cyfry, informujące o nastaniu godziny trzeciej nad ranem. Poczuł zimny podmuch powietrza, mimo że wszystkie okna i drzwi były zamknięte. Usłyszał jakiś szelest za plecami, odwrócił się, ale nic ani nikt nie stało na tym miejscu. Włożył na siebie czerwony szlafrok i powoli podszedł na środek pokoju, tam gdzie pokazywały się poprzednie duchy.

Ta pokrętna metoda zadziałała i już po chwili Gabriel stanął twarzą w twarz z ostatnią zjawą. Część jej twarzy była przesłonięta czarnym kapturem, przyszytym do równie czarnej szaty falującej kilka centymetrów nad podłogą. Policzki były zapadnięte, cera szara, oczy bez wyrazu, a włosy potargane. Mimo to Agreste rozpoznał z kim ma tym razem do czynienia.

- Nathalie? - spytał zdziwiony.

Kobieta jedynie skinęła głową i podeszła... To znaczy się, podleciała do sporego panoramicznego okna. Projektant intuicyjnie wyczuł, że powinien zrobić to samo. Zbliżył się do tafli szkła i poczuł że ogarnia go dziwaczny chłód. Obejrzał się za siebie i zamarł; stał na ośnieżonym chodniku pod jakimś sporym domem.

Rzucił także okiem na swoje dłonie. Znów był duchem. Ponownie skierował swój wzrok na pomieszczenie za szybą i szczęka mu opadła. Tam był dorosły Adrien.

Ale jego syn nie był sam. Obok niego stała granatowowłosa kobieta, Marinette, o ile dobrze pamiętał, z widocznym ciążowym brzuchem. A oboje patrzyli na dwójkę dzieci bawiących się w pobliżu choinki. Blondynka o fiołkowych oczach i zielonooki chłopiec, który włosy odziedziczył po matce dobierali się właśnie do góry prezentów, śmiejąc się radośnie.

Niebieskooki patrzył na to z rozrzewnieniem. Czyli jednak został dziadkiem!

Chwila.

Został dziadkiem.

No a każdy lubi dziadków.

To czemu go tu nie ma?

Chciał przycisnąć nos do szyby, ale zapomniał że jest duchem. W wyniku tego małego niedopatrzenia poleciał prosto na twarz na dębowe panele. Niechybnie uszkodziłby swój bezcielesny nos, gdyby nie jego przewodniczka która złapała go za kołnierz od szlafroka i podniosła do pionu.

- Dzięki, Nathalie - powiedział, a tamta ponownie tylko kiwnęła głową.

Zaczął rozglądać się po obszernym salonie i doszedł do smutnego wniosku, że go tu nie ma. Co się mogło stać?

Zanim zdążył to zarejestrować znów znalazł się w innym pomieszczeniu. Tym razem był to jego gabinet, ale jakby inny... Na jego miejscu, rzeźbionym fotelu z mahoniu, teraz siedziała sama Nathalie, wyglądająca te piętnaście lat starzej, ostrząca ołówek i rozmawiająca z kimś przez słuchawkę w uchu.

- Tak, tak, jasne. Nowa kolekcja, mhm... Do poniedziałku? Aha. Dobrze, skontaktuję się z panem później, panie Hi-Koshidi. Do widzenia.

Odłożyła ołówek i przetarła dłonią czoło.

- Jak ja mogłam się wkręcić w zarządzanie największym domem modowym na świecie? - zapytała sama siebie.

Co!? Jak to? A co się stało z nim? Może z racji wieku odstąpił kobiecie swoją posadę? Nie, ona była rok starsza od niego... Nadal nie mógł zrozumieć, co takiego się stało. Chciał spojrzeć na swój portret wiszący w gabinecie i znieruchomiał ponownie. Nie było go tam. Wisiał tam jakiś drugorzędny certyfikat!

Po raz kolejny tej nocy zmienił miejsce. Był na jakimś ponurym cmentarzu. Spojrzał pytająco na ducha, który swoją drogą jeszcze się dziś nie odezwał.

- Nathalie? Możesz mi wyjaśnić, co ja tu robię? Kogo mam zobaczyć?

- Siebie - jej głos zabrzmiał jakoś mrocznie.

Spojrzał w dół i zobaczył granitową płytę nagrobną z prostą, ale wiele mówiącą inskrypcją błyszczącą w świetle księżyca.

Ś.P. Gabriel Agreste

Mąż, ojciec i były bohater Paryża.

Zginął w 48 wiośnie życia, w Bitwie Ostatecznej jako Władca Ciem.

- NIE! Nie, nie, nie, nie, nie! Nie!

Powtarzał to jak mantrę. To nie mogło się tak skończyć! Starał się przywrócić Emilie do życia, a sam przy tym zginął!? Dlaczego?

Pogrążony w czarnej rozpaczy osunął się na kolana i zobaczył przed oczami mroczki. Po chwili ocknął się cały spocony, w swoim łóżku. Nie mogę pozwolić, by tak się to skończyło, postanowił.

❄❄❄

Pierwszego dnia świąt Gabriel zmienił się wprost nie do poznania. Przeprosił syna, Nathalie, zorganizował spóźnione rozdawanie prezentów i prawdziwe bożonarodzeniowe śniadanie. Adrien wydawał się zdumiony, ale i szczęśliwy.

Odrzucił też swoją tożsamość jako Władcy Ciem za mroczną kurtynę przeszłości. Pożegnał się z Nooroo, włożył broszkę do pudełeczka razem z karteczką z wyjaśnieniem (Kapituluję. Przepraszam. Wesołych świąt. Eks Władca Ciem.) i podrzucił ją pod dom Wielkiego Strażnika.

Odkrył gdzie się on kryje już kilka tygodni temu i nareszcie zrobił z tej wiedzy użytek. I to dobry.

Jednym słowem, w pełni wypełnił swoją obietnicę.

❄❄❄

- Gabi, świetnie się spisałeś...

Znowu rozmawiał ze swoją żoną przez sen. Znów mógł jej dotknąć, tak bardzo mu tego brakowało...

- Dziękuję, Mil. Dziękuję. Wesołych świąt.

W ciągu ostatnich kilkudziesieciu godzin zobaczył przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. Gadał z młodszą żoną, o wiele za bardzo irytującym Adrienem i milczącą Nathalie przebraną prawdopodobnie za dementora.

A teraz po raz pierwszy w życiu całował się z duchem zmarłej żony. Ale podobało mu się jak cholera. Było dobrze, tak jak kilka lat temu.

A jej usta smakowały tak świątecznie, piernikami i gorącą czekoladą...

❄❄❄❄❄

No dobrze skarby, przepraszam za tą cukrzycę na koniec c:

Czas na życzenia!

Przede wszystkim życzę Wam, żebyście cieszyli się każdym kolejnym dniem (poniedziałkami też). Żebyście poradzili sobie na wszelkich egzaminach, kartkówkach, maturze, kolokwiach, czy co tam piszecie. Dużo jedzonka, dużo nowych odcinków Miraculous, mnóstwo dobrych ludzi blisko Was... Życzę Wam też duuuużo weny twórczej, szczęścia, miłości, zdrowia, zdrowia i jeszcze raz pieniędzy. I żebyście dalej tak ślicznie mi komentowali, uwielbiam Was, aww. Czekam tylko na wasze ,,nawzajem" w komentarzach, wiem że tak będzie :*

Wesołych świąt, niech moc czerwonych rurek będzie z wami ❄🌲🎅

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro