9. Księżyc, butelka i teletubisie.
Perspektywa Maretta
Po dziesięć minutach, które przez dziwaczną atmosferę zdawały się ciągnąć w nieskończoność, obie pizze doniesiono nam do stolika. Żuliśmy w milczeniu, a było tak cicho że widelec upadający Laurze na podłogę zabrzmiał jak wystrzał.
Sos się kończył, jedzenie też, a Pepsi powoli ubywało z puszek. W końcu zakończyliśmy posiłek, przybył kelner z rachunkiem, a ja i Lawrence podzieliliśmy się nim na pół. Zapłaciliśmy i udaliśmy się do pobliskiego parku. Ledwo usiedliśmy na ławce, niebieskooka zaczęła się niekontrolowanie śmiać. Chyba zaczynam rozumieć słowa Juliana co do jej osoby – ,,moja siostra jest jak księżyc, ma swoje fazy".
Po chwili się opanowała, ale z jej twarzy nie zniknął lekki uśmiech.
- Matko święta, przepraszam, ale czemu tam było tak diabelnie cicho? Myślałam, że już tak zamilkniemy ma zawsze, haha! Może żeby rozluźnić atmosferę zagramy w grę?
- Okej, czemu nie - stwierdził z aprobatą chłopak. - A wy co myślicie?
- Jasne!
- Oczywiście, chętnie - odpowiedziała blondynka.
Gitarzystka pokrótce wyjaśniła nam, w co będziemy grać. Była to klasyczna gra w butelkę, tylko potrzebowaliśmy innej przestrzeni. No i butelki.
- Ale w parku grać nie będziemy! - sprzeciwił się Włoch. - Możemy wpaść do mnie, do akademika, o ile nie przeszkadza wam lekki syf i kilku innych studentów - zaproponował.
Nikt nie miał lepszego pomysłu, toteż udaliśmy się prosto do sporego budynku przy kampusie uniwersyteckim. Został wybudowany w trochę staroświeckim stylu, ale chłopak zapewnił że w środku jest nowocześniej. Rzeczywiście tak było. Przeszliśmy na trzecie piętro i odnaleźliśmy pokój numer czterdzieści dwa.
Rossi wyciągnął z kieszeni spodni kluczyk z przyczepionym breloczkiem w kształcie lisa i włożył go w dziurkę od klucza. Przekręcił nim dwa razy w lewo i nacisnął klamkę, jednocześnie zapraszając nas do wejścia.
- No to zapraszam do czarującego mieszkania pełnego niespodzianek!
No tak, pomieszczenie które służyło za kuchnię, jadalnię i salon było pełne niespodzianek, niekoniecznie przyjemnych. Tu i ówdzie leżały puste pudełka po fast foodach, pojedyncze skarpetki, notatki z wykładów, książki, resztki jedzenia z obiadu na blacie, nawet pudełko podpasek... Oprócz tego stała tam limonkowa sofa, kilka szafek, kuchenka, lodówka, blat i cztery krzesła.
Gospodarz poprowadził nas do miejsca gdzie zapewne jadali posiłki i usunąwszy z niego talerze z odgrzewaną pizzą, poprosił nas abyśmy usiedli. Sam oddalił się w kierunku lodówki i wyjął z niej pustą butelkę po ketchupie.
- Nada się? - zapytał, wymachując opakowaniem.
- No spoko, może być - oceniła czarnowłosa.
Zadowolony z siebie, wrócił do nas i położył przedmiot na stole.
- Kto zaczyna? - zapytał.
Couffaine stwierdziła że może Adrienne, a my wszyscy zgodnie przytaknęliśmy. Dziwne że tak dobrze się dogadujemy, ale lepiej aby tak zostało. Blondynka wzięła do ręki butelkę i nią zakręciła. Korek wskazał na mnie, a ja uśmiechnąłem się zawadiacko.
- Okej Marett, prawda czy wyzwanie?
- Niech będzie prawda.
- Jak chcesz. No to, czy masz może crusha? - zapytała przewrotnie.
Jestem pewien że się lekko zarumieniłem, na pewno! To takie strasznie niemęskie...
- Ano mam... Dam ci nawet wskazówkę, kto to - powiem to sugestywnie, przecież to ona. - Nosi ona ciuchy takie same jak ty... Czesze się podobnie... I też mnie dobrze zna...
- Jakaś moja znajoma? Nie wiem, chyba nie kojarzę... - serio? - Dobra, teraz ty kręć!
Zrobiłem to i wskazało na Lawrenca. Spytałem go co woli, a on wybrał to samo co ja. Miałem już ułożone pytanie, tylko musiałem je zadać...
- Jasne. To powiedz... Kim są ci ludzie?
Nie sformułowałem prawdziwego pytania, bo do mieszkanka wpadło troje innych studentów – chłopak i dwie dziewczyny.
Chłopak był bardzo wysoki; metr dziewięćdziesiąt miał na pewno. Miał roztrzepane ciemnoblond włosy i oczy w intrygującym, grafitowym odcieniu. Na lewym przedramieniu miał wytatuowanego sporego kruka otoczonego kwiatami, a tą ozdobę ciała eksponował czarny T-shirt z Nike. Miał założone również jasne jeansy i buty sportowe.
Jedna z dziewczyn odznaczała się niskim wzrostem, dzięki czemu ich postaci ze sobą kontrastowały. Rude włosy spięła w dwa warkocze, a zielone oczy patrzyły z bladej i piegowatej twarzy. Wyglądała jak Ania z Zielonego Wzgórza w nowoczesnym wydaniu, bo miała na sobie koszulkę obficie pokrytą brokatem i czarne rurki. Na nogach miała znoszone trampki, a tęczówki powiększały okulary w okrągłych cienkich oprawkach.
Za to druga z nich miała prawie metr siedemdziesiąt, włosy w odcieniu roztopionej czekolady i bladoniebieskie oczy. Jej fryzura przypominała nieco ptasie gniazdo, a ona sama miała ubrane luźne ubrania, czarne koturny i szal we wszystkich kolorach tęczy. Pod pachą trzymała filcową torbę, z której wystawała teczka w motywie indiańskim. Ogółem mówiąc – wyglądała jak lekko trzepanięta artystka.
Oliwkowooki poderwał się z krzesła i teatralnym gestem wskazał na swoich (zapewne) współlokatorów.
- Pozwólcie może, że was sobie przedstawię. To Jurij Piotrowicz, kolega z medycyny, ta ruda dziewczyna to Annie Campbell, czyli studentka psychologii społecznej, a to Flora Acqutanté – początkująca graficzka. A teraz wy, ta blondynka to Adrienne Agreste – dobrze słyszysz, Jurij, obok niej siedzi Laura Couffaine, gitarzystka, a ten tu to Marett Dupain-Cheng.
- Miło mi poznać - uśmiechnęła się Annie. - Hej, czy wy gracie w butelkę?
I takim sposobem graliśmy już w siedem osób. Robiło się coraz zabawniej, dopóki ktoś nie zauważył że to już wpół do dziesiątej wieczorem. Adrienne zmartwiła się, mówiąc że musi iść ponieważ ma być w domu o dwudziestej drugiej.
- Spokojnie, luz - wtrąciła Laura. - Po prostu zadzwoń do matki i powiedz że nocujesz u koleżanki!
Agreste postanowiła to zrobić. Odeszła na drugi koniec pomieszczenia, wyjęła telefon i wybrała numer.
- Cześć mamo. Mogę zostać na noc u przyjaciółki?
Cisza.
- Tak, jasne, jutro sobota i będę w domu.
Cisza.
- Komórkę mam naładowaną, spokojnie. Tak, dzięki, pa.
Rozłączyła się i rozpromieniona wróciła do nas, informując że może zostać na nockę. Ja i Laura napisaliśmy tylko po SMS-ie do rodziców, a oni bezproblemowo się zgodzili.
Wróciliśmy do gry. Po momencie różnych propozycji i wyzwań, odezwał się Jurij.
- Lawrinc, bundź dubri i skucz do lodowkje po czystą. Na sucho groć ni bedziem.
Brunet nie miał wyboru i wyjął stamtąd butelkę czterdziestoprocentowej wódki. Z szafki wyjął kieliszki i każdemu rozdał po jednym. Żadne z nas nie postanowiło bawić się w abstynenta, nie myśląc o konsekwencjach. A szkoda...
*
Narrator
Trzy godziny, dwie butelki wódki, skrzynkę piwa, flaszkę wina i po puszce niezidentyfikowanego taniego alkoholu z Carrefoura później...
Przyjaciele nadal grali w tą zajmującą grę, używając jednak pustej butelki po żubrówce. Kręciła Flora, już lekko czerwona na twarzy, a gdy wypadło na Jurija zatoczyła się lekko i zachichotała.
- Juriiij... Prazwanie czszy wyrda... - zapytała niezbyt przytomnie.
- Wyrosfoniee...
- To – HIK! – zazwońń do swojiejj – HIK! – ekks... - czkała między słowami. - Alehsantryy – HIK! – szy jakk jej taaam – HIK! – byłooo...
Rosjanin, otumaniony magicznym eliksirem, podniósł do ucha butelkę po winie i zaczął coś do niej mamrotać w ojczystym języku, a potem cisnął nią o ścianę. Naczynie rozbiło się.
- Aaa tuuuuuuu paskoooda! Z Wladimiereeem mniaaa zdrudzoooo!
Towarzystwo gniewnie zabuczało, a Piotrowicz kręcił pozostałością po alkoholu. Wypadło mu na blondynkę, a ona patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Adroneeeie! Powidz, szy ty i Lawriiinc to teeen tugyyyyys, Moskwia, krzislo i tylituuuubiesie?
- Aaco ty właaaściwie pirniczisz? Ja taaaam będę mmeć z Biedroooniem pięć dzieciów i dywaaaaan... Taaak, ładny dywan... - rozmarzyła się dziewczyna.
- OOOOO! ŚWIEEETNIE BJA JEDTEEEM BIEDDONKA! - oznajmił donośnie Marett.
- Nie drzyj paazzczy kapslokiem! Ahahahaha, doobraa jestem! - podsumowała gitarzystka.
- Zjebiście siii skłoooda, bbo jaa tooto Czarnny Kooommpoot! - wrzasnęła zielonooka.
Wszyscy, oprócz Campbell która już spała na zagłówku sofy, zaczęli klaskać, a Rossi burknął coś urażony.
- Tjjeeee Morretttt! - student medycyny chyba wpadł na pomysł. - Nnonto wyyszarruj nooom jookieś buhutielkiiee!
- Wsswiaanie pszyyshente! Ttikki! Kkroppkjuuj!
Błysnęło bardziej niż żarówka po pijaku (no bo w sumie wszyscy byli już wstawieni) i na stolik wskoczył niezdarnie obrońca Paryża. Krzyknął specjalne hasło, co podziałało mimo że brzmiało ono jak ,,Szczeeśliewwuuy Ttraaf!". Widać miracula są uodpornione na bełkot.
Spod sufitu spadła mu butelka wódki, w jakiejś etykiecie pokrytej cyrylicą. Jakimś cudem udało się mu ją złapać i puścił ją w obieg. Sam mruknął ,,Oodhkroopkjuuj!", stoczył się z mebla, a Tikki zniknęła z pola widzenia, ciesząc się w duchu że nikt nie będzie nic pamiętał.
Po napoju nic nie zostało, a nadeszła kolej dziewczyny z niebieskim ombre. Obróciła ją do góry dnem i zajrzała przez szkiełko do środka. Zdenerwowana podrzuciła ją w górę, a ona zmieniła się w roje biedronek. Otoczyły uczestników melanżu, a oni poczuli się dziwnie lepiej.
- Rryjjjki w kuuuurniki bo ślilimak to nie wiellkieee ooooczyy! Jaa teraasz kreeece, czy Miiiileyy Saruuuus? - zapytała Adrienne.
- Ddebiklio, to jjejst Hannia Monntaanija! - kłóciła się z nią Flora. - Nnnoaa teeraas ttyy!
Wszyscy w skupieniu patrzyli w zakręconą flaszkę, oprócz Jurija – on śpiewał w kącie czołówkę Gumisiów. Tymczasem korek wskazał na granatowowłosego, a modelka próbowała odtworzyć swój najsłynniejszy flirciarski uśmiech.
- Oooohhh! Aaattetraz mamm Bbiedrroonnkkje! Wrawdda czhhy pyuuzwanieie?
- Zzzafaaanie, mmiłooszci mmooojeego szycia!
- Nnnarysuuj coooś nna Aaniiie, aaapoteem bbuzii! - wskazała nieco nieudolnie na swoją twarz.
Ktoś rzucił mu eyeliner, a chłopak z trudem go otworzył i starał się nabazgrać na czole śpiącej znaczek Batmana. Wyglądało to bardziej jak kilka kresek i grzybek halucynogenny, ale wszystkim się spodobało, bo zaczęli chichotać.
Zbliżył się do obiektu zainteresowania, bo miał jeszcze drugą część zadania do wykonania. Już miał zamiar złożyć delikatnego całusa na jej zarumienionym policzku, gdy nagle ona przytrzymała go za nos palcami.
- Aaacooo jakkk zzajjadee ww cciooonszsee?
- Llluzz, mmam gumeee ddoszuuucia ww kjieeeszenji!
Uspokojona, pozwoliła się pocałować w łuk brwiowy (Marett celował w usta, ale cóż) i zaśmiała się radośnie.
- Śwsistnie saałujerz! - pochwaliła go. - Tty kręćszsz!
Fiołkowooki zrobił to, co od niego oczekiwano i już po chwili jego ,,ofiarą" okazała się być Acqutanté. Ona z wrażenia (lub nadmiaru promilów we krwi, niewiadomo) zsunęła się z krzesła pod oparciem i leżała teraz na podłodze.
- Ccotyyy wybbjerasz? Wjjeszsz, jakkk tee piiksyy w Mmaftikksie!
Brunetka nie odpowiedziała, bowiem natychmiast zasnęła. W tej sytuacji skończyli tę jakże pasjonującą grę.
- Zaaśpiewjjamy ccoś! - zaproponowała Laura. - Bbo iimnnaczej pszyyyjdzieee ttu buuukaaa!
Każdy natychmiastowo się zgodził, bo każdy przecież niezmiernie boi się Buki, potwora z Muminków. Pozwolono Piotrowiczowi wybrać śpiewany hit i już po chwili zdzierali sobie gardła, śpiewając hymn narodowy Rosji. Bynajmniej większość – Lawrence wył ,,Hhejj, hejjj, hhejj ssokłoły!", a Adrienne dała popis, śpiewając Kalinkę. A potem wszyscy odpłynęli na dobre.
*****
Nie spodziewałeś się tu świętej inkwizycji tak szybko, co?
Chyba nie umiem w opisy melanżu, kurde.
Jak wam się podobało? Czy ktoś miał pomysł że dołączy do nich Rusek i dwie studentki o słabych głowach?
Pytania, teorie, cokolwiek? POMYSŁY NA NOWE AKUMY? FaNArtY?
Do następnego, wkurzeninieregularnymtempemdodawaniarozdziałów czytelnicy :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro