8. Parówki, poduszka i Hello Kitty.
Perspektywa Maretta
Biegłem właśnie na miejsce ataku kolejnego złoczyńcy, gdy nagle ktoś z impetem na mnie wpadł i potoczyliśmy się kilka metrów po blaszanym dachu. Oczywiście poruszałem się kilka metrów nad ziemią, więc z góry wiedziałem, kto to.
- Ała, moje czoło! - syknęła Kocica, pocierając sobie dłonią głowę. - Przepraszam Bie-biedro-ronie, spieszę się do tego fraku, znaczy ataku, ale przecież ty jeż, to znaczy ty też, no i... Może już chodźmy? - jej twarz przyozdobiły lekkie rumieńce.
- Tak, jasne. Ja też przepraszam, mogłem się rozglądać bardziej. Tyle dobrego, że żadne z nas nie wpadło na akumę.
Zaśmiała się nieco nerwowo, wyciągnęła zza paska kicikij i ruszyła przed siebie, a ja za nią. Po chwili dotarliśmy na miejsce – placyk pod wieżą Eiffla.
Naszym wrogiem okazała się kobieta około czterdziestki z klasycznie psychopatycznym uśmiechem i małą torebką w panterkę na ramię. Ubrana była w złoty kostium z szerokimi nogawkami, rękawami i cekinowymi zdobieniami. Na nogach miała bordowe koturny z białymi, brokatowymi sznurówkami, krótkie niebiesko–pomarańczowe kitki były przeplatane butelkowozielonymi wstążkami, a na twarzy widniała maska we wszystkich najgorszych odcieniach brązu. Cera była blada, oczy różowe z zielonymi białkami, a makijaż o wiele za bardzo przesadzony. Ogółem, to była olbrzymia zbrodnia modowa.
- Nazywam się Idolette! - zaczęła monolog. - Fascynowałam się modą, nawet trochę projektowałam, ale zaczęło mi być mało... Chciałam więcej, chciałam stażu u królowej świata mody – Gabrieli Agreste! Pokazałam jej moje projekty, nad którymi spędzałam całe nieprzespane noce, a ona? Ona tylko je wyśmiała i kazała spadać! Była moją idolką! Ale od teraz zdecydowanie przestała nią być! I ja sprawię, że znienawidzicie waszych idoli, jak ja!
Po tej fascynującej przemowie otworzyła torebkę i wyjęła z niej jakąś małą, fioletową kulkę. Zamachnęła się i rzuciła nią prosto w Stephena, który akurat starał się przemknąć niezauważony przez aleję obok.
Rudowłosy na chwilę zastygł w bezruchu, a potem jego skóra zmieniła kolor na ciemny fiolet. Spojrzał na telefon i zazgrzytał zębami. O nie! On przecież miał na tapecie samego Claudè'a Bourgeois, którego tak podziwia!
- Głupi frajer - syknął, zacisnął palce na urządzeniu, a ono się rozpadło.
Jakby tego było mało, rzucił resztkami o krawężnik, rozdeptał je i z wyniosłą miną ruszył dalej.
- Zrobię tak z wszystkimi paryżanami, żodyn się nie ostanie, BUAHAHAHA! - wybuchnęła śmiechem. - Chyba że Biedron i Czarna Kocica oddają mi swoje miracula! Czekam!
Ukrywaliśmy się nadal za jakimś kominem i myśleliśmy nad planem działania. Ja byłem w miarę bezpieczny, żaden hardrockowy wykonawca nie zmaterializuje się tu znikąd i nie mam przy sobie niczego z podobizną jakiegoś z moich idoli.
Ale Kocica wyglądała jak w rozsypce nerwowej. Uszy jakby nieco jej oklapły, dygotała na całym ciele i przycisnęła brodę do kolan a nogi przyciągnęła do tułowia. Pogładziłem ją uspokajająco po policzku, a ona jeszcze bardziej się spięła.
- Biedron, mamy problem... - wypowiedziała te słowa bardzo cicho. - No bo ten... Yyy... No ja...
- Spokojnie, skup się i powiedz - rzuciłem spokojnie.
Wzięła naprawdę głęboki oddech, jakby dopiero co pokonała trasę triathlonową Iron Man.
- Nbotyjesśmojjidolem... - bąknęła niewyraźnie. - Eh... No bo ty jesteś moim idolem... - wyjaśniła wolno, czerwieniąc się obficie.
- Jeny, już na lepszy komplement dziś nie mogłem liczyć!
Uśmiechnąłem się szeroko, (ale nie tak jak Jeff The Killer). Musnąłem delikatnie ustami jej policzek, na co ona zrobiła strasznie zszokowaną minę, jak ktoś kto dowiedział się z czego robi się parówki właśnie jedząc hot-doga. Zacząłem się martwić że niechcący pozbawiłem ją życia.
Ale ona po chwili również ułożyła usta w uśmieszku. Jej twarz wciąż kolorystycznie przypominała mój kostium.
- No, więc jak ją pokonamy? - zaśmiała się lekko.
- Mam plan. Chyba mnie natchnęłaś - puściłem jej oko i wyjaśniłem całą koncepcję.
Wyskoczyliśmy na bruk niczym dresiarze zza rogu, a ta morderczyni klasy i stylu obejrzała się na nas i zbliżyła się troszkę, szeleszcząc tiulowymi wykończeniami stroju.
- Jak cudownie, Biedron i Czarna Kocica! Idole połowy Paryża - mruknęła pod nosem. - Oddacie mi miracula, czy mam użyć mojej broni?
- Kiczowatych spodni? - zapytała blondynka.
Różowooka wyglądała, jakby miała wybuchnąć.
- NIE! Obrócę przeciwko wam najwierniejszych fanów, już nikt nigdy nie będzie was oklaskiwał!
- Założymy się? Kocicy zawsze zostaję ja, najwierniejszy wielbiciel! - oparłem się nonszalancko o uliczną latarnię.
Idolette chyba nie wyczuła podstępu i rzuciła we mnie kulką zagłady. Moją twarz pewnie była podobna do wielkiego lawendowego winogrona, a więc przedstawienie czas zacząć. Złapałem za yo-yo i owinąłem je wokół mojej partnerki.
Ona zaczęła się aktorsko wyrywać i dramatyzować, a ja przyciągnąłem ją do siebie i złapałem za ramiona.
- Już mi nie zwiejesz, kocurze - wyrecytowałem monotonnie.
- Ej, ja jestem kocicą! - oburzyła się.
Lekko popchnąłem ją do przodu, a ona udawała że się opiera. Złapałem ją więc w pasie i przerzuciłem przez ramię jak worek ziemniaków. Piszczała i wierzgała tak realistycznie, że zacząłem się zastanawiać czy w prawdziwym życiu nie jest aktorką.
Postawiłem ją na chodniku i nadal unieruchomiałem.
- Pozbaw ją tego co dla niej najważniejsze, Idolette - rzekłem z pustką w głosie.
Kobieta wyglądała na maksymalnie szczęśliwą. I kiedy już miała chwytać pierścień, ja odwinąłem moje yo-yo, a zielonooka złapała torebkę i zerwała ją z ramienia zakumizowanej.
- Kotaklizm! - krzyknęła, a dodatek rozsypał się w drobny mak.
Z popiołu wyleciał mały czarny motylek, a ja złapałem go i oczyściłem. Pozostała jeszcze kwestia przywrócenia wszystkiego do normalności.
- Szczęśliwy Traf! - z nieba spadła mi poduszka.
Podrzuciłem ją w górę, krzyknąłem niezmienną formułkę, a wszystko wróciło do normy. Antagonistka odzyskała dawną formę, a my skleiliśmy ze sobą żółwika mówiąc ,,Zaliczone!".
Wyjaśniliśmy Josephine, bo tak się nazywała, co się stało, a ona nam podziękowała i odeszła w swoją stronę.
- Ja już będę lecieć, muszę się spotkać z... Z przyjacielem - powiedziała dziewczyna.
- Naprawdę? Ja spotykam się z koleżanką! Też muszę lecieć! Do następnego!
- Pa, do następnego!
I oddaliliśmy się przy dźwięku ostrzegawczego pikania miraculów. W okolicy La Dèfense upewniłem się, że nikt mnie nie widzi i zdjąłem przemianę. Moim oczom ukazała się Tikki, która wydawała się już maksymalnie wkurzona.
Myślałem o tym, co powiedziała mi Kocica. Spotka się z kolegą? Brzmiało mi to podejrzanie znajomo... Chwila moment, a może to Laura? Nie, tak nie może być. Ona ma czarne włosy i niebieskie oczy.
Z jednej strony byłem zawiedziony, bo wydawało mi się że jestem bardzo inteligentny, a z drugiej strony nie chciałbym żeby moja partnerka okazała się akurat nią. Moje rozmyślania przerwał piskliwy głos kwami.
- Marett, czy ty myślisz? Trzy laski? Adrienne, Laura i jeszcze Czarna Kocica? Cię chyba coś postrzeliło! - wymachiwała nerwowo łapkami.
- Spokojnie Tikki, bo jeszcze ktoś cię usłyszy. Do bluzy, już, będę iść przez morze ludzi.
Kwami chyba się obraziło, ale wykonało polecenie. Ja tymczasem wyciągnąłem z kieszeni telefon, odblokowałem go i sprawdziłem wiadomości.
Laura Couffaine:
Dzielnica 10, ulica Napoleona 35
Laura Couffaine:
A nie, czekaj!
Laura Couffaine:
Spotkamy się pod Luwrem, mała zmiana planów ;)))
Ty:
Ok, jestem w drodze
Ty:
Jestem blisko La Dèfense, zaraz będę
Laura Couffaine:
Czekam, Ma-ma-marett :D
Schowałem urządzenie i lawirując w tłumie dotarłem wreszcie w okolice muzeum. W sumie, ciekawe jak widzą to miasto ludzie którzy są tu pierwszy raz w życiu. Zawsze chciałem sprawdzić, czy wtedy Paryż nabiera jakiejś magii...
Już niedługo byłem pod szklaną piramidą. W masie zwiedzających starałem się dostrzec niebieskooką. W końcu mi się to udało. Podeszłem do niej i zamarłem. Siostra Juliana nie była tam sama; była z nią Adrienne i... jakiś chłopak!?
Perspektywa Adrienne
Już po przemianie zwrotnej ruszyłam pod Luwr i rozmyślałam nad słowami Biedrona. ,,Ja spotykam się z koleżanką!"? Czyżby był już zajęty? Mam nadzieję że nie, ale jednocześnie daje mi to szansę na bliższą znajomość z Lawrencem i brak wyrzutów sumienia!
Przyspieszyłam kroku i wkrótce znalazłam się na miejscu. Stał tam już Rossi razem z jakąś nastolatką w ramonesce z ćwiekami. Gawędzili o czymś, a już po chwili zauważyli moją osobę.
Brunet uśmiechnął się i zbliżył do mnie. Delikatnie ucałował wierzch mojej dłoni, a mnie przeszedł przyjemny dreszcz.
- Witaj, Adrienne. Nadzwyczaj miło mi cię poznać - błysnął białymi zębami w uśmiechu.
- Dzięki, mi również jest miło.
- Och, a to jest Laura - wskazał na swoją towarzyszkę, a ona uniosła rękę w geście powitania. - Też tu na kogoś czeka.
Przywitałam się z dziewczyną i wdałam się z nią w krótką dyskusję. Jednak po krótkiej konwersacji całą trójką usłyszałam dobrze znany mi głos.
- Witam, witam i o zdrowie pięknych pań pytam! - to był Marett. - Cześć Laura, hejka Adrienne! - uśmiechnął się promiennie.
Perspektywa Maretta
- Cześć! - przywitała mnie blondynka. - Poznałeś już Lawrenca? Lawrence Rossi, Marett Dupain-Cheng - przedstawiła nas sobie.
Uścisnęliśmy sobie dłonie. Po tym podeszłem do Couffaine i zapytałem, gdzie właściwie pójdziemy.
- E, nie wiem - rzuciła nieco lekceważąco. - Ty, a może zrobimy sobie podwójne spotkanie? Tylko gdzie? - zaczęła się zastanawiać.
- Może skoczymy do tej restauracji w siódmej dzielnicy, no wiesz, do ,,Restaurantte De Paris"? - podsunął pomysł brunet. - Co o tym myślicie?
Wszyscy się zgodziliśmy, toteż ruszyliśmy tam całą gromadką. Agreste i Rossi szli przed nami, rozmawiając o czymś wesoło. Nie byłem pewien, czy jako chłopak zabiegający o wdzięki dziewczyny powinienem odganiać od niej wszelkie inne istoty płci męskiej, czy dawać jej pewną wolność. Oficjalnie, postanowiłem uznać że oliwkowooki jest dla niej tylko przyjacielem.
Ciężkie podeszwy glanów mojej towarzyszki uderzały miarowo o chodnik, a ona sama zagadywała mnie o różne drobnostki i moje odpowiedzi komentowała za pomocą lekkiego cynizmu. Właśnie to było w niej fajne; nie próbowała na siłę być najbardziej uprzejmą osobą na świecie, jak niektóre dziewczęta.
Po około czterdziestu minutach byliśmy na miejscu. Ze spokojem znaleźliśmy czteroosobowy stolik w rogu sali, a po chwili podszedł do nas kelner o nieco mongolskich rysach twarzy.
- Zin dobri, cu pikni pańsitiwo chco zjiść? - zapytał łamaną francuszczyzną.
- Czy któreś z was jest wegetarianinem? - spytała zielonooka, a czarnowłosa podniosła rękę. - Okej, to poprosimy o dużą margharitę i dużą capriciosę. Do tego sos czosnkowy i cztery puszki Pepsi, proszę.
Mongoł skinął głową, zapisał coś w małym zeszycie z podobizną Hello Kitty na okładce i oddalił się od nas. Nie wiedzieć czemu, zrobiło się podejrzanie cicho. Adrienne nawijała na palec pasemko włosów, Laura bębniła palcami w stolik, Lawrence bawił się swoim widelcem, a ja czytałem kartę dań.
Coś mi mówi że czeka nas dosyć długi wieczór...
*****
yeah
Podwójna randeczka, Adrilila i Lukanette 😆
Dzisiejsza akuma to wyjątkowo moja imaginacja twórcza, dlatego tak źle wyszło :P
Pytania?
Teorie?
Propozycje?
Pozwy sądowe za te shipy?
+mały spoiler! W następnym rozdziale wszyscy będą pijani, możecie zgadywać czemu ;> No i co się będzie działo 😏
Do nexta, mój wierny sztabie czytelników ❤❤❤
PS. Po 3 teoriach/propozycjach/komentarzach napisanych przez 3 osoby pojawi się tu niespodzianka 😏😏😏
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro