Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Upośledzony tyłek, doktor i luźne portki.

Perspektywa Alana

Włóczyłem się po mieście już drugą godzinę, nieco naiwnie wierząc w spotkanie jednego z moich idoli ubierających się w czerwone obcisłe fatałaszki. Nie chodzi mi tu o Michaela Jacksona ani Flasha, tylko o Biedrona.

Już kolejny raz byłem zmuszony go znaleźć, bo jak to uzasadniła Nina, patrząc na mnie maślanymi oczami: ,,jesteś najlepszym stalkerem w mieście, a poza tym wiesz jak ja cię kocham, hmm?". Temu nie można się oprzeć. NIE MOŻNA.

Tym razem miałem za zadanie porozmawiać z nim i zaprosić na randkę niespodziankę z Agreste. Rozumiem to że oboje są w sobie zakochani, ale to chyba trochę nieładnie tak planować ich randkę...

W sensie: czy ktokolwiek chciałby zostać wrobiony w coś, o czym nie miał zielonego pojęcia i może się tym poważnie zdenerwować?

Przed podjęciem ostatecznej decyzji trochę biłem się z myślami, ale w końcu uznałem że może im to sprawić radość. A w razie czego, to weźmiemy to na swoje sumienie.

O, jest! Właśnie przelatywał nad ulicą i wylądował na dachu. Teraz tylko musiałem zwrócić na siebie jego uwagę. Ale nie zdążyłem nawet kiwnąć w tej sprawie palcem, ponieważ chłopak na mnie spojrzał, uśmiechnął się i zeskoczył na chodnik.

- O, cześć Alan. Co u ciebie?

- Hej Biedronie! Dobrze, dzięki. A propos, mówiłeś ostatnio że - ściszyłem konspiracyjnie głos - podoba ci się Adrienne Agreste, tak?

- No tak. Ale czemu o tym mówisz? - wydawał się być lekko zdezorientowany.

- Mam pomysł, jak możecie się poznać bliżej - poruszyłem brwią. - Mogę was umówić na spotkanie, co ty na to? Taka mała rekompensata za ratowanie Paryża i czasami mojego upośledzonego tyłka.

Rzeczywiście, bohater często ocalał mi skórę, gdy nagrywając na bloga przypadkiem dostałem się w ręce złoczyńcy. A to gdy Faraonka postanowiła złożyć mnie w ofierze, a to gdy sam przemieniłem się w Lorda Wi-Fi, a to gdy porwał mnie Król Wizji...

- Ty się jeszcze pytasz? Oczywiście że tak! - krzyknął podekscytowany. - To znaczy się, tak, jasne, czemu by nie... - potargał nerwowo włosy.

Zaśmiałem się cicho pod nosem.

- Okej, okej. Przyjdź w tą sobotę do hotelu Le Grand Paris. O siedemnastej, w swoim bohaterskim uniformie oczywiście. I co? Pasuje ci ta godzina i miejsce?

- Tak, pewnie. Jeny, Alan, uwielbiam cię stary! - wyciągnął w moją stronę pięść. - To zaliczone?

Przybiłem z nim żółwika. Zawsze chciałem to zrobić!

- Zaliczone! Tylko pamiętaj!

- O tym to na pewno nie zapomnę - poklepał mnie przyjacielsko po plecach. - To nara, muszę wracać na patrol. Dzięki za wszystko!

Odskoczył w swoją stronę, a ja w swoją.

***

Perspektywa Adrienne

- Dobrze, świetnie, maqnifique! - krzyknęła pani D'Argencourt. - Odparowanie, riposta, kontratak, punkt dla panny Agreste! I kończymy trening, hop hop!

Zdjęłam maskę szermierczą i odetchnęłam. Mam nadzieję że w tym sporcie osiągnę poziom Valentiny Vezzali, słynnej włoskiej florecistki. No, tylko że ja próbuję swoich sił w szpadzie.

- Jej, Adrienne, następnym razem nie tak ostro, okej?

- O matko, przepraszam Kaganee! Trochę się stresuję, ale mam nadzieję że nie zadźgałam cię szpadą.

- Nie, nie przejmuj się! Obyś się tak stresowała na zawodach, bo wtedy będziemy mieli to zwycięstwo w kieszeni.

Roześmialiśmy się oboje. Tsurugi najczęściej ode mnie ,,obrywał", bo pani Amanda uważa iż ,,klejnoty koronne naszej szkolnej drużyny mają ćwiczyć razem".

Udałam się do szatni i przebrałam się w zieloną luźną bluzkę i czarne legginsy. Rozpuściłam włosy (na treningu zawsze muszę mieć kitkę), zarzuciłam sportową torbę na ramię i opuściłam szkołę. Pod budynkiem już czekała moja pani ochroniarz w srebrnym aucie.

Wsiadłam do pojazdu, przywitałam się z Gretą, a ona ruszyła z miejsca. Po około pięciu minutach jazdy byłyśmy już pod willą. Westchnęłam i ruszyłam do wejścia po marmurowych schodach.

Gdy weszłam do holu, zamknęłam za sobą drzwi i dopiero teraz zauważyłam że na szczycie schodów prowadzących do mojego pokoju stoi moja mama.

Miała na sobie białą koszulę, żakiet w kolorze kości słoniowej i swoje nieśmiertelne czerwone rurki. Ona chyba nigdy ich nie zdejmuje, pewnie nawet miała je pod suknią ślubną. Włosy upięła w koka, a szkła czerwonych okularów połyskiwały delikatnie w popołudniowym słońcu.

- I jak ci poszedł trening szermierki? - zapytała zdawkowo.

- Świetnie, dzięki mamo!

Już miałam iść do pokoju, gdy przypomniała mi się pewna istotna rzecz.

- A, właśnie! Mogę dzisiaj wyjść gdzieś z... Eee... Kolegą?

Uniosła brwi, ale nie zmieniła wyrazu twarzy.

- Kolegą? Znam go?

Odetchnęłam głęboko. Chciałam jej powiedzieć co i jak, ale chyba nie zabrzmiałoby to najlepiej: ,,Taki student, praktycznie go nie znam, ale jako superbohaterka Paryża dowiedziałam się że się we mnie zakochał i nie chcę mu zrobić przykrości". Postanowiłam więc nieco nagiąć prawdę.

- Chyba nie. Ale to dwa lata starszy chłopak, który będzie doktorem! - doktorem filologii francuskiej, ale jednak! - Daję słowo że będziesz mogła się do mnie dodzwonić, wrócę przed dwudziestą drugą i będę na siebie bardzo uważać!

Kącik ust mamy nieznacznie się uniósł, co w jej przypadku było definiowane jako uśmiech.

- A więc tak to... Tylko uważaj na siebie.

- Dzięki mamo! - przytuliłam się do niej, a ona to odwzajemniła.

Gdy się od niej odsunęłam, ona nadal trzymała moją lewą rękę. Przyglądała się jej, a konkretnie czemuś co na niej miałam. Jej nastrój diametralnie się zmienił.

- Nie zauważyłam wcześniej twojego pierścienia...

- Czy to jedyne, czego we mnie nie zauważasz? - zapytałam z lekkim smutkiem. Spędzałam z moją rodzicielką mało czasu i czasami mnie to rozczarowywało. - Przecież spędzasz ze mną tak mało czasu.

Blondynka posmutniała.

- Przepraszam Adrienne. Idź już, nie chcesz się chyba spóźnić.

Patrzyłam jej chwilę w oczy, a potem ja udałam się do pokoju, a ona do gabinetu. W pomieszczeniu zamknęłam za sobą drzwi, oparłam się o nie i osunęłam się ciężko na podłogę.

Przetarłam czoło dłonią i wyjęłam z torby telefon. Odblokowałam go i ze smutkiem spojrzałam na tapetę. Byłam tam ja, na zdjęciu uśmiechająca się do fotografa. A co najistotniejsze, byłam tam razem z moim ojcem.

Nie wiem kiedy, nie wiem czy na pewno w pełni sił, ale wierzę że kiedyś do mnie i do mamy wróci. Ocknęłam się z lekkiego transu i sprawdziłam godzinę. Było za dziesięć minut trzecia, a umówiłam się z Lawrencem na wpół do czwartej.

Musiałam wybrać sobie jakiś ciuchy. Westchnęłam zrezygnowana i odrzuciłam urządzenie na łóżko. Plagg wyleciał z torby i, co było do niego zupełnie niepodobne, zaczął mnie podnosić na duchu.

- Ej, młoda, nie przejmuj się. Twoja matka to sztywna rurkomanka, a Emil na pewno kiedyś do was wróci! A teraz szykuj się na tą randkę, słoneczko lub trójkąt same się nie stworzą, hehe.

Pacnęłam go lekko w łepek, a on tylko się zaśmiał.

- Dzięki, durny kocie. Camembert jest w minilodówce, wiem że o to ci chodzi.

- Ale bardziej o twój dobry nastrój! - ok, ktoś chyba podmienił mi kwami. - No i żeby znowu nie opętała cię akuma. Nie wytrzymam znowu obecności tego pasożyta w MOIM pierścieniu.

Odleciał zająć się serem, a ja stanęłam przed szafą i oparłam dłonie na biodrach. Przeglądałam moje sukienki przez dobre dziesięć minut, aż trafiłam na tą idealną.

To była jedna z moich ulubionych, nawiasem mówiąc – była śliczna.

Cała była z jedwabiu, biała i sięgająca mi za kolana. Rękawy sięgały mi nieco za ramiona, a dekolt nie był za duży. Dół sukienki był wykonany z lekkiej koronki, na plecach odznaczał się złoty zamek błyskawiczny, a wszystko dopełniała muślinowa szarfa oplatająca delikatnie talię.

Wzięłam ubranie pod pachę, chwyciłam jeszcze czarne rajstopy i baletki w kolorze ecru. Udałam się z tym wszystkim do łazienki i po chwili wyszłam stamtąd już wyszykowana.

Na szyi zapięłam wisiorek z maleńkim szmaragdem, włosy zaplotłam w warkocza francuskiego i zrobiłam delikatny makijaż.

Złapałam małą torebkę i wrzuciłam do środka telefon, portfel i pudełko camemberta dla tego małego żarłoka.
- Plagg, chodź! Musimy się spieszyć na spotkanie!

On tylko burknął coś pod nosem i wleciał posłusznie do szarej kopertówki. Wyszłam z domu (nie obyło się bez Nathana pytającego gdzie idę, kiedy wrócę i czy matka o tym wie) i skierowałam się w stronę symbolu miasta.

Jednak moje plany zostały pokrzyżowane przez jakiś huk i wściekłe okrzyki. Aż za dobrze wiedziałam co to oznacza, więc szybko wyciągnęłam telefon i napisałam wiadomość do chłopaka.

Ty:
Spotkamy się przy Luwrze po ataku akumy. Jest zbyt niebezpiecznie. Do zobaczenia :)

Ukryłam się za jakimś budynkiem i ze zwykłej nastolatki zmieniłam się w obrończynię Paryża.

***

Perspektywa Maretta

Chłopak wściekle nawalał palcami w kontroler, ale ja wiedziałem że nie ma szans. Nie z takim poziomem xp i uzbrojeniem na poziomie podstawowym.

- Obrót, podwójne salto i specjalny ruch w stylu Maretta! - krzyknąłem. - Zwycięstwo! Boo-ya!

Julian załamał ręce, ale po chwili mi pogratulował. Graliśmy właśnie w Ultra Mecha Strike 3 u niego w domu i słuchaliśmy klasyków hard rocka. Nagle utwór urwał się i z radia dobiegł głos spikera.

- Uwaga paryżanie! Akuma zaatakowała w okolicy wieży Eiffla, prosimy o zachowanie ostrożności i nie opuszczenie domów! A teraz wracamy do programu Radia ParisHard! Przed nami nieśmiertelni Deep Purple!

Wiedziałem co tu się kroi. Pożegnałem się z Couffaine i ruszyłem do wyjścia z ich barki. Jednak po drodze na kogoś wpadłem.

- Ups, przepraszam!

- Nie, FedEx.

Podniosłem głowę i zauważyłem przed sobą Laurę, starszą siostrę Juliana.

Ma ona czarne włosy tak jak jej bratu opadające na oko, ale końcówki są błękitne. Jej lodowo niebieskie oczy patrzyły na mnie przenikliwie spod wachlarza gęstych rzęs, a ust pomalowane czarną szminką wygięte były w specyficzny półuśmieszek. Miała dziś na sobie podkoszulek z logiem The Rolling Stones, ramoneskę i czarne legginsy.

- Ja też przepraszam, Ma-ma-marett. Co u ciebie, chłopie?

- Jakoś leci... Ale muszę cię znowu przeprosić, spieszę się do domu.

- Luzuj portki koleś, zajmę ci tylko chwileczkę. Masz może czas dzisiaj po ataku akumy?

- No tak. I nie przejmuj się moimi portkami, są całkowicie luźne - starałem się wypaść tak luzacko, jak ona.

- Ah. To uważaj żeby ci nie spadły z wrażenia - puściła mi oko. - Świetnie, że znalazłeś chwilę czasu w twoim jakże napiętym grafiku. Może spotkamy się w takiej fajnej knajpce na przedmieściach? Adres wyślę ci przez Messengera. Pasi?

- Jasne, czemu by nie. Ale teraz naprawdę muszę lecieć. Na razie!

Pożegnaliśmy się, ja opuściłem barkę rodziny Couffaine i ukryłem się na opuszczonej stacji metra. Z bluzy wypuściłem Tikki.

- Czy ty oszalałeś? - zaczęła mi czynić wyrzuty swoim piskliwym głosikiem. - Przecież podoba ci się Adrienne, powtarzam, Adrienne! Nie Laura! Nie mam nic do niej, ale chyba powinieneś starać się o damę swojego serca! Biedron z dawnych Chin, dynastii Ming, miał taki sam problem! I co? Stracił swoją kobietę, bo uganiał się za inną! Uwielbiam cię Marett, ale powinieneś czasem...

- Dość, Tikki! - przerwałem jej. - Kropkuj!

Po chwili, już przyobleczony w lateks, biegłem po dachach aby uratować miasto.

*****

Yep. W normalnym Miraculous Adrien właśnie poszedłby z Lilką, a Marynata z Luką. Nawet teraz czuję waszą miłość do mnie <3

Haloooo, nowa akuma pilnie poszukiwana :')

Pa pa, idźcie na grzyby czy coś :P

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro