5. Gra online, Sybilla i słowo harcerza.
Perspektywa Adrienne
Siedzieliśmy właśnie w klasie, oczekując na przybycie nauczyciela. Atak Ashamelle zakończył się jakieś dwadzieścia minut temu, ale Marett nadal się nie pojawił. Może ukrył się gdzieś i ten rój biedronek go nie dosięgnął?
Ech, kto by go tam wiedział. Chłopcy, sami z nimi problemy. Jedni posługują się niezrozumiałym słowotokiem, inni przyprawiają cię o palpitację serca samym spojrzeniem, a kolejni to istoty zbyt zajęte Xboxem, aby zwrócić uwagę na cokolwiek.
Było już ponad dziesięć minut po rozpoczęciu lekcji, gdy nasz anglista raczył się pojawić z kubkiem zimnej kawy w ręce. Stary palacz, o przerzedzonych tłustych włosach spiętych w popielaty kucyk był żywym dowodem na to, że facet po czterdziestce powinien schować pseudomodne rurki głęboko do szafy. I pewnie miał zamiar obijać się kolejną godzinę z rzędu.
- Okay kids, - serio, dzieci? - today we're going to do something on exercise books. Do pages twelve and thirteen, and then write about your holiday. Any questions? - Stephen podniósł rękę. - No? Great.
Po czym włączył laptopa, nałożył słuchawki, zaczął wstukiwać coś na klawiaturze i klikać myszką. Na jego nieszczęście, urządzenie było podłączone do projektora i dzięki temu mogliśmy podziwiać całkiem przyzwoitą grę w jakąś strzelankę online.
Otworzyłam ćwiczenia i zaczęłam zastanawiać się nad zadaniem pierwszym, gdy nagle do klasy wpadł zdyszany Dupain-Cheng.
- So... Sorry for being late for lesson, teacher.
Ten tylko machnął ręką i kazał mu siadać. Chłopak spoczął na miejscu obok Alana i wyciągnął książki z plecaka. Wyglądał jakby przebiegł pół Paryża.
Wróciłam do jakże pasjonującego czasu Present Perfect. Eh, szczerze nie lubię tego przedmiotu. Wolę chiński. Języków azjatyckich o wiele fajniej się uczyć.
- Ty mały gnojku! - oho, pan Cressievé został zgromiony przez niejakiego TfoojSthory69. - Tak ci dupę skopię, że cię matka własna nie pozna! - zamilkł na chwilę. - A chcesz cwelu honorowo oddać litr krwi nosem? - ukradkowo spojrzał na nas.
Wszyscy bez wyjątku wpatrywali się w pana Davisa. Nawet Stephen i Mandy, którzy teoretycznie powinni się już uczyć na klasówkę z biologii.
- Eee... What are you staring at? Please, go back to doing your exercise books! - krzyknął i tym razem groził przeciwnikowi tylko na chacie. Używał tam wyrażeń, jakich wolałabym tutaj nie przytaczać.
- Ej, Drienne. Co ci wyszło w szóstym? - spytała Nina.
- Czekaj, sprawdzę... Ashamed - podałam jej prawidłową odpowiedź. - Prawie jak Ashamelle, ta dzisiejsza akuma.
- Okej, dzi... - zamyśliła się. - Chwila moment, skąd wiesz jak się nazwała? W TV nic nie było, a na miejscu ataku byłaś nieobecna...
O nie, znowu zaczyna coś podejrzewać! Szybko, szybko, szybko! Muszę coś wymyślić!
- Twój chłopak - odparłam zdawkowo.
- Co? - wyglądała na zdezorientowaną. - Co z nim?
- Jego blog, no wiesz... Złoto i diamenty jak chodzi o informacje, hehe...
Na szczęście Lahiffe postanowiła już nie drążyć tematu, a ja już rozpisywałam się o pasjonującym weekendzie, który spędziłam na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego.
***
Wróciłam do domu i natychmiast udałam się do mojej małej oazy spokoju. Odłożyłam szkolną torbę, dałam Plaggowi kolejny już krążek Camemberta i zasiadłam przed komputerem.
Uruchomiłam go, a na wszystkich trzech monitorach pojawiły się cudowne zdjęcia Biedrona, zbite w jeden kolaż oraz tu i ówdzie doprawione serduszkami.
Moje kwami twierdzi że to chore i niepokojące, ale ja wtedy odwołuję się do jego relacji z serem pleśniowym i mam względny spokój na parę godzin. O ile Ćma nie zaatakuje, wtedy muszę ruszyć tyłek.
Nie zdziwię się, jeżeli niedługo ktoś z zemsty za brak croissantów w piekarni zostanie zakumizowany. Złoczyńcy się staczają, ostatnio ktoś postawił sobie za cel zostanie Imperatorem i wkurzył się, gdy jego matka powiedziała mu że w żaden kosmos nie wyleci.
I tak oto powstał Darth Imperator. Akuma była wtedy zagnieżdżona w imitacji miecza świetlnego. Naprawdę niezła walka, mogłeś poczuć się jak Luke Skywalker albo chociaż mistrz Yoda.
- Adrienne! Koleżanka do ciebie przyszła!
- Dobrze Nathan, już idę!
Wyłączyłam urządzenie i ruszyłam do przedpokoju, skąd dobiegał głos asystenta mojej mamy. Okazało się, że czeka tam na mnie Nina z kilkoma wielkimi arkuszami papieru pod pachą.
- Siemano Drienne! - przywitała się ze mną wysoką piątką. - Idziemy do ciebie, prawda?
- Wróżbita Maciej się znalazł. Idziemy, Sybillo.
Ruszyłyśmy długimi pustymi korytarzami, w których dominowały biel i czerń. Ewentualnie w skrajnych przypadkach szarości. Gust kolorystyczny mojej matki nie zmienił się od czasu zniknięcia taty.
W końcu dotarliśmy do mojego pokoju.
- Wow, widywałam domy mniejsze od tego pokoju! - zdziwiła się moja przyjaciółka.
- Oj, no nie przesadzaj. Lepiej powiedz, czy masz - konspiracyjnie ściszyłam głos - to coś.
- Ale czy chodzi ci o to coś?
- Tak, dokładnie o to coś. Mam nadzieję że przyniosłaś tu również Sama Wiesz Co.
- Ale że Kamień Filozoficzny? - zapytała zakłopotana.
- Ech, nieważne. Po prostu mi to pokaż.
Mulatka pokiwała głową i rozwinęła jeden z arkuszy. Był to plakat z miłością mojego życia - Biedronem. Chłopak na nim został uwieczniony podczas przeskakiwania z budynku na budynek. Włosy błyszczały mu w promieniach zachodzącego słońca, usta rozciągnęły się w uśmiechu, a jego bicepsy były tak pięknie zarysowane, że człowiek nie mógł się powstrzymać od uniesienia kącików ust.
Na kolejnym był on na tle wieży Eiffla, następny przedstawiał jego i mnie pod postacią Czarnej Kocicy machający do obiektywu, jego twarz wręcz błyszcząca optymizmem i radością, a w fiołkowych oczach przeskakiwały mu radosne iskierki.
Jeszcze chwila i byłabym mokrą, zauroczoną plamą na podłodze, ale Lahiffe na szczęście (lub nieszczęście, sama nie wiem) zwinęła plakaty i powstrzymała mnie od upadku na podłogę spowodowane nadmiernym zauroczeniem.
- Adrienne, wszystko ok?
- Tak, pewnie - odparłam marzycielskim głosem. - A masz jeszcze to?
- Ja bym nie miała? Proszę cię dziewczyno...
I wyciągnęła z torby którą miała przy sobie figurkę akcyjną (z edycji limitowanej!) mojego zamaskowanego towarzysza. Podała mi ją z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
- Wow, dzięki, dzięki, dzięki! - przytuliłam ją mocno. - Jak ja ci się odwdzięczę?
- Proszę cię - zachichotała nieco dziecinnie. - Spiknęłaś mnie z Alanem! Uznajmy że to ja muszę ci się odwdzięczyć.
Żartobliwie machnęłam ręką.
- No wiem, wiem, że ze mnie cudowna swatka - odrzuciłam włosy do tyłu.
***
Perspektywa Niny
Wracałam właśnie od Drienne, myśląc nad tym co mi powiedziała. ,,Ze mnie cudowna swatka". Miała na myśli to, że to dzięki niej chodzę z Alanem.
I właśnie wtedy zaczął mi chodzić po głowie pewien iście diabelski pomysł. A co jeśli to ja jej zorganizuję randkę marzeń? Z Biedronem?
Szybko wyjęłam z torby telefon, wpisałam kod i szybko weszłam w konwersację z moim chłopakiem na Messengerze.
Ty:
Masz może jakiś kontakt z Biedronem?
Skarbek❤😚:
Yyymmm... A po co ci? Chcesz mnie zdradzić z moim idolem?
Ty:
Alanie Cesairè, lepiej dla ciebie abyś się zamknął
Ty:
Typy w lateksie nieszczególnie mnie pociągają
Ty:
A od kiedy ty taki zaborczy, co😏?
Skarbek❤😚:
P R Z E P R A S Z A M
Skarbek❤😚:
Jasne że mam
Skarbek❤😚:
A dlaczego chcesz się z nim skontaktować?
Ty:
Wiesz że Adrienne jest w nim zaliczana
Skarbek❤😚:
😏😏😏
Ty:
*Zakochana
Skarbek❤😚:
No tak
Skarbek❤😚:
Ale co to ma do rzeczy?
Ty:
SŁUCHAJ I NOTUJ
Ty:
Adrienne jest zakochana w Biedronie, ale nie wiemy czy to uczucie jest przez niego odwzajemnione. Musimy to sprawdzić, a konkretnie to czy nasz kropkowany kolega kogoś ma. Jeżeli ma, to możemy spróbować spotkać ją z Marettem, bo on być może będzie zainteresowany Drienne. A jeśli nie, spróbujemy go (Biedrona) wkręcić w małą randkę niespodziankę z panną Agreste. Ona będzie szczęśliwa, ja będę szczęśliwa, ty będziesz miał materiał na bloga. Wszyscy zadowoleni, możemy już rezerwować miejsca na ślub, w tle gra harfa, a z nieba lecą płatki róż.
Ty:
Zrozumiałeś?
Skarbek❤😚:
...tak
Skarbek❤😚:
Rany, szybkość piszącej kobiety mnie przeraża
Ty:
Dobra, dobra
Ty:
Podaj mi ten kontakt jak już zrobisz research
Skarbek❤😚:
Załatwione kochanie
Skarbek❤😚:
Do jutra 😘
Ty:
Pa, do jutra 😘
***
Perspektywa Maretta
Akurat dzisiaj miałem patrol, więc przemieniłem się w moją nieco ulepszoną wersję. Wyskoczyłem z mojego małego balkoniku i pognałem po dachach, wspomagając się moim yo-yo.
Znajdowałem się właśnie w pobliżu dworca kolejowego Paryż Centrum, gdy usłyszałem z dołu głos mojego najlepszego przyjaciela.
- Emm... Biedronie! Biedronie, możemy pogadać?
Zeskoczyłem z kamienicy i stanąłem twarzą w twarz z mulatem.
- O, to ty Alan. Wołałeś mnie może?
Przytaknął gorliwie.
- Tak tak tak! Słuchaj, mógłbym przeprowadzić z tobą mały wywiad?
Byłem naprawdę mile zaskoczony tą propozycją. Dziennikarze już nieraz mnie o to prosili, ale co innego usłyszeć to z ust obcej osoby, a z ust przyjaciela, prawda?
- Ależ oczywiście! Może pogadamy w parku obok College Francoisa DuPonta?
- Jasne! Ale przecież to jakiś kilometr drogi stąd... - strapił się.
- Już o to się nie martw. Trzymaj się.
Nastolatek chwycił mnie za szyję, a ja zarzuciłem yo-yo na jakiś budynek i poszybowaliśmy wysoko nad miastem. W uszach szumiał mi wiatr i głośne ,,JUCHUUUUUUU!" złotookiego.
Po mniej niż dwóch minutach dotarliśmy na miejsce. Znaleźliśmy ławkę parkową i usiedliśmy na niej. Mój towarzysz wyciągnął z kieszeni spodni mały dyktafon i cały drżał z radości, tak mi się wydaje.
Nacisnął mały czerwony przycisk na urządzeniu i podniósł je na wysokość klatki piersiowej.
- Witajcie czytelnicy Biedronobloga! Tu ja, wasz ulubiony młody reporter — Alan Cesairè! I dziś trafiła mi się wyjątkowa okazja. Bowiem przeprowadzam wywiad z nikim innym, jak z Biedronem! Biedronie, czy mógłbyś nam zdradzić chociaż trochę jak wygląda praca superbohatera? - podsunął mi dyktafon pod nos.
- No cóż... - zmierzwiłem ręką włosy. - To przede wszystkim wielka odpowiedzialność. Trzeba zachować ostrożność, zimną krew i mieć zawsze plan zapasowy. Mam na myśli plan ,,B", plan ,,C" i tak aż do końca alfabetu.
- Właśnie, czy twoje bohaterskie obowiązki kolidują czasami z życiem prywatnym?
- Czasami rzeczywiście. Ale staram się to wszystko pogodzić i mam nadzieję że mi się udaje.
- Czytelnicy mojego bloga ostatnimi czasy zastanawiają się nad interesującą kwestią. A mianowicie, czy masz kogoś, no wiesz, na oku?
I tu mnie ma. Nie powiem mu że to Adrienne Agreste, ani nie powiem mu że nie zdradzę tego ,,bo nie".
- Heh... Aktualnie mam kogoś, ale nie mogę wam wszystkim zdradzić kto to taki. Przepraszam, ale wolę trzymać życie prywatne w tajemnicy.
- Jasne, rozumiem. To co, dziękuję bardzo za wywiad!
- To była czysta przyjemność.
Szesnastolatek wyłączył dyktafon i schował go z powrotem. Patrzył uważnie w moją twarz, wzrokiem przepełnionym czystą ciekawością.
- To co? Kto to jest? Możesz mi powiedzieć. Nikomu tego nie zdradzę, przyrzekam, słowo harcerza! I nie musisz się martwić, w młodości byłem dumnym młodszym drużynowym. Zdradzisz mi? Proooszę...
W tym konflikcie serce zwyciężyło z rozumem. To przecież mój przyjaciel, mam do niego zaufanie.
- To Adrienne. Adrienne Agreste.
*****
Słaby rozdział, ale chyba wytrzymaliście, hm?
ROZPACZLIWIE POTRZEBUJĘ POMYSŁÓW NA AKUMY I FANARTÓW, POMOCY.
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro