22. Winda, narcyzm i kartkówka.
Narrator
Na pogrzebie Mistrzyni wbrew pozorom nie zjawiło się dużo osób. Przyszło tylko kilku członków rodziny, nasi bohaterowie, którzy wiedzieli kim była Mei Fu oraz jedna zakapturzona postać. Całą uroczystość stała z dala, na uboczu i zaciskała pięści tak mocno, że kostki jej bielały.
Ach, gdyby tylko się zmotywowała i nie przestraszyła nagłego najścia któregoś z sąsiadów zaalarmowanych krzykiem staruszki! Mogła nie zostawiać wiadomości, bo skąd mogła wiedzieć, że odczyta ją ktoś inny niż bezbronne kwami! Czyniła sobie wyrzuty, bo straciła miracula, które mogła aktualnie mieć w garści!
Jej gniewu nie złagodziło nawet poczucie, że mentorka wszystkich superbohaterów za chwilę na dobre spocznie dwa metry pod ziemią. Oczy błysneły jej złowrogo, a szczupłe palce pogładziła pieszczotliwie broszkę Kameleona. Przemieniła się i oddaliła z cmentarza; musiała opracować kolejny plan działania.
Po pogrzebie Ting-Xing, rezygnując z pobytu na dosyć skromnej stypie, natychmiast ruszyła do hotelu Le Grand Paris, gdzie aktualnie stacjonowała. W takich chwilach jak ta, naprawdę cieszyła się z faktu, że jej konto na Instagramie przynosi jej zyski, dzięki którym mogła sobie pozwolić na taki pokój.
Szybko weszła do środka, w biegu przywitała się z recepcjonistą i ruszyła do windy. Po minucie spędzonej w towarzystwie dwojga staruszków i potęgującej klaustrofobię muzyki znalazła się na szóstym piętrze. Dotarła do drzwi numer czterdzieści cztery i otworzyła je błękitną kartą dostępu.
- Wayzz, już jestem - zamknęła za sobą drzwi. - Jak się trzymasz, mały?
Stworzenie stwierdziło, że jest już lepiej, na co dziewczyna odetchnęła z ulgą. Istota już oswoiła się z sytuacją na tyle, żeby nie płakać cały dzień i całą noc. Teraz głównie zajadał stres tonami sałaty — nowa Strażniczka miraculów dziwiła się, jakim cudem nie idzie mu to w boki.
- Okej, a gdzie reszta? Wrócili do własnych kryształów?
- Tak, Tin. Tylko ja, Trixx, Pollen i Dragge zostaliśmy na zewnątrz.
Azjatka kiwnęła głową.
- Dragge wie, że musi trafić do nowego właściciela? Mówiłeś mu, prawda?
- Tak, pewnie. Mam już nawet kandydata na potencjalnego Smoka. Razem z t-twoją cioteczną babcią - głos lekko mu drżał - wytypowaliśmy kandydata.
- Zamieniam się w słuch.
Chaotycznie machając łapkami, nakreślił młodej kobiecie postać tegoż osobnika. Wynikało z tego, że chłopak jest w wieku reszty bohaterów, wygląda jak bliźniak Biedrona i odznacza się sprawnością fizyczną. Fu z radością przyjęła te wieści; bałaby się samemu typować kandydatów do takiej roli.
- Okeeeej... Czyli teraz muszę tylko wziąść któreś miraculum, zakraść się do domu tego całego Kaganee i podrzucić mu Pierścień Smoka w gustownym pudełeczku?
- Mniej więcej - żółwik uśmiechnął się pokrzepiająco. - Dasz radę.
- Czy to tak czują się obsesyjni prześladowcy łamane na stalkerzy?
Wayzz nie odpowiedział, bo zwyczajnie nie miał pojęcia jak.
Białowłosa (przez te parę dni zdążyła się przefarbować) podeszła do gramofonu i wstukała nowy, zmieniony kod. Jej oczom ukazała się już dobrze znana magiczna biżuteria, a ona sama uważnie przyjrzała się każdej ozdobie.
W końcu wybrała idealną rzecz. Chwyciła między pomalowane na pomarańczowy kolor paznokcie łańcuszek naszyjnika z zawieszką w kształcie kociego ogona. Założyła go na szyję i odruchowo zmrużyła oczy, gdy ze środka wyleciała kula światła.
- Ooo, część Ting-Xing! Będziesz się może przemieniać? - Tagg jak zawsze był entuzjastycznie nastawiony. - Zacząłem już tęsknić za tym uczuciem...
- Pewnie, Tagg. Przemień mnie!
Jej włosy stały się jaskraworude z czarnymi pasemkami, a całe ciało pokrył lateksowy kombinezon w tym samym deseniu. Wokół bioder owijał się pasek imitujący ogon, spomiędzy kosmyków wystawały dwa zaokrąglone uszka, a na twarzy pojawiła się czarna maska. Tęczówki dziewczyny przybrały pomarańczowy odcień, białka żółty, a źrenice stały się pionowe. Na plecach Japonki znajdował się teraz łuk i kołczan pełen strzał.
- Mam nadzieję, że nie wypadłam z formy - i wyskoczyła przez okno.
***
- Wróćmy do starego planu, odbijamy miracula siłą.
Studentka siedziała w mieszkaniu Sancouera i niedbale zarzuciwszy nogę na nogę, powoli sączyła bordowe dwunastoletnie wino. Mężczyzna był koneserem, nie ma co.
- To brzmi naprawdę prymitywnie, panie Sancouer. Ale niestety, przy tym musimy pozostać. Grunt, że ta projektantka od siedmiu boleści dała Ci wolny weekend, przynajmniej możemy się spotkać i porozmawiać.
- Czyżby aż taką przyjemność sprawiało ci, moja droga, siedzenie przy kieliszku ze wspólnikiem zbrodni? - alkohol we krwi bruneta podsunął mu tę jakże przesiąkniętą cynizmem uwagę na język. - Jeżeli mam być szczery, też lubię obmyślać plany na spokojnie, bez doglądania blond gówniary na boku. Dzieci chyba nie są dla mnie.
Dziewczyna, szczerze rozbawiona tą konkluzją, uniosła lekko kącik pomalowanych na karmazynowo ust.
- Jak dla mnie, byłbyś dobrym ojcem. No bo spójrz, jesteś konkretny w działaniu, opanowany i umiesz panować nad ludźmi. Jak inaczej udałoby Ci się przekonać Agreste o tym, że niby jesteś w niej zauroczony?
Gdyby niebieskooki był mniej opanowany i mniej odurzony trunkiem, zapewne oplułby się napojem. Sam zaczynał odczuwać coś w stosunku do swojej młodej znajomej (o zgrozo, podobało mu się to!) i nie był w stanie ukryć zadowolenia. Jedno stawało im na przeszkodzie: wiek. Jedenaście lat różnicy to w końcu przepaść nie do przekroczenia ani do ominięcia... Świat jest beznadziejny.
- Dlaczego tak nieprzytomnie się uśmiechasz? - jej głos ściągnął go na ziemię, a oczy dziewiętnastolatki przeszyły jego tęczówki na wylot.
- Mój narcyzm daje o sobie znać - zgrabnie ominął temat rozmyślań, którym się oddał. - Późno się robi, raczej powinnaś już wracać - dolał sobie wina.
- Dobra, zostaję tylko na dopicie wina i znikam, panie Dorosły I Odpowiedzialny.
Odpowiedź asystenta Gabrieli nieco zbiła ją z tropu. A może po prostu jej się wydawało? Przecież te rozszerzone źrenice, nieznaczne uśmiechy, coraz mniej uszczypliwości kierowanych w jej stronę... Nie, zdecydowanie za dużo wypiła, to na pewno skutki spożycia tego wyborowego napoju procentowego...
Dwie i pół butelki później Nathana całkowicie zamroczyło. Miał mocną głowę, ale przecież po takiej ilości alkoholu chyba każdy by padł... Rozanielony uśmiech na stałe przykleił się do jego delikatnie zaróżowionych warg, a sam stawał się coraz bardziej bezpośredni.
- Boże. Upiłam go.
W przeciwieństwie do swojego wspólnika, ona zachowała umiar, aby mieć cały czas trzeźwy umysł. Nie mogła wrócić do akademika w stanie tymczasowego upojenia — Jurij, Lawrence i tą zdzira na pewno zaczęliby coś podejrzewać. Wpraszanie się do kogokolwiek też nie wchodziło w grę.
- Jesteś taka śliczna, że naawet na tszeźwo mogłabyś miii się pooodoobać - co dziwne, już od kilku minut nie rzucił w jej stronę żadnym docinkiem .
- Może chodź na łóżko, musisz się przespać... - odeskortuje go do sypialni i wychodzi.
- Nje bądź taaaka bezpośrednia...
- Z kim ja się zadaję? - złapała go pod ramię i jakimś cudem dotarła z nim na kanapę w salonie. - Dobra. A teraz dobranoc.
- Niee zosta-niesz? - wpatrywał się w nią mętnym wzrokiem.
Sama w to nie wierzyła, ale przytaknęła. Brunet położył się na mebli, przymknął oczy i w jakimś nieświadomym odruchu złapał drobną dłoń studentki. Ta natychmiast oblała się ognistym rumieńcem, ale nie cofnęła ręki.
Po dobrej pół godzinie, uznała że na pewno już śpi i jutro obudzi się całkowicie trzeźwy. Chciała wychodzić, ale przed tym postanowiła zrobić jedną rzecz, która od pewnego czasu nie dawała jej spokoju.
Niepewnie zbliżyła twarz do policzka starszego mężczyzny i złożyła na nim niewprawny, acz delikatny pocałunek, zostawiając po nim jedynie nikły ślad karmazynowej szminki. Pogładziła opuszkami palców jego na wpół rozchylone usta i uśmiechnęła się subtelnie.
- Dobrych snów, panie Sancouer - szepnęła w przestrzeń i wyszła z mieszkania w centrum Paryża.
A nazajutrz rzeczony pan Sancouer obudził się, ruszył do łazienki i zauważył na swoim alabastrowym licu ślad po tych wargach miękkich i umiłowanych.
Teraz był czerwony na twarzy nie tylko przez ślady kosmetyku.
***
Czarna Kocica powoli skakała po dachach, co jakiś czas ziewając z pedantyczną wręcz regularnością. Była naprawdę zmęczona — dopiero wczoraj wróciła z fashion weeku w Mediolanie, nie przespała nocy przez przypadkowy atak akumy, na treningu szermierki pani D'Argencourt postanowiła wyciskać z niej i z Kaganee siódme poty przed zawodami, a jeszcze na domiar złego to ona miała dzisiaj patrol!
Całe szczęście miasto było bezpieczne, a ona wracała już do domu, ale nie była pewna czy nie podda się potrzebie snu i po prostu nie zaśnie na stojąco. Była to kusząca, ale ryzykowna opcja. Rozum jednak wziął górę i jakimś cudem chciała się znaleźć w apartamencie i wreszcie zasnąć.
Jednak, kto by się spodziewał, nie tak się stało. Adrienne była tak zmęczona, że odbiwszy się od dachu Notre Dame omal nie wleciała w stado gołębi, kichnęła, straciła równowagę i wylądowała finalnie na czyimś balkonie. Resztkami sił rozejrzała się, ziewnęła i stwierdziła że to przecież mieszkanie nad piekarnią państwa Dupain-Cheng.
- Super, Marett pewnie mnie przenocuje - i tracąc resztki zdrowego rozsądku, wtargnęła do pokoju nastolatka.
Chłopak akurat siedział przy biurku i coś rysował. Gdy usłyszał, że ktoś włamuje się do jego małego azylu, odwrócił głowę i zauważył blondynkę, która już siedziała na jego łóżku.
- Czarna Kocica? Co tu robisz?
- Jestem zmęczona, idę spać, dobranoc, Marett.
Po tym jakże rozwiniętym zdaniu padła na pościel jak rażona piorunem i zasnęła. Granatowowłosy nie był pewien, co ma właściwie zrobić. Jednak nie miał czasu na zbędne myślenie, bo śpiąca superbohaterka poruszyła się nieco i mruknęła pod nosem coś, co brzmiało jak ,,Kaaaatakliiism".
Jej dłoń okryta czarną rękawiczka zaczęła emanować energią niszczenia, a fiołkowooki zaczął poważnie obawiać się o swoje mienie. Niewiele myśląc, jak nakazuje tradycja, zmienił się w Biedrona i zaplątał linkę swojego yo-yo wokół nadgarstka dziewczyny, uniemożliwiając jej tymczasowo ruch ręką i rozwalenie jego łóżka.
Szybko sięgnął na biurko i chwycił mało istotną kartkówkę z geografii. Podłożył ją pod rękę zielonookiej i już po chwili po jego niechlubnej dwójce z rzek Europy został proch leżący na jego pościeli. Eee tam, kiedyś się posprząta.
Odetchnął z ulgą i rzucił się na granatową pufę leżącą obok szafy. Na swoje nieszczęście (a ponoć biedronka miała mu przynieść szczęście, akurat!) zapomniał o tym, że wciąż ma na sobie czerwone przebranie w czarne kropki i zasnął.
Nie muszę chyba mówić jakie ciekawe były reakcje obojga, gdy nazajutrz w pokoju obudzili się Adrienne Agreste i Biedron.
*****
Order z rzodkiewki za najgłupsze wyjawienie tożsamości po raz kolejny wędruje do mnie.
Zauważyłam właśnie, że romans postaci drugo/trzecioplanowych wyszedł mi lepiej niż romans protagonistów. Ale z drugiej strony, każdy wie że w końcu dojdzie do Adrienette, czy tam Marenne... A ship Nathan x [imięściślezastrzeżone] nie jest taki oczywisty, hehe.
Dotarło do mnie, że zmarnowałam dobrą scenę romansu na głównych złodupców (Gabrysia tylko trochę się pogubiła...). IQ 100 po prostu...
Gutenacht, Kinder!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro