Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. Ropuch, Pokemony i staruch.

Narrator

W małym, przesiąkniętym dymem z zapachowych świeczek salonie Mistrzyni Fu, panował nieskazitelny spokój. Sama właścicielka siedziała po turecku na wygodnej poduszce i sącząc ciepłą herbatę, czytała książkę.

Wayzz, mały żółwiopodobny stworek, drzemał sobie na drewnianej komodzie w pudełku po zapałkach. W pewnym momencie jednak otworzył oczy i poderwał się z miejsca, zaalarmowany.

- Mistrzyni Fu! Musi Mistrzyni posłuchać! - krzyknął.

- Tak Wayzz? Co się dzieje? - nawet nie uniosła wzroku znad czytanej strony.

- Coś się stanie, czuję to! Musi Mistrzyni uważać!

Staruszka machnęła ręką lekceważąco.

- Iiiiiii tam! Nic się nie stanie, Ropuch. Pewnie tylko ci się zdaje - odpowiedziała mu. - Nieważne, pewnie musisz się zregenerować. Zdejmę bransoletkę na godzinkę i zaraz wracasz. Dramatyzujesz - stwierdziła, widząc minę kwami.

Istotka tylko westchnęła. Może rzeczywiście jestem przemęczony, pomyślał. Strażniczka Miraculów zdjęła biżuterię z nadgarstka i włożyła ją z powrotem do pudełeczka, które zamknęła w dobrze zabezpieczonym gramofonie-skrytce.

Z powrotem oddała się lekturze, pijąc ziołowy napój. W pewnym momencie usłyszała jakieś skrobanie w drugiej części mieszkania. Poszła to sprawdzić.

Powoli uchyliła drzwi od łazienki. Podeszła do prysznica - nic tam nie było. W pralce też nic, w sedesie też, w szafkach też... Zaczęła myśleć, że może to po prostu wszędobylskie paryskie gołębie stukały swoimi dziobami w okno, powodując ten hałas.

Już chciała wyjść z pomieszczenia, gdy uświadomiła sobie, że jeszcze nie sprawdzała umywalki. Kto wie, co tam może siedzieć?

Zajrzała tam i, oczywiście, nic nie znalazła.

- Chyba mam jakąś paranoję - stwierdziła na głos.

Kap, kap, kap.

Z zakreconego kranu zaczęła lecieć woda o metnym, czerwonawym zabarwieniu. Kobieta zdziwiła się na ten widok. Postanowiła, że sprawdzi co to jest.

Podstawiła palec pod kran i co dziwne, ciecz była ciepła, gorąca wręcz. Jak krew. Cofnęła rękę i zamierzała się udać z powrotem do salonu. Położyła pomarszczoną dłoń na klamce i nacisnęła na nią. Ale drzwi nie ustąpiły.

Spróbowała jeszcze raz, a gdy to nie dało efektów, zlustrowała okolice zamka wzrokiem. Spróbowała odblokować klamkę, lecz znów jej wysiłek spełzł na niczym.

Kapu kap, kap, kap.

Staruszka zaczęła się niepokoić. Lepka, pąsowa maź cały czas wyciekała do zlewu w staromodnej łazience. Większość płynu spływała do odpływu, ale niektóre krople zatrzymywały się złowrogo na białej porcelanie.

Chciała krzyknąć po pomoc do Wayzza, ale przypomniała sobie że kwami jest w tej chwili w bransoletce. Całe szczęście miała przy sobie telefon. Tylko musiała zadzwonić do kogoś, kto miał klucze do jej lokum...

Dosyć wolno wstukała na klawiaturze wiadomość do swojej siostrzenicy, Ting-Xing, która aktualnie była w mieście.

Kap, kap, kap.

Pozostało jej czekać. Spojrzała na siebie w lustrze i wzdrygnęła się. Poczuła na karku coś chłodnego, jakby palec... Odwróciła się, ale nikogo tam nie było. Ani nic.

Z powrotem spojrzała na swoje odbicie i po raz kolejny poczuła to zimne coś na szyi. Tylko tym razem przesunęło się to wzdłuż jej kręgów szyjnych, aż do okolic ramienia. Spojrzała za siebie i ponownie, nic się tam nie chowało.

Teraz naprawdę się zaniepokoiła i chciała odsunąć się od przeklętej tafli, ale nie mogła. Jakby zamieniła się w słup soli. Ani trochę się jej to nie spodobało; przeciwnie, wystraszyła się.

- Pokaż się, czymkolwiek jesteś! - powiedziała, głośno i wyraźnie. - Dlaczego mnie nachodzisz?

Zamiast odpowiedzi, usłyszała coś brzmiacego jak chrapliwy oddech tuż obok jej ucha. Tknięta przeczuciem, skierowała wzrok na lustro.

Kap, kap, kap.

Wydało jej się przez moment, że ma ciemnofioletowe wory pod oczami, zapadnięte policzki i oczy bez żadnego wyrazu. Zamrugała gwałtownie i znowu widziała normalną siebie.

Ale nie samą.

Za nią stał wysoki, smukły cień z dwoma szkarłatnymi punkcikami w miejscu, gdzie powinny być oczy. Zamigotały one złośliwie, a mglista postać rzuciła się do przodu, na błyszczącą taflę. Mistrzyni poczuła, że znowu może się ruszać.

Oparła ręce na umywalce i zbliżyła twarz do miejsca, gdzie zniknęła ta cienista maszkara. Wpatrzyła się w ten punkt, aż w końcu zobaczyła coś, co sprawiło że dostała gęsiej skórki.

To była twarz młodej kobiety w czerwonej masce. Miała splątane, czarne włosy ukrywające cześć jej twarzy, pergaminową cerę i oczy, w których całe miejsce zajmowało białko. Było w nich widać obłęd. Uśmiechnęła się do starszej pani, ukazując dwa rzędy ostrych, dłuższych niż przeciętne zębów zaostrzonych jak noże kuchenne.

- Peekaboo - syknęła zjawa nienaturalnie wysokim głosem.

Kap, kap, kap.

***

Ting-Xing absolutnie uwielbiała przyjeżdżać z wizytą do swojej ciotecznej babki. Paryż zawsze się jej podobał; francuska stolica niewątpliwie miała w sobie jakąś urokliwą magię. Tylko jego mieszkańcy i turyści zawsze dziwnie się jej przyglądali, ale to tylko przez jej nietypowy styl.

Japonka chińskiego pochodzenia miała jaskrawoniebieskie włosy z malinowymi pasemkami spięte w dwa małe koczki. Na zadartym nosie miała okulary zerówki o grubych, różowych oprawkach, a usta pociągneła wyraziście pomarańczową szminką. Miała na sobie koszulkę z nadrukiem jakiegoś południowokoreańskiego zespołu, spódnicę do połowy uda ze wzorem w Pokemony i wysokie, czarne glany.

Tak więc szła prosto do mieszkania Mei Fu, rozglądając się po wąskich uliczkach skąpanych w świetle zachodzącego słońca. Dostała SMS-a jakieś trzy godziny temu, a odczytała dopiero półtora godziny po fakcie. Samolot miał opóźnienie, ot, cała historia.

W końcu dotarła do lokum staruszki i włożyła klucz (z brelokiem w kształcie Naruto) do zamka. Przekręciła go i weszła do pomieszczenia, jak zwykle wypełnionego dymem z kadzidełek i świeczek o zapachu owoców leśnych.

- Ciociu, już jestem! - krzyknęła po francusku; Mistrzyni powoli zapomniała chińskiego. - Ciociu? Jesteś tutaj?

Zza drzwi do łazienki dobiegły ją jakieś pomruki i skrobanie. Postanowiła to sprawdzić, nigdy nie wiadomo czy staruszka nie zatrzasnęła się przypadkiem w pomieszczeniu. Uchyliła drzwi i powoli weszła do środka. Jej wzrok mimowolnie zjechał na podłogę i zobaczyła tam coś, czego za żadne skarby świata nie chciałaby zobaczyć.

[bardziej wrażliwym duszyczkom radzę przejechać do końca opisu ;-;]

Na zachlapanych bordową, zasychającą cieczą białych kafelkach leżał nikt inny, jak Wielka Strażniczka Miraculów. Orzechowe oczy, powoli wysychające od panującego chłodu miała szeroko otworzone i przekrwione. Mimo tego, wydawały się jakieś... Puste, bez duszy w środku. Pomarszczona twarz zastygła w grymasie przerażenia, a policzki powoli zaczynały się zapadać. Bezwładne ciało leżało tuż przy zlewie, z którego również kapała krew, tyle że w ciemniejszym odcieniu. Gdyby nie jeden szczegół, można by pomyśleć, że Mei Fu umarła ze strachu, na zawał serca spowodowany jakąś traumą. A tym szczegółem była ziejąca karmazynem plama w okolicach mostka, plamiąca hawajską koszulę w kwiaty.

[finito strasznej części, wracajcie :)]

Czyli Mistrzyni musiała zostać zamordowana... Tyle że przez kogo? Nie mógł, lub nie mogła dostać się tu przez okno ani balkon - wszystko było zamknięte! A klucze do drzwi miała tylko ona. Tknięta dziwnym, nadnaturalnym przeczuciem zerknęła na lustro i zobaczyła na nim napis, najwyraźniej wykonany za pomocą krwi.

"Wrócę po miracula"

Ting-Xing przestraszyła się nie na żarty. Owszem, miała styczność z podobnie drastycznymi scenami, ale tylko w mangach, anime i tym podobnych! Rzeczywistość była bardziej przerażająca. O wiele inaczej odbierało się to, czując specyficzny zapach krzepnięcia krwawych plam na, jak dotąd, nieskazitelnych kafelkach i widząc ten agonistyczny wyraz twarzy...

Nadal będąc w szoku, usłyszała otwieranie drzwi. Wybiegła z łazienki i ujrzała całkiem przystojnego, młodego granatowowłosego chłopaka o azjatyckich rysach twarzy. Wydawał się tak samo zdziwiony jego obecnością, jak ona jego gwałtownym wtargnięciem.

Chaotycznie gestykulując, nakreśliła mu mniej więcej całą sytuację. Nie wspomniała nic o miraculach, ponieważ wiedziała o ich tajności. Była więc jeszcze bardziej zdumiona, gdy zapytał ją, czy miracula nie zaginęły.

- TY WIESZ O MIRACULACH?

- Tak, ty pewnie też. Jesteś spokrewniona z Mistrzynią, prawda? - przyglądał jej się uważnie.

- Skąd wiesz? - zmarszczyła brwi i wycelowała w niego palcem.

Zanotowała w myślach, że ten typ był dosyć podejrzany. Dyskretnie omiotła go wzrokiem i zauważyła dwa małe, czarne kolczyki w jego lewym uchu. Odetchnęła więc z ulgą, rozumiejąc że ten nastolatek to Biedron.

- Jesteś do niej podobna i najwyraźniej masz klucze do jej mieszkania. Mistrzyni raczej nie rozdaje kluczy do lokum randomom z ulicy - uśmiechnął się z nutą ironii. - Ale gdzie... Gdzie ona jest?

Bez słowa wskazała mu łazienkę, a on zajrzał do środka. Jego i tak blada skóra przybrała teraz kolor jasnej szarości. Odwrócił się do dziewczyny, a w jego fiołkowych oczach zaszkliły się łzy.

- Co mamy... Musimy coś zrobić... - nawet nie zauważyła, że sama ryczała jak bóbr. - A może... Ty możesz... Wiesz, no... Zaopiekować się mi... Miraculami...? - ciężko przełknął ślinę.

W odpowiedzi tylko pokiwała niemrawo głową. Podeszła do gramofony, wklepała kod i wyjęła szkatułkę. Otworzyła ją i włożyła wszystkie kryształy do swojej torebki w kształcie pokeballa. Założyła bransoletkę Żółwia i już po chwili zmaterializował się przed nimi Wayzz.

- Tin! Cześć! - przytulił się do policzka okularnicy. - Mistrzyni mówiła, że wpadniesz! Gdzie ona jest?

Marettowi zrobiło się żal zielonego kwami. Przecież stworzono było zadowolone i podekscytowane... Puknął palcem skorupę Wayzza i wskazał mu ręką łazienkę.

Po chwili było już po wszystkim. Teraz wszyscy trzej pławili się w mentalnym oceanie smutku, który delikatnie, acz stanowczo zalewał ich kolejnymi falami żalu... Dupain-Cheng i Fu podzielili się magiczną biżuterią: chłopak miał opiekować się naszyjnikiem Lisa, grzebieniem Pszczoły i bransoletką Żółwia. Natomiast Japonka zajęła się pozostałymi artefaktami.

***

- TAK, OCZYWIŚCIE, KAMELEON DA RADĘ, PEWNIE!

Wściekłe okrzyki Nathana grzmiały w głośniku telefonu studentki.

- OGARNIJ SIĘ, STARUCHU! TO NIE MOJA WINA, ŻE POSTANOWILI ZABRAĆ CHOLERNE MIRACULA PRZED MOIM CHOLERNYM POWROTEM!

- SZACUNEK BY CIĘ NIE ZABIŁ! NIE DRZYJ SIĘ TAK! Przyznaję, że nie mogliśmy tego przewidzieć.

- Dobra - w jej głosie było słychać obrazę. - Ale mam coś nowego. Węża zwerbowali, frajerzy.

- Węża? Ach, czyli mamy nowego rywala?

- Rywalkę - poprawiła go. - Nazywa się Laura i chodzi z Lawrencem, wiesz, tym moim współlokatorem. To chyba nam pomaga, co?

- No... Pomaga, hehe. Jednak nasz plan się uda i to bez tego miraculum Lisa...

*****

Witam ja oraz nowy, depressional rozdzialik. Miło mi :)

Kto chce mnie zabić (to już rytualne pytanie po każdym szajsie w tej parodii ff)?

Nieważne, na którą z nich stawiacie? Czy to Annie czy Flora pomaga Nathanowi? Obstawiamy, nagrody skrzętnie rozdam gdy już się to okaże...

Macie jakieś pytania? Coś ktoś?

Ave Cezar!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro