Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. Makaroniarz, notatki z geografii i anakonda.

Narrator

- JUUUUU—CHUUUU!

Krzyk dziewczyny w turkusowym lateksowym stroju przeszył wieczorne paryskie powietrze. Nowa posiadaczka miraculum węża za pomocą swojego bicza przemieszczała się sprawnie po dachach zabytkowych kamienic, raz po raz wyskakując wysoko w powietrze.

Jej zielono-czarne włosy powiewałyby zapewne na wietrze, gdyby nie obszerny kaptur w kolorze całego kostiumu, zaś długi kilkumetrowy ogon jakby żył własnym życiem. Wbrew temu, co myślała na początku, ani trochę jej nie przeszkadzał.

Po paru minutach dotarła na wieżę Eiffla i oparła dłonie na biodrach. Musiała odetchnąć, bowiem dostała lekkiej kolki. Po chwili podniosła dumnie głowę i otasakowała wzrokiem monument.

Spojrzała na najwyższy taras widokowy i bardzo się zdziwiła. Bez problemu była w stanie zobaczyć dokładnie jakiej marki buty noszą i jaki kolor oczu mają ludzie podziwiający panoramę miasta. Po chwili jednak doszła do wniosku, iż to po prostu jej supermoc.

Natomiast, gdy spojrzała na plac przed symbolem Francji, dostrzegła za grupą turystów znajomą kasztanową czuprynę. Bez namysłu zeskoczyła z budynku i pomknęła prosto do chłopaka, zwracając na siebie uwagę mnóstwa zwiedzających.

- Lawrence! - krzyknęła radośnie i rzuciła się mu na szyję. - Jak miło mi cię widzieć, Makaroniarzu!

Zwróciła się do niego przezwiskiem, które nadała mu sama jakieś dwa dni temu. Bowiem Rossi chciał w tajemnicy przygotować dla nich kolację i to taką romantyczną. Ugotował makaron (spagetti, z nadzieją że odtworzą scenę z Zakochanego Kundla) i zaprosił do nich do mieszkania swoją dziewczynę. Kiedy tylko Laura zobaczyła świece i potrawę, od razu ochrzciła Włocha tym określeniem. Jak można się domyślić, posiłek nie był tak romantyczny, jaki miał być.

- Hej, ale kim ty jesteś? - zapytał zaniepokojony, odsuwając się nieco. - Skąd mnie znasz?

Niebieskooka uderzyła się dłonią w czoło, tuż ponad krawędzią maski, tak że było słychać specyficzny plask.

- Jesteś idiotą, Makaroniarzu. To ja, Laura! Laura Couffaine. Twoja dziewczyna - wyjaśniła mu, artykułując powoli sylaby, żeby na pewno zrozumiał.

- Laura!? - krzykiem ponownie zwrócił na nich uwagę grupy Japończyków, którzy chwilowo oślepili ich blyskami fleszy, po czym wrócili do fotografowania zabytków stolicy. - Jak to: Laura? Jesteś zakumizowana? Znowu próbujesz się bawić w cosplayerkę?

Couffaine przewróciła oczami i złapała go za przegub. Zaczęła wręcz wlec go przez hordy cudzoziemców, torując sobie przejście własnym ciałem i dało to dobry efekt, bo w rekordowym czasie dotarli do ciemnej, opustoszałej uliczki.

- Żaden cosplay, Lawrence. Miraculum - wskazała ręką swój naszyjnik. - Ale epicko, co nie?

- Matko moja, Laura! Dziewczyno, to może być strasznie niebezpieczne! A co jak jakiś złoczyńca cię uszkodzić? Albo jak, nie wiem, zlecisz z jakiegoś budynku? Albo ogólnie, coś ci się stanie? Przecież to by było str...

Nie dokończył, bo zatkała mu usta dłonią. Poczekała chwilę i dała mu znów możliwość mówienia.

- Nic mi nie będzie, pysiek. Spokojnie.

- Mów sobie co chcesz, ja się i tak będę martwić - stawiał na swoim. - Ale, ale, jak to jest, tak w ogóle?

- Ale co? - teraz to brunetka była zdziwiona.

- No, tak skakać po budynkach i tak dalej...

- Miałeś już wracać do mieszkania?

-  Tak, ale możesz mi odpowiedzieć na pytanie, Laura?

Uśmiechnęła się szeroko i pokręciła przecząco głową. Za to złapała go jedną ręką w pasie, a drugą złapała bicz i za jego pomocą dostała się na dach. Odstawiła chłopaka na stałą powierzchnię, ale ten nie chciał za skarby świata odsunąć się od bohaterki (z obawy o własne bezpieczeństwo) i trzymał ją w niemal niedźwiedzim uścisku.

- Tak to jest, mniej więcej - powiedziała niewzruszona. - Możesz mnie puścić? Nic ci nie będzie, w razie czego cię złapię.

Mimo swoich szczerych wątpliwości, Lawrence puścił (niechętnie) niższą od siebie dziewczynę i uniósł brwi.

- Ale po co pytałaś, czy idę już do domu?

- A po to! - wyjaśniła mu, łapiąc go jak pannę (pana?) młodą.

Przeskakiwała ze swoim strachliwym chłopakiem z dachu na dach, a on tylko zaciskał oczy i dziwił się sile, jaką dawała ta magiczna biżuteria. Po kilku minutach, które wydały mu się wiecznością, poczuł, że jest stawiany na twardej powierzchni. Powoli otworzył oczy.

Znajdowali się na balkonie przylegającym do jego akademickiego mieszkania. Couffaine zapukała w drzwi balkonowe i odczekała chwilę, by za chwilę ujrzeć zdziwione Florę i Annie.

Studentki, ujrzawszy swojego współlokatora za dziwną postacią, nie bez wahania otworzyły drzwi i wpuściły go do środka.

- Laura, nie wchodzisz? - zapytał Rossi.

- LAURA!? - zdziwiły się niemal symultanicznie.

- Dlaczego wszystkich tak to dziwi? No tak, to ja. Nie, nie wchodzę Makaroniarzu, muszę wracać do siebie. Nara, kocham cię!

I przeskoczyła na najbliższy dom, odprowadzona spojrzeniami trojga dziewiętnastolatków.

***

Marett obudził się z twarzą leżącą na jego notatkach z geografii. Stwierdził że musiał zasnąć przy lekcjach i podniósł głowę, tym samym przewracając przybornik na długopisy stojący blisko niego.

Ziewnął przeciągle i wstał z krzesła obrotowego. Jak to on, potknął się o własne nogi, wstał z dywanu i stwierdził, że potrzebuje kawy. Dużo kawy.

Poszedł do kuchni i przygotował sobie wspomniany napój. Z kubkiem w ręce wrócił do swojego pokoju i odstawił naczynie na szafkę.

- Tikki, wiesz może czy Laura już aktywowała miraculum?

Odpowiedziała mu cisza.

- Tikki? Tikki! No gdzie jesteś?

Jako że te nawoływania nie dały żadnego efektu, postanowił przeszukać pomieszczenie. Ale kwami nigdzie nie było.

- Nie chcesz po dobroci, to okej. Tikki, kropkuj!

Ku jego zdziwieniu, nie zamienił się w odzianego w czerwono-czarny lateks bohatera. Odruchowo pomacał palcami swoje ucho, w którym powinny być oba kolczyki.

Ale ich tam nie było.

Zaczął panikować i snuć domysły, jak okrutną śmiercią zginie, gdy dowie się o tym Mistrzyni, od czasu do czasu popijając kawę. W końcu wyszedł na swój balkon; pomyślał że świeże powietrze go nieco otrzeźwi.

Oparł się o żelazną barierkę i wpatrywał się spokojnie w miejski krajobraz, dopóki jego uwagi nie przyciągnął turkusowy punkt, który skakał po dachach i najwyraźniej zbliżał się... Do niego?

Niby wiedział, że pod maską ukrywa się Laura Couffaine, ale wiedział, że dziewczyna nie może się dowiedzieć, że on wie. Dlatego też, gdy gitarzystka wskoczyła na jego balkon, cofnął się i zaczął grać przerażonego.

- Och, nie! Kim jesteś? - zapytał z patosem, bo był jednak kiepskim aktorem.

- To ja, Laura.

Już miał zacząć wypytywać o wszystko, gdy nagle uświadomił sobie, że tożsamość superbohatera powinna być tajemnicą, a ona po prostu wyjawia ją randomowemu kolesiowi! Musiał delikatnie wybadać teren.

- Aaaaa, to ty, Laura... Ale czy faktu że jest się bohaterem nie powinno się trzymać w, no wiesz, tajemnicy?

- Jakiej tajemnicy? - zapytała nieinteligentnie. - Nieważne, skąd wiesz że nie jestem na przykład zakumizowana? To jest podejrzane, Dupain-Cheng. Tłumacz się - ostrzegawczo dźgnęła go w klatkę piersiową palcem.

W pierwszym odruchu Marett chciał zacząć kolejną część swoich codziennych kłamstewek, ale z drugiej strony... On nie ma miraculum, a Couffaine może mu pomóc je odzyskać. Postanowił zdradzić przyjaciółce, jako pierwszej zdradzić swój sekret.

- Jestem Biedronem.

Spodziewał się niedowierzania, klasycznego ,,a nie mówiłam?" lub wyśmiania. Ale takiej reakcji nie przewidywał.

- A, okej. W sumie to jesteś nawet podobny do swojej bohaterskiej formy i nigdy nie widziałam was razem. Nieważne, to co tam mówiłeś o tożsamościach?

- A, tak. Nie możesz nikomu zdradzić, że to ty masz miraculum węża!

- Ups...

Granatowowłosy wziął głęboki oddech. Musiał się uspokoić, inaczej niechybnie nawrzeszczałby na nowicjuszkę.

- Ilu osobom? - zapytał tylko.

- Yyy... Lawrence'owi, Florze i Annie plus powiedziałam kim jestem przy grupie ciągle trzaskających zdjęcia japońskich turystów...? No i tobie. To bardzo źle?

- Aha. Okej. Już nikomu o tym nie mów, dobra?

- Okej, okej... - uniosła ręce w geście poddania się. - To jak mam się przedstawiać? Żmija? Anakonda? Kobra?

- Kobra brzmi spoko - stwierdził fiołkowooki.

-No to Kobra. Nara, muszę wracać na barkę!

W ekspresowym tempie zwiała z balkonu, a nastolatek zastanawiał się, jakim cudem Mistrzyni mogła dać miraculum takiej nieodpowiedzialnej osobie.

***

- I kto teraz jest lepszy, hm?

Rozmówca dziewczyny westchnął ciężko.

- Przyznaję, dałaś radę. Znosnie się spisałaś.

Dziewczyna była pewna, że po drugiej stronie słuchawki jej wspólnik uśmiecha się jak wcielenie najczystszego zła.

- Znośnie, Ptaszku? A ty zdobyłbyś miraculum Biedrona tak szybko? Ano nie, bo to ja ukradłam tamto, uśpiłam czujność tego frajera i zajumałam mu kolczyki.

- Teraz będziesz musiała mi je jakoś przekazać i to niepostrzeżenie. Jaki teraz masz plan, Einsteinie?

- Nie dam ci ich. Znowu użyje mojego nowego skarbu i wykradnę też naszyjnik Lisa. Zacznę tworzyć iluzje Biedrona żeby ludzie nie wierzyli prawdziwemu gdy będzie ich prosił o pomoc, pogrążę go zupełnie i dopiero po tym oddam Ci kolczyki. Wtedy ty użyjesz spinki Kameleona, zdobędziesz włosy kropkowatego idioty, przyjmiesz jego kształt, zdobędziesz pierścień Czarnej Kocicy i wszystko zrobione! - wytłumaczyła.

Usłyszała jak Nathan cicho klnie pod nosem. Chcąc nie chcąc musiał przyznać jej w tym racje; plan był genialny. Samo zdobycie przez nią zaginionej Spinki Kameleona to był wyczyn. Lepsza wspólniczka nie mogła mu się trafić.

- Wow. Naprawdę dobry plan. Już niedługo nasz cel się spełni, a ja będę mógł być z Gabrielą. Świetna perspektywa. Tylko jakoś zasabotuję proces ożywiania Emila i cyk! Jesteśmy genialni.

Dziewczyna zaśmiała się cicho, acz diabolicznie.

- Tak, jesteśmy.

*****

Zgadnijcie komu wróciła wena.

To przez to, że robiłam projekt o mojej genealogii i odkryłam że jedna z moich praprababci nazywała się Gabriela. To jest +100 do weny, serio.

Nevermind. Macie może teorię, pytania, coś?

A, zaczęłam już tworzyć jakiś epilog, czy coś w tym guście. Macie ode mnie spoilera, meh meh.

Kto to może być...

Do następnego, skarby ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro