Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Czarna Tępota, śniadanie i Titanic.

Perspektywa Maretta

Dotarliśmy w końcu na teren wesołego miasteczka. Gdy nasze stopy dotknęły gruntu, Adrienne nadal nie przestawała mnie trzymać! Kiedy ślub? Jakie powinniśmy mieć zwierzątko domowe?

- A-adrienne, możesz mnie już puścić... - upomniałem się niechętnie.

- Jasne! - odparła szybko i to zrobiła, trochę szkoda. - A teraz gdzie idziemy? - pisnęła.

- Może na miabelski dłyn? To jest na diabelski młyn? - język plątał mi się jak słuchawki w kieszeni.

- Chętnie.

Nie mam pojęcia jak, ani kiedy, ale nasze dłonie się o siebie otarły. Potem mój mały palec złapał za palec dziewczyny. A potem trzymaliśmy się za ręce, jak pełnoprawna para! Widziałem jej rumieńce i byłem pewien, że nie wyglądam lepiej.

Normalne zachowanie utrudniały też zaskoczone spojrzenia ludzi, zdziwionych najwyraźniej modelką w towarzystwie mszycożernego przerośniętego owada. Odważniejsi robili nam zdjęcia, a ja poczułem pewną ulgę, gdy zbliżyliśmy się do koła.

Już miałem prosić o bilety, gdy zauważyłem że jest tam Nina.

- O, hej Nina! - powitała ją moja towarzyszka. - To tu tak się spieszyłaś? Okej, ale co z biletami?

- Luz, luz, luz. Wszystkie atrakcje macie za darmo, ustaliłam to z mamą. Biletów też nie potrzebujecie. Miłej przejażdżki!

Podziękowaliśmy jej i wysiedliśmy do dwuosobowej kabiny. Po chwili poczuliśmy, jak unosimy się coraz wyżej i wyżej... Aż w końcu koło stanęło. Zza szyb było widać panoramę wieczornego Paryża. Cudowna rzecz.

- Piękny widok, co? - zagadnąłem ją.

- Piękny...

- A wiesz, kto jeszcze jest taki piękny, albo nawet bardziej?

Mina lekko jej zrzedła, a policzki pałały czerwienią. Po chwili jednak uniosła kącik ust w górę i spojrzała na mnie.

- Nie wiem, kto?

- Podpowiem ci: to... UWAŻAJ!

Co? W takim momencie, Pani Ciem!? Szybko złapałem dziewczynę i ewakuowałem nas z kabiny, która już leciała w dół. Na dodatek, stało się to przez rój wściekłych szarańczy!

Nie puszczając nastolatki, schowałem się za jakimś kominem i uprzednio prosząc ją o pozostanie na miejscu, wyjrzałem zza cegieł.

Na środku stała jakaś osoba, czyli zapewne dzisiejsza akuma. Czy Ćma nie może dać sobie dnia odpoczynku? Dziewczyna miała na sobie czarno-brązowy kombinezon, a do tego ręce i nogi oplecione jakimiś pędami roślin, może bluszczem... Twarz miała przesłoniętą czarną maską, rudawe włosy były spięte w wysoki kucyk, na szyi wisiał naszyjnik z lilią, a usta pomalowane zieloną szminką uśmiechały się szyderczo. Naokoło niej latały roje szarańczy, os, a po chodniku łaziły mszyce. Ble! Poza tym zauważyłem że kwiaty na rabatkach zwiędły. Pewnie tamtędy przeszła.

- Nazywam się Fané Plante! Biedron mnie odrzucił, więc teraz się zemszczę, niszcząc całą florę miasta! Jeżeli chodzi o faunę, to unicestwię ją później! No, chyba że Robal i Czarna Tępota oddadzą mi swoje miracula! - na ręce usiadła jej pojedyncza szarańcza, a ona nakryła ją dłonią. - Szkodniku, rośnij w moc!

Po tych słowach odłożyła robaka na chodnik i odsunęła się kilka kroków do tyłu. Rozległ się dziwny bulgot, a szarańcza urosła do rozmiarów konia pociągowego! Odleciała na skrzydłach wielkości materacy gimnastycznych w stronę wieży Eiffla.

Podjąłem decyzję o ewakuacji. Złapałem dziewczynę w stylu panny młodej i oddaliłem się w kierunku willi pani Agreste. Okno było otwarte, więc wskoczyłem do środka i odstawiłem Adrienne. Delikatnie chwyciłem ją za rękę i ucałowałem wierzch jej dłoni.

- Wybacz, że spotkanie musi się skończyć już teraz, ale muszę uratować miasto. Wpadnę do ciebie po ataku, dobra?

Kiwnęła głową, a ja ruszyłem na miejsce ataku. Schowałem się gdzieś i postanowiłem załatwić to szybko.

- Szczęśliwy Traf!

W ręce spadł mi mały kubeczek o specyficznym, azjatyckim kształcie. Już wiedziałem, co mam robić.

*

- Mistrzyni! Mistrzyni! Musi mi Mistrzyni pomóc! Szczęśliwy Traf mnie tu skierował, co mam robić? - pytałem kobietę niższą ode mnie o jakieś trzy głowy.

Ona podrapała się po brodzie, a Wayzz dyskutował o czymś z Tikki. W końcu odwróciła się i wcisnęła kilka guzików na gramofonie. Ze środka wyłoniła się dobrze mi znana szkatułka z miraculami. Chyba rozumiałem o co chodzi.

- Marett Dupain-Cheng, Biedronie, wybierz miraculum którego użyjesz do ocalenia miasta dzisiejszego dnia.

Przebiegłem wzrokiem po biżuterii. Grzebyk, naszyjnik i mnóstwo drobniejszych klejnotów. Po momencie poczułem w stopie, że powinienem wybrać właśnie to konkretne. Moje palce zacisnęły się delikatnie na bokach wisiorka przypominającego lisi ogon. Chwyciłem go, pożegnałem Mistrzynię i transformowałem się w jakimś zaułku.

Doskonale widziałem, kto będzie nowym posiadaczem naszyjnika Lisa. Z rozmów z Mistrzynią Fu dowiedziałem się że daje ono moc iluzji. Wpadłam do hotelu Le Grand Paris przez tylne drzwi i jak na moje biedronkowe szczęście przystało, od razu zauważyłem Alana. Postanowiłam go lekko przestraszyć.

Zakradłem się od tyłu i stuknąłem go w ramię. Ten nawet nie podskoczył, a jedynie odwrócił się w moją stronę z uśmiechem.

- Nawet włosy na karku mi nie stanęły. Musisz się nauczyć lepiej straszyć ludzi, hehe.

- Ale czemu się nie przestraszyłeś? - pytałem.

- Dorastam z trojgiem braci. Nieważne, czy coś się stało?

Odpowiedziałem twierdząco i wyciągnąłem go na zewnątrz. Podałem mu naszyjnik.

- Alanie Cesairè, oto miraculum Lisa dające moc iluzji. Użyjesz go w celu czynienia dobra, a po skończonej misji musisz mi je oddać, jasne?

- Tak! Zawsze chciałem to zrobić! - pisnął i założył naszyjnik, z którego wyleciało rude kwami.

- Hej Alan! Nazywam się Trixx i jestem kwami Lisa! Ooo, Biedron! Chyba już wszystko mu wytłumaczyłeś, co? Dodam tylko że twoja specjalna moc to Miraż, dzięki niej możesz stworzyć dowolną iluzję, a hasło do przemiany to ,,Trixx, do ataku!".

- Trixx, do ataku! - krzyknął, a małego liska wessało do biżuterii.

Po chwili był już przemieniony.

Chłopak ubrany był w pomarańczowo-czarno-biały kostium. Biała plama była umiejscowiona na klatce piersiowej i brzuchu, a czarne fragmenty kombinezonu opinały dłonie, przedramiona i odcinek nogi pod kolanem. Z okolicy końcówki kręgosłupa zwisał swobodnie płat materiału, mającego imitować kitę lisa. Na plecach miał zaczepiony biało-pomarańczowy flet, a spomiędzy włosów wystawała para lisich uszu. Same przydługie włosy przechodziły stopniowo z brązu przez rudy aż do bieli. Złotawe oczy spoglądały zza pomarańczowej maski z czarnym obramowaniem i plamkami w okolicy brwi. Na szyi chłopak miał wisiorek z lisim ogonem, teraz podzielonym na pięć segmentów.

Obrócił się wokół własnej osi niczym lisia królewna na balu.

- Wow, to jest cudowne! To co, lecimy powstrzymać rośliny!

Potwierdziłem jego przypuszczenia i wskoczyłem na dach, a Cesairè za mną. Pobiegliśmy tą górnolotną ścieżką aż na plac pod Luwrem, gdzie zauważyliśmy Czarną Kocicę która tłukła się z przerośniętą gąsienicą. Natychmiast skoczyłem jej pomóc i moim yo-yo odrzuciłem robala na drugi koniec skweru.

Po tym blondynka spojrzała na mnie i mulata. Zmarszczyła nos, zlustrowała go wzrokiem i ostrożnie się zbliżyła.

- Ej, kim jesteś?

- Jestem... Eee... Rudy Lis! Tak, Rudy Lis - stwierdził, a ja ucieszyłem się że wybrnął.

- Biedronie, czy to prawda? - była sceptyczna.

- Tak, spokojnie, ja dałem mu miraculum. Uwaga, za tobą!

Odepchnąłem ją delikatnie w stronę Rudego Lisa, a sam niefortunnie dałem się złapać gigantycznej mszycy. Tamci dwaj musieli osłonić się przed wielką szarańczą, więc ja tylko bezsilnie szamotałem się w szczypcach paskudy.

- Biedronie, zrób coś! - krzyczał złotooki.

- Nie mogę, złapała mnie mszyca!

- Proszę, jesteś biedronką, czy ty czasami nie jadasz mszyc na śniadanie?

Przewróciłem oczami i jeszcze raz szarpnąłem całym ciałem. O dziwo, to zadziałało i stałem już na chodniku, kręcąc bronią. Patrzyłem prowokacyjnie na szkodnika i już po chwili odesłałem go na sąsiednią ulicę.

W końcu na placu zostaliśmy tylko my trzej. Niestety nie na długo, bowiem za chwilę usłyszeliśmy głos Fané Plante niosący się po całym Paryżu.

- Zniszczyłam wszystkie rośliny, hahahaha! Teraz czas na ludzi i zwierzęta!

Nie było chwili do stracenia.

- Szczęśliwy Traf!

W ręce trzymałem teraz... Lianę? Czy nie dosyć już tych roślin na dziś? Rozejrzałam się. Flet, ręka Kocicy, liana, megafon leżący koło radiowozu... Wiem!

Wyjaśniłem im pokrótce plan i ruszyliśmy na poszukiwanie tajemniczej dziewczyny. Poprosiłem ich o rozpoczęcie pierwszej fazy planu.

- Kotaklizm!

Natomiast Lis zagrał na swoim magicznym instrumencie jedyną melodię, jaką umiał – czołówkę Titanica [konkretne wykonanie w mediach]. Po kilku dźwiękach krzyknął ,,Miraż!" i wycelował fletem w opustoszałą rabatę kwiatową, a tam pojawiły się cudowne róże, narcyzy i lilie. Zeskoczyłem w pobliże tej iluzji i przyłożyłem megafon do ust.

- Roślinna Paskudo, mamy jeszcze jedną piękną ostoję kwiatów! Tej nie zniszczysz na pewno, a jeśli nawet to oddam ci moje kolczyki, co ty na to?

Na efekty nie musiałem za długo czekać. Już po około minucie pojawiła się z drugiej strony skrzyżowania otoczona robalami. Pewnie się uśmiechnąłem i karykaturalnym gestem odsunąłem się, dając jej pole do ,,popisu". Ona zarzuciła włosami, kazała szkodnikom zostać na miejscu i oparła dłonie na biodrach.

Niczym modelka przespacerowała obok ,,kwiatów" i obejrzała się za siebie. Zirytowana przeszła jeszcze raz i jeszcze raz. I jeszcze jeden raz. Tupnęła nogą i stanęła tuż przy krawędzi klombu. Pochyliła się i spróbowała dotknąć lilii, ale one rozpłynęły się w powietrzu.

Kocica dobrze wykorzystała moment jej dekoncentracji. Unieruchomiła ją za pomocą liany i jednym szybkim ruchem zerwała jej z szyi wisiorek, niszcząc go w dłoni z której emanowała niszczycielska energia.

- Pora wypędzić złe moce! - złapałem odlatującego pasożyta. - Pa pa, mały motylku!

Z mojego yo-yo wyleciał śnieżnobiały robaczek, a ja podrzuciłem lianę. Wszystko wróciło do normy, zakumizowana także.

- Zajmij się nią Kocico, ok? Ja muszę odprowadzić Liska Chytruska.

- Ja-jasne!

Oddaliła się w kierunku rudowłosej, a my ruszyliśmy pod hotel ojca Claudè'a. Ukryliśmy się w ciemnej uliczce, a po chwili przemiana nastolatka zniknęła. On sam bez słowa sprzeciwu oddał mi miraculum i uśmiechnął się niczym dziesięciolatek, który wygrał mecz w Fortnite.

- To było ekstra! Czy mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić?

- Przynieś szybko jakieś ciastka, jeżeli możesz.

Nawet jeżeli ta prośba go zdziwiła, po mniej niż pół minucie dał mi wspomniany smakołyk i odszedł. Ja natomiast ukryłem się i nakarmiłem Tikki. Po chwili znów się transformowałem i wyruszyłem na spotkanie z Adrienne.

***

Narrator

Chłopak zdezorientowany rozejrzał się po apartamencie. W końcu zauważył drzwi do łazienki i delikatnie w nie zapukał.

- Adrienne?

- Tak? Biedron?

- Tak, chcę się tylko upewnić czy wszystko ok...

- Wszystko dobrze, dziękuję za ten wieczór... - nuta rozżalenia brzmiała w jej głosie.

- Ach... No to cześć...

Jednak nie odszedł. Przyłożył dłoń do dębowych drzwi i oparł o nie czoło, na sekundę lub pięć zatapiając się we własnych myślach. Dlaczego?

Po chwili odszedł od wejścia do łazienki i wyskoczył przez okno, zarzucając yo-yo na gargulca ze szczytu katedry Notre-Dame. Po drugiej stronie ściany Czarna Kocica powoli osunęła się na podłogę i się detransformowała. Nie mogła tego pojąć.

A kilka pięter niżej pewna blondynka smutnym wzrokiem patrzyła na mężczyznę zamkniętego w szklanej kopułę...

- Już niedługo, Emil... Nie martw się... Mój Pawiku.

I położyła na szkle białą różę.

*****

Nie ma to jak przekręcać niektóre części serialu i jeszcze rozwalać chronologię, hehe. Spokojnie, teraz przejdziemy do ciekawszych rozdziałów 😏.

Gabriela ma lekką miłosną depresję, Adrienne też, Marett też, tylko Alan jeszcze się trzyma.

Kto nie płakał na końcówce sezonu i początku Queen Wasp ten Lilka! Wiem że bardzo aktualne informacje, ale dopiero teraz obejrzałam i no... Jestem w rozsypce a to odbija się na rozdziałach.

Dzięki ci kakokina777 za akumę, kocham cię (jak przyjaciółkę :P).


Do następnego :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro