Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Ship, ojciec i biolchem.

Perspektywa Niny

Skarbek❤😚:
Mam to!

A jednak! Wiedziałam że jeżeli szukam profesjonalnego stalkera, to powinnam zagadać do mojego chłopaka. No cóż, w sumie to moja kobieca intuicja mnie jeszcze nie zawiodła. Szybko mu odpisałam.

Ty:
I co!?
Ty:
Lubi kogoś innego czy możemy uszczęśliwić Adrienne?
Ty:
Kotku, jesteś po prostu świetny!
Ty:
Nie wierzę, że zrobiłeś to w tak krótkim czasie, wow!
Ty:
Ale czekaj, w sumie to muszę ci pozwolić dojść do słowa, hm?
Ty:
Okej, mów.
Ty:
Już skończyłam pisać.
Ty:
Teraz już na serio
Ty:
Gadaj

Skarbek❤😚:
Dzięki
Skarbek❤😚:
A więc Biedron lubi Drienne. Ale tak lubi lubi 😏

Ty:
*fANgiRl ScrEAmS*
Ty:
Yesssss!
Ty:
Już mam nazwę dla tego shipu *-* ,,Adriennon" albo ,,Biedrenne"

Skarbek❤😚:
Nigdy nie zrozumiem kobiet...
Skarbek❤😚:
Niepokojąco by było, gdybyś już wymyśliła imiona dla ich dzieci.

Ty:
Będą się nazywały Louis, Emma i Hugo!
Ty:
Albo Louise, Eddie i Hanna!
Ty:
Ewentualnie Valeria, Charles, Ginny, Fred, Jacqueline albo Arthur! W ostateczności Katy, Anne-Marie albo Antoine. Och! Albo Matthew!

Skarbek❤😚:
...
Skarbek❤😚:
Czemu...?

Ty:
Valeria bo tak, Charles bo to szlachetne imię, Ginny bo Weasleyowie, Fred tak jak Ginny, Jacqueline bo pasuje do ich imion, Arthur bo król Artur, Katy ponieważ fajnie brzmi, Anne-Marie tak jak jej ulubiona wokalistka, Antoine bo Antoine Lavoisier, Matthew bo mam do tego imienia sentyment.
Ty:
A te 6 pierwszych to różne warianty jej wymarzonego imienia dla dziecka/dzieci.

Skarbek❤😚:
Kochanie?
Skarbek❤😚:
Wiem że jesteś podekscytowana, ale czy ty się dobrze czujesz?

Ty:
Ależ oczywiście!
Ty:
A w podróż poślubną wybiorą się na Malediwy <3

Skarbek❤😚:
Ok, zaczynam naprawdę bać się z tobą pisać na jednym chacie
Skarbek❤😚:
Dokończymy tą rozmowę jutro, zaatakowała akuma i lecę to kamerować!
Skarbek❤😚:
Pa 😘

Ty:
Cześć 😘

***

Perspektywa Maretta

- BIEDRONIE, UWAŻAJ!

Gdy tylko usłyszałem krzyk Kocicy, odskoczyłem na bok. I całe szczęście, bo w miejscu gdzie przed chwilą stałem znajdował się teraz nasz obecny przeciwnik.

Oubliex, jak kazał do siebie mówić, był chłopakiem niewiele ode mnie starszym. Ubrany był w biały kombinezon, tego koloru maskę a w ręku trzymał czarną książeczkę i przyczepiony do niej fioletowy długopis. Włosy miał jasnoszare, oczy jakby bez tęczówek i źrenic, cerę chorobliwie bladą, a usta wygięte w grymasie smutku. Ogółem mówiąc, cały sprawiał wrażenie definicji wewnętrznej pustki i obojętności względem absolutnie wszystkich i wszystkiego.

Kątem oka spostrzegłem Alana kryjącego się za jakimś granatowym Citroenem. Kiwnąłem na niego ręką aby uciekał, ale on tylko pisnął cicho do mikrofonu w telefonie (on nagrywał tą akcję!?) ,,OMG, BIEDRON MI MACHA!".

Na moje i jego nieszczęście Oubliex to zauważył. Kliknął długopisem i zapisał coś na kartach czarnego notesu. Wypowiedział przy tym na głos imię i nazwisko mojego przyjaciela.

Po tym chwycił za kartkę i bezpardonowo ją wyrwał. Oczy Cesairè straciły wszystkie kolory, a on upuścił telefon i rozejrzał się nieprzytomnie.

- Alan? - spytałem prawie bezgłośnie.

- Gdzie... I kim ja jestem?

A więc jego bronią było wymazywanie ludziom wspomnień! Nie lubię chwalić wrogów, ale Pani Ciem nareszcie powołała do życia jakąś sensowną akumę! Rudowłosy tymczasem przetarł okulary skrawkiem koszuli i odszedł gdzieś w kierunku Luwru, powłócząc tępo nogami.

Nie miałem chyba innego wyboru.

- Szczęśliwy Traf! - krzyknąłem.

W moje wyciągnięte ręce wpadła mała, guma do żucia w kulce, zawinięta w czerwony papierek obowiązkowo z czarnymi kropkami na nim. Serio, Szczęśliwy Trafie? Guma? Serio?

Rozglądałem się po okolicy, próbując wpaść na jakikolwiek sensowny pomysł. Czarna Kocica tymczasem zaatakowała Oubliexa swoim kijem, dając mi czas na pomyślenie.

Dachówka, kicikij, Oubliex, guma... Już mam! Odciągnąłem moją partnerkę od przeciwnika i pokrótce wyjaśniłem jej plan.

- Ej, Oubliex! A może mnie pozbawisz pamięci, co?

On tylko uśmiechnął się i zaczął pisać, a ja wycelowałem, rzuciłem gumą w dach, a ona odbiła się od niego i leciała teraz prosto na nas.

Blondynka przygotowała swoją broń i teraz, używając jej jak kija baseballowego odbiła cukierka w stronę białookiego. Antagonista już miał wymówić mój bohaterski pseudonim, gdy nasz ,,pocisk" wleciał mu do buzi.

Kaszlnął, zamknął usta i już nie mógł ich otworzyć! Wykorzystując chwilę jego nieuwagi podbiegłem i wyrwawszy mu notesik, rzuciłem go zielonookiej.

Ta rozdarła go na pół, a z wnętrza wyleciała oczywiście mała akuma. Złapałem ją do mojego yo-yo, a papierek po balonówce zgniotłem w kulkę i podrzuciłem w górę.

- Niezwykły Biedron!

Wszystko zaczęło wracać do normalności, a chłopaka otoczyła gęsto tajemnicza fioletowo-czarna mgła. Po momencie wyłonił się z niej młody student o zagubionym spojrzeniu.

Moje jakże męskie kolczyki wydały z siebie pierwszy z pięciu ostrzegawczych dźwięków. Pożegnałem się szybko z posiadaczką miraculum Czarnego Kota i poprosiłem ją o zajęcie się tym biedakiem.

Dziewczyna pomachała mi ręką na pożegnanie, czerwieniąc się przy tym jak pomidor z kocimi uszami, a ja odwzajemniłem gest, zarzuciłem yo-yo na najbliższą kamienicę i ewakuowałem się do domu.

***

Perspektywa Adrienne

Granatowowłosy (i, mam nadzieję, przyszły ojciec moich dzieci!) wskoczył na budynek i uciekł zapewne do domu. Uśmiechnęłam się i podeszłam do ofiary akumy.

Był to około osiemnastoletni chłopak, o brązowych włosach i czysto oliwkowych oczach, uważnie patrzących na otoczenie. Miał ciemniejszą, prawie śródziemnomorską karnację. W ręku kurczowo ściskał pióro wieczne i spoglądał na notes przywrócony do pierwotnej wersji, który trzymałam w dłoni.

Podeszłam do niego i wręczyłam mu jego własność.

- Dziękuję. Przepraszam, wiesz może co się ze mną stało?

- Zostałeś opętany przez akumę, ... Właśnie, jak ci na imię? - zapytałam go.

- Lawrence. Miło mi cię poznać, Czarna Kocico.

- Mi też, Lawrence. Wiesz może, przez co dostałeś się we władanie Pani Ciem?

- Niestety. No więc... Jest taka dziewczyna... - wyraźnie się plątał. - No i ja chciałem zaprosić ją na randkę i najpierw spytałem się o zdanie mojego kolegi z internatu... To biolchem, a ja jestem humanistą więc, no... - odchrząknął cicho. - Tylko mnie wyśmiał i powiedział że, cytuję, ,,ta dziunia pewnie zapomni o tobie po pierwszej randce, nędzny romantyku". Koniec cytatu.

Zrobiło mi się go szczerze żal. Nie myślałam że miłość może aż tak ranić (było słychać tych tambler cytatów głoszonych przez lokalne dwunastolatki). Położyłam moją dłoń na jego ramieniu i obdarzyłam go najbardziej współczującym spojrzeniem, na jakie było mnie stać.

- To rzeczywiście smutne, Lawrence. Wiesz, ja też doświadczyłam takiego... Ekhm... Rozczarowania w ostatnim czasie. Naprawdę mi przykro z tego powodu, ale powinieneś nie zwracać uwagi na tego biolchema. To okrutne z jego strony, tak podkopywać czyjąś samoocenę...

Uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością, a ja to odwzajemniłam. Zbliżyłam się do niego i objęłam delikatnie, tak po przyjacielsku.

Wydawał się zadowolony z tego małego gestu, ale po chwili odsunęłam się od niego. Nurtowała mnie jeszcze jedna myśl.

- Właśnie, czy twój obiekt westchnień wogóle zwraca na ciebie uwagę? - jeżeli go ignoruje, to przysięgam, nieco się zdenerwuję.

- Nie za bardzo. Ale spokojnie, ona pewnie nawet nie wie o moim istnieniu, uczuciu, jest spoza mojej ligi i jest młodsza ode mnie. Może kiedyś mi się uda - rzekł beznamiętnie. - Może.

- Aha... A może ja ci w tym pomogę? Powiedz tylko, kto to. Nikomu nie zdradzę, obiecuję i przysięgam.

Brunet wziął głęboki wdech. Widać było gołym okiem, że prowadzi teraz złożony konflikt wewnętrzny.

- To... To Adrienne Agreste. Błagam, nie śmiej się... - dodał, widząc mój uśmiech.

- Mogę ci podac, jak znaleźć ją na Facebooku. Oryginalne konto wyróżnia się profilowym z jej twarzą w masce Biedrona, miała to kiedyś na sesji. No, ja spadam! Powodzenia z Adrienne!

- Dzięki! - odkrzyknął, a ja oddaliłam się w kierunku mojej willi.

***

Nie byłam do końca pewna, czy to spotkanie z Lawrencem to dobry pomysł. No bo w końcu moje serce należy do pewnego robaka, a ja po prostu nie chciałam sprawić biedakowi przykrości...

Ale czy jeżeli niepotrzebnie robię mu nadzieję, to czy to czyni ze mnie złą osobę? A Biedron na pewno już kogoś ma, jest przecież taki mądry, kreatywny, sympatyczny...

Raz kozie (lub kocicy) śmierć! Umówię się z nim, może poznamy się bliżej... Ale w razie co to przecież Biedron... Argh! Za dużo myślę. Po prostu poczekam na rozwój wydarzeń.

Mój smartfon zawibrował delikatnie, wydając z siebie irytujący odgłos oznajmiający kolejną wiadomość na Messengerze. Odblokowałam go, weszłam w aplikację i spojrzałam, kto też do mnie napisał.

Lawrence Rossi:
Cześć Adrienne. Pewnie mnie nie kojarzysz, ale chciałbym się z tobą umówić na spotkanie.
Lawrence Rossi:
Jakby co, to jestem 18-letnim Włochem i studiuję filologię francuską na Sorbonie. Będzie mi bardzo miło, jeżeli się zgodzisz.

Ty:
O, hej Lawrence. Jasne, czemu by nie.

Lawrence Rossi:
Nie mogę uwierzyć, że nie byłaś sceptyczna lub podejrzliwa... Zupełnie, jakbyś mnie znała lub spodziewała się tej wiadomości, haha

Ty:
Czarna Kocica mi zdradziła, że będziesz chciał się ze mną skontaktować. Ale nic więcej nie powiedziała :c

Plagg zajrzał mi przez ramię na tę wymianę wiadomości i zaśmiał się w głos.

- Hahaha, Adrienne! Powiedziałaś to sama sobie? I lecisz na dwa fronty? Jak bohaterki tych hiszpańskich czy brazylijskich telenoweli, co mają czterech chłopaków na raz! Ty masz dwóch, ale wkrótce się rozkręcisz, hahaha!

Moją twarz można było teraz spokojnie porównać do dojrzałego buraka, tylko jeszcze bardziej czerwonego.

- W-wcale nie!

- Wcale ta-ak... - mruknął śpiewnie. - Jeszcze dołącz do tego Maretta i Claudè'a i będzie słoneczko, hahaha!

Patrzyłam na moje kwami, starając się zgłębić tajemną sztukę mordowania wzrokiem. Ale chyba mi coś nie wyszło, nadal się tam unosił i ze mnie śmiał.

Przewróciłam oczami i wróciłam do pisania z chłopakiem.

Lawrence Rossi:
To może pod wieżą Eiffla, jutro o 15:30?

Ty:
Jasne :D
Ty:
Już nie mogę się doczekać

Lawrence Rossi:
Ok, to jesteśmy umówieni
Lawrence Rossi:
Do jutra ^^

Ty:
Cześć, do jutra ^^

- Uuuuuuu, czyżby miało do czegoś dojść? - zapytał Plagg.

- Tak, pewnie. Do obcięcia ci dziennej dawki camemberta - obdarzyłam go złośliwym uśmieszkiem.

Wyraz twarzy małego kota natychmiastowo się zmienił, z rozbawionego na przerażony.

- Ja tylko tak żartuję, Ad... Wiem, że jak na razie jesteście tylko przyjaciółmi, nie lecisz na dwa fronty, jesteś miła, rozsądna i o mnie dobrze dbasz...

- Sorki Plagg, jesteś dla mnie tylko przyjacielem.

- A przyjaciele dają sobie camembert, co? Adrienne, proszę, nie rób mi tego! - złożył łapki jak do modlitwy i spojrzał na mnie spojrzeniem zagubionego kociaka.

- Tak, jasne. A teraz siedź cicho, będę się uczyć słówek na chiński.

*****

Też was kocham.

Btw, dzisiaj (21.10) mam urodziny! Oczekuję życzeń, czerwonych rurek i miłości.

Pomysł na akumę podsunęła mi kakokina777

Pytania? Teorie? Groźby zadźgania widłami?

Do nexta :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro