Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Azjatyckie zadupie, ułomny kijek i Pani Mniem.

Narrator

Dawno, dawno temu w pewnej komórce pod schodami na Privet Drive 4... Czekajcie, pomyliłam tekst... Okej, mam już właściwy, zacznijmy od nowa!

Nie do końca dawno temu, w tajemnym pokoju na zapełnionym pajęczynami oraz kolonią ciem stryszku, rezydowała pewna groźna osobistość. Miała wręcz niezdrową obsesję na punkcie magicznych kamieni i trzymała u siebie te tysiące nocnych motyli, zupełnie nie wiadomo po co.

Była przepełniona żądzą mocy potrzebnej do odzyskania swojego męża - Emila Agreste. Zaginął on ponad rok temu w niewyjaśnionych okolicznościach, a zostawił po sobie wielką pustkę w sercach żony i córki.

Gabriela bardzo za nim tęskniła i zapragnęła, aby wrócił z powrotem do domu. W tym celu wyprawiła się do Tybetu, mrocznego zadupia w Azji, aby zdobyć zaginione miraculum Motyla, o którym wiedziała dosłownie wszystko.

Szczęśliwym trafem, udało jej się zdobyć także inny magiczny artefakt. Było to miraculum Pawia, które ponoć dawało moce podobne do Motyla, lecz ona schowała je do sejfu i postanowiła posługiwać się tylko tym zdolnym do kreowania superbohaterów. Albo superzłoczyńców...

Zabrała oba i wróciła do swojej willi w Paryżu. Teraz, gdy stała u siebie w tajnym pomieszczeniu, wpięła je w materiał bawełnianej białej koszuli. Przed oczami natychmiast zalśniła jej fioletowa kula światła, z której po chwili wyłoniło się małe stworzonko w kolorze tajemniczego światła.

Miało nieproporcjonalnie dużą główkę i lawendowe oczy, a samo było nie większe niż kobieca dłoń. Na czole, z którego wystawała para czułek, widniała ciemniejsza od reszty ciałka spirala, a na plecach istotka miala parę skrzydełek, do złudzenia przypominające te motyle.

Nieśmiertelny poker face kobiety zmienił się powoli w (w jej mniemaniu) kpiący uśmiech (który notabene upodabniał ją do osoby z paskudnym przypadkiem paraliżu twarzy). Fioletowe coś wzdrygnęło się lekko, najwyraźniej przerażone lub zniesmaczone tym ułomnym grymasem.

- Em, witam... - odezwało się niepewnie. - Nazywam się Nooroo i jestem kwami Motyla. Ta broszka to miraculum Motyla, ściśle powiązany ze mną magiczny amulet. Miraculum pozwoli ci na dawanie ludziom supermocy i tworzenia własnych bohaterów. Powtarzam, własnych. Nie zrzynamy z DC ani Marvela, ok?

Pani Agreste tylko wywróciła zimnymi błękitnymi oczami.

- No fajnie, fajnie... Ale jak, u diabła, ja mam się przemienić?

- Musisz powiedzieć tak z entuzjazmem, no wiesz, ,,Daj mi motyle skrzydła!". Ale nigdy nie przemieniaj się przez formułkę ,,Daj mi mroczne skrzydła!". Będziesz mieć większą kontrolę nad akumami, ale stracisz unikalną moc i mrok opanuje twą duszę...

- I o to mi chodziło! Nooroo, daj mi mroczne skrzydła!

Kwami bezskutecznie próbowało nie wlecieć do biżuterii, szurając łapkami po zimnej podłodze. W końcu jednak kryształ wygrał i Nooroo został wciągnięty do magicznego ametystu.

Gabriela poczuła jak jej ciało pokrywa lateksowy kostium, a przy boku pojawia się ułomny kijek z kamieniem na czubku. Na strój składała się fioletowa marynarka i spodnie, czarne naramienniki, buty oraz pasek (niestety nie od Gucci, jakie zwykła nosić), a do tego jeszcze czarne rękawiczki sięgające do łokcia. Prawie pół twarzy miała zakryte przez srebrną maskę, a jej platynowe blond włosy były spięte w luźną kitkę przyozdobioną drobnymi perełkami.

Okręciła się wokół własnej osi, niczym jej córka na pokazach mody. Czuła się tak... Tak prestiżowo, a zarazem mocarnie. Jak połączenie Kung Fu Pandy i lorda Kruszwila. Ćmy, nie wiadomo czemu, zbliżyły się do niej i zaczęły zataczać kręgi. Kobieta ponownie uśmiechnęła się maniakalnie.

- Od tego momentu świat pozna mnie jako... E, no właśnie... Jak ja się powinnam nazywać?

Następne dziesięć minut spędziła, dumając nad swoim pseudonimem. Wymyśliła już ,,Lady Butterfly", ,,Władczyni Ciem", albo ,,Motylopodobna kobieta-superzłoczyńca atakująca Paryż supermocami pozyskanymi od podejrzanej magicznej broszki". To ostatnie było w jej opinii najbardziej kreatywne.

Ale w końcu zdecydowała się na ,,Pani Ciem". Fajnie brzmiało i wogóle... Postanowiła dokończyć swoją epicką kwestię.

- Od teraz świat pozna mnie jako Panią Ciem! Buahahaha! - zarechotała, niczym żaba zamieniona w motylka.

Po momencie wydawania odgłosów podobnych do hieny zorientowała się, że to chyba czas zacząć podłe knowania. Skoncentrowała się i udało jej się wyczuć całe mnóstwo negatywnych emocji paryżan.

Ale teraz musiała wybrać jedną osobę do zakumizowania. I znowu dylemat. Ciężkie jest życie kobiety pozorującej na francuskiego Jokera, eh.

Po eliminacji kilkunastu z nich, zostały jej trzy opcje. Tipsolina (kosmetyczka nie miała w ofercie tych dziesięciocentymetrowych), Kamienna Dusza (złamane serce) i Yaoista (gejowski ship nie stał się canonem).

Ostatecznie zdecydowała się na to środkowe. Ofiarą miała stać się niejaka Ivanna Bruèl, skrycie zakochana w Michaelu Haphrèle nieśmiała punkówa. Wyciągnęła przed siebie dłoń, na której przysiadł biały jak śnieg owad.

Zakryła go drugą ręką i po chwili wypuściła go. Ale robaczek już nie był taki sam. Był czarny, z fioletowymi detalami na krańcach skrzydeł. Trzepocząc nimi, wyleciał przez okno i zmierzał prosto do Ivanny.

***

Dziewczyna z blond ombre siedziała w szatni. Jej grafitowe oczy były już całkiem przesiąknięte łzami. A może jednak to nie był dobry pomysł wykonywać ten wiersz dla Michaela przy akompaniamencie The Immigrant Song Leda Zeppelina...

Ale przecież ta piosenka bardzo jej się podobała, szczególnie linijka ,,For peace and trust can win the day despite all your losing". W sumie, chłopak mógł tego nie usłyszeć, bo uciekł już po pierwszym ,,AAAAaaaaAaHhh!''.

Nagle zauważała małego motylka, zmierzającego wyraźnie ku niej. Jako że panicznie bała się owadów, zaczęła machać kartką z tekstem swojego wiersza, aby go odpędzić.

Jednak, gdy trafiła czarne stworzenie papierem, ono... Wsiąkło w niego!? Przed jej twarzą pojawił się kontur jaskraworóżowej, niepasującej do czarnej bluzki, maski.

Lecz nie to zaniepokoiło ją najbardziej. W głowie zaczęła słyszeć głosy!

- Witaj Kamienna Duszo. Ja jestem Pani Ciem...

- Ale że Pani Mnie? - zdziwiła się nastolatka.

- Nie Pani Cię, tylko Pani Ciem! - Gabriela zaczęła się frustrować.

- No rozumiem że Pani Mniem!

Dłoń pani Agreste uderzyła z impetem w jej czoło. Ta dzisiejsza młodzież nie może mieć więcej niż trzy punkty IQ!

- Eh, nieważne. Dam ci niepowtarzalną moc, dzięki której będziesz mogła zdobyć serce Michaela. Ale najpierw będziesz musiała przynieść mi Kolczyki Biedronki i Pierścień Czarnego Kota. Zgadzasz się na to, Kamienna Duszo?

Bruèl uśmiechnęła się pod nosem.

- Tak, Pani Mniem.

- Ciem... - dopowiedziała zrezygnowana blondynka.

Piętnastolatkę owionęła tajemnicza fioletowa mgła. Na moment cała w niej zniknęła, a po chwili wyłoniła się stamtąd całkiem inna istota...

***

Perspektywa Maretta

Byłem właśnie z Alanem w bibliotece. Przed chwilą zapoznałem go z Niną, znajomą DJ'ką i wygląda na to że dobrze się rozumieją. Aktualnie, powtarzałem układ okresowy pierwiastków, a Cesairè sprawdzał aktualności na Twitterze.

Przy stoliku obok siedzieli Ross i Julian, moi kumple z klasy. Nigdy nie widziałem bardziej różniącej się od siebie pary przyjaciół.

Ross Lavillant jest blondynem o modnie ostrzyżonych włosach i wielkich niebieskich oczach. Zawsze ubiera się na biało, jest niepoprawnym optymistą i ostatnio sekretnie crushuje księżniczkę Allie z pewnego dalekiego kraju. To bardzo gadatliwy chłopak, który na ogół przyjaźni się że wszystkimi. No, może oprócz Claudè'a.

Natomiast Julian Couffaine to zupełnie inny typ. Ma czarne włosy z fioletowymi końcówkami sięgające prawie do ramion, które zasłaniają jedno z jego oczu. Zawsze nosi czarne gotyckie ciuchy i czerwone soczewki kontaktowe, snuje wizje najczarniejszej przyszłości i w przeciwieństwie do Rossa, jest bardzo małomówny.

W tej chwili stalkowali profil crusha Rossa na Instagramie (@princess-allie_official-acconaut). Uśmiechnąłem się do siebie, ich przyjaźń była bardzo trwała. Mam nadzieję że ja i Alan też kiedyś będziemy się tak kolegować.

Wróciłem do jakże pasjonującego czytania o potasie i tlenku siarki (IV). Nie zdążyłem nawet dotrzeć do wartościowości poszczególnych pierwiastków, a już coś innego odwróciło moją uwagę od chemii.

Była to nasza bibliotekarka, nieco zwariowana starsza pani zawsze czytająca dzieła Erica Emanuela Schmidta i Karola Dickensa. Tym co najbardziej skupiało na sobie wzrok w jej postaci, to okulary o grubych szkłach wyraźnie powiększające piwne oczy.

A przykuła mój wzrok, bo przed chwilą przebiegła tuż obok nas z rękami w górze, krzycząc ,,APOKALIPSA! KAMIENIE WYSZŁY NA ULICE!". Nie rozumiałem wstawki o kamieniach, ale postanowiłem to sprawdzić.

Podbiegłem do monitoru telewizora, na którym aktualnie podawane były wiadomości. Pani Forrei miała rację! Na pasku wyraźnie było widać słowa ,,Kamienny potwór zaatakował Paryż!", a nad tym był widoczny obraz na żywo.

Po Polach Elizejskich hasał wielki kamienny stwór, krzycząc coś o Michaelu i kamiennych duszach. Chwila, chwila... Michael? O nie! Nie wiem jak, ale to Ivanna musiała stać się tym czymś!

Jak na zawołanie, do pomieszczenia wbiegł pan Carl Bustier - nasz wychowawca i nauczyciel języka francuskiego.

- Uwaga uczniowie! Ze względu na niezwykłe okoliczności tego ataku potwora na miasto, zostajecie tymczasowo zwolnieni z lekcji - po bibliotece przetoczył się pomruk aprobaty i zadowolenia. - A teraz zabierzcie swoje rzeczy i wracajcie ostrożnie do domów, hop hop!

Wszyscy zaczęli pakować swoje książki do toreb i opuszczać szkołę w małych grupach. Ja akurat wracałem sam, ponieważ jako jedyny szedłem w stronę naszej piekarni. Ale z drugiej strony, miałem najbliżej do domu.

Wpadłem do budynku, wyjaśniłem wszystko rodzicom (przy okazji biorąc sobie kilka ciastek, jedzenie musi być) i poszedłem na górę. Rzuciłem plecakiem w kąt pokoju, walnąłem się na łóżko i odpaliłem telewizor.

Zacząłem przeglądać kanały. Wiadomości - amerykańscy naukowcy odkryli że sen korzystnie wpływa na inteligencję. National Geographic - cykl o zagadkach kosmosu. HBO GO - serial o tej Hani, co nagrała trzynaście kaset.

Tfu, jak zwykle nic ciekawego. A babcia powtarza ,,Tera to w tyj telewizyji some banialuki, ni ma co". Miała rację, przyznaję szczerze.

Przesiadłem się na krzesło i wyciągnąłem mój szkicownik. Teraz przede mną najtrudniejsza część tworzenia - znalezienie pustej strony.

Karykatura facetki od fizyki, projekt ramoneski, wzory na matematykę... Ogółem, było tam dosłownie wszystko. W końcu udało mi się odnaleźć skrawek pustej przestrzeni (na dole strony był wzór węglanu wapnia, ale to nic).

Sięgnąłem do przybornika po ołówek z Ikei (które posiadałem w hurtowych ilościach), ale moją uwagę przykuło coś jeszcze. Było to małe sześciokątne pudełko, czarne z czerwonymi wzorkami na wierzchu.

Nie wiem co mną kierowało, ale bez wahania otworzyłem pojemniczek. Och, a co my tu mamy? Jakieś kolczyki? Nawet ładne, czarne.

I nawet dziurki w uchu mam, zrobiliśmy sobie kiedyś z Julianem. Mama zrobiła mi awanturę z tego powodu, ale tata udobruchał ją twierdząc że ,,jego ucho, jego sprawa". Sięgnąłem po biżuterię, aby ją przymierzyć.

Jednak gdy moje palce jej dotknęły, w całym pokoju rozbłysło oślepiające czerwone światło. Po chwili zgasło i pojawił się tam jakiś... Czerwony wielki robak!?

O cholera.

*****

Powracam do żywych, yay

Ogólnie znikłam bo siedziałam w Górach Stołowych (pozdro dla wszystkich mieszkających blisko❤) i umierałam przez przeziębienie.

Plus, módlcie się za mnie, bo WOS to chyba dzieło samego szatana, meh.

Pa pa, idę jeść wafle ryżowe.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro