Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Pomelo, chińskie ciacho i Król Lew.

Perspektywa Adrienne

- Świetnie sobie poradziłaś, moja droga. Kolejny raz ocaliliście Paryż.

Mistrzyni Fu właśnie chowała szkatułkę z miraculami do schowka w kształcie gramofonu. Uśmiechnęłam się zadowolona. Poczułam ciepło w okolicy serca, jeszcze nigdy nie zareagowałam tak na pochwałę...

Ale w sumie to co innego być chwalonym przez Wielką Mistrzynię, która dała ci magiczny kryształ, a jakiś randomowych gości z ulicy...

- Dziękuję, Mistrzyni. Właśnie, a co to był za chłopak w kostiumie byka? Jakiś nowy złoczyńca? Czy Mistrzyni coś o nim wie? - zasypałam wręcz kobietę pytaniami.

- Ależ oczywiście, moje dziecko! Sama wybrałam kandydata na Byka i mogę was zapewnić o jego czystych intencjach.

- Uff, ulżyło mi... - nie dane było mi dokończyć, bo usłyszałam powiadomienie o nadchodzącym niedługo treningu szermierki. - Muszę Mistrzynię przeprosić, mam trening i wogóle...

- Jasne, leć. Powodzenia! - uśmiechnęła się życzliwie.

Podniosłam się i ruszyłam w stronę drzwi, gdy one nagle otworzyły się. Niezbyt gwałtownie, ale jednak spotkały się z moim czołem. Syknęłam z bólu i wyjrzałam zza brzozowego skrzydła, aby zobaczyć kto przybił mi piątkę z czołem.

Oh, cholera.

To był Marett. Marett Dupain-Cheng.

Od razu się zarumieniłam, tak samo jak on. Kątem oka zauważyłam dwie rzeczy; jakby coś czerwonego za granatowowłosym (chyba mi się przewidziało) i Mistrzynię Fu z perfidnym lenny facem malującym się na twarzy.

- O, Ad-drienne? C-co tu robisz? - zapytał.

- Em, no... - starałam się wymyślić sensowne wytłumaczenie. - Ja zażywam tu aromaterapii prowadzonej tradycyjnymi metodami wschodnimi bo muszę leczyć alergię na orzeszki ziemne! A t-ty?

- Ja!? - niemal krzyknął i po tym podrapał się po karku. - Ja... Ten, no... Ja przyszedłem na herbatę ziołową! Taak, uwielbiam herbatę ziołową... - zaśmiał się nieco nerwowo.

- Aha... To ja już idę, wiesz, trening szermierki, czas goni, hemoglobina, halucynacja, taka sytuacja...

Po wybełkotaniu tych słów wyszłam pospiesznie z małego pokoiku i udałam się na trening do budynku szkoły. Na miejscu zastało mnie jednak ogłoszenie o odwołaniu spotkania z powodu anginy naszej trenerki.

Postanowiłam się więc trochę powłóczyć po mieście. Szłam właśnie w kierunku mojego ulubionego parku miejskiego, gdy nagle usłyszałam wołanie z drugiej strony ulicy.

- O, heeej Adrienne!

Okazało się, że to była jedna ze znajomych Lawrenca z akademika — Flora. Skorzystała z zielonego światła i przeszła po pasach na moją stronę jezdni ciągnąc za sobą wysokiego chłopaka o szarawych oczach i jasnobrązowych przydługich włosach. Zauważyłam, że ma nos prawie przy nasadzie ozdobiony małym kolczykiem.

- Cześć Flora - uśmiechnęłam się do nich. - Co u ciebie?

- Całkiem, całkiem. O, a znasz już Karstena? - wskazała na swojego towarzysza. - Adrienne, to jest Karsten von Möwebeine, Karsten, das ist Adrienne Agreste - przedstawiła nas sobie, nonszalancko machając ręką.

- Miło cię poznać, Karsten - wymieniłam z nim uścisk dłoni.

- Cibie tyż - zdziwiła mnie jego dosyć płynna wymowa i miękkie wymawianie spółgłosek, mimo że pewnie pochodził z Niemiec.

Acqutanté zadowolona klasnęła w dłonie.

- Skoro już się znacie i wogóle, może skoczymy razem do akademika? Jurij ma dziewiętnastkę, melanż robi i wogóle... O, kawał mi się przypomniał! Jaki jest najlepszy owoc po melanżu? Pomelo!

I zaniosła się śmiechem, aż jej łzy pociekły. Potem otarła oczy rękawem przydużego swetra, najwyraźniej udzierganego przez nią samą i założyła kosmyk włosów za ucho (w którym, jak zauważyłam, miała kolczyk nie do pary z tym drugim).

- To jak? Wpadasz? - spojrzała na mnie wyczekująco.

- Nie mogę, nie mam zamiaru po raz kolejny mieć przypału w domu - odpowiedziałam smutno.

- A, okej. To narazie! - pomachała mi na do widzenia i odbiegła z chłopakiem gdzieś w stronę Łuku Triumfalnego.

Uśmiechnęłam się kącikiem ust. Flora była jednak jedyna w swoim rodzaju, tylko czasami gadała bez ładu i składu o jakiś pawiach. Ale w sumie bez ludzi takich jak ona świat byłby w sumie nudny...

Dumając o takich właśnie mniej i bardziej istotnych rzeczach, dotarłam do bramy z kutego żelaza prowadzącej do naszej willi. Wpisałam niespiesznie kod na elektronicznym zamku i po chwili byłam już na terenie naszej posesji.

Weszłam do środka, zakluczyłam drzwi za sobą i udałam się do mojego pokoju.

- Ooo, nie idziesz na kolejny melanż? - Plagg, wyraźnie zawiedziony, wyleciał z mojej torebki. - Miałem nadzieję że znowu spotkasz się z tym, no, chińskim ciachem.

- Marettem? - chyba o niego mu chodziło, bo tylko on z moich znajomych ma azjatyckie korzenie.

- Aha! Od razu wiedziałaś o kim mowa! A, pewnie podobnie by było, gdybym napomknął coś o przyszłym ojcu twoich dzie... - nie dokończył, bo dostał w łepek poduszką. - Patologia w rodzinie - skwitował.

- Tsa. Akurat. Camembert masz w szafce po lewej, pchlarzu.

Mały kotek przybrał na twarz wyraz mówiący Ale-że-co?  i podleciał bliżej. Wziął się pod boki i przechylił łepek nieznacznie na bok, po czym zaczął przemawiać do mnie powoli i pozornie spokojnie.

- Adrienne Agreste, już niedługo Dupain-Cheng, wiedziałem żeś blondynka, ale miałem jeszcze jakiekolwiek nadzieje co do ciebie... Ja? Pchlarz? Dla twojej wiadomości, nie mam na sobie ani jednej pchełki, to Dogge ma ich całą hodowlę na grzbiecie! Och, ja wiem co tu się kroi, ja już wiem... Zdradzasz mnie, masz inne kwami, przyznaj się!

Zaśmiałam się, gdy on, grając głęboko dotkniętą ofiarę losu, odleciał aby zniwelować zapasy sera pleśniowego prawdopodobnie do zera.

Podczas gdy magiczna istota objadała się do granic możliwości, ja nagle przypomniałam sobie o paru rzeczach.

Karsten ma jasnobrązowe włosy, on też. Obaj są wysocy. I oboje mają kolczyki w nosie. Pojawili się w tym samym czasie. I najwyraźniej oboje są małomówni.

O jejku.

- Plagg? Chyba znalazłam naszego nowego kumpla.

***

Narrator

- Niuu? Jistyś tu?

Chłopak w odpowiedzi nie usłyszał niczego.

- Niuu?

Nic. Cisza.

- Ech. Mom rudzynki.

Jeżeli nawet liczył na to, że to wywabi granatowe kwami z jego kryjówki, zawiódł się. Postanowił zatem poszukać stworzenia na własną rękę. Przekopał już solidne pół swojego tymczasowego lokum, kiedy nareszcie zobaczył cienki ogonek zakończony czarnym pędzelkiem wystający spod pary jego skarpetek w ananasy.

Nie zastanawiając się długo, delikatnie za niego pociągnął i już po chwili przed jego nosem lewitował Niuu w całej okazałości. Jasnowłosy chciał się uśmiechnąć, ale zarejestrował pewne drobne zmiany w wyglądzie swojego małego kolegi.

Maleńki wołu miał rozszerzone (prawdopodobnie) ze strachu źrenice, jego zazwyczaj wesoło sterczące uszka oklapły, a pyszczek zdobił przerażony grymas. Do tego nieco się trząsł, więc widać było, że naprawdę się boi.

- Niuu? Cu się dzieje? Cuś cię wystroszyło?

- T-to... To-o... To Duusu! - pisnęło kwami i zakryło oczka łapkami. - O-on, on s-się prze-e-ebudził!

- Joki Duusu? - zapytał skołowany?

- Kwa-wami Pawia! I teraz jes-steśmy po-podwój-jnie zagrożeni! - chlipnęła istotka i pociągnęła noskiem.

- Aha, kumpyl Poni Ciem? - miłośnik rodzynek przytaknął. - Ni bój się, domy rodę!

Przez umysł Strażnika Miraculum Byka prześlizgiwały się teraz pojedyncze wspomnienia z przeszłości.

Kreta, około trzech tysięcy lat p.n.e., Byk wzięty przez Pawia za Minotaura i zabity.

Okolice Grunwaldu, rok 1410, Byk w bitwie ginie z rąk Motyla będącego po stronie Krzyżaków.

Przypomniało mu się też przekleństwo nałożone na biżuterię.

Co wieków pięć, następujących z kolei, gdy posiadacz wolego kolczyka urośnie w moc, ilekroć spotka dowolnego z Dwojga Marzycieli, spotka go wieczna, nieprzerwana noc.

Treść klątwy nałożona właśnie przez rządcę Knossos, mającego zatargi z ówczesnym bohaterem, obijała mu się echem w uszach. Plottemeio był zawistnym Wielkim Strażnikiem i to on przeciągnął Minosa na swoją stronę, uprzednio kazawszy rozpowiedzieć opowieść o Minotaurze.

W końcu dotarło to do tamtejszego Pawia (jak się tytułował, Wojownika Hery), Tezeusza, który postanowił pozbyć się ,,bestii". I niestety mu się udało.

A jako że pięć wieków po ostatniej tragedii minęło w 1910, kiedy kolczyk nie był aktywny... Przekleństwo musiało zbudzić się teraz.

Granatowe stworzenie wybuchło płaczem, a jego właściciel nie był w stanie zrozumieć, co mu się stało.

- Hej, wszystko w porządku? - dobiegł damski głos zza drzwi, a Niuu natychmiast ucichł.

- Tok, szysko w porzundku! Tylko oglądam "Króla Lwa", a Mufosa łumiera!

Wyglądało na to, że dziewczyna mu uwierzyła. A pożeracz rodzynek na nowo zaniósł się szlochem.

***

- Czyli mogę uczynić z czyjegoś strachu twór działający po jego stronie?

Mały paw przytaknął zrezygnowany. Mężczyzna po prostu zignorował jego głośne protesty tak samo jak łańcuszki na Facebooku i wypytywał go o absolutnie wszystko. Jakie będzie hasło do przemiany, jaka będzie jego broń, specjalna moc, co mu to da w starciu z innymi miraculami i gdzie ukryta jest Perła Cielesności.

- Aha... Czyli muszę tylko wysłać tych tępych pachołków do  jeziora Titicaca na granicy Peru i Boliwii, kazać im zanurkować, znaleźć małą złotą sześciokątną skrzynkę i dostarczyć mi ją? - upewniał się Nathan.

- T-tak.

- Nie masz się jąkać! - ryknął. - Masz być mi absolutnie posłuszny, nie okazywać żadnego strachu i informować o wszystkim, co rozkażę! Zrozumiałeś?

- Tak - kwami z trudem zdobyło się na obojętną minę i opanowanie głosu.

- Doskonale... - szepnął, co było jeszcze bardziej przerażające od krzyku. - Et magnifique...

- Nathanie.

Usłyszał głos, który zawsze przyprawiał go o pewne przyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Odwrócił się w stronę kobiety i uśmiechnął się lekko.

- O, pani Agreste. Jak miło panią widzieć. Zrobiłem to, co miałem.

Widać było, że kobieta jest z tego zadowolona.

- Świetnie. O, Duusu. Witaj - uśmiechnęła się smutno do kwami.

- Dzień dobry, Gabrielo. Miło cię znowu widzieć.

- Mi też, Duusu. No, to ja was zostawiam, kolekcja wiosna-lato sama się nie zaprojektuje.

I wyszła z gabinetu swojego asystenta. Ten prawie natychmiast usłyszał dzwonek telefonu. Odebrał i usłyszał głos wspólniczki.

- No witam, witam, Pawiu.

- A, to ty. Tak, aktywowałem miraculum, tak, zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa, nie, nie zamierzam rezygnować. To wszystko?

Po drugiej stronie dało się słyszeć cichy chichot.

- Ta, jasne. Chciałam ci jeszcze przekazać, że w razie co, ja też wreszcie znalazłam zabezpieczenie. W razie jakichkolwiek kłopotów mam zapewnione lokum.

- Niby gdzie?

- Tampa, niedaleko Miami. Kończę, ta laska od siedmiu boleści i Rusek wrócili do mieszkania. Pa.

- Mhm. Cześć.

Rozłączył się.

*****

Przepraszam za brak rozdziału w ostatnich dniach (tygodniach), ale zauważyłem coś istotnego i nie mogłam się otrząsnąć.

Mianowicie przeczytałam jakieś rakowe fanfiction i zwróciłam uwagę na mainstreamowość wątków. Nie mówię już o przewidywalnej akcji i jakże niespodziewanych jej zwrotach. No ale co to ma do rzeczy?

Otóż potem skoczyłam na chwilę coś tam sprawdzić w moim ff o Gabrysiu... No i wtedy to widzę, mainstream jak luj... Ona od razu rzuca się mu w ramiona, Gabriel to jakiś aspołeczny frajer, od razu widać (jeszcze dzięki mojej subtelnej podpowiedzi) kto jest Pawiem, rodzic Gabriela na początku go nie cierpi, a potem zupełnie go tam nie ma...

I zanim mi powiecie ,,ale ludziom się podoba", przypominam, że raki mają często nawet więcej wyświetleń od ,,porządnych" opowiadań... Nikogo tu nie neguję za jego opinię nt tego fanfiction czy coś, po prostu przypominam.

Usunę je chyba, bo gdybym miała całe poprawić, to tym samym musiałabym zmienić prawie całą książkę.

No, to ten.

Zobaczę. Może to usunę, albo zostawię z sentymentu i dopiszę że to gniot.

(Ale nasmuciłam)

(Ta notka jest prawie taka długa jak rozdział xD)

(To nie prank, proszę o powagę)

Pa, skarby 💙

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro