Rozdział 3
Dziewczyny nie chciały zostać na noc u nas. Chyba za długo trwała ta rozłąka. Pomyślałem że do niej zadzwonię*. Po czwartym sygnale odebrała.
-Halo?- usłyszałem jej głos.
-No hej Jessy. Chciałem cię i coś zapytać- powiedziałem do dziewczyny.
-No więc pytaj- zaśmiała się.
-Czy przez ten czas, wiesz, coś się działo? Byłaś taka... nieswoja dzisiaj...
-Emm... nie... nic się nie działo. Po prostu jestem trochę zmęczona- ziewnęła delikatnie.
-No dobrze, idź spać, dobranoc- powiedziałem do niej.
-Dobranoc- odpowiedziała i się rozłączyła. Jednak dalej wydawało mi się, że coś było na rzeczy. Nie tylko ona wydawała się inna. Nicka też nie przypominała siebie, chociaż starała się to ukryć. Kończąc rozmyślania zszedłem na dół do kuchni. W salonie siedzieli Jane i Ben. Wziąłem z lodówki butelkę z sokiem i napiłem się.
-Co z gwinta walisz? Szklanki nie masz?!- zaczęła krzyczeć Jane. Ben popatrzył na nią jak na skończoną idiotkę.
-Weź wyjdź- odburknąłem odstawiając butelkę na jej miejsce.
-Jeff, co się dzisiaj z tobą dzieje? Jesteś jakiś dziwny- powiedział Ben.
-Nie ważne. Idę do siebie- odpowiedziałem wychodząc z kuchni. Wszedłem po schodach i zamknąłem drzwi do pokoju po wejściu. Nie miałem co robić. Położyłem się na łóżku i praktycznie odrazu zasnąłem.
Obudziłem się ale nie chciało mi się wstać ani wykonywać jakiejkolwiek czynności. Prawie spadałem z łóżka. Nie chciało mi się nawet trochę przesunąć. Zamknąłem oczy i dalej leżałem. Wtedy do mojego pokoju wbiegł Ben a za nim Jack.
-Ben! Chodź tu ty mały...
-Że wam się chciało wstać, kłócić się i jeszcze biegać, nie rozumiem was- wymruczałem w poduszkę ale oni tego nie słyszeli. Wkońcu postanowiłem wstać. Ledwo trzymając się na nogach zszedłem do salonu i walnąłem się na kanapę. Obok mnie siedziała Jane i oglądała jakiś serial... chyba...
-Cześć- powiedziałem.
-No cześć, zmęczony?- zaśmiała się.
-Zrób im coś, tak się drą, że już nie wytrzymuję- podniosłem się i usiadłem. Nagle do nas doszła Sally.
-Dlaczego Jack od rana goni Ben'a po całym domu?- spytała i zasnęła na kanapie.
Po południu razem z Jack'iem poszliśmy do dziewczyn. Po drodze spytałem go, czy też zauważył ich zmianę nastoju.
-Wiesz, zdaje mi się, że też to widziałem ale nie jestem pewny. Rzeczywiście trochę inaczej to wygląda- odpowiedział mi szatyn.
-Coś musi być na rzeczy. Jeszcze się wszystkiego dowiem- odpowiedziałem chłopakowi i kopnąłem leżący przede mną kamyk.
-Chcesz coś z tym zrobić?- spytał.
-Tak, ale jeszcze trochę poczekajmy- odpowiedziałem Jack'owi i dalej szliśmy w kierunku domu dziewczyn.
*Pozdro dla tych, którzy pamiętają rozdział w którym dostali telefony xD
*****
No wiem, wiem. Nuda, długie przerwy i wgl. Sorki noo, nie miałam weny ale chyba powraca ;D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro