Rozdział 1
-Jack, wyjdziesz z tego kibla w końcu czy nie?!- z góry słyszałem krzyki Ben'a.
-Wypchaj się, nie jesteś tu sam!- odwarknął mu chłopak.
-Siedzisz tam jakieś 10 minut, ile można?!- usłyszałem otwieranie się drzwi.
-Spokojnie, już skończyłem- powiedział powoli Jack.
-Musicie się wiecznie kłócić?- spytałem wyrywając się z zamyślenia.
-Co jest? Dalej ci jej brakuje?- spytał Jack.
-A jak myślisz?
-Idę dzisiaj na "łowy", idziesz ze mną?- spytał nagle.
-Okey...
Razem z Jack'iem wychodziliśmy z domu. Dzisiaj szedł ze mną, bo nie miałem humoru i bał się, że mnie złapią. Weszliśmy do pierwszego "żywego" budynku oknem na dole. Szliśmy po cichu w ciemności. Byłem mocno rozkojarzony. Chociaż nigdy tu nie byłem, czułem bijące z tego miejsca ciepło. Jakbym kiedyś już tu był. Nie, to niemożliwe.
Po drodze przechodziłem przez wiele miejsc, w których znajdowałem coś znajomego.
-Jeff, ogarnij dupę i chodź!- szepnął do mnie Jack.
-Bądź cicho debilu! Jeszcze się obudzą!
-Możesz chociaż raz się nie kłócić?!
-Nie, nie mogę- odpowiedziałem zdenerwowany.
-Co się tak po tym domu rozglądasz?- nie odpowiedziałem. Zobaczyłem na stoliku złoty łańcuszek. Znałem go, tylko nie mogłem sobie przypomnieć skąd.
-Zostaw to! Co się dzisiaj z tobą dzieje?!
-Sam nie wiem...
-A zresztą nie ważne. Idziemy już na górę?- spytał.
-No dobra, chodź...
Weszliśmy na piętro. Były tam trzy pokoje, z czego jeden z nich to sypialnia. Jack po długiej kłótni wkońcu zrozumiał, że zanim pójdziemy tam chcę jeszcze zobaczyć resztę pokoi. Chodziłem w sumie bez celu po obu, szukając czegoś znajomego. Dalej nic nie wiedziałem.
-Jeff, gotowy?- Jack spytał wychylając się zza progu z moim nożem w ręku.
-Chyba tak...
-Chyba?
-Eh, powiedzmy, że tak.
-No to chodź- podrzucił do mnie ostrze.
Pomału weszliśmy do pokoju. Było ciemno, niewiele widziałem. Rozpoznalem tyle, że na dwóch łóżkach naprzeciwko siebie spały dwie postacie. Po cichu podeszliśmy do nich. Ja stanąłem przy jednym, szatyn przy drugim. Jack popatrzył na mnie jeszcze raz, trochę jakby nie pewnie. Wyciągnąłem nóż. Usiadłem na szafce nocnej i pomału przyłożyłem zimne ostrze noża do szyi postaci. Ta obudziła się i głośno przełknęła ślinę.
-Jeff?- usłyszałem cichy, kobiecy głos. Znałem go bardzo dobrze. To niemożliwe... czy to...
-Jessy?
*****
Pieeeeerwszy rozdział!!! Długo pisałam bo muszę się znowu przyzwyczaić :P mam nadzieję, że wam się spodoba :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro