Prolog
Od roku ich nie ma, od roku nie żyją. Zostawili mnie samą w tym chorym świecie, a mówiłam im by nie szli, chociaż kurwa poczekali aż wyzdrowieje! Obywatelstwo ważniejsze co przyjaciele? Z drugiej strony, byłam poważnie chora do tego stopnia że nie wiadomo czy się obudzę kolejnego dnia a szansa jedna na tysiąc. Gdyby im się udało byśmy byli wolnymi ludźmi, gdyby tylko...
-Viv! Wojskowi tutaj idą!!!- wykrzyczał Bareo biegnąc w moją stronę.- Spierdalaj ile sił w nogach.
- Co ty głupi że ich się boisz, czy pierwszy dzień na ulicy spędziłeś? Żandarmerii się bać? Tego jeszcze nie grali.- Prychnęłam zatrzymując gestem chłopaka. Był dużo wyższy ode mnie, miał z 185 wzrostu i był dość chudy- jak każdy zresztą. Na chwile zawahałam się w swoich czynach, a co jak chce mnie zabić? Tylko udaje że wojskowi idą. Szybko przyjrzałam się mu, nie ma noża. Udusić musiałby mnie chcieć.
- To nie Żandarmeria, to zwiadowcy! Szukają kogoś, i słuchaj to najważniejsze. Wśród nich jest mężczyzna jeden do jednego jak Levi!- Spojrzałam na niego zwężonymi oczami. Levi? Nie nie nie. Niemożliwe. On nie żył. Żandarmeria tak powiedziała rok temu, że zginęli na pierwszej wyprawie. Wszyscy we trójkę.- Uciekasz czy stoisz jak słup?
- Gdzie są?- spytałam wyrwana z myślenia.- Szybko gdzie kurwa są?
- Za mostkiem tak gdzie Żandarmeria zawsze chlają do upadłego byli jakiś czas temu, szli na południe więc polecam iść na północ.- Po usłyszeniu informacji momentalnie zaczęłam biec w stronę południa.-
Żartujesz sobie ze mnie wariatko! Zignorowałam bruneta, w końcu jego opinia jest mało ważna w tej chwili. Uczucie nadziei że on żyje, wygrało ze mną. Zignorowałam fakt posiadania sprzętu do trójwymiarowego manewru przy sobie i biegłam ile sił w obolałych nogach do mostku.- Po co nam mostek w podziemiach?- zapytałam pod nosem. Gdy dobiegłam na bezpieczną w mojej ocenie odległość wskoczyłam za pomocą sprzętu do trójwymiarowego manewru na dach. Rzeczywiście zielone płaszcze w większej ilości niż zwykle, z 3 maksymalnie 4 zrobiło się ich siedem osób. Ciekawe kogo szukają. Naciągnęłam swój kaptur na głowę karcąc się w głowie za swój brak ostrożności. Mój wygląd był zbyt charakterystyczny. Zbyt jasne włosy miałam by nie rozpoznali mnie, a wojskowi zawsze chętnie mi dupe by skopali za rabunki, kradzieże i morderstwa. Od roku w końcu tego było więcej. Siedziałam i próbowałam znaleźć wzrokiem osoby podobnej do kompana, jednak nie widziałam ich włosów nawet. Niestety przez moją nieuważność, a może próbę rozpoznania usłyszałam nieprzyjemne;
- To ta wariatka! Białe kosmyki poznam z kilometra!!!- wydarł się wojskowy. (Welcome to the panic room) Spojrzałam na na niego przestraszona swoja głupotą, miałam gumkę na ręki a nie związałam włosów. Co za idiotka ze mnie.- Viv czy jakoś ci tak, nie uciekaj bo cię i tak złapią. Poddaj się już!~Uśmiechnęłam się szyderczo, cóż w tym racji nie miał. Jak można było pomyśleć że nic nie wyszło mi w życiu, to zaskoczyłabym całe wojsko tym jak dobra jestem w manewr. Już brałam w ręce spody od noży trójwymiarowego manewru jednak głos który tak dobrze znał przerwał moje myślenia gdzie wbić by uciec jak najszybciej
- Vivvian idiotko złaź, nie chce mi się ciebie ganiać wiem że dobra jesteś. Poza tym wiem gdzie mieszkasz.
Kurwa. To on.
~~
Zapraszam do komentowania, rzucania pomysłów czy czegokolwiek!!!
Mam nadziej że fandom aot żyje jeszcze <3
Buziaczki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro