Rozdział III
Ciemność. Znowu ciemność.
Słyszę, mnóstwo różnych odgłosów, ale nic nie widzę.
Ktoś jest obok mnie. Wiem to. Nie wiem skąd. Po prostu wiem.
Nie mogę się ruszyć. Jestem zupełnie bezsilna. Ta bezsilność mnie wykańcza. Chciałabym krzyczeć, jednak nie mogę.
Wewnątrz siebie płaczę, jednak wiem że tak naprawdę po prostu leżę bez ruchu, bez życia. Podłączona do mnóstwa różnych maszyn, które sprawiają że wciąż oddycham, że żyję, chociaż czuję się jakbym umarła.
Moje ciało chyba faktycznie umarło. Ale dusza wciąż żyje.
- Nadal nie wiem, czy mnie słyszysz. - głos Isy jest zupełnie wyprany z emocji.
TAK! TAK! SŁYSZĘ! Chciałabym odpowiedzieć, uspokoić jakoś przyjaciółkę, ale nie mogę.
- Lekarze mówili, że mam z tobą rozmawiać, bo możliwe że mnie słyszysz, a może nawet rozumiesz. Tylko o czym? Mam do ciebie mnóstwo pytań, ale przecież ty mi nie odpowiesz. Mogę ci powiedzieć, że nie mogę sobie poradzić z tym co się stało. Mogę ci powiedzieć że nic już nie jest takie samo. Minął tydzień, wiesz? Nie wróciłam do szkoły. Prawie cały czas jestem z tobą, czasami zmienia mnie Will, bo – strasznie cię przepraszam – ale czasem już nie daję rady. Ani psychicznie, ani fizycznie. - Isa płacze, nawet nie próbuje tego ukryć. - Boję się. A jeśli się nie obudzisz? Jeśli już nigdy nie będę mogła ci powiedzieć jak ważna dla mnie jesteś? Że jesteś moją najlepszą przyjaciółką? Nie wiem co wtedy zrobię. Chyba po prostu do ciebie dołączę.
Ja też się boję. Ja nie chcę umierać.
Więc dlaczego to zrobiłam? Przecież było dobrze. Wspaniała przyjaciółka. Kilka dobrych koleżanek. I cudowna rodzina. No właśnie, gdzie moi rodzice? Przecież powinni tu być prawda? Prawda?
Nagle, przed moimi oczami, pojawiają się obrazy. Jakby migawki ze wspomnień. Ja, Joel i rodzice. Jedziemy samochodem. Ja ze słuchawkami w uszach. Tata jest zły. Na mnie. Widzę że coś mówi, jednak wspomnienie jest nieme. I jakieś duże zwierzę na drodze. I samochód z przeciwka. Huk i krzyk.
Po chwili zmienia się sceneria. Szpital. Zapłakana Isa. „Twoi rodzice nie żyją, Auro." To jedno zdanie rozbrzmiewa w mojej głowie tysiące razy.
I znowu ciemność. Dociera do mnie co zobaczyłam. Jak to... nie żyją? Nie, niemożliwe. Niemożliwe, prawda? Krzyczę. Mój własny krzyk mnie ogłusza.
Wpadam w panikę. Czuję okropny ból w klatce piersiowej, duszę się. Moje prawdziwe ciało się dusi. Słyszę krzyk Isy. Alarm. Paru ludzi wpada do sali. Wrzawa i podniesione głosy. Stopniowo coraz mniej do mnie dociera. Odpływam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro