Rozdział II
Rozdział II
Kiedy otworzyłam oczy, oślepiło mnie białe, jasne światło. Zaczęłam szybko mrugać, aby odgonić łzy, które nie wiadomo skąd napłynęły mi do oczu.
Pierwszym, co do mnie dotarło, było miarowe pikanie jakiegoś urządzenia. Stwierdziłam też, że bardzo ciężko mi się oddycha. Stopniowo rejestrowałam coraz więcej.
Mój świszczący oddech, który powodował ostry ból w klatce piersiowej. Tępe pulsowanie w głowie. Odrętwiałe ręce i nogi. Nieostry wzrok. Ciche buczenie i pikanie. Jakieś głosy.
Spróbowałam odwrócić głowę, żeby zobaczyć coś więcej, niż tylko biały sufit. Wywołało to tylko falę silnego bólu. Jęknęłam. A raczej spróbowałam, bo nie wydawałam z siebie żadnego dźwięku. Moje gardło było zupełnie wyschnięte.
- Budzi się. – usłyszałam. Głos zupełnie wyprany z emocji. Nie znam go. Usłyszałam też ciche westchnienie. Poczułam na czole czyjąś chłodną dłoń, która trochę zmniejszyła ból. Niestety tylko trochę. - Słyszysz mnie? - ten sam obcy głos.
- Tak – wychrypiałam.
- Jak się czujesz? - ten głos znam. Byłam zbyt otępiała, żeby zorientować się do kogo należał, ale wiedziałam, że go znam.
Nie byłam jednak w stanie odpowiedzieć. Nie wiedziałam jak się czuję. Wszystko mnie bolało. Z trudem oddychałam.
- Nie męcz jej teraz. - odezwał się znów pierwszy głos. Zobaczyłam osobę, do której on należał. Kobieta, krótkie, ciemne włosy, cała ubrana na biało - mój wzrok był zbyt rozmazany, bym mogła podać więcej szczegółów. Zauważyłam że wyciąga coś z kieszeni, i nagle ni z tego z owego zaświeciła ostrym światłem prosto w jedno z moich oczu. Po chwili zrobiła to samo z drugim okiem Odruchowo je przymknęłam i skrzywiłam się. I kto tu kogo męczy?
- I co z nią? - usłyszałam znów ten znajomy głos. Był wyraźnie zmęczony i zmartwiony, zdenerwowany.
- Nie wiem, nie jestem lekarzem. - odburknęła nieuprzejmie kobieta. - Zaraz zawołam lekarza, z nim rozmawiaj. - odwróciła się i wyszła.
Lekarz?
Nagle wszystko zaczęło do siebie pasować.
Złe samopoczucie, pikanie i buczenie jakiś maszyn, biały sufit i ściany, kobieta ubrana na biało.
Szpital. Byłam w szpitalu. Pytanie tylko dlaczego.
Ktoś podszedł do łóżka, zobaczyłam kolejną rozmazaną twarz.
- Hej. Jak... jak się czujesz? - dopiero teraz, kiedy mogłam dopasować głos do zarysu twarzy, byłam w stanie określić kto to jest. To Isa, moja najlepsza przyjaciółka. Jedyna przyjaciółka.
- Nie wiem. - odpowiedziałam, po czym jęknęłam cicho, bo to także sprawiło mi ból. - Wszystko mnie boli. - mój głos powoli wracał do normy. - I nie wiele widzę. - mówiłam powoli, ponieważ potrzebowałam chwili, żeby sklecić porządne, spójne zdanie. - Najbardziej boli mnie klatka piersiowa. - próbowałam zlokalizować źródło największego bólu. - I prawa ręka.
Isa zasłoniła usta ręką, jakby się przestraszyła.
- Prawa ręka? - zapytała cicho, nie pewnie. Skinęłam głową. Do głowy przyszło mi kolejne pytanie, dziwne, że nie zadałam go wcześniej.
- Gdzie moi rodzice? I co się stało?
- Ty nic nie pamiętasz, prawda? - raczej stwierdziła niż zapytała Isa przez łzy. Zaszlochała parę razy, chociaż widziałam, że za wszelką cenę stara się nie płakać. Jej zachowanie sprawiało, że byłam coraz bardziej zdenerwowana.
Nie wiem dlaczego, ale ból w ręce nagle się nasilił, i im bardziej starałam się go ignorować, tym mocniejszy się stawał. Chciałam odrzucić na bok prześcieradło, którym byłam przykryta, jednak zrobienie tego obolałą ręką okazało się niemożliwe, więc musiałam pomóc sobie lewą. Kiedy w końcu zobaczyłam swoją prawą rękę, na jej widok zrobiło mi się niedobrze. A raczej na widok tego, co z niej zostało. Ręka kończyła się kikutem w miejscu, w którym powinien być łokieć. Przedramienia i dłoni w ogóle nie było. A to właśnie one bolały mnie najbardziej. Poczułam łzy napływające mi do oczu. Głowa i klatka piersiowa bolały niemiłosiernie, ale to było nic w porównaniu do bólu jaki odczuwałam w ręce, której tak naprawdę nie było. Wykończona, nawet nie wiedząc czym, opadłam na z powrotem na poduszkę. Isa już nie powstrzymywała łez. Szlochała głośno. Nie miałam siły aby podnieść się i spojrzeć na nią.
- Gdzie moi rodzice? - zapytałam po raz kolejny. - I Joel?
- Nie żyją. Mieliście wypadek samochodowy. To cud, że ty żyjesz. - wyrzuciła z siebie jednym tchem po czym zaczęła płakać ze zdwojoną siłą.
Nagle wszystko wróciło. Słuchawki w uszach. Złość taty. Jeleń na drodze. Samochód z przeciwka. A potem obudziłam się tutaj.
- Nie. - wyszeptałam. - To nie możliwe. Nie! - krzyknęłam, najpierw z rozpaczy, potem z bólu.
Jak przez mgłę usłyszałam, że ktoś wchodzi do sali. Dwie albo trzy osoby. A ja wciąż krzyczałam – zarówno z bólu, jak i z żalu. Krzyczałam, że to nie możliwe, że to nie może być prawda! Słyszałam szlochającą Isę. Po chwili ktoś wyprowadził ją z sali. Poczułam jak ktoś chwyta mnie za ręce, ktoś inny za nogi, żebym przestała się rzucać. Dostałam zastrzyk, w lewe przedramię. Zaczęłam się dusić. Nie mogłam złapać oddechu, rozkaszlałam się. Założono mi maskę tlenową, jednak nie wiele to pomogło. W przerwach pomiędzy atakami kaszlu, próbowałam krzyczeć, teraz już tylko z bólu. Po jakimś czasie – pewnie minęło parę minut, choć dla mnie wlekły się one jak godziny – wszystko zaczęło się uspakajać. Przestałam krzyczeć, jęczałam tylko cicho, zaczęłam w miarę normalnie oddychać, ból minimalnie zelżał. Poczułam, że mdleję. Chciałam powiedzieć o ym ludziom dookoła mnie, ale powieki zrobiły się zbyt ciężkie i odpłynęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro