Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~|Przepraszam Carbuś...|~

W zazwyczaj spokojnym Los Santos aktualnie trwało istne piekło...
Dlaczego?
Trwała strzelanina między departamentem policji, a zorganizowanął grupą przestępczą...

Wsumie to nie była to jedna grupa przestępcza... Było ich kilka działających po jednej stronie, przeciwko policji.
Już w tym momencie było wiele poległych, przestępcy byli przygotowani na pewne straty.

Mieli pozycję wygraną, gdyż mogli rannych wysyłać od razu do "lekarza"
jeden z ich kierowców zawoził poległych, których dużo nie było do zaprzyjaźnionych lekarzy w niedalekim domku...

-----------------------------

---Masz może naboje?-- zapytał brunet jednego z bałwanków chowając się obok niego za jednym autem.

--- Trzymaj-- powiedział Blake podając mu kilkanaście naboji.-- A masz metę?

---Mhm, dać ci?-- spytał przeładowując pistolet, a resztę naboji chowając do kieszeni kurtki.

---Tak-- odpowiedział strzelając do policjanta w pobliżu.

Brunet wyjął z kieszeni metę i podał ją chłopakowi obok, na co ten mruknął jakieś podziękowanie.
Dwójka stała za jednym autem strzelając do policji, która chowała się za radiowozami i innymi przedmiotami.
Po chwili podszedł do nich siwo-włosy...

---Siema macie może metę?--zapytał chowając się za autem.

---Yhym-- mruknął David i podał przyjacielowi niebieską metę.

---Dzięki-- opowiedział zażywając narkotyk i chowając się przed policją.

---Mamy przewagę liczebną, chociaż oni mają więcej broni długich--odezwał się Blake.

---Ilu ich mniej więcej zostało?-- zapytał siwy strzelając do jednego z policjantów.

---Nie wiem, wydaje mi się że około dwudziestu... Może więcej-- odparł David celując.

-------------

Policja niby miła ułatwienie, bo posiadali radio przez które mogli się komunikować...

---Trzech jest za czarnym sultanem rs po lewej od ulicy-- odezwał się ktoś na radiu.

Policjant z długą bronią wycelował w tamtą stronę... I strzelił do osoby, która akurat trochę się wychyliła, aby mieć lepszy cel.

---Jeden z za czarnego sultana rs leży-- poinformował na radiu kolegów i koleżanki z pracy.

------------

Erwin spojrzał na bruneta, który leżał obok niego na ziemi, po czym kucnął przy nim...

---David słyszysz mnie?-- zapytał próbując znaleźć wzrokiem ranę...
Co było trudne z racji, że jego biały t-shirt był cały w krwi...

---Erwin...-- wyszeptał słabo leżący.

---Gdzie cię boli? Skup się David!-- siwy był zestresowany, że może stracić członka rodziny.

---Erwin... Zawołaj Carbo...-- powiedział prawie nie słyszalnie.

Siwo-włosy zdjął brunetowi maskę, aby lepiej było mu oddychać i rozejrzał się okolicy w poszukiwaniu białej czupryny.
Zauważając niedaleko biało-włosego od razu zawołał...

---CAR...!-- przerwał przypominając sobie, że policja usłyszy zdrobnienie nazwiska przyjaciela. Na szczęście ten spojrzał w jego stronę... A gdy zobaczył leżącego kogoś, podbiegł do niego chowając się...

---David?!-- powiedział przerażony Carbonara-- Słyszysz mnie?

---Słabo mi...-- powiedział ledwie słyszalnie brunet, powoli zamykając oczy...

---Nie! Nie! Nie! David patrz na mnie...
Słyszysz? Patrz na mnie!-- krzyknął Crabo trzymając głowę przyjaciela.

Chłopak w odpowiedzi uśmiechnął się smutno i zamknął oczy...

---KURWA!-- krzyknął zdenerwowany i jednocześnie zestresowany Nicollo.

---Carbo trzeba go zawieść do lekarza i to jak najszybciej-- powiedział spokojniej Erwin.

Biało-włosy kiwną głową i wziął bruneta na ręce.

---Erwin będziesz mnie osłaniać?-- zapytał siwego.

---Pojedź tym sultanem kluczyki są w środku-- odezwał się Blake.-- Ja i Erwin schowany się za Zentorno...

---Wsiadaj my idziemy-- powiedział siwo-włosy i razem z bałwankiem schował się za niedaleko stającym Zentorno. W tym czasie Carbo położył nieprzytomnego na tylnich siedzeniach i wsiadł za kierownicę...

--------------

---Uwaga! Czarny sultan rs odjeżdża!-- krzyknął ktoś na radiu, a w auto poszła seria strzałów.

Na nieszczęście dla policji, auto bez większych szkód odjechało z miejsca strzelaniny....

---Montanha masz naboje do długiej?-- zapytaj Hank stając obok przyjaciela.

---Yhym trzymaj-- powiedział podając mu opakowanie naboji, wcześniej wyjmując je z kieszeni.

---Dzięki Grzesiu-- podziękował Hank.
---Zastanawia mnie czemu ten sultan odjechał... Jest ich coraz mniej... Każda para rąk się przydaje, a ktoś zostawia swoich tak po prostu...-- powiedział Hank lądując naboje do broni długiej.

---Wiesz Hank na pewno ten ktoś miał dobry powód, aby odjechać-- powiedział nagle Gregory-- Wiesz znam trochę kryminalistów i oni nigdy nie zostawiają swoich... To nie policja.. Oni traktują się jak prawdziwa rodzina...

---Rozumiem...--powiedział Hank i wycelował broń.

--------------

Czarny sultan z piskiem opon zajechał na brukowy podjazd jednego z domków...
Z miejsca kierowcy wysiadł biało-włosy mężczyzna i wyjął kogoś z tylnich siedzeń...
Nie zamykając auta, zapukał pospiesznie kodem w drzwi domku, a otworzyła mu dobrze znana dla niego twarz... Heidi Bunny.

---Wchodź-- powiedziała dziewczyna widząc nieprzytomnego przyjaciela na rękach Crabonary.

Chłopak wszedł do środka, a Heidi zamknęła za nim drzwi. Położył David'a na granatowej kanapie w salonie domku...

---Pomoż mu Heidi... On nie może umrzeć...-- powiedział z łzami w oczach.

---Spokojnie Carbo zrobię wszystko co w mojej mocy-- powiedziała spokojnym tonem, mimo iż sama bała się o życie przyjaciela-- Idź do kuchni i zaczekaj tam, napij się herbaty

---Nie mogę, muszę wracać do reszty-- powiedział-- Muszę im pomóc

---Nie ma mowy! Jesteś zbyt roztrzęsiony żeby iść i się strzelać-- powiedziała zdenerwowana, a chłopak kiwną głową i udał się do kuchni...

Dziewczyna zajęła się nieprzytomnym, rozcięła jego t-shirt i oczyściła ranę...

----------------

---Erwin! Gdzie jest Crabo i David? Nie widziałem ich już trochę-- powiedział Vasquez gdy siwy do niego podszedł.

---David oberwał, a Crabo pojechał go zawieść do bazy-- odezwał się i schował się za pasatem, gdy poszła seria strzałów z strony policji.

---Wyjdzie z tego-- zapewnił siwego Whiskas widząc zmartwiony wyraz twarzy pastora.

---Mam taką nadzieję... Jeśli nie to... Crabo się załamie, są naprawdę bliskimi przyjaciółmi-- powiedział Erwin po chwili.

---Nie przejmuj się tym teraz-- powiedział Vasquez i wycelował w policjanta strzelając.

---------------

Dziewczyna po opatrzeniu nieprzytomnego bruneta udała się do kuchni, gdzie siedział na krześle przy blacie biało-włosy z kubkiem herbaty w rękach....
Chłopak nie zwrócił uwagi na dziewczynę, spojrzał na nią dopiero gdy się odezwała...

---Możesz być spokojny będzie żył...

---Co z nim?-- zapytał biorąc łyka herbaty.

---Został postrzelony w brzuch-- powiedziała i podeszła do czajnika włączając go--Będzie żył, powinien się obudzić niedługo...

Nicollo odetchnął z ulgą, a "lekarka" zaczęła robić sobie herbatę.

---Możesz do niego iść jeśli chcesz-- powiedziała wrzucając torebkę ziół do kubka.

---Dzięki Heidi-- uśmiechnął się i wstał z krzesła, po czym poszedł do salonu.

Nicollo usiadł na podłodze obok kanapy gdzie leżał jego przyjaciel.
Spojrzał na bandaż, który lekko był nasiąknięty krwią, po chwili spojrzał na spokojną twarz bruneta...
Nadal był nie przytomny, ale co się dziwić skoro stracił trochę krwi...

Biało-włosy oparł głowę na krawędzi granatowej kanapy i patrząc na twarz bruneta, po chwili zasnął...

-------------

---Dobra Erwin, Vasquez i Lucas bierzecie naszych rannych i jedziecie, a reszta zostaje-- powiedział Kui.

Siwo-włosy i pozostała dwójka spakowali rannych na trzy auta, po czym ruszyli w stronę domku...

--------------

Biało-włosy nie spał już od dobrej godziny, ale nadal siedział przy nieprzytomnym przyjacielu.
Nagle brunet zaczął powoli otwierać oczy co od razu zauważył Nico...

---David!-- przytulił przyjaciela.

---Ałć...-- syknął Gilkenly.

---Przepraszam...-- powiedział Carbo odsuwając się.

---Spoko..-- odpowiedział cichym głosem.

---Jak się czujesz?-- zapytał biało-włosy.

---Bywało lepiej-- zaśmiał się cicho.
---Wygraliśmy?-- zapytał po chwili.

---Nie wiem... Chciałem tam wrócić, ale Heidi mi nie pozwoliła...

Gdy David chciał coś powiedzieć przerwały mu osoby, które właśnie weszły do domu. Był to oczywiście Erwin, Vasquez i Lucas z rannymi.
Na szczęście nie mieli oni tak poważnych ran jak Gilkenly.

Z kuchni przyszła Heidi i od razu zawołała Summer i Sky, aby jej pomogły. Trzy dziewczyny udały się do innego pokoju razem z rannymi.

Erwin podszedł do Carbo i David'a...

---Siema jak się czujecie?-- zapytał siadając na pobliskim fotelu.

---Bywało u mnie lepiej-- odezwał się ranny.

---A ty Carbo?-- zapytał z troską Siwy.

---To tobie też coś się stało?-- zapytał brunet marszcząc brwi.

---Nie nic mi nie jest-- odezwał się Nicollo, posyłając Erwinowi złe spojrzenie, na co on się zaśmiał.

---Wygraliśmy?-- zapytał Gilkenly siwo-włosego siedzącego na fotelu.

---Jeszcze nie, ale jesteśmy na wygranej pozycji-- powiedział i napił się łyka kawy, którą zrobiła Heidi-- Nasi niedługo tu przyjadą, wtedy się dowiemy

---Ilu na ilu jest?-- zapytał brunet.

---No nie wiem nas napewno jest więcej, policji została mała garstka może jakiś pięciu-- odezwał się Vazquez wchodzący do pokoju z kubkiem kawy.

--------------------------

Trzy dni później, większość zapomniała już o strzelaninie, każdy zajął się swoimi sprawami.

David niezbyt zapomniał, bo nadal miał trochę problem przez ranę postrzałową.
Jego stan zdrowia był coraz gorszy...
Prawdopodobnie wdało się zakażenie w ranę, ale on nikomu o tym nie powiedział, bo wsumie sam o tym nie widział. Czuł ból, ale to było raczej normalne, gdyż była to jeszcze dość świeża rana...

Właśnie siedział sobie u siebie w domu i z nudów przeglądał Twitter'a.
W tym momencie, ktoś zapukał do drzwi i od razu wszedł.
Proste było, że to Carbonara tylko on tak robił.

---Siema Davidek!-- przywitał się.

---Siemano Carbo-- powiedział z uśmiechem David.

---Wstawaj i jedziemy, robić kasyno według planu-- powiedział z entuzjazmem białowłosy.

---Już już spokojnie-- zaśmiał się i wstał z kanapy, wyłączając telefon.

---Jesteś gotowy?-- zapytał Nicollo.

---Głupio pytasz Carbuś-- odezwała się brunet, zabrał maskę z komody.

Po chwili razem z Carbonarą wyszedł z domu i udał się na miejsce spotkania przed napadem.
Był to Arcade, na miejscu już byli wszyscy, wtedy wsiedli do jednego samochodu i pojechali na kasyno...

Wszystko szło pomyślnie, lecz zawsze musi się coś zjebać prawda?

Policja zrobiła wjazd, który nie miał szans skończyć się dobrze...

Policja szła powoli celując w stronę sejfu, bo tam byli napastnicy. Zakładnicy byli przy wejściu z dwoma napastnikami, a pozostała trójka była jeszcze w pokoju przed sejfem.

Erwin pisał z Lucas'em za ile mogą do nich iść, a David i Carbo po prostu stali obok niego.
Policja zrobiła wjazd od boku kasyna, nikt nie wiedział dlaczego tak zdecydowano.

I wtedy zaczęło się...
SWAT wbiegł z długą bronią wycelowaną w trójkę przyjaciół, którzy szybko schowali się za blatem stającego tam okrągłego biurka.

Wtedy zaczęła się strzelanina, kolejna w tym tygodniu...
David pokazał Erwinowi i Carbonarze, że przejdzie za słup, gdyż z tamtego miejsca był lepszy cel na policjantów.

I to był błąd... Błędem było przemieszczenie się w tym momencie, ale czasu nie cofniesz...

Jeden policjant akurat patrzył w tamtą stronę, gdy zamaskowany chłopak chował się za słupem.
Funkcjonariusz bez wahania strzelił...

Pech chciał, że trafił w miejsce starej rany, która nie była dobrze zagojona, a w dodatku zaskarżona...

Brunet zsunął się po ścianie słupa i złapał się za jeszcze bardziej bolące miejsce. To był chyba największy ból jaki kiedykolwiek poczuł w życiu...

Carbonara widząc pół siedzącego bruneta przy słupie od razu powiedział Erwinowi, że trzeba to zakończyć.

Erwin bez wahania podniósł ręce w górę, a SWAT przestał strzelać... Lecz nadal był w nich wcelowany z broni.

---Kurwa jesteście jebnięci? Mamy zakładników debile!-- krzyknął wkurwiony Pastor.

Carbonara podbiegł do bruneta i kucnął obok niego...

---David słyszysz?-- złapał za twarz bruneta, który patrzył na niego słabym wzrokiem z lekkim uśmiechem na twarzy.

---Słyszę...-- powiedział słabo.

---Trzymaj się zaraz ci pomożemy-- mówił trochę spanikowany Nico.

Gdy Erwin kłócił się z policją, Carbonara zdjął swoją bluzę, pod którą miał T-shirt.
I uciskał ranę ledwo przytomnego bruneta.

---Carbuś...-- wyszeptał ranny.

---Ciii... Zaraz ci pomożemy Davidek, spokojnie...-- mówił z łzami w oczach.
---David? David otwórz oczy... Proszę...-- wyszeptał szlochając.
---Przestańcie się kurwa kłócić! Tu ktoś kurwa umiera!-- krzyknął Nicollo

---Dobra teraz jest czyjeś życie najważniejsze, jedźcie z nim do szpitala-- powiedział jeden z policjantów, napewno wysoko postawiony.

Carbonara wziął bruneta na ręce i razem z Siwym wyszli szybko z kasyna z SWAT'em. Biało-włosy położył rannego na tylnich siedzeniach samochodu i również tam usiadł.

Napastnicy w eskorcie policji i SWAT'u pojechali na szpital.
Biało-włosy zabrał bruneta na ręce i zabrał do szpitala, na nie szczęście już nie przytomnego bruneta...

Od razu do rannego podbiegli lekarze i zabrali go od Nicollo.
Carbonara usiadł pod salą i patrzył w podłogę, gdy siwo-włosy kłócił się z policją o to że nie mogą ich zabrać na komisariat...

-----------------------

Lekarz właśnie wyszedł z sali operacyjnej i spojrzał na ludzi zebranych na korytarzu.

---Dzień dobry?-- zaczął lekarz.
---Czy jest tu ktoś z rodziny, pana David'a Gilkenly'ego?-- zapytał patrząc po ludziach.

Nikt się nie odezwał, bo każdy wiedział że chodzi lekarzowi o prawdziwą rodzinę...

Wtedy wstał Carbonara i podszedł do lekarza mówiąc do niego cicho, tak aby nikt nie usłyszał.

---Um... Ja jestem jego chłopakiem-- skłamał, ale musiał. Chciał wiedzieć co się z nim dzieję, a to była jedyna rzecz jaką mógł powiedzieć.

---Rozumiem w takim razie zapraszam za mną-- odezwał się lekarz normalnym tonem głosu, co spotkało się z zdziwieniem innych.

Ludzie z Zakszotu zastanawiali się co Carbonara powiedział lekarzowi... Podobnie LSPD...

Biało-włosy poszedł za lekarzem do gabinetu.

---Proszę usiąść-- powiedział pokazując na krzesło.
---Zacznę od tego, że pan David żyje. Ale nie będę ukrywał, że nie jest z nim najlepiej... Postrzelono go drugi raz w to samo miejsce, a w dodatku w starej ranie wdało się zakażenie, co utrudniło nam pracę...
Zakażenie na jego nie szczęście było bardzo zaangażowane, co nie pomaga w jego stanie zdrowia.
Zrobiliśmy wszystko w naszej mocy, aby pozbyć się problemu z zakażeniem i wyjęciem aktualnego pocisku, udało nam się. Natomiast nie mamy pewności, że zakażenie nie wróci, przez co jest duże ryzyko.
Chcę aby pan wiedział, że ponowne zakażenie jest bardzo niebezpieczne dla pacjenta... To chyba wszystko, może pan go odwiedzić, jest przytomny i leży w sali 211-- dodał na koniec lekarz.

---Dziękuję...-- wymamrotał Nicollo, po czym wyszedł z gabinetu i udał się do sali gdzie leżał David.

Wszedł do sali i spojrzał na bruneta leżącego w szpitalnym łóżku.
Podszedł do łóżka i usiadł na krześle obok.

---Hej jak się czujesz?-- zapytał patrząc na bruneta.

---Zajebiście...-- zaśmiał się co sprawiło mu ból, na co się skrzywił.

---Ty to się nie śmiej lepiej-- powiedział poważnie Carbonara.

---Przepraszam Carbuś...-- zaczął brunet patrząc na niego.
---Kocham cię wiesz?-- powiedział z lekkim uśmiechem, po czym powoli zamknął oczy.

---Ja ciebie też... David...David?-- przerażony Nico wybiegł z sali po lekarza, który słysząc słowa Carbo zebrał się szybko i poszedł do pacjenta.

Nicollo wrócił do reszty, gdyż lekarz kazał mu tam poczekać...

---------------------

Lekarz wyszedł do wszystkich i poprosił znów Nicollo na bok...

---Bardzo mi przykro, ale organizm pacjenta nie wytrzymał...-- powiedział z dość przekonującym smutkiem. Po czym odszedł do sali, w której prawdopodobnie nadal leżał martwy David Gilkenly...

Biało-włosemu łzy wypełniły oczy, a nogi odmówiły posłuszeństwa i udał na kolana, zakrywając twarz rękami.
Podbiegł do niego siwo-włosy i przytulił Nico..

---Co z nim?-- zapytał cicho przytulając przyjaciela.

---Erwin... On..-- przerwał na chwilę.
---On... On... Nie żyje-- przytulił się bardziej do złoto-okiego.

Erwin zamarł, nie chciał wierzyć w te słowa. Jeden z "Golden Trio" nie żyje...

------------------------

Dzień pogrzebu...
Cały Zakszot ubolewał utratę David'a Gilkenly'ego. Mimo, że był często irytującą osobą lub nie dało się wytrzymać jego krzyków, to mimo wszystko kochali go jak brata...

Na tę smutną, a za razem pięknie odprawianą uroczystość przyszło wiele osób, nawet z innych grup przestępczych... A nawet z policji.

Pogrzeb Zakszot odprawił godnie i z dumą. Wszystko było przygotowane idealnie, bo jak inaczej? Musieli godnie i z dumą pochować jednego z swoich ludzi, któremu wiele zawdzięczają...

Każdy wiedział, że będzie im brakować tego krzykliwego chłopaka...

Ale każdy wiedział też, że już nigdy nie usłyszął jego wkurwionego na życie, drącego mordę...

To był koniec...
Koniec Golden Trio...

Koniec David'a Gilkenly'ego....

~THE END~

--------------------------------------------------------
WITAM!

Taki One Shot o David x Carbo :)

Pozdrawiam i Kc <3

~Tal_vez_yo

[2486 słów]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro