" Nić porozumienia"
Zbiegam po schodach, uciekając od Reagan i tego całego przyjęcia urodzinowego. Nie spędziłam tu nawet piętnastu minut.
No cóż...Trudno.
Duże krople deszczu, prędko moczą mi ubranie, lecz nie zwracam na to uwagi. Chcę jak najszybciej wydostać się z posesji, ponieważ gdzieś głęboko we mnie rodzi się obawa, iż Rae wybiegnie za mną, by mnie zlinczować. Napaliła się na Jacoba, więc zrobi wszystko, by usiąść na jego kolanach, a ja w tym momencie jestem jej konkurencją.
O ile "konkurencja" to dobre określenie tej sytuacji. Ona uważa, że z nią rywalizuję o względy mojego szofera, więc jestem jej wrogiem, którego trzeba wyeliminować.
Ach, za dużo naoglądała się Igrzysk śmierci, lecz z całą pewnością książki nawet nie tknęła.
Przystaję przy dużej latarni, oświetlającej bramę wjazdową do willi, po czym szperam w torebce, by znaleźć komórkę. Liczę, że Jacob jest gdzieś nieopodal, ponieważ robi się coraz zimniej, a ja jestem ubrana jedynie w skąpą sukienkę i marynarkę, a one z kolei są przesiąknięte wodą. Drżę z zimna, jednocześnie wybierając numer swojego kierowcy i plus dla niego, że odbiera już po pierwszym sygnale.
- Tak, proszę pani? - spokój jaki bije od tonu jego głosu jest uspokajający, a jednocześnie odczuwam w nim nić autorytetu, dumy i pewności siebie.
- Przyjedź po mnie. - nogi zaczynają mi się trząść jak owocowa galaretka. - Stoję pod latarnią. - spoglądam w górę na ciemne chmury. - Pod domem Reagan. - dopowiadam.
- Będę za minutę. - rozłącza się, więc chowam komórkę do torebki, a niespełna sekundę później obok mnie staje Reagan we własnej osobie, w ręku trzymając sporą, różową parasolkę.
- Czego chcesz? - pytam niemile, po czym kieruję swoje spojrzenie na jezdnię, po której co rusz przejeżdża jakiś samochód.
- Nie wygłupiaj się. - dotyka mojego ramienia. - Nie rozumiem, dlaczego wyszłaś. Lelani zaczęła się o ciebie martwić.
- Lelani to pies. - stwierdzam z przekąsem. - Który za moment zapomni, że ktoś taki jak ja istnieje.
Jacob, gdzie jesteś? Błagam zabierz mnie stąd, zanim stracę włosy, bądź co gorsza Reagan pozostawi wielkie, sine limo pod moim okiem. Ja nie potrafię się bić! Ona za to ma dość dużo siły w tych swoich małych dłoniach.
- Zachowujesz się dziecinnie. - fuka z niezadowoleniem. - Jesteś zazdrosna o to, że twój pracownik, leci na mnie?
- Nie przypominam sobie, aby Jacob zwrócił na ciebie uwagę. - stwierdzam z przekonaniem, co ściera rudowłosej uśmiech z twarzy.
- Mówisz tak, żeby mnie zranić!
- Mówię tak, ponieważ to prawda. - wzruszam nonszalancko ramionami, uśmiechając się na widok znajomego Suva, parkującego przed bramą.
- Zaraz sama zobaczysz! - tupie nogą jak mała rozkapryszona dziewczynka, na co wywracam oczami, a Jacob wysiada z samochodu, a po chwili otwiera dla mnie tylne drzwi.
- Hej - macha do niego Reagan. - Jak się masz?
- W porządku. - odpowiada jej ciemnowłosy, lecz jego wzrok skupia uwagę na moich mokrych od deszczu, ubraniach. Ku mojemu zaskoczeniu, Jacob zdejmuje swoją marynarkę, a następnie podaje ją mi.- Pani przyda się bardziej. - wyciągam rękę, by odebrać od niego ciepły materiał, lecz Reagan mnie wyprzedza i zabiera marynarkę. Zaciąga się zapachem, mężczyzny co nawet dla mnie w zaistniałej sytuacji jest żenujące.
- Jak miło. - stwierdza. - Skąd wiedziałeś, że właśnie tego mi trzeba? Straszny tu ziąb.
- Nie pani wejdzie do środka. - wypowiada te słowa prosto do mnie, lecz to Reagan robi krok w stronę otwartych drzwi.
No ja pierdole! Czy ona ma coś nie tak z głową? To mój kierowca, mój samochód i to chyba logiczne, że to do mnie Jacob zwraca się, per Pani.
Ciemnowłosy jednak zamyka drzwi samochodu, zanim Reagan zdąży chociażby schylić się, by zająć miejsce na tylnej kanapie Suva.
Masz u mnie podwyżkę, Reynolds!
- Ej! Co to ma znaczyć? - oburza się Rae. - Evie, zaprosiła mnie do siebie, więc jadę z nią! - Jacob zerka na mnie. Zaprzeczam ruchem głowy, na co szofer puszcza do mnie oczko.
Um, co?
Czyżbyśmy złapali drobną nić porozumienia?
- Przykro mi, ale nie może pani z nami jechać.
- Jak to nie? Mogę! I to zrobię! Otwieraj te drzwi! - popycha Jacoba, lecz ten ani drgnie. Nic dziwnego. Ciężko byłoby przepchać taką ilość mięcha.
- Pani Callman nie życzy sobie...
- Evie to moja przyjaciółka! Oczywiście, że łaknie mojego towarzystwa!
- Chcę pobyć sama. - wypowiadam, dygocąc z zimna.
- Sam na sam z nim? - fuka ze złością. - Nie pozwolę na to!
- Jacob, chciałabym stąd jechać. - spoglądam na niego błagalnie.
- Beze mnie nigdzie się nie ruszasz, wywłoko! - krzyczy Rae, na co się krzywię.
- Z góry przepraszam jeśli naruszę etykietę pracy. - wypowiada Jacob, po czym chwyta Reagan w pasie, a następnie unosi ją i odsuwa od samochodu, dzięki czemu mogę swobodnie zająć miejsce na fotelu pasażera. Gdy tylko zamykam za sobą drzwi, Jacob puszcza szczęśliwą przyjaciółkę i prędko wraca za kierownicę Suva.
- Dziękuję. - bełkoczę pod nosem, a gdy odjeżdżamy, Rae unosi dłoń i ukazuje jeden palec, oczywiście środkowy.
Sama spierdalaj, ruda franco.
- Nie musi mi pani za nic dziękować.
- Mam na imię Evie.
- Jestem tego świadomy, proszę pani. - zerka w lusterko wsteczne i marszczy brwi. - Mam wrażenie, że ten samochód wcześniej już za mną jechał.
- Ktoś nas śledzi? - pytam zaalarmowana i odwracam się na fotelu, by spojrzeć w tylną szybę. Dostrzegam szarego, starego forda, niczym nie wyróżniającego się na tle innych pojazdów.
- Nie. - odpowiada po chwili. - Skręcił. Jestem po prostu zbyt nadgorliwy.
- To chyba dobrze.
- Zależy jak na to spojrzeć, proszę pani.
- Do licha! Mam na imię, Evie! A ty jesteś ode mnie zaledwie pięć lat starszy!
- Z całym szacunkiem, ale etykieta pracy nie pozwala mi na spoufalanie się z pracodawcą.
- Mój ojciec nim jest!
- To bez znaczenia.
- A więc, panie Reynolds - mamroczę z niezadowoleniem. - Wydaje mi się, że stracił pan marynarkę.
- Szlag. - klnie pod nosem. Udaję, że nie słyszę, lecz w głębi duszy chce mi się śmiać. Wcale nie jest tak opanowany na jakiego się kreuje. Już mówiłam, nabawi się ze mną nerwicy. Jestem ciekawa, czy w umowie tata zapisał mu opiekę medyczną w razie problemów psychicznych. Jeśli nie, koniecznie trzeba to zmienić.
- Reagan z pewnością jej nie odda. - stwierdzam, wgapiając się w widok za szybą. - Nie zdziwię się jeśli będzie z nią spać.
Spanie to mało powiedziane...Jak dla mnie będzie wdychać jego męski zapach, podczas wibracji swojego przyjaciela na baterie przy jej kobiecości, lecz ten drobny szczegół Jacob powinien sam sobie wydedukować.
- A więc nawet jeśli ją poproszę, nie zwróci mi jej? - dopytuje.
- Pewnie nie. - wzruszam ramionami. - Możesz podkręcić temperaturę? Zimno tu.
- Naturalnie. - wzdycha i spełnia moją prośbę. Zerkam na jego zaciśniętą szczękę i dociera do mnie brutalna prawda.
- Chcesz mi powiedzieć, że Reagan zabrała ci jedyną marynarkę? - dziwię się, lecz Jacob bez najmniejszego skrępowania odpowiada.
- Pan Callman wymaga, abym nosił garnitury szyte na miarę z dość ekskluzywnego materiału, a na daną chwilę stać mnie było tylko na jeden, więc tak. To moja jedyna marynarka.
- Postaram się ją odzyskać. - wyznaję szczerze.
- Byłbym wdzięczny. - posyła mi uśmiech. - Dziękuję.
___
Hej misie ❤
Dobranoc 😁❤
Buziole ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro