Rozdział 31 - Misja ratunkowa
Bellamy
Clarke nie powiedziała jak udało jej się przekonać Matyldę do przyjęcia nas na te pięć lat do bunkra, a ja nie dociekałem. Liczyło się dla mnie to, że wszyscy przeżyjemy. Nie byłem tylko pewny co zrobi moja siostra, ponieważ z jednej strony chciała zostać z nami i Trikru – tutaj miała mnie, przyjaciół i Indrę -, ale z drugiej Roan musiał przenieść się do drugiego bunkra, a to rozdzieliłoby ich na pięć lat. Octavia nie przyzna tego na głos, ale dobrze widziałem, jak udało im się do siebie zbliżyć. Nie będę się cieszyć, jeśli pójdzie z nim, ale nie miałem także zamiaru jej zatrzymywać.
Zakwaterowano nas z Clarke do pokoju czteroosobowego, jednak prawdopodobnie mieliśmy nie mieć współlokatorów z powodu i tak wystarczająco dużej liczby miejsc. Dzięki temu mogłem po prostu pójść do pokoju i położyć się na miękkim, dużym łóżku po kilkudniowej podróży, podczas której musiałem spać na gołej ziemi lub trzymać wartę przez całą noc.
W ciągu kolejnego tygodnia zaczęli się tutaj sprowadzać nasi ludzie i zapoznawać z tymi z bunkra. Trikru nie byli tacy towarzyscy, a miejscowych również do nich nie ciągnęło, ale odkąd zobaczyli Bishopa rozmawiającego z jednym z ludzi Indry, sami zaczęli próbować nawiązywać kontakty. Szło to bardzo powoli i opornie, ale miałem wrażenie, że dadzą radę się dogadać.
Octavia zdecydowała, że zostanie z nami, natomiast Roan miał w ciągu najbliższych dni wrócić do córki, która czekała na niego w drugim bunkrze w Teksasie. Jeśli mam być szczery, to byłem pewny, że będę za nim tęsknić, ale pocieszała mnie myśl, że wszyscy spotkamy się za pięć lat. Początkowo proponowałem nawet, aby zamienić Azgedę z Trikru, dzięki czemu Roan mógłby zostać, ale sam wyeliminował ten pomysł. Uznał, że musi pilnować burdelu, którego może narobić reszta klanów.
Leżałem właśnie obok Clarke i wpatrywałem się w sufit zastanawiając się, jak sobie poradzimy przez te pięć lat. Tutaj wszystko mogło okazać się problemem: brak żywności, skażona woda, konflikty między ludźmi. Musieliśmy to przetrwać, ponieważ w przeciwieństwie do życia na powierzchni, tutaj nie mogliśmy po prostu uciec. Musieliśmy walczyć.
- Ta dziura w suficie jest aż tak fascynująca?
Odwróciłem głowę w bok, przez co spojrzenia moje i Clarke się spotkały.
- Co?
- Cały czas się w nią wpatrujesz.
- Bo spałaś. Co miałem robić? – obruszyłem się.
- Zdjąć ubranie i go pilnować.
- Przecież już jestem rozebrany – prychnąłem, pociągając lekko kołdrę w dół i prezentując swoją klatkę piersiową. – Już się wczoraj o to postarałaś.
- Jeszcze ci coś zostało – powiedziała, przygryzając wargę, po czym włożyła rękę pod kołdrę i chwyciła za gumkę od moich bokserek.
- Jeśli chcesz, to mogę się pozbyć też tego – powiedziałem niskim głosem i uśmiechnąłem się półgębkiem.
Clarke zaśmiała się perliście.
- Chyba zapomniałeś, że mamy za dużo obowiązków, żeby bawić się w takie rzeczy. Ale po przejściu Fali będziemy mieli bardzo dużo czasu dla siebie.
- Ewentualnie twoja mama wcześniej powiesi moją głowę nad drzwiami do pokoju jako nauczkę dla następnych – odrzekłem obojętnie, na to dziewczyna uderzyła mnie z pięści w ramię. - Chociaż jeśli ma zamiar mnie zabić, to niech zrobi to w taki sposób. Przynajmniej nikt się do siebie nie zbliży.
- Ale z ciebie pies ogrodnika.
- Dokładnie tak. A jeśli nie uda się to, to wstanę z grobu i wybiję każdego twojego kolejnego faceta. Zawziętość to moje drugie imię.
- Wydawało mi się, że mówiłeś to samo o odwadze i niebezpieczeństwie – wytknęła mi.
- To właśnie ja. Bellamy Odważny Niebezpieczny Zawzięty Blake.
- To niesprawiedliwe. Ja nie mam nawet drugiego imienia, a ty masz ich cztery.
- Oh, to żaden problem. Zaraz coś wymyślimy – oznajmiłem, podciągając się na łóżku i starając się przyjąć poważną pozę, co nieco utrudniał brak ubrań. – Clarke Wszystkowiedząca Apodyktyczna...
- Ej, nie jestem apodyktyczna! – przerwała mi Clarke, ale ja kontynuowałem.
- ...Zarozumiała...
- Przestań.
- ...Nadęta...
- Zaraz się obrażę.
- ...Genialna...
- Mów dalej.
- ...Seksowna...
- Zaczyna mi się to podobać.
- ...Griffin.
Clarke uśmiechnęła się przebiegle i pochyliła nade mną tak, że jej włosy łaskotały mnie w twarz.
- Panie Bellamy Odważny Niebezpieczny Zawzięty Blake, zdobyłeś moje serce.
- To już coś – mruknąłem, obejmując ją ramionami i jeszcze bardziej przyciągając do siebie. – Teraz tylko ręka Księżniczki, połowa królestwa i będę w życiu ustawiony.
Dziewczyna zaśmiała się, po czym pochyliła się jeszcze bardziej i przylgnęła do moich ust. Złapałem ją wtedy za biodra i odwróciłem tak, że tym razem to ja znajdowałem się nad nią, a chwilę później pogłębiłem pocałunek.
W każdą sekundą całowaliśmy się coraz namiętniej, a ja przez cały ten czas czułem dłonie Clarke wędrujące po moich plecach oraz brzuchu. Postanowiłem robić to samo z nią, jednak zaczęła się wtedy śmiać i zwijać w różne pozycje, co tłumaczyła łaskotkami. Wywróciłem wtedy oczami, ale blondynka zaraz złapała moją twarz w dłonie i ponownie złączyła nasze wargi.
Zapewne doszłoby nawet do czegoś więcej, gdyby ktoś w tamtej chwili nie postanowił zapukać do drzwi.
- Ej, jesteście tam?
- Idź stąd, Miller – krzyknąłem i oderwałem się na chwilę od dziewczyny, przez co ta zajęła się całowaniem mojej szyi. – My tu mamy ważną sprawę do załatwienia.
- Będziecie mieli całe pięć lat na robienie dzieci, teraz może sobie na chwilę odpuścić. Abby was wzywa. To raczej coś ważnego.
- Idź stąd!
Nie oczekiwałem nawet dalszej odpowiedzi chłopaka, tylko ponownie wróciłem do całowania blondynki. Ta jednak położyła dłoń na moich ustach i delikatnie odepchnęła moją głowę od siebie, dając tym samym do zrozumienia, że nici z dalszych pocałunków. Jęknąłem zwiedziony, choć zasłonięte usta nie pozwalały mi na wiele, i zmarszczyłem brwi.
- Wiem, że wolisz zostać łóżku, bo ja sama chętnie bym to zrobiła, że musimy zobaczyć o co chodzi.
Nie zdążyłem się nawet sprzeciwić i podać żadnych argumentów przeciw, ponieważ Clarke już w tym czasie wstała i zaczęła się ubierać.
- Czy to będzie bardzo niekulturalne jeśli powiem, żeby twoja mama się od nas odwaliła? – zapytałem, zrezygnowany przejeżdżając dłonią po twarzy.
- Bardzo. Zwłaszcza, że na ślub potrzebujemy jej błogosławieństwa. Inaczej twoja głowa zawiśnie nad drzwiami.
Popatrzyłem na nią niepewnie i zamyśliłem się chwilę, po czym zdecydowanie odpowiedziałem:
- To lepiej chodźmy.
Clarke
Choć Bellamy'emu ubieranie się szło bardzo opornie, do biura głównodowodzących dotarliśmy w ciągu kilku minut. Byli tam już moja mama, Kane, Jaha, Bishop, Roan – jako przedstawiciel wszystkich klanów – oraz sama Matylda. Wszyscy z wyjątkiem Roana wpatrywali się w ekran komputera, jednak kiedy weszliśmy do środka, ich oczy zwróciły się w naszą stronę.
- Dobrze, że jesteście – odezwała się Abby. – Raven i Jasper się odezwali.
Momentalnie moje serce zaczęło bić szybciej, a w sercu pojawiła się nadzieja. Jasper, który postanowił pojechać razem z innymi w nadziei stworzenia czarnej krwi, ostatecznie wraz z Raven został na miejscu. Kiedy Murphy oznajmił, że postanowili zostać w bunkrze Becci z powodu chipu Allie wżerającego się w mózg dziewczyny, początkowo chciałam po nich jechać. Dopiero po zapewnieniu chłopaka, że raczej nic nie zdziałam, ponieważ ciemnowłosa sama o tym zdecydowała i wyglądała na pewną swojego wyboru, podobnie zresztą jak nasz przyjaciel, zrezygnowałam. Nadal nie mogłam się z tym pogodzić i wszystkie zmysły ciągnęły mnie właśnie tam, ale wątpiłam, żeby ktokolwiek dał mi samochód. A przyjechanie do przyjaciół i opuszczenie bunkra bez nich, ponieważ mimo wszystko postanowiliby zostać, wydawało mi się dość bolesne.
- Co z nimi? – zapytałam od razu. – Wszystko z nimi w porządku?
- W tej chwili tak. Raven powiedziała, że udało jej się zlikwidować resztkę chipu eksperymentalną metodą, ale nie mają teraz z Jasperem jak do nas dojechać. Ktoś musi się dostać na wyspę Becci. Jak na razie zgłosił się Roan, ale chcieliśmy poinformować też was.
- Pojedziemy – zadeklarował się Bellamy, zanim w ogóle zdołałam się odezwać, za co byłam mu wdzięczna.
- Tak myśleliśmy, że się do tego zgłosicie – odezwał się Kane. – Po drodze powinniście też spotkać się z Harper i Monty'm, którzy pojadą na wyspę od razu po opuszczeniu drugiego bunkra. Raven wspomniała, że są tam zapasowe filtry powietrza i wody, które przydadzą się nam tutaj. W ciągu tych pięciu lat wszystko się może zepsuć, a musimy mieć pewność, że będziemy przygotowani na wszystko. Filtry są dość duże, więc jeden weźmiecie wy, a drugi oni. Po prostu musicie być na bieżąco w kontakcie, a spotkacie się w drodze.
- Powinni wyjechać stamtąd jutro lub pojutrze, po doglądnięciu wszystkiego – wtrąciła moja mama. - a jeśli chcemy mieć pewność, że zdołacie się spotkać i razem wrócić, wy musicie wyruszyć już dzisiaj. Najlepiej teraz, gdy tylko zgromadzimy dla was trochę zapasów na te dni. Podróż w obie strony nie zajmie wam więcej niż dziesięć dni, natomiast Fala ma nadejść za trzynaście lub czternaście. Wolimy jednak, abyście wrócili na czas i nie próbowali wykorzystać tego awaryjnego czasu, ponieważ Praimfaya jest zbyt nieprzewidywalna.
- Więc jaka pewność, że nie nadejdzie w ciągu tych dziesięciu dni? – zapytałam.
- Naukowcy z bunkra mają pewność, że znajduje się zbyt daleko. Jedenaście dni na pewno jesteście bezpieczni, trzynaście na dziewięćdziesiąt procent – nie ma pewności - odparł Jaha.
- Teraz idźcie się spakować – zarządził Marcus. – Kiedy będziecie wychodzić dostaniecie też skafandry. Wprawdzie teraz powietrze jest czyste, ale może się to w każdej chwili zmienić, więc dostaniecie też licznik Geigera, żebyście mogli na bieżąco monitorować sytuację.
- Spotkamy się za piętnaście minut przy wyjściu – powiedział Roan. Potaknęliśmy tylko głowami, po czym wyszliśmy z biura.
- Myślisz, że uda nam się tam dojechać na czas? – zapytałam, kiedy zmierzaliśmy w stronę naszego pokoju.
- Musimy. W razie czego będziemy mieć zapas trzech dni, choć wolałbym go nie wykorzystywać, jeśli...
- Bellamy!
Oboje odwróciliśmy się na dźwięk głosu Murphy'ego, który w asyście Emori zbliżał się w naszą stronę. Wyglądali na pełnych nadziei.
- To prawda? To z Raven i Jasperem? – zapytał chłopak bez owijania w bawełnę.
- Jeśli chodzi ci o to, że żyją i dzisiaj po nich jedziemy to tak, to prawda – odparłam.
- Jedziemy z wami – zadeklarował się.
- Z całym szacunkiem, Muprhy, ale... - zaczął Bellamy, jednak zanim zdążył dokończyć, przerwała mu Emori.
- Zostawiliśmy ich tam. Na pewną śmierć. To, że sami tego chcieli to jedno, ale my im na to pozwoliliśmy. Jeśli teraz coś im się stanie, to z naszej winy.
- Musimy to naprawić – dopowiedział John.
Rozumiałam ich. Sama czułam nieodpartą chęć powrotu po przyjaciół, a co dopiero oni, skoro widzieli się z nimi po raz ostatni i byli pewni, że są winni jej samotnej śmierci. Widać było, że teraz żałowali swojego wyboru i tego, że nie starali się zbytnio odwieść ich od tego pomysłu. Jeżeli naprawienie win miało im przynieść ukojenie, to nie mogłam się z nimi spierać.
- Ja nie mam nic przeciwko – odpowiedziałam i spojrzałam na czarnowłosego, który tylko wzruszył ramionami. Najwyraźniej jemu też nie przeszkadzało towarzystwo naszej dwójki. – Musicie tylko zapytać Kane'a. To on załatwia skafandry.
Murphy widząc, że nie mamy zamiaru wybić mu z głowy tego wypadu, uśmiechnął się szelmowsko.
- Więc już możecie szykować nam miejsce.
Hej ludziska!
Muszę wam powiedzieć, że początkowo nie miałam w planie pakowania Jaspera na wyspę Becci, ale doszłam do wniosku, że może się przydać w późniejszych rozdziałach, więc postanowiłam to zmienić...dosłownie przed chwilą XD Mam nadzieję, że fanki naszego chłopaczka się cieszą :D
Pozdrawiam i czekam na opinie :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro