Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3 - Płomień


Clarke

Byłam niemal pewna, że to mój koniec. Wszyscy pragnęli mojej śmierci, więc dlaczego Roan miałby nie spełnić woli ludzi? Mimo swojej władzy był od nich uzależniony. Gdyby nie robił tego, czego chcą, mogliby się zbuntować, a nawet strącić go z tronu. Sama wolałam, aby to właśnie on pozostał władcą, lecz najpierw musiałam go przekonać do włączenia Skaikru jako trzynastego klanu i utrzymania Koalicji.

Gdy otworzono przed nami drzwi sali głównej, jako pierwszy rzucił mi się w oczy właśnie Roan. Mimo rany postrzałowej nie wyglądał mizernie, wręcz przeciwnie – niemal płonął swoim autorytetem. Ramiona oraz policzki były poorane bliznami, a na twarzy jak zwykle było widać wiecznie widoczny grymas.

- Zostawić nas – zarządził Roan, nie spuszczając ze mnie wzroku. Echo chciała protestować, lecz powstrzymał ją gestem ręki. – Powiedziałem: zostawić nas – powtórzył.

Kobieta kiwnęła poddańczo głową, po czym wyszła wraz z resztą. Zamknięto drzwi.

- Dlaczego chciałeś mnie widzieć? – zapytałam od razu.

Roan nie spieszył się z odpowiedzią. Wolnym krokiem podszedł do stołu, po czym wypił kilka łyków napoju z kubka. Odezwał się kilka sekund później.

- Jak mniemam zdajesz sobie sprawę, że lud chce twojej śmierci – zaczął. – Jeżeli chcę pozostać przy władzy, muszę spełnić tak proste żądanie jak zabicie samej Wanhedy. Uwierz mi, to nic osobistego, ale już kazałem ogłosić, że egzekucja odbędzie się jutro w południe.

Poczułam dreszcz przechodzący mi po kręgosłupie i sprawiający, że na moim ciele pojawiała się gęsia skórka. Decyzja zapadła, miałam zostać zabita. Mimo to nie okazywałam strachu. Miałam nadzieję, że uda mi się przekonać Roana do swoich racji.

- Zanim cokolwiek postanowisz, wysłuchaj mnie. Potrzebujemy twojej pomocy.

- Przekonaj mnie – odrzekł spokojnie.

- Nadchodzi coś wielkiego. Coś, czego jeszcze nie znamy i czego nie da się powstrzymać – zaczęłam, a ten kiwnął głową na znak, abym kontynuowała. – Pamiętasz to, co zniszczyło świat? Alie i Beka nazwały to Praimfaya. W Mieście Świateł dowiedziałam się, że za sześć miesięcy czeka nas coś podobnego. Ogromna fala ognia, która niszczy wszystko na swojej drodze, unicestwi także nas.

- Skoro nasi przodkowie przeżyli, to my też damy radę – odparł, idąc w stronę okna. – Dlaczego miałbym się tego obawiać?

- Bo teraz jest gorzej – syknęłam, zmierzając kilka kroków w jego stronę. W końcu stanęła z nim twarzą w twarz. – To nie jest to samo, co wtedy. Elektrownie atomowe wybuchają, a promieniowanie zabija wszystko. Nie da się tego powstrzymać, nie dacie rady przeżyć. Nie bez nas.

Roan spojrzał na mnie z przymrużonymi oczami. Wierzył mi, widziałam to po jego twarzy. Wiedział, że nie jestem typem osoby, która wymyśla takie rzeczy tylko po to, aby uratować skórę. Mówiłam prawdę, a to go najbardziej przerażało.

- Nawet gdybym cię wypuścił, ludzie by mnie zabili. Nie mogę im powiedzieć o tym, co się zbliża, a ty dobrze o tym wiesz. Muszę cię zabić, aby wreszcie zapanował pokój, a mnie oficjalnie uznali za swojego władcę. Nie mogę tak po prostu puścić cię wolno.

- Możesz – odparłam bez namysłu.

Ocalenie wszystkich ludzi leżało w rękach moich i Skaikru, więc musiałam zrobić wszystko, aby odnowić Koalicję. Dlatego też sięgnęłam do kieszeni i wyjęłam z niej małe zawiniątko. Mężczyzna dokładnie przyglądał się moim ruchom, a gdy z kawałka materiału wyjęłam Płomień, jego oczy rozbłysły.

- Myślałem, że Duch Komandorów zaginął.

- W pewnym sensie tak się stało – mruknęłam. – Mogę ci go dać. Wtedy zostaniesz uznany za pełnoprawnego władcę i Strażnika Ducha. Ludzie będą cię słuchać, nie będą mieli wyjścia, a Azgeda wreszcie nie będzie uznawana za gorszy klan. Tego właśnie pragniesz, prawda? W zamian chcę, abyś odnowił Koalicję ustanowioną przez Lexę i uznał nas za trzynasty klan. My w tym czasie spróbujemy odnaleźć rozwiązanie, które uratuje nie tylko moich ludzi, ale również wszystkich innych, wliczając oczywiście Azgedę. Zgadzasz się na to?


Roan przez cały czas wpatrywał się w Płomień, jednak gdy skończyłam mówić, wreszcie spojrzał mi w oczy. Przez chwilę wpatrywał się we mnie z pokerową twarzą, ale po chwili prawy kącik jego ust ledwo zauważalnie podniósł się do góry.

Umowa została zawarta.


Bellamy

Gdy rozeszła się wieść, że Clarke ma zostać stracona następnego dnia, byliśmy przerażeni. Ja byłem przerażony. Przede wszystkim czułem nienawiść do siebie, że nie zdołałem jej pomóc, gdy przyszły po nią oddziały Ludzi Lodu. Stałem tam jedynie jak tchórz i patrzyłem, jak ją zabierają. Myślałem nawet o odbiciu jej, ale nie miałem pojęcia, gdzie jest trzymana. Podobno więzienie było kompletnie puste, a więc gdzie mogła być?

Nadszedł wieczór, a razem z Kane'em nadal nic nie wymyśliliśmy. Gdy Abby dowiedziała się o wszystkim, dostała jakiegoś ataku. Chciała po prostu pójść do Roana, bez żadnej broni czy przygotowania. Wprawdzie było to chwilowe, ponieważ zaraz się uspokoiła, ale wcześniej podrapała Kane'owi twarz. Później gdzieś zniknęli, przez co nie widziałem ich przez resztę dnia.

Znów zgłosiłem się do pełnienia warty. Wszyscy spali prócz mnie, dlatego nic dziwnego, że nikt nie zerwał się na równe nogi, słysząc kroki kierujące się do naszego budynku. Ja jednak przygotowałem się, trzymając broń w pogotowiu. Obawialiśmy się, że Ziemianie mogą zechcieć zabić nas w nocy, kiedy wszyscy będziemy spać. Gdy jednak moim oczom ukazała się Clarke, cała i zdrowa, odetchnąłem z ulgą.

- Gdzie ty byłaś? – zapytałem szeptem, podchodząc do niej. Nie chciałem obudzić innych. – Co się z tobą działo?

Dziewczyna kiwnęła głową na znak, abyśmy przeszli do innego, pustego pomieszczenia. Znaleźliśmy takowe tuż obok. Nikt w nim nie spał, ponieważ było bardzo małe i całe zapełnione różnorakimi pudłami i skrzyniami. Byliśmy w budynku, który wcześniej służył za coś w rodzaju sklepu, dlatego nie zdziwił mnie taki widok.

- Rozmawiałam z Roanem – zakomunikowała, gdy usiedliśmy na jednej ze skrzyń. – Kane i Abby już wszystko wiedzą, zostali do niego wezwani. Chciałam, żebyście Indra, Octavia i ty również tam byli, ale nie można było was znaleźć.

- Próbowałem wywęszyć drogę, którą można by uciec z Polis, przy okazji próbując wymyślić, jak można cię wydostać z rąk Roana – wyjaśniłem.

- To już nieważne, ponieważ przystał na moje warunki. Dałam mu Płomień i obiecałam, że spróbujemy znaleźć sposób na uratowanie wszystkich, a w zamian odnowi Koalicję i w razie potrzeby nam pomoże. W tej chwili na rękę nam jest osadzenie właśnie jego na tronie.

- Tylko on nie chce nas zabić. Przynajmniej nie bez powodu.

- Dokładnie! Wie, że Miasto Świateł to nie nasza sprawka i że tylko my możemy powstrzymać Praimfaya, falę śmierci. Jutro miała odbyć się moja egzekucja, ale zamiast tego ogłosi ludziom to, że zasiada na tronie i uznaje nas za trzynasty klan.

- Więc co teraz, Księżniczko? Co zrobimy po powrocie do Arkadii?

Clarke uśmiechnęła się lekko.

- Przetrwamy.


Clarke

Następnego dnia w południe wszyscy ludzie zgromadzili się na Placu Głównym, oczekując na moją śmierć. Dlatego też bardzo zdziwili się, widząc mnie między nimi. Zaczęli wtedy coś szeptać między sobą i wskazywać na mnie palcami, jednocześnie odsuwając się jak najdalej. Czułam się jak trędowata. Bellamy jednak złapał mnie wtedy za ramię i zaczął prowadzić przez tłum, dopóki nie stanęliśmy naprzeciwko podestu.

Roan wyszedł na środek kilka minut później. Szepty natychmiast ustały, a wszystkie głowy zwróciły się z zaciekawieniem w jego stronę. Poddani chcieli wiedzieć, dlaczego nie jestem więźniem.

- Zapewne wszyscy zgromadziliście się tutaj, aby zobaczyć egzekucję – zaczął, patrząc po kolei na każdego. – Jestem jednak tutaj w innej sprawie. Jak wiecie Miasto Świateł upadło i nie pozostał już ani jeden komandor, który mógłby sprawować władze. Dlatego, dopóki nie ujawni się żaden Czarnokrwisty – tutaj podniósł do góry Płomień. Między ludźmi dało się usłyszeć szepty i ogólne poruszenie. - Ja, Roan, król Azgedy, najstarszy syn Nii, wnuk Theo, zostaję nowym władcą i strażnikiem ducha.

- To bluźnierstwo! – krzyknął ktoś z tłumu. – Nie jesteś kapłanem!

- W tej chwili nim będę – odrzekł, piorunując wzrokiem tę osobę, po czym kontynuował. - Ja oraz Azgeda uznajemy i będziemy bronić Koalicji ostatniego prawdziwego komandora, Lexy kom Trikru, włączając w to trzynasty klan. Atak na Skaikru to atak na nas wszystkich.

Roan spojrzał w moją stronę z poważną miną. Odwzajemniłam jego spojrzenie, po czym kiwnęłam lekko głową na znak podziękowania. Chciałam, żeby właśnie to powiedział. Żeby podtrzymał to, co utworzyła Lexa, tym samym zapewniając nam bezpieczeństwo. Zwłaszcza wtedy, kiedy to za sześć miesięcy miał skończyć się świat, potrzebowaliśmy pokoju i zgody. Wojny wyniszczyłyby nas jedynie i nie pozwoliły znaleźć żadnego sposobu na przetrwanie ludzkości.


Bellamy

Postanowiliśmy wyruszyć jeszcze tego samego dnia. Indra oraz Octavia chciały zostać na miejscu. Kane również nie miał zamiaru wracać do Arkadii, ponieważ wolał dopilnować, aby Roan pozostał na tronie. Miał za zadanie informować nas o wszystkim, co dzieje się w Polis i ostrzec z razie jakiegokolwiek zagrożenia. To miało być tylko tymczasowe rozwiązanie – później miał do nas dołączyć.

Matka Clarke oraz cała reszta wyruszali wraz z nami. W północnym lesie znajdował się samochód, lecz nie pomieściłby wszystkich osób. Najbardziej ranni i poszkodowani mieli zostać nim przetransportowani do naszego obozu, a reszta musiała iść na piechotę. Oznaczało to dobę marszu. Mogliśmy zostać jeszcze na jedną noc i wyruszyć z samego rana, ale nikomu nie chciało się już dłużej zostawać w tym mieście śmierci. W końcu to tutaj, za pośrednictwem Alie, zginęło najwięcej osób. Po za tym nie byliśmy tu mile widziani przez Ziemian, więc nasze odejście było wszystkim na rękę.

Mieliśmy już wyruszać, kiedy zauważyłem Echo idącą w naszą stronę z jakimś zawiniątkiem. Spojrzałem pytającą na Clarke, która kiwnęła mi głową na znak, że to jest zamierzone i żebym podszedł w tamtym kierunku. Nie dziwiłem się – kobieta właśnie do mnie pałała najmniejszą nienawiścią.

Gdy stanąłem przed Echo, rozpakowała materiał i moim oczom ukazał się kawałek metalu o charakterystycznym kształcie. Był dość masywny i od razu skojarzył mi się z Azgedą.

- Dzięki temu będziecie mogli wkraczać na nasze Ziemie – oznajmiła, podając mi zawiniątko. – W razie problemów po prostu to pokażcie i powiedzcie, że przybywanie w imieniu króla Roana.

- Dziękuję – odparłem i już miałem się odwrócić, kiedy zatrzymał mnie głos kobiety.

- Myślisz, że jeszcze kiedyś będziemy w stanie sobie zaufać?

Zaśmiałem się szyderczo i spojrzałem jej w oczy.


- Wątpię. Skłamałaś w sprawie rzekomego zagrożenia, które grozi naszym ludziom w Polis ze strony Ziemian, przez co wpadliśmy do Sali Tronowej z bronią w ręku jak jacyś idioci. Zaufałem ci – syknąłem. – Do tego zaledwie dwa dni temu przyłożyłaś ostrze do gardła Clarke, chcąc ją zabić. Naprawdę myślisz, że mogłoby być jak dawniej?

Moja odpowiedź najwyraźniej zaskoczyła Echo, ponieważ zamrugała kilka razy, jakby próbując przyswoić sobie moje słowa. Ja jednak nie chciałem czekać na jej odpowiedź. Zamiast tego odwróciłem się i wróciłem do reszty swoich ludzi. Nie miałem zamiaru już nigdy zaufać żadnemu Ziemianinowi.


Witam witam!

Jak widzicie "biedna" Echo została odrzucona przez Bella (on chyba woli blondynki), sojusz został zawarty, wracają do Arkadii, a Roan powstał niczym feniks z popiołów. Tylko on byłby w stanie tak szybko zregenerować się po postrzale. Ja wam mówię, on jest Bogiem.

Wiem, że akcja ciągnie się jak flaki z olejem, ale mogę was pocieszyć, że w kolejnym rozdziale będzie więcej Bellarke. I Abby wkroczy do akcji xd

Pozdrawiam :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro