Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25 - Niedowierzanie

Bellamy

Mimo tego, że Clarke spała już od dobrej godziny, nadal nie mogłem oderwać od niej wzroku. Po prostu leżałem obok z głową zwróconą w stronę sufitu, co jakiś czas odwracając twarz w jej stronę, aby upewnić się, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Cała ta sytuacja była tak niesamowita i wręcz niemożliwa, że miałem wrażenie, jakbym miał się zaraz obudzić, a Clarke znów byłaby jedynie moją przyjaciółką. Nie wiem, czy mogłem już nazwać ją swoją dziewczyną, ale między nami wyraźnie wydarzyło się coś więcej. Zdecydowanie przekroczyliśmy cienką granicę przyjaźni.

Na wspomnienie tego, co stało się zaledwie kilka chwil wcześniej, na moją twarzy wystąpił lekki uśmiech, którego nie potrafiłem w żaden sposób powstrzymać. Do tej pory marzyłem jedynie o tym, aby móc pocałować i przytulić Clarke, a nawet to wydawało mi się niemożliwe. Teraz jednak wydarzyło się o wiele więcej, co tylko potęgowało mój strach, że jedynie sobie to wszystko wyobraziłem.

Clarke mruknęła coś przez sen. Leżała na brzuchu z twarzą wtuloną w poduszkę, dlatego nie byłem w stanie zrozumieć, co dokładnie powiedziała, choć wydawało mi się, że było to moje imię. Bałem się, ze znowu ma koszmary i będę musiał ją budzić, póki nie westchnęła zadowolona i nie wysunęła spod kołdry gołej nogi, przerzucając ją przeze mnie w pasie, tym samym odsłaniając niemal całe udo.

Jęknąłem cicho, przymykając oczy i opuszczając głowę na poduszkę. Miałem wrażenie, że dziewczyna nawet przez sen robi wszystko, żeby doprowadzić mnie do szaleństwa na jej punkcie. Naprawdę powstrzymywałem się z całych sił, żeby po prostu się na nią nie rzucić. Zaraz jednak moje rozmyślenia zostały przerwane, ponieważ drzwi do pokoju się uchyliły.

W szparze między drzwiami i ścianą pojawiła się twarz Roana. Wyraźnie chciał powiedzieć coś ważnego, jednak zatrzymał się z lekko rozchylonymi ustami, widząc mnie i Clarke razem. Przez chwilę przyglądał się nam z przymrużonymi oczami, po czym na jego twarzy wykwitł lekki uśmiech i pokazał mi dwa podniesione w górę kciuki. Zaraz jednak najwyraźniej przypomniał sobie z czym do mnie przyszedł i chciał to powiedzieć, lecz położyłem palec na ustach i wymownie spojrzałem na smacznie śpiącą obok mnie blondynkę. Mężczyzna musiał zrozumieć przekaz, ponieważ ruchem głowy dał mi znać, abym wyszedł na korytarz, po czym sam to zrobił.

Delikatnie, i z niechęcią, zdjąłem z siebie nogę dziewczyny, po czym wstałem i szybko nałożyłem spodnie i koszulkę, nie chcąc chodzić półnagi po mieszkaniu. Gdyby moja siostra to zauważyła, raczej nie byłaby z tego powodu zbyt zadowolona.

- Co się dzieje? – zapytałem, kiedy wyszedłem z pokoju i zamknąłem za sobą drzwi.

- Musisz to zobaczyć – zarządził Roan, kierując się w stronę salonu. Ruszyłem za nim.

Octavia stała przy oknie, jednak nawet słysząc nas wchodzących do pomieszczenia nie odwróciła wzroku od czegoś, co widziała na ulicy.

- Ktoś tam jest – powiedziała.

Zmarszczyłem nierozumiejąco czoło.

- Co? – zdziwiłem się.

- Jacyś ludzie. Sam sprawdź – zaproponowała, odsuwając się od parapetu i robiąc mi miejsce.

Dobrze wiedziałem, że w takiej ciemności i z dziesiątego piętra niewiele zobaczę, dlatego natychmiast sięgnąłem po snajperkę stojącą przy jednej ze ścian i oparłem ją na parapecie, przykładając oko do celownika noktowizyjnego. Dzięki niemu nawet w ciemności byłem w stanie zobaczyć czwórkę osób ubranych w coś na kształt skór zwierząt, które szły środkiem ulicy. Swoim wyglądem i zachowaniem bardzo przypominali Ziemian; chodzili bardzo ostrożnie, niczym wilki przechadzające się po nowym terenie. Bardzo mnie jednak zaskoczyło, że w przeciwieństwie do nich posiadali karabin. Niósł go jeden z ludzi, lecz tak nieporęcznie, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.

- Lepiej, żeby nas nie zauważyli – powiedziałem, nie odrywając wzroku od czwórki tubylców. – Nie wiadomo jak mogliby zareagować na naszą obecność tutaj. Zwłaszcza, że mają broń palną.

- Co? – zdziwiła się Octavia. Najwyraźniej bez celownika nie zauważyła tego szczegółu.

- Karabin, najprawdopodobniej szturmowy. Nie mam pojęcia skąd go mają, ale musieli go znaleźć niedawno. Trzymają go w zły sposób i zbyt niepewnie, jakby nie do końca wiedzieli co to.

- Może wiedzą, gdzie jest bunkier – zaproponował Roan. – Co nie zmienia faktu, że lepiej nie ryzykować i z nimi nie rozmawiać.

- Przynajmniej raz myślimy podobnie – przyznałem, opuszczając broń i patrząc na resztę. – Nie wiem jak wy, ale ja nie mam najmniejszej ochoty teraz nigdzie wychodzić i za nimi iść.

- Nie dziwię ci się, w końcu wręcz na siłę musiałem cię wyciągać z twojego pokoju – mruknął Roan z wymownym uśmieszkiem.

Octavia patrzyła ze zmarszczonym czołem raz na mnie, raz na mężczyznę.

- Może mi ktoś powiedzieć o co chodzi?

- To ty nie wiesz? – zapytał Roan z udawanym zdziwieniem, patrząc na mnie kątem oka i uśmiechając się szyderczo. – A jak myślisz: gdzie w tej chwili może znajdować się Clarke?

Moja siostra przez chwilę wpatrywała się z nas nierozumiejącym wzrokiem, kiedy jednak zrozumiała co nasz towarzysz miał na myśli, jej źrenice znacznie się rozszerzyły, a na ustach zagościł szeroki uśmiech.

- O mój Boże – szepnęła z podekscytowaniem, patrząc na mnie. – Nareszcie to zrobiłeś. Jezu, już myślałam, że nigdy się nie doczekam. Zrobicie mi bratanicę?

- Octavia!

- Dobra, dobra. Ale jak coś to chcę bratanicę. I chcę być chrzestną!

- Mogę być wujkiem? – dołączył się Roan.

- Boże, ludzie, co wam się dzieje? – burknąłem. – Ten brak snu powoduje jakieś nieodwracalne zmiany w waszych mózgach. Mam dość, idę spać. Jutro przeszukamy miasto – westchnąłem, machając olewająco ręką i odwracając się, aby odejść w stronę pokoju.

- Pozdrów Clarke.

Wywróciłem oczami, ale nawet się nie odezwałem.

Nie mam pojęcia skąd ten nagły napad entuzjazmu wśród naszej dwójki, ale nigdy się tak nie zachowywali. Miałem wrażenie, że przebywanie w ich wzajemnym towarzystwie tak na nich wpłynęło, bo nie widziałem innego wyjścia. Żadne z nich również nigdy nie okazywało tego, że chce, abyśmy z Clarke byli razem. Nie liczę oczywiście rozmowy z siostrą przy ognisku, ale było to zaledwie kilka dni wcześniej. Przed naszym wyjazdem do Los Angeles albo mieli to gdzieś, albo nie okazywali tego, jak po cichu nam kibicują. Obstawiałem to drugie.

Kiedy wszedłem do pokoju, Clarke nadal spała w tej samej pozycji, mrucząc coś przez sen. Ściągnąłem z siebie wcześniej założone spodnie i koszulkę, tym samym zostając w samych bokserkach, po czym położyłem się obok dziewczyny. Ledwie zdołałem to zrobić, kiedy ta postanowiła się odezwać.

- Gdzie byłeś? – mruknęła cicho, patrząc na mnie zaspanym wzrokiem.

- W toalecie – skłamałem.

Wiedziałem, że gdyby Clarke dowiedziała się o ludziach, których widzieliśmy, zaraz chciałaby wszystko wiedzieć i może nawet za nimi iść. W tamtej chwili miałem ochotę jedynie po prostu położyć się obok dziewczyny i zasnąć, czując jej oddech na szyi i delikatne dłonie obejmujące moją klatkę piersiową.

- Możesz iść spać – dodałem.

Blondynka mruknęła coś, prawdopodobnie potwierdzenie mojej propozycji, po czym przysunęła się bliżej i położyła głowę na moim torsie. Nogę przerzuciła przez moje biodra, natomiast prawą dłoń położyła pod moim sercem, delikatnie przejeżdżając kciukiem po skórze w tamtym miejscu. Westchnąłem i objąłem ją jedną ręką w talii, drugą natomiast splatając z palcami jej dłoni.

Uśmiechnąłem się pod nosem czując, że to będzie najlepiej jak dotąd spędzona noc. Dlaczego? Ponieważ obok siebie miałem dziewczynę, na której zależało mi ponad życie. Którą kochałem.


Clarke

W ostatnim czasie dość często zdarzało mi się mieć koszmary. Najczęściej dotyczyły one końca świata oraz śmierci moich przyjaciół i mamy, choć zazwyczaj w roli głównej pojawiał się Bellamy. Za każdym razem musiałam patrzeć na to, jak promieniowanie wyżera mu twarz i całe ciało. Nawet po przebudzeniu jeszcze przez chwilę słyszałam jego agonalne krzyki, które doprowadzały mnie do łez rozpaczy.

Tym razem było inaczej. Tej nocy nie miałam ani jednego koszmaru sennego; właściwie, to nie śniło mi się nic. Chyba po raz pierwszy od dawna obudziłam się spokojna, bez łez zalewających moje policzki i z mokrą od nich poduszką pod głową. Zamiast tego moją pobudkę spowodowała odsuwana się kołdra, a ponieważ spałam na brzuchu, zaraz na moich plecach pojawiły się dreszcze spowodowane chłodem. Miałam już sięgnąć ręką po kołdrę i ponownie się nią przykryć, kiedy to poczułam czyjś dotyk w dolnej części kręgosłupa. Choć nie miałam pojęcia co to, byłam w stanie czerpać z tego przyjemność.

Minęło kilka sekund, zanim przypomniałam sobie poprzednią noc spędzoną w objęciach Bellamy'ego. Dopiero wtedy zrozumiałam, że to on mnie dotyka, a właściwie całuje. Jego usta składały coraz to kolejne pocałunki wzdłuż mojego kręgosłupa, a chłopak sunął jeszcze wyżej. Za każdym razem drżałam pod dotykiem jego ciepłych warg, pragnąc więcej.

Gdy czarnowłosy znalazł się już blisko karku, najwyraźniej zaczęły mu przeszkadzać moje włosy, ponieważ zgarnął je jedną dłonią na bok i kontynuował to, co już rozpoczął. W końcu dotarł do karku, na którym złożył kilka pocałunków, a następnie przeniósł swoje usta na bok mojej szyi.

Westchnęłam i odwróciłam się na plecy, aby wreszcie znaleźć się przodem do chłopaka. Kiedy tylko tak się stało, ręce owinęłam wokół jego szyi, natomiast biodra czarnowłosego oplotłam nogami. Przez chwilę oślepił mnie blask słońca wpadający przez okno, lecz kiedy udało mi się przyzwyczaić do światła, pierwsza w oczy rzuciła mi się twarz Bellamy'ego. Jego ciemne oczy wpatrywały się we mnie z czułością, a usta układały się w lekki uśmiech, który tak bardzo kochałam. Kochałam go całego.

- Twoje oczy wyglądają jak czekoladki – mruknęłam zaspanym głosem, nadal lekko mrużąc oczy.

Bellamy uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- A twoje jak morze nocą.

- I tak twoje są piękniejsze. Najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek widziałam – powiedziałam, przechylając głowę lekko w bok i przyglądając mu się z uwagą. – Masz w nich takie jasne iskierki, nigdy nie znikają. A kiedy jesteś zadowolony, to błyszczą niczym gwiazdy. To niesamowite.

Chłopka zaśmiał się.

- Zawsze w rana jesteś taka poetycka?

- Tylko kiedy sprzyja mi humor. A tak się składa, że z powodu pewnej osoby nikt nie ma prawa mi go zepsuć.

Bellamy pogładził mnie delikatnie po policzku, po czym pochylił się nade mną i zetknął nasze wargi. Jęknęłam w jego usta i zaraz zaczęłam oddawać pocałunki. Przyciągnęłam chłopaka jeszcze bliżej siebie – tak, że stykaliśmy się każdą możliwą częścią ciała. Momentalnie poczułam dreszcz, który przeszedł wzdłuż mojego ciała – poczynając od głowy, a kończąc na koniuszkach palców. Pocałunki Bellamy'ego wyzwalały we mnie pokłady energii i euforii, którymi wręcz mogłabym się żywić. Do tego momentu nawet nie wiedziałam, że można czuć coś tak niesamowitego. Miałam wrażenie, że gdybym musiała się rozstać z chłopakiem choćby na jeden dzień, to mój organizm by tego nie wytrzymał.

Bellamy był dla mnie jak twardy narkotyk: opanowywał nie tylko duszę, ale i ciało. Nie potrzebowałam zbyt wielu okazji, aby już się od niego uzależnić. Mam wrażenie, że odkąd zrozumiałam, że czuję do chłopaka coś więcej niż tylko przyjaźń, te emocje kumulowały się we mnie. Dopiero poprzedniej nocy miałam szansę się od tego uwolnić i wreszcie poczuć coś więcej niż tylko strach i smutek. Poczułam namiętność i pożądanie.

Poczułam miłość.


Hej hej heeeej!

Jak widzicie Bellarke się już kompletnie rozkręciło, wreszcie się ogarnęli i są tak jakby razem. Przynajmniej nieoficjalnie xd No ale wszyscy ich shippują, także nie ma szans, żeby nie uznać ich za parę xd

Powiem wam, że to ff będę jeszcze mieć około 10 rozdziałów co i tak jest mega dużą ilością, bo początkowo to opo miało mieć około 20, a wyjdzie z 35. Mimo wszystko najwięcej pomysłów mam na zakończenie (ostatnie 3/4 rozdziały) - będzie mega (znaczy dla mnie jest mega, dla was...no nie wiem xd Znaczy lepiej się tym nie sugerujcie xd)!

Pozdrawiam i zapraszam do komentowania ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro