Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31 - Misja ratunkowa


Bellamy

Clarke nie powiedziała jak udało jej się przekonać Matyldę do przyjęcia nas na te pięć lat do bunkra, a ja nie dociekałem. Liczyło się dla mnie to, że wszyscy przeżyjemy. Nie byłem tylko pewny co zrobi moja siostra, ponieważ z jednej strony chciała zostać z nami i Trikru – tutaj miała mnie, przyjaciół i Indrę -, ale z drugiej Roan musiał przenieść się do drugiego bunkra, a to rozdzieliłoby ich na pięć lat. Octavia nie przyzna tego na głos, ale dobrze widziałem, jak udało im się do siebie zbliżyć. Nie będę się cieszyć, jeśli pójdzie z nim, ale nie miałem także zamiaru jej zatrzymywać.

Zakwaterowano nas z Clarke do pokoju czteroosobowego, jednak prawdopodobnie mieliśmy nie mieć współlokatorów z powodu i tak wystarczająco dużej liczby miejsc. Dzięki temu mogłem po prostu pójść do pokoju i położyć się na miękkim, dużym łóżku po kilkudniowej podróży, podczas której musiałem spać na gołej ziemi lub trzymać wartę przez całą noc.

W ciągu kolejnego tygodnia zaczęli się tutaj sprowadzać nasi ludzie i zapoznawać z tymi z bunkra. Trikru nie byli tacy towarzyscy, a miejscowych również do nich nie ciągnęło, ale odkąd zobaczyli Bishopa rozmawiającego z jednym z ludzi Indry, sami zaczęli próbować nawiązywać kontakty. Szło to bardzo powoli i opornie, ale miałem wrażenie, że dadzą radę się dogadać.

Octavia zdecydowała, że zostanie z nami, natomiast Roan miał w ciągu najbliższych dni wrócić do córki, która czekała na niego w drugim bunkrze w Teksasie. Jeśli mam być szczery, to byłem pewny, że będę za nim tęsknić, ale pocieszała mnie myśl, że wszyscy spotkamy się za pięć lat. Początkowo proponowałem nawet, aby zamienić Azgedę z Trikru, dzięki czemu Roan mógłby zostać, ale sam wyeliminował ten pomysł. Uznał, że musi pilnować burdelu, którego może narobić reszta klanów.

Leżałem właśnie obok Clarke i wpatrywałem się w sufit zastanawiając się, jak sobie poradzimy przez te pięć lat. Tutaj wszystko mogło okazać się problemem: brak żywności, skażona woda, konflikty między ludźmi. Musieliśmy to przetrwać, ponieważ w przeciwieństwie do życia na powierzchni, tutaj nie mogliśmy po prostu uciec. Musieliśmy walczyć.

- Ta dziura w suficie jest aż tak fascynująca?

Odwróciłem głowę w bok, przez co spojrzenia moje i Clarke się spotkały.

- Co?

- Cały czas się w nią wpatrujesz.

- Bo spałaś. Co miałem robić? – obruszyłem się.

- Zdjąć ubranie i go pilnować.

- Przecież już jestem rozebrany – prychnąłem, pociągając lekko kołdrę w dół i prezentując swoją klatkę piersiową. – Już się wczoraj o to postarałaś.

- Jeszcze ci coś zostało – powiedziała, przygryzając wargę, po czym włożyła rękę pod kołdrę i chwyciła za gumkę od moich bokserek.

- Jeśli chcesz, to mogę się pozbyć też tego – powiedziałem niskim głosem i uśmiechnąłem się półgębkiem.


Clarke zaśmiała się perliście.

- Chyba zapomniałeś, że mamy za dużo obowiązków, żeby bawić się w takie rzeczy. Ale po przejściu Fali będziemy mieli bardzo dużo czasu dla siebie.

- Ewentualnie twoja mama wcześniej powiesi moją głowę nad drzwiami do pokoju jako nauczkę dla następnych – odrzekłem obojętnie, na to dziewczyna uderzyła mnie z pięści w ramię. - Chociaż jeśli ma zamiar mnie zabić, to niech zrobi to w taki sposób. Przynajmniej nikt się do siebie nie zbliży.

- Ale z ciebie pies ogrodnika.

- Dokładnie tak. A jeśli nie uda się to, to wstanę z grobu i wybiję każdego twojego kolejnego faceta. Zawziętość to moje drugie imię.

- Wydawało mi się, że mówiłeś to samo o odwadze i niebezpieczeństwie – wytknęła mi.

- To właśnie ja. Bellamy Odważny Niebezpieczny Zawzięty Blake.

- To niesprawiedliwe. Ja nie mam nawet drugiego imienia, a ty masz ich cztery.

- Oh, to żaden problem. Zaraz coś wymyślimy – oznajmiłem, podciągając się na łóżku i starając się przyjąć poważną pozę, co nieco utrudniał brak ubrań. – Clarke Wszystkowiedząca Apodyktyczna...

- Ej, nie jestem apodyktyczna! – przerwała mi Clarke, ale ja kontynuowałem.

- ...Zarozumiała...

- Przestań.

- ...Nadęta...

- Zaraz się obrażę.

- ...Genialna...

- Mów dalej.

- ...Seksowna...

- Zaczyna mi się to podobać.

- ...Griffin.

Clarke uśmiechnęła się przebiegle i pochyliła nade mną tak, że jej włosy łaskotały mnie w twarz.

- Panie Bellamy Odważny Niebezpieczny Zawzięty Blake, zdobyłeś moje serce.

- To już coś – mruknąłem, obejmując ją ramionami i jeszcze bardziej przyciągając do siebie. – Teraz tylko ręka Księżniczki, połowa królestwa i będę w życiu ustawiony.

Dziewczyna zaśmiała się, po czym pochyliła się jeszcze bardziej i przylgnęła do moich ust. Złapałem ją wtedy za biodra i odwróciłem tak, że tym razem to ja znajdowałem się nad nią, a chwilę później pogłębiłem pocałunek.

W każdą sekundą całowaliśmy się coraz namiętniej, a ja przez cały ten czas czułem dłonie Clarke wędrujące po moich plecach oraz brzuchu. Postanowiłem robić to samo z nią, jednak zaczęła się wtedy śmiać i zwijać w różne pozycje, co tłumaczyła łaskotkami. Wywróciłem wtedy oczami, ale blondynka zaraz złapała moją twarz w dłonie i ponownie złączyła nasze wargi.

Zapewne doszłoby nawet do czegoś więcej, gdyby ktoś w tamtej chwili nie postanowił zapukać do drzwi.

- Ej, jesteście tam?

- Idź stąd, Miller – krzyknąłem i oderwałem się na chwilę od dziewczyny, przez co ta zajęła się całowaniem mojej szyi. – My tu mamy ważną sprawę do załatwienia.

- Będziecie mieli całe pięć lat na robienie dzieci, teraz może sobie na chwilę odpuścić. Abby was wzywa. To raczej coś ważnego.

- Idź stąd!

Nie oczekiwałem nawet dalszej odpowiedzi chłopaka, tylko ponownie wróciłem do całowania blondynki. Ta jednak położyła dłoń na moich ustach i delikatnie odepchnęła moją głowę od siebie, dając tym samym do zrozumienia, że nici z dalszych pocałunków. Jęknąłem zwiedziony, choć zasłonięte usta nie pozwalały mi na wiele, i zmarszczyłem brwi.

- Wiem, że wolisz zostać łóżku, bo ja sama chętnie bym to zrobiła, że musimy zobaczyć o co chodzi.

Nie zdążyłem się nawet sprzeciwić i podać żadnych argumentów przeciw, ponieważ Clarke już w tym czasie wstała i zaczęła się ubierać.


- Czy to będzie bardzo niekulturalne jeśli powiem, żeby twoja mama się od nas odwaliła? – zapytałem, zrezygnowany przejeżdżając dłonią po twarzy.

- Bardzo. Zwłaszcza, że na ślub potrzebujemy jej błogosławieństwa. Inaczej twoja głowa zawiśnie nad drzwiami.

Popatrzyłem na nią niepewnie i zamyśliłem się chwilę, po czym zdecydowanie odpowiedziałem:

- To lepiej chodźmy.



Clarke

Choć Bellamy'emu ubieranie się szło bardzo opornie, do biura głównodowodzących dotarliśmy w ciągu kilku minut. Byli tam już moja mama, Kane, Jaha, Bishop, Roan – jako przedstawiciel wszystkich klanów – oraz sama Matylda. Wszyscy z wyjątkiem Roana wpatrywali się w ekran komputera, jednak kiedy weszliśmy do środka, ich oczy zwróciły się w naszą stronę.

- Dobrze, że jesteście – odezwała się Abby. – Raven i Jasper się odezwali.

Momentalnie moje serce zaczęło bić szybciej, a w sercu pojawiła się nadzieja. Jasper, który postanowił pojechać razem z innymi w nadziei stworzenia czarnej krwi, ostatecznie wraz z Raven został na miejscu. Kiedy Murphy oznajmił, że postanowili zostać w bunkrze Becci z powodu chipu Allie wżerającego się w mózg dziewczyny, początkowo chciałam po nich jechać. Dopiero po zapewnieniu chłopaka, że raczej nic nie zdziałam, ponieważ ciemnowłosa sama o tym zdecydowała i wyglądała na pewną swojego wyboru, podobnie zresztą jak nasz przyjaciel, zrezygnowałam. Nadal nie mogłam się z tym pogodzić i wszystkie zmysły ciągnęły mnie właśnie tam, ale wątpiłam, żeby ktokolwiek dał mi samochód. A przyjechanie do przyjaciół i opuszczenie bunkra bez nich, ponieważ mimo wszystko postanowiliby zostać, wydawało mi się dość bolesne.

- Co z nimi? – zapytałam od razu. – Wszystko z nimi w porządku?

- W tej chwili tak. Raven powiedziała, że udało jej się zlikwidować resztkę chipu eksperymentalną metodą, ale nie mają teraz z Jasperem jak do nas dojechać. Ktoś musi się dostać na wyspę Becci. Jak na razie zgłosił się Roan, ale chcieliśmy poinformować też was.

- Pojedziemy – zadeklarował się Bellamy, zanim w ogóle zdołałam się odezwać, za co byłam mu wdzięczna.

- Tak myśleliśmy, że się do tego zgłosicie – odezwał się Kane. – Po drodze powinniście też spotkać się z Harper i Monty'm, którzy pojadą na wyspę od razu po opuszczeniu drugiego bunkra. Raven wspomniała, że są tam zapasowe filtry powietrza i wody, które przydadzą się nam tutaj. W ciągu tych pięciu lat wszystko się może zepsuć, a musimy mieć pewność, że będziemy przygotowani na wszystko. Filtry są dość duże, więc jeden weźmiecie wy, a drugi oni. Po prostu musicie być na bieżąco w kontakcie, a spotkacie się w drodze.

- Powinni wyjechać stamtąd jutro lub pojutrze, po doglądnięciu wszystkiego – wtrąciła moja mama. - a jeśli chcemy mieć pewność, że zdołacie się spotkać i razem wrócić, wy musicie wyruszyć już dzisiaj. Najlepiej teraz, gdy tylko zgromadzimy dla was trochę zapasów na te dni. Podróż w obie strony nie zajmie wam więcej niż dziesięć dni, natomiast Fala ma nadejść za trzynaście lub czternaście. Wolimy jednak, abyście wrócili na czas i nie próbowali wykorzystać tego awaryjnego czasu, ponieważ Praimfaya jest zbyt nieprzewidywalna.

- Więc jaka pewność, że nie nadejdzie w ciągu tych dziesięciu dni? – zapytałam.

- Naukowcy z bunkra mają pewność, że znajduje się zbyt daleko. Jedenaście dni na pewno jesteście bezpieczni, trzynaście na dziewięćdziesiąt procent – nie ma pewności - odparł Jaha.

- Teraz idźcie się spakować – zarządził Marcus. – Kiedy będziecie wychodzić dostaniecie też skafandry. Wprawdzie teraz powietrze jest czyste, ale może się to w każdej chwili zmienić, więc dostaniecie też licznik Geigera, żebyście mogli na bieżąco monitorować sytuację.

- Spotkamy się za piętnaście minut przy wyjściu – powiedział Roan. Potaknęliśmy tylko głowami, po czym wyszliśmy z biura.

- Myślisz, że uda nam się tam dojechać na czas? – zapytałam, kiedy zmierzaliśmy w stronę naszego pokoju.

- Musimy. W razie czego będziemy mieć zapas trzech dni, choć wolałbym go nie wykorzystywać, jeśli...

- Bellamy!

Oboje odwróciliśmy się na dźwięk głosu Murphy'ego, który w asyście Emori zbliżał się w naszą stronę. Wyglądali na pełnych nadziei.

- To prawda? To z Raven i Jasperem? – zapytał chłopak bez owijania w bawełnę.

- Jeśli chodzi ci o to, że żyją i dzisiaj po nich jedziemy to tak, to prawda – odparłam.

- Jedziemy z wami – zadeklarował się.

- Z całym szacunkiem, Muprhy, ale... - zaczął Bellamy, jednak zanim zdążył dokończyć, przerwała mu Emori.

- Zostawiliśmy ich tam. Na pewną śmierć. To, że sami tego chcieli to jedno, ale my im na to pozwoliliśmy. Jeśli teraz coś im się stanie, to z naszej winy.

- Musimy to naprawić – dopowiedział John.

Rozumiałam ich. Sama czułam nieodpartą chęć powrotu po przyjaciół, a co dopiero oni, skoro widzieli się z nimi po raz ostatni i byli pewni, że są winni jej samotnej śmierci. Widać było, że teraz żałowali swojego wyboru i tego, że nie starali się zbytnio odwieść ich od tego pomysłu. Jeżeli naprawienie win miało im przynieść ukojenie, to nie mogłam się z nimi spierać.

- Ja nie mam nic przeciwko – odpowiedziałam i spojrzałam na czarnowłosego, który tylko wzruszył ramionami. Najwyraźniej jemu też nie przeszkadzało towarzystwo naszej dwójki. – Musicie tylko zapytać Kane'a. To on załatwia skafandry.

Murphy widząc, że nie mamy zamiaru wybić mu z głowy tego wypadu, uśmiechnął się szelmowsko.

- Więc już możecie szykować nam miejsce.



Hej ludziska!

Muszę wam powiedzieć, że początkowo nie miałam w planie pakowania Jaspera na wyspę Becci, ale doszłam do wniosku, że może się przydać w późniejszych rozdziałach, więc postanowiłam to zmienić...dosłownie przed chwilą XD Mam nadzieję, że fanki naszego chłopaczka się cieszą :D

Pozdrawiam i czekam na opinie :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro