Rozdział 29 - Nadzieja
Clarke
Kiedy mężczyzna usłyszał skąd przyjechaliśmy, na jego twarzy zdało się widzieć tak duże zaskoczenie, jakbyśmy właśnie oznajmili, że jesteśmy z innej planety. Patrzył na każdego z nas kolei, starając się upewnić, czy aby na pewno mówimy prawdę i któreś z nas zaraz nie wybuchnie śmiechem. Gdy to się jednak nie stało, zaczął zalewać nas falą pytań.
- Ile waszych przeżyło bombardowanie? Jak wygląda wschodnie wybrzeże? Jest tak jak u nas? Jak przeżyliście? Gdzie wtedy mieszkaliście? Jak udało wam się tu dotrzeć? Macie samochód?
- Hej, nie tak szybko – uspokoił go Bellamy. – Odpowiemy na wszystko, ale po kolei.
Czarnowłosy spojrzał na mnie porozumiewawczo, jakby chciał się upewnić co sądzę o powiedzeniu facetowi prawdy. Widziałam, że Bellamy bardzo chciał o wszystkich opowiedzieć – najwyraźniej wierząc, że w ten sposób sami dowiemy się czegoś o nim, a może nawet o bunkrze -, a ja nie miałam zamiaru odwodzić go od tego pomysłu.
Kiwnęłam potakująco głową.
- Jak tutaj dotarliście? – powtórzył pytanie tamten.
- Samochodem z bunkra rządowego. Jest zasilany na energię słoneczną.
- Mieszkaliście w bunkrze? Ilu was jest?
- Nie, mieszkaliśmy na Stacji Kosmicznej. Wylądowaliśmy dopiero pół roku temu. Dużo osób zginęło w trakcie powrotu na Ziemię i teraz jest jak około pięciuset osób. Przynajmniej jeśli chodzi o naszą trójkę. On – tutaj wskazał na Roana. – mieszkał na Ziemi. Ziemian jest około dwunastu tysięcy. Przyjechaliśmy tutaj, ponieważ...
- ...wiecie o topiących się rdzeniach – dokończył za niego.
Popatrzyliśmy po sobie, nie wiedząc co powiedzieć. Skąd wiedział?
- Wiecie o Fali? – zapytałam.
- Tak. Nasi naukowcy odkryli ją jakieś dwa miesiące temu. Początkowo chcieliśmy jakoś wyłączyć wszystkie elektrownie, ale okazało się, że zdążymy to zrobić co najwyżej z dwoma. Nie mamy samochodów, aby móc dostać się do każdego reaktora, a piesza podróż zajmuje dużo czasu. A co z wami?
- Dowiedzieliśmy o tym, kiedy rdzenie zaczynały już topnieć i jedynym ratunkiem było dla nas znalezienie bunkra. Dowiedzieliśmy się, że jeden z nich znajduje się na terenie Los Angeles.
Na twarzy mężczyzny wykwitł lekki uśmiech.
- W takim razie lepiej nie mogliście trafić.
- Wiesz gdzie on jest?
- Czy wiem? – zaśmiał się. – Ja się w nim urodziłem.
Ponieważ mężczyzna okazał się niegroźny, po krótkim czasie postanowiliśmy go uwolnić. Przedstawił się nam jako Bishop i wyjaśnił, że jest kimś z rodzaju zwiadowców ludzi z Bunkra. Zazwyczaj ma za zadanie kręcić się niedaleko niego i wypatrywać niebezpieczeństw.
Ponieważ najbardziej chcieliśmy wiedzieć dlaczego Bishop do nas celował, zaraz wziął się za wyjaśnienia. Powiedział, że na terenie Los Angeles mieszkają również ludzie, których można by wziąć za odpowiednik naszych Ziemian z tą różnicą, że ci byli o wiele bardziej agresywni.
- Nie próbowaliście się z nimi dogadać? – zapytałam wtedy.
- Jasne, że próbowaliśmy – prychnął. – I to wiele razy. Jednak za którymś razem miarka się przebrała. Poszło wtedy do nich trzech naszych ludzi. Ich głowy znaleźliśmy następnego dnia obok bunkra, a ucięte kończyny porozwieszali gdzieś w pobliżu. Wtedy zdecydowaliśmy, że to koniec ulgowego traktowania i jeśli chcą wojny, to będą ją mieć.
- Zaczęli was nienawidzić tak po prostu? – zapytał Bellamy. – Czy stało się coś specjalnego?
- Wyszliśmy z bunkra jakieś dwadzieścia lat temu, kiedy miałem zaledwie osiem lat, więc nie zdawałem sobie sprawy ze zbyt wielu rzeczy. Wszyscy byli tak podekscytowani, że nikt nie zauważył łuczników czających się na budynkach. To dzieci wybiegły najdalej jako pierwsze, więc zginęła ich aż dwudziestka. Dorosłych było mniej więcej dwa razy więcej. Od razu cała reszta wróciła do Bunkra i mieszkamy tam do tej pory. Wiadomo, wychodzimy na powierzchnię, ale zawsze trzymamy się blisko budynku. Podejrzewam, że ci ludzie są po prostu wściekli, że ich przodkowie zostali na powierzchni, podczas gdy nasi schronili się wewnątrz Bunkra. Mogą uważać to za niesprawiedliwe.
Choć wyraz twarzy Bishopa wyglądał przez cały ten czas na taki sam, zauważyłam w nim subtelną zmianę. Mięśnie miał napięte, a karabin snajperski trzymany w dłoniach powędrował nieco do góry. Nic dziwnego; jego sytuacja przypominała mi nieco ludzi ze Stacji Rolniczej, która wylądowała na terenie Ludzi Lodu, przez co zostali niemal natychmiast zaatakowani. Właśnie tamt0 wydarzenie spowodowało nienawiść Pike'a do Ziemian.
- Wyszliście dwadzieścia lat temu, tak? – upewnił się Bellamy, na co mężczyzna kiwnął głową. – Jakim cudem promieniowanie was nie zabiło? Na nas w kosmosie działało promieniowanie słoneczne, natomiast Ziemianie żyjący na powierzchni są przystosowani. Ostatni ludzie z bunkra których spotkaliśmy, zostali dosłownie usmażeni – powiedział czarnowłosy nawiązując do Mount Weather, na to momentalnie przeszły mnie dreszcze. Nie lubiłam przypominać sobie tamtego wydarzenia.
- Mamy bardzo dobrych naukowców i medyków. Większość osób, które prawie sto lat temu schroniło się w Bunkrze to były ważne osobistości, naukowcy, sławni lekarze...Uczono nas z pokolenia na pokolenie. Już wtedy przewidzieli, że nie wyjdziemy na powierzchnię bez genetycznie zmodyfikowanej krwi. Dlatego brano z powierzchni jakieś próbki, modyfikowano je i wstrzykiwano ochotnikom, eksperymentowano. W końcu udało im się stworzyć coś, co w połączeniu z naszą krwią pozwoliło nam tu żyć.
- Domyślam się więc, że ci sami ludzie musieli badać również Praimfaya – oznajmiłam.
- Tak, bardzo dokładnie. Według nich najgorsza będzie sama Fala, która spali wszystko co żywe, oraz opad promieniotwórczy, który utrzyma się jakieś cztery lub pięć lat. Później będziemy mogli wyjść na powierzchnię bez żadnego problemu, ponieważ powietrze będzie mniej więcej takie jak teraz. Gorzej z glebą, ponieważ prawie cała część kontynentu nie będzie się nadawała do niczego. Dlatego nasi ludzie będą śledzić przez cały czas Praimfaya aby za pięć lat wiedzieć, gdzie mamy pojechać, aby natrafić na jakiś zdatny do życia skrawek Ziemi.
Bishop chciał wiedzieć dlaczego przyjechaliśmy aż do LA w poszukiwaniu jakiegoś bunkra zamiast szukać bliżej, dlatego zaraz wyjaśniliśmy mu, że potrzebujemy około dwunastu tysięcy miejsc. Opowiedzieliśmy mu o trzynastu klanach (od czasu śmierci prawie wszystkich z Floukru jest ich już tylko dwanaście) oraz o tym, że od jakichś dwóch miesięcy staramy się znaleźć jakieś rozwiązanie. Powiedzieliśmy też, że są jeszcze dwie grupy sprawdzające inne miejsca. Z tego co się dowiedzieliśmy jakiś czas temu przez radio, grupa Miller'a sprawdziła już oba bunkry i wracali do Arkadii – nie udało im się znaleźć żadnego bezpiecznego miejsca. Natomiast drużyna Monty'ego jeszcze tego samego dnia powinna dotrzeć do drugiego bunkra i go sprawdzić. Po drodze zaatakowali ich jacyś ludzie, którzy zdołali zabić Bucker'a – chłopaka jadącego wraz z skośnookim i Harper -, przez co chcieli już nawet wracać, lecz Kane przekonał ich aby kontynuowali misję, ponieważ znajdowali się zaledwie dzień drogi od pożądanego przez nich miejsca.
Bishop najwyraźniej zrozumiał, że ich bunkier jest dla jest dla nas prawdopodobnie jedyną nadzieją, ponieważ wyjawił nam, że pod ziemią jest jeszcze około piętnastu tysięcy wolnych miejsc, więc mogliby nas bez problemu pomieścić, jednak jego twarz nie wyrażała zbytniego zadowolenia.
- Nie wydajesz się przekonany – powiedziałam.
- Ponieważ nie ja tam rządzę – westchnął. – Wszystkimi kieruje Matylda. Na pewno pozwoli zamieszkać u nas Skaikru, ale niekoniecznie reszcie. Dzicy zabili jej ojca oraz młodsze rodzeństwo, kiedy tamci wyszli na powierzchnię i od tamtej pory czuje czystą nienawiść do wszystkich ludzi wychowanych na powierzchni. Po za tym sami powiedzieliście, że kilka klanów jest ze sobą skłóconych, a my nie chcemy żadnych wojen przez te pięć lat. Gdyby to ode mnie zależało to dałbym wam szansę, ale to nie mnie musicie przekonać.
Niepewnie popatrzyliśmy wszyscy po sobie. Do tej pory sądziliśmy, że jeśli znajdziemy bunkier to będzie pusty i naszym jedynym zadaniem zostanie upewnienie się czy jest zdatny do życia. Teraz okazało się, że musimy spotkać się z kobietą nienawidzącą wszystkich Ziemian i przekonać ją, aby dała schronienie około dwunastu tysiącom z nich. To nie będzie łatwe.
- Bellamy, odbiór – odezwało się radio Bellamy'ego.
Bishop zatrzymał się i dał czarnowłosemu znak, aby wyjął nasz komunikator, po czym odszedł kilka metrów w bok aby dać nam nieco prywatności, podczas gdy chłopak przykładał radio do ust.
- Jestem. Co się dzieje, Kane?
- Otrzymaliśmy właśnie wiadomość od Monty'ego – zaczął. - Mamy dla was dobrą i złą wiadomość. Dobra jest taka, że bunkier do którego dotarł on i Harper okazał się nieuszkodzony i jeszcze dzisiaj rozpoczniemy jego zasiedlanie.
- Więc jaka jest zła?
- Pomieści tylko dziesięć tysięcy osób.
- Kurwa – przeklął Roan, kopiąc kawałek jakiejś metalowej części leżącej obok niego. – Dlaczego kiedy wydaje się, że wszystko idzie po naszej myśli zawsze musi się coś spieprzyć?
- Przynosisz nam pecha, Roan – powiedział Bellamy, podając mi komunikator, abym wytłumaczyła wszystko mężczyźnie, podczas gdy on zaczął się kłócić z Królem Azgedy. – Weź idź się zabij.
Ignorując chłopców, opowiedziałam Kane'owi o naszym zaaranżowanym spotkaniu z ludźmi z bunkra. Szybko ustaliliśmy, że musimy przekonać Matyldę tylko do „przechowania" nas oraz Trikru, natomiast reszta klanów bez problemu zmieści się w drugim bunkrze. To pozwoli uniknąć rozlewu krwi między Ludźmi Lodu oraz Skaikru, co może zapewnić Matyldę o tym, że będziemy żyć w pokoju. Trikru nie powinni sprawiać problemu, jeśli w pobliżu nie będzie Azgedy. To mogło się udać.
- I jak? – zapytał Bishop, kiedy tylko rozłączyłam się z Kane'em. – Jakieś nowe wieści?
- Drugi bunkier okazał się zdatny do zamieszkania, ale jest nieco zbyt mały. Myślisz, że Matylda przyjmie nas i około półtora tysiąca Ziemian?
- Na pewno prędzej niż dwanaście tysięcy ludzi.
Westchnęłam z ulgą.
- Więc jest nadzieja. Prowadź.
Heloł ludziska!
Rozdział nieco później niż zakładałam, ale ten tydzień to była istna jazda bez trzymanki, że nawet nie miałam kiedy tego dodać. Całe szczęście istnieje taki cudowny dzień tygodnia, który nazywa się piątek :D
Ogólnie to domyślam się, że słyszeliście już o dacie wyjścia sezonu piątego. Jestem ciekawa co o tym sądzicie i czy podobnie jak ja nie możecie się już doczekać powrotu The 100, bo ja wręcz nie mogłam usiedzieć na miejscu, gdy to usłyszałam. Wprawdzie obstawiałam luty/marzec i oczekiwałam, że przynajmniej trailer dostaniemy w tym miesiącu, ale cieszę się z tego co dostaję XD
Pozdrawiam i do następnego :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro