Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26 - Wybuchowe powitanie

Bellamy

Kiedy tylko wstaliśmy, opowiedziałem Clarke o nocnym odkryciu Roana i Octavii, kiedy to widzieli jakichś ludzi, których przodkowie najwidoczniej przetrwali bombardowanie. Gdy zapytała dlaczego powiedziałem jej o tym tak późno, wytłumaczyłem, że zapewne chciałaby od razu pójść za tymi ludźmi. Cóż, było to bardzo logiczne, dlatego nawet nie starała się ze mną sprzeczać. Zdawała sobie sprawę z tego, że za dobrze ją znam.

Wiedzieliśmy, że samochodem nie przedostaniemy się do miejsca, gdzie miał znajdować się bunkier, dlatego do czasu chcieliśmy skorzystać z okazji i przeszukać okoliczne domy w nadziei, że może znajdziemy jakieś koce i ciuchy. Moglibyśmy je od razu włożyć do Rovera schowanego między ruinami budynków i pójść pieszo szukać bunkra, zamiast chodzić wraz ze wszystkimi naszymi znaleziskami w dłoniach.

Rozdzieliliśmy się na dwie grupki: ja z Roanem mieliśmy przeszukać domy po prawej stronie ulicy, natomiast Clarke z Octavią te po lewej. Skontaktowaliśmy się już z Arkadią i powiedzieliśmy im o wszystkim – zarówno o tajemniczych mieszkańcach miasta, jak i o pomyśle przeszukania domów, co zaaprobowali -, więc wiedzieli, że bunkier uda nam się znaleźć najwcześniej następnego dnia. Reszta grup nie dotarła jeszcze na miejsca, dlatego uważaliśmy, że mamy trochę czasu.

Od Raven, który wyruszyła wraz z Abby i kilkoma innymi osobami do laboratorium Becci dowiedzieliśmy się, że Fala Śmierci zdecydowanie przyspieszyła. Mogliśmy mieć jeszcze około dwóch tygodni, może trzech - raczej nie więcej. Oznaczało to, że musimy się znacznie streszczać, choć z drugiej strony jeden dzień w tą czy drugą stronę nie robił większej różnicy. Albo przeżyjemy wszyscy, albo wyginie reszta ludzkości, jaka jeszcze pozostała na świecie. Pełny luz.

Postanowiliśmy nie oddalać się zbytnio od siebie, dlatego razem z Roanem sprawdzaliśmy domy po jednej stronie ulicy, natomiast Clarke z Octavią po drugiej, przez co zazwyczaj znajdowaliśmy się w budynkach naprzeciwko. Oczywiście niektóre budowle musieliśmy opuszczać. Powody były różne; kompletne zawalenie mieszkania, zniszczona większa część, przez co nie można było się dostać do środka lub po prostu brak większości ścian, co dawało zbyt duże ryzyko zawalenia w każdej chwili. Bardzo chcieliśmy znaleźć coś przydatnego, ale bez strat w ludziach.

- Czego my właściwie szukamy? – zapytał Roan z drugiego pokoju, kiedy przeszukiwaliśmy piąty z kolei dom.

- Pytasz się o to już chyba trzeci raz – westchnąłem, wywracając oczami.

- Bo zamiast rozglądać się za jakimiś cholernymi szmatami, które macie zamiar ubierać, powinniśmy poszukać tych ludzi, których widzieliśmy w nocy.

- Po co? Żeby sprzedali nam kulkę?

- Sam mówiłeś, że wyglądali na takich, którzy widzieli broń po raz pierwszy w życiu.

- Co nie zmienia faktu, że mogą ci strzelić w dupę.

Nastąpiła chwila ciszy. Ponieważ znajdowaliśmy się w różnych pokojach, aby szybciej przeszukać cały teren, nie miałem pojęcia jak zareagował mężczyzna. Było tak, póki nie pojawił się w drzwiach pokoju, piorunując mnie wzrokiem.

- Uważaj, żebym ja nie strzelił w dupę tobie.

Odwróciłem się, patrząc na ciemnowłosego z szyderczym uśmieszkiem.

- Czy ty mi coś proponujesz, Roanie? Bo jeśli tak, to przykro mi, ale mam dziewczynę.

Nie mogłem powstrzymać śmiechu, widząc prychającego i wywracającego oczami Króla Ziemian. Mimo to nie mogłem nie zauważyć lekkiego rozbawienia na jego twarzy, kiedy odwracał się i odchodził dalej przeszukiwać swój teren.

- Ej, uśmiechnąłeś się! – krzyknąłem za mężczyzną. – Widziałem!

- Nie, nieprawda – próbował zaprzeczać. – To był tak żałosny tekst, że mogę co najwyżej ubolewać nad twoją głupotą.

- Jasne, jasne, ja tam wiem swoje.

Odpowiedziała mi cisza.

- No nie mów, że się obraziłeś.

Mężczyzna nadal nie odpowiadał.

- Ej, wszystko w porządku?

Nieco zaniepokoiło mnie to, że Roan tak nagle przestał odpowiadać. Nie był raczej typem człowieka, który obrażałby się o takie rzeczy, dlatego chwyciłem broń i zacząłem powoli kierować się w stronę korytarza. Dopiero kiedy wychyliłem się zza framugi i zobaczyłem go stojącego kilka metrów dalej, westchnąłem i z ulgą opuściłem pistolet.

- Jezu, mógłbyś mi odpowiedzieć kiedy do ciebie mówię – odparłem, idąc w jego stronę. Przez cały ten czas stał naprzeciwko jakiegoś pokoju i wpatrywał się w to, co jest w środku.

- Coś innego zwróciło moją uwagę – odparł, po czym popatrzył na mnie i kiwnął głową na coś, co znajdowało się w środku pomieszczenia.

Popatrzyłem na mężczyznę z lekko zmrużonymi oczami, będąc ciekawym, co tak bardzo chciał mi pokazać. Przez jakieś dwie sekundy wpatrywałem się w niego, jakbym mógł wyczytać z jego twarzy odpowiedź, jednak kiedy to nic nie dało, skupiłem swój wzrok na otwartych drzwiach. Ruszyłem w stronę pokoju nieśpiesznym krokiem, a kiedy w końcu mogłem zaglądnąć do środka, chwilę zajęło mi zrozumienie tego, co znajdowało się w środku.

W pomieszczeniu nie znajdowało się nic, prócz krzesła, natomiast na nim...ciało. Sądząc po sylwetce był to mężczyzna, lecz miał na głowie worek, który uniemożliwiał dokładną identyfikację. Człowiek miał jednak ubrania ze skór: podobne nosili ludzie, których widzieliśmy poprzedniej nocy. Łatwo było się domyślić, że był jednym z nich.

- Nie czuć smrodu, musiał umrzeć niedawno – stwierdziłem, podchodząc bliżej.

- Nie mówi nam to zbyt wiele – westchnął Roan. – Na przykład nadal nie wiemy, po co ktoś posadził nieboszczyka na krześle na środku pokoju.

- Wątpię, żeby nie mieli w tym żadnego celu.

- Jeżeli są po prostu głupi, to może to jakichś ich rytuał – odparł mężczyzna, po czym wywrócił oczami i podszedł do ciała, aby sięgnął po worek, który miało ono na głowie.

To był błąd.

Czas jakby zwolnił; wydaje mi się, że minęło przynajmniej piętnaście sekund, choć wszystko mogło trwać może dwie. Usłyszeliśmy głuchy dźwięk czegoś małego spadającego na podłogę, który pochodził spod krzesła, na którym siedział trup. Oboje spojrzeliśmy w tamtym kierunku i dopiero wtedy zauważyliśmy przywiązany do jednej z nóg stołka granat, którego zawleczka została przymocowana za pomocą sznurka do worka na głowie nieboszczyka. Szarpiąc za materiał, Roan wyjął zawleczkę granatu.

Spojrzeliśmy po sobie wiedząc, że mamy przejebane.


Clarke

Wychodziłyśmy z Octavią właśnie z kolejnego mieszkania w celu sprawdzenia tego znajdującego się obok, kiedy to usłyszałyśmy straszny huk, natomiast dom przed nami dosłownie wyleciał w powietrze. Siła wybuchu była naprawdę duża, choć znajdowałyśmy się na tyle daleko, że nas nie dosięgnęła. Nie zmieniało to faktu, że musiałyśmy upaść na ziemię i schować głowy, aby odłamki nas nie pokaleczyły.

Leżałam jeszcze przez kolejne kilka sekund, nie słysząc w uszach nic, prócz uciążliwego pisku, który nie pozwalał mi się skupić. Błądziłam oczami po otoczeniu wokół mnie, próbując zrozumieć, co się właśnie stało.

Po chwili zauważyłam podbiegającą do mnie Octavię, która pochyliła się nade mną i coś mówiła, lecz nie rozumiałam nic. Dopiero w czasem pisk zaczął przycichać, a ja rozróżniałam poszczególne dźwięki. Wtedy właśnie przypomniałam sobie o tym, że Bellamy i Roan powinni znajdować się w budynku, który wyleciał w powietrze.

- Clarke, wszystko w porządku? – zapytała, kładąc mi rękę na ramieniu.

- Bellamy – szepnęłam, nie mogąc oderwać wzroku od gruzowiska. – On tam był.

Octavia najwyraźniej wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy, ponieważ najpierw spojrzała na mnie ze strachem w oczach, po czym odwróciła głowę w stronę miejsca, gdzie jeszcze chwilę wcześniej stał dom.

- O Boże – powiedziała, wstając z klęczek. – Chodź, musimy ich znaleźć.

Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać: złapałam dłoń dziewczyny, która pomogła mi wstać, po czym obie pobiegłyśmy w stronę miejsca wybuchu. Drewniane szczątki nadal stały w płomieniach, dlatego przeszukiwanie gruzowiska nie miało sensu, mogłyśmy co najwyżej rozglądnąć dookoła budynku, a raczej tego, co z niego zostało.

Rozdzieliłyśmy się. Sama nie wiem co chciałyśmy znaleźć, ale chyba nadal tliła się w nas nadzieja, że jakimś cudem przeżyli. Nie miałyśmy zielonego pojęcia co sprowokowało wybuch, a więc nie mogłyśmy też wiedzieć, czy Bellamy i Roan aby na pewno znajdowali się w środku. Może udało im się wybiec? Albo znajdowali się w budynku obok?

Łzy strachu przesłaniały mi widok, dlatego szłam niemal na ślepo. Rozglądałam się wokół siebie, nie mając pojęcia czego właściwie szukać i naiwnie wierzyłam w to, że zaraz pojawi się przede mną Bellamy, cały i zdrowy.

- Clarke! – usłyszałam krzyk Octavii z drugiej strony budynku. – Chodź, są tutaj!

Moje serce przyspieszyło. Zaczęłam biec w stronę głosu dziewczyny, nawet o tym nie myśląc; nogi same mnie poniosły. Nie miałam pojęcia co brunetka miała na myśli mówiąc, że „są tutaj", ponieważ równie dobrze mogła znaleźć ich spalone ciała. Nie słyszałam jednak w jej głosie rozpaczy czy smutku, dlatego nadal żywiłam się nadzieją, że żyją.

Kiedy tylko wybiegłam zza rogu budynku, pierwszy w oczy wpadł mi Bellamy. Stał kilka metrów od budynku, trzymając się za bok, natomiast jego piękną twarzy wykrzywiał grymas bólu. Nawet z tej odległości widziałam drobne ranki pokrywające jego twarz oraz dłonie. Za nim leżał Roan, któremu Octavia pomagała właśnie wstać, jednak nie zwróciłam na nich zbytniej uwagi. Za bardzo skupiłam się na osobie na pierwszym planie.

Nie myśląc ani chwili, rzuciłam się biegiem w stronę chłopaka. Na początku nie mnie zauważył, ponieważ był zbyt zajęty przeklinaniem pod nosem i ciągłym trzymaniem się za bok. Kiedy rzuciłam się mu na szyję jęknął z bólu, przez co chciałam się odsunąć, jednak nie pozwolił mi na to. Zamiast tego objął mnie wtedy ramionami, natomiast ja owinęłam wokół niego nogi, nie chcąc, aby okazał się jedynie moim snem.

- Myślałam, że nie żyjesz – załkałam, wplatając dłoń we włosy chłopaka i wtulając twarz w jego ciepłą szyję.

- Nie pozwoliłbym ci zostać samej – szepnął, kiwając nami lekko na boki.

Nie mogłam uwierzyć w nasze szczęście. Szczerze mówiąc w tamtej chwili nie obchodziło mnie nawet jakim cudem przeżył ten wybuch: liczyło się dla mnie tylko to, że w ogóle żyje. Z niedowierzania ściskałam go chyba tak mocno, że pewnie sprawiałam ból jego poobijanemu ciału, lecz Bellamy nie narzekał. Po prostu trzymał mnie w swoich ramionach, pozwalając wylać wszystkie łzy żalu i cierpienia, których doznałam z ciągu tych zaledwie kilku minut od czasu wybuchu.

Oderwałam się od chłopaka po jakichś kilkudziesięciu sekundach, lecz tylko po to, aby móc wziąć jego twarz w dłonie i złożyć pocałunek na wargach Bellamy'ego. Przerwało nam dopiero znaczące chrząknięcie Roana.

- Wybaczcie, że przerywam te jakże piękną chwilę, ale chyba już wystarczy. Nie sądzicie?

Oderwaliśmy się od chłopaka z szerokimi uśmiechami na ustach. Nie mogłam jednak nie przyznać, że zobaczenie Roana również całego i zdrowego nie sprawiło mi przyjemności, dlatego podeszłam do mężczyzny i jego takzę objęłam, choć o wiele lżej. Przez chwilę nie reagował, lecz zaraz odwdzięczył mi się tym samym.

- Cóż, tego się nie spodziewałem – przyznał, kiedy już się od niego odsunęłam.

- To aż tak dziwne, że cieszę się, że przeżyłeś? – zapytałam. – W końcu jesteśmy teraz drużyną.


Hej hej heeej!

Przepraszam, że rozdział później niż zakładałam, ale nie mogłam się jakoś zabrać za pisanie go. Teraz również nie powinnam tego robić, tylko uczuć się za historię, ale moje skołatane nerwy podziękują mi za to, że wybrałam Wattpada zamiast nauki xd

Co do sceny granatu...Za dużo naoglądałam się Agentów NCIS: Los Angeles (nawet miasto pasuje!). W następnym rozdziale również mam zamiar wstawić chamsko zerżniętą w tego serialu scenę, ale akurat pasują one do tematu xd Dlatego właśnie samo to, że Bellamy i Roan przeżyli wydaje się niemożliwe, ale to w końcu tylko ff, nie? Zresztą wszystko wyjaśnię w następnym rozdziale xd

Pozdrawiam i czekam na opinie :)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro