Rozdział 20 - Nieoczekiwana pomoc
Bellamy
Przez kolejne dwa dni nie miałem praktycznie żadnego kontaktu z Clarke. Wprawdzie nie wyglądała na złą, ponieważ kiedy tylko migała mi gdzieś jej sylwetka, uśmiechała się do mnie lekko. Nie zmieniało to niestety faktu, że blondynka widziała mój pocałunek z Bree i z niewiadomych przyczyn wewnętrznie mi to przeszkadzało.
Co do pocałunku...Sam już nie byłem pewien, co łączyło mnie z Bree. Wprawdzie już więcej nie doszło do niczego podobnego, jednak dziewczyna zaczęła zachowywać się względem mnie nieco odważniej, jakimś dziwnym trafem akurat wtedy, gdy w pobliżu znajdowała się Clarke. Zawsze wtedy patrzyłem na przyjaciółkę, lecz ona unikała spojrzeń w naszą stronę i zazwyczaj skupiała się na rozmowach z Raven lub Monty'm. Bolało mnie to, nie powiem, ale z drugiej strony nie mogłem grać na dwa fronty: z Bree i Clarke.
W końcu nadszedł oczekiwany przez nas dzień wyjazdu. Moja siostra przez cały ten czas się do mnie mało co odzywała, głównie wtedy gdy wypytywała mnie o rzeczy dotyczące całej tej „wycieczki". Kiedy próbowałem z nią porozmawiać o nas, o jej nienawiści względem mnie, po prostu mnie zbyła. Nie powiem, naprawdę mnie to zabolało. Wtedy jednak przypomniałem sobie słowa Clarke, kiedy to zapewniała mnie, że Octavia kiedyś mi wybaczy. A ona zazwyczaj miała rację.
Właśnie pakowaliśmy do Rovera rzeczy, które miały nam wystarczyć na dwa tygodnie podróży; uważaliśmy, że to maksymalny czas, jaki spędzimy po za Arkadią. Jednocześnie widzieliśmy pozostałe dwa samochody, przygotowywane do podróży przez inne grupy. Im cała ta wyprawa miała zająć nieco mniej czasu, ale za to mieli sprawdzić aż dwa miejsca. Nie zmieniało to faktu, że wszyscy zapuszczaliśmy się w kompletnie przez nas nieznane tereny.
W pewnym momencie usłyszałem, jak ktoś woła moje imię. Kiedy się odwróciłem, zauważyłem Bree. Spodziewałem się, że rzuci mi się na szyję, tak jak przy naszym ostatnim spotkaniu, ale zamiast tego po prostu do mnie podbiegła i uśmiechnęła się szeroko.
- Chyba powinnam wam życzyć powodzenia, prawda?
- W tym wypadku bardzo by nam się przydało – odpowiedziałem, lekko się uśmiechając.
- Mam nadzieję, że wrócicie cali. Wszyscy – powiedziała, jednoznacznie patrząc na Clarke. Kiedy również skierowałem wzrok na blondynkę właśnie pakującą do samochodu kolejne rzeczy, kontynuowała. – Opiekuj się nią. Clarke ma niesamowity talent do wpadania w kłopoty.
- Nie musisz mi tego mówić – mruknąłem, teatralnie wywracając oczami, na co dziewczyna się zaśmiała. – Normalni ludzie uciekają przed niebezpieczeństwem: jedynie ona zawsze pcha się w sam środek największego gówna.
Bree zaczęła coś mówić, jednak mój wzrok pozostał nadal skupiony na Clarke. Blondynka bez żadnego narzekania przenosiła ciężkie pudła do naszego Rovera, a nawet zaczęła pomagać innym grupom. Przez cały ten czas uśmiechała się ciepło do ludzi naokoło.
Nie mogłem oderwać od niej oczu. Nie byłem w stanie wyjść z podziwu jej pogody ducha, mimo całej tej sytuacji jaka nas spotkała. Nie mogłem przestać jej podziwiać. Może to głupie, ale dopiero w tamtym momencie zrozumiałem, że nie byłbym w stanie być z Bree. Choć próbowałem - głównie dlatego, że bałem się tego uczucia jakim darzyłem Clarke i chciałem w jakiś sposób o niej zapomnieć – to nie miało to żadnego sensu, ponieważ cały czas myślałbym o tej przemądrzałej blondynce. Już teraz zaprzątała moje myśli przez większość czasu, więc byłbym bardzo nie fair w stosunku do Bree.
Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero jej głos.
- Bellamy, wszystko w porządku? – zapytała. Potrząsnąłem głową, aby odgonić wszystkie myśli i kiwnąłem głową. – Nie wiem czy zauważyłeś, ale od dobrej minuty po prostu wpatrywałeś się w Clarke i nie było z tobą żadnego kontaktu.
Cóż, najwyraźniej nie potrafiłem być zbyt dyskretny. Chociaż może to nawet dobrze, ponieważ sprawiło to, że postanowiłem zakończyć wszystko to co łączyło mnie z Bree, zanim w ogóle się zacznie.
- Bree, myślę, że powinniśmy to zakończyć – powiedziałem prosto z mostu. Dziewczyna popatrzyła za mnie ze zmarszczonym czołem, nie rozumiejąc. – Chodzi mi głównie o ten pocałunek sprzed dwóch dni. Nie wiem co on dla ciebie znaczył, ponieważ nadal niewiele się między nami zmieniło, ale to i tak nie ma sensu. Nie zależy mi na tobie, nie w takim sensie. Lubię cię i lubię spędzać z tobą czas, ale przyjaźń to jedyne co może nas łączyć. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła o to, że mówię to po takim czasie, ale dopiero teraz to zrozumiałem. Jest ktoś, na kim zależy mi do tego stopnia, że muszę to zakończyć, zanim bardziej ewoluuje.
Zakończyłem dwój krótki monolog i przypatrzyłem się Bree, chcąc zobaczyć jej reakcję. Początkowo wydęła lekko usta i patrzyła na mnie z przymrużonymi oczami, jakby próbując przeanalizować moje słowa. Byłem pewien, że zacznie na mnie krzyczeć, że zrobiłem jej nadzieję, ale zamiast tego złapała mnie za ramiona i...zaśmiała się.
- No nareszcie! – krzyknęła, śmiejąc się histerycznie. – Już myślałam, że nigdy się nie ogarniesz.
...Co?
- Wybacz, ale nie rozumiem – mruknąłem.
- Przepraszam, Bellamy, ale nie podobasz mi się.
Przez chwilę stałem jak kołek, aż w końcu pokręciłem głową, nie mając zielonego pojęcia co tu się właśnie odbywa.
- Że co...?
- Dobrze wiesz, że nigdy nie szukałam stałego związku i teraz też tak jest. Wszystko zaczęło się na imprezie, kiedy zobaczyłam jak Clarke patrzy na ciebie, a ty na nią. Już wtedy wiedziałam, że coś się święci i chciałam wyciągnąć od niej jakieś informacje, ale cały czas szła w zaparte i udawała, że uważa cię tylko za przyjaciela. Wtedy zrozumiałam, że jeśli ja nie wkroczę do akcji to chyba nigdy nic nie zrobicie w tym kierunku. Dobrze wiem, że zazdrość to najlepszy katalizator, dlatego zaczęłam udawać zainteresowanie twoją osobą, żeby jakoś cię do siebie przyciągnąć i zwrócić uwagę Clarke.
- Więc co była tylko gra? – zapytałem. – A gdybym się w tobie naprawdę zakochał?
- Poważnie, Bellamy? – burknęła dziewczyna, patrząc na mnie jak na idiotę. – Za bardzo kochasz się w Clarke, żeby pomyśleć w taki sposób o innej dziewczynie. Dobrze wiem, że byłam dla ciebie tylko pocieszeniem, ale nie mam ci tego za złe. W końcu sama tego chciałam. Przepraszam, ale po prostu nie mogłam patrzeć, jak sami sprawiacie sobie ból. Miałam nadzieję, że zazdrość zadziała na Clarke i coś zrobi w waszym kierunku. Możesz tego nie zauważać, ale zależy jej na tobie w równym stopniu, jak tobie na niej. Niestety samo kręcenie się w twoim towarzystwie nic nie dawało, więc musiałam cię pocałować w jej obecności. Zadziałało, jednak nie tak jak chciałam, po wybiegła z sali z płaczem.
- Clarke płakała? – zapytałem z niedowierzaniem. – Przeze mnie?
- Właściwie to przez nas. Zresztą Raven zrobiła mi później niezłą awanturę, bo przyszła pani Blake doznała chyba jakiegoś załamania nerwowego. Podobno nie mogła jej uspokoić.
- Raven wiedziała o wszystkim? – jęknąłem i przejechałem dłonią po twarzy. To wszystko zaczynało być coraz bardziej pokręcone.
- Dowiedziała się później. Próbowała mnie odciągnąć od pomysłu uwiedzenia cię, ale kiedy przedstawiłam jej swój plan, to była jak najbardziej za i pozwoliła mi działać. Co nie zmienia faktu, że pomysł pocałunku nie przypadł jej do gustu. Sama też nie czuję się teraz najlepiej. Wiem, że Clarke mnie pewnie nienawidzi i spodziewałam się, że tak się stanie, kiedy wcielałam swój plan w życie, ale świadomość, że płakała przeze mnie nie napawa mnie zbyt dużym optymizmem. Choć pokazuje, że ta dziewczyna cię kocha.
- Clarke mnie nie kocha – westchnąłem. – Uważa mnie tylko za przyjaciela i...
- Po prostu się zamknij – warknęła blondynka. – Tylko ty nie zauważasz tego, jak na ciebie patrzy. Twoja obecność działa na nią uspokajająco i kojąco. Ona cię kocha, idioto! – krzyknęła, jednak na tyle cicho, żeby Clarke nas nie usłyszała. W końcu westchnęła i popatrzyła za mnie z nadzieją. – Nie jestem zbyt mądra czy bystra i nigdy nie doświadczyłam w życiu prawdziwej miłości, więc niewiele o niej wiem. Jednak gdybym miała mnie spotkać, chciałabym, żeby wyglądała jak ta między tobą i Clarke. Widzę, jak ty patrzysz na nią, a ona na ciebie. Pomysł pocałunku był zły, przyznaję, ponieważ teraz ona czuje, że nie ma u ciebie szans i nie będzie się o ciebie starać. Ale skoro ona nie będzie walczyć o ciebie, to ty musisz zacząć walczyć o nią.
Clarke
Z jednej strony nie mogłam doczekać się tego wyjazdu i sprawdzenia wreszcie, czy mamy jakąkolwiek szansę na przetrwanie Fali Śmierci, ale z drugiej nie chciałam wyjeżdżać z Arkadii i zostawiać tutaj mamy oraz przyjaciół. Dzień wcześniej zorientowaliśmy się, że Czarna Krew może być rozwiązaniem dla promieniowania, dlatego moja mama wraz z Luną, Raven i kilkoma innymi osobami mieli wyruszyć na wyspę Becci. Martwiło mnie to, że będziemy rozdzieleni jeszcze bardziej, a nie wiedzieliśmy czego można spodziewać się na wyspie. Pocieszał mnie jedynie fakt, że wraz ze mną będzie Bellamy, więc chociaż o niego nie będę musiała się martwić.
Roana jeszcze nie było, ponieważ żegnał się z Lux i tłumaczył jej, dlaczego musi wyjechać, natomiast Octavia poszła po dodatkowe zapasy jedzenia dla nas. Bellamy natomiast jeszcze chwilkę wcześniej rozmawiał z Bree, o którą nadal byłam cholernie zazdrosna. Spodziewałam się, że na pożegnanie się pocałują lub chociaż przytulą, jednak nic takiego nie nastąpiło. Nieco zdziwiło mnie to, że po prostu uśmiechnęli się do siebie i każde z nich poszło w swoją stronę. Myślałam, że po tym pocałunku w stołówce zbliżą się do siebie jeszcze bardziej, jednak nie chciałam o to pytać wprost. Teraz wolałam się skupić na tym, żeby w końcu wyznać mu swoje uczucia, choć wyglądało na to, że nie nastąpi to zbyt szybko.
Podczas pakowania rzeczy do Rovera niewiele rozmawialiśmy; raczej poruszaliśmy tematy tego, czy aby na pewno zabraliśmy wszystkie potrzebne nam produkty. Musiałam przyznać, że obecność Roana i Octavii mogła nam wyjść jedynie na dobre, ponieważ domyślam się, że w innych okolicznościach w czasie podróży panowałaby między nami niezręczna cisza. Odkąd odkryłam swoje uczucia do Bellamy'ego, nie potrafiłam zachowywać się w jego obecności tak swobodnie jak kiedyś. On również w ostatnim czasie trzymał mnie na lekki dystans, choć zgadywałam, że spowodowała to obecność Bree. Z jednej strony ta dziewczyna doprowadzała mnie do szału, ale z drugiej sama pozwoliłam jej na zbliżenie się do Bellamy'ego. Głupi ruch z mojej strony.
- Mamy wszystko? – zapytałam, kiedy chłopak włożył do samochodu ostatni pakunek.
- Oprócz Roana i Octavii – powiedział, patrząc w stronę korytarza, po czym spojrzał na mnie z nadzieją. – Jedziemy bez nich?
Zaśmiałam się.
- Aż tak ci się spieszy? Pamiętaj, że twoja siostra ma nam przynieść dodatkowe racje żywnościowe.
- Damy sobie radę bez tego. Upoluję jakąś glistę czy coś. Podzielę się z tobą.
- Bellamy i jego legendarna nonszalancja – skwitowałam, na co czarnowłosy uśmiechnął się szeroko i lekko ukłonił.
- Zawsze do usług.
Chwilę później dołączyli do nas Raven oraz Murphy, którzy chcieli się pożegnać. Dziewczyna od razu ruszyła w moją stronę i zanim zdążyłam coś powiedzieć, przytuliła mnie. Niepewnie również ją objęłam.
- Uważaj na siebie – szepnęła mi do ucha.
- Ty też – odpowiedziałam drżącym głosem, czując łzy zbierające mi się pod powiekami. – Obyśmy się jeszcze spotkały.
- Zrobimy to – zapewniła, uśmiechając się smutno. Zauważyłam, że czarnowłosa również się powstrzymuje, aby nie wybuchnąć płaczem. – Pilnuj Bellamy'ego. I zrób wreszcie coś w waszym kierunku.
- Postaram się.
- To się nie staraj, tylko to zrób – powiedziała z naciskiem. – On cię kocha, pamiętaj o tym.
Nie dane nam było dokończyć, ponieważ w naszym kierunku właśnie zmierzali Roan z Octavią. Dziewczyna ledwo obarczyła brata swoim spojrzeniem, po czym włożyła do samochodu przyniesione dodatkowe zapasy i wskoczyła do środka, a zaraz za nią Roan. Pożegnałam się jeszcze z Murphy'm, mamą oraz wraz z Bellamy'm podeszliśmy jeszcze do Monty'ego i Harper, którzy mieli jechać innym Rover'em, po czym również wróciliśmy do swojego samochodu.
Misja została rozpoczęta.
Ha! Zaskoczyłam was, co? Co?! XD To był od samiutkiego początku mój plan, aby Bree nie była zakochana z Bellamy'm, ale tak naprawdę była dobrą samarytanką shippującą Bellarke. Mówię wam, nie mogłam się doczekać tego, aż się o tym dowiecie xd Także za każdym razem gdy leciały w jej kierunku jakieś obelgi, to jakoś tak przykro mi się robiło. Rozumiem was i waszą złość, ale mimo wszystko Bree od początku miała być tą dobrą. Mam nadzieję, że teraz już ją lubicie, bo jednak bardzo wpłynęła na Clarke i jej zrozumienie tego, że kocha Blake'a. Inaczej pewnie nadal byłaby ślepa. Dziękujmy naszej pszczółce!
Powiem wam, że miałam mega problem z tym rozdziałem. Głównie chodzi mi tu o scenę między Bree i Bellamy'm, bo kiedy napisałam już niemal całą, to bateria w moim lapku postanowiła paść -.- Całe szczęście automatyczny zapis zachował większą część, bo inaczej dostałabym zbyt dużego wkurwia, żeby to pisać dalej. Co nie zmienia faktu, że moje chęci do pisania (przynajmniej w tym rozdziale) postanowiły zrobić sobie wakacje (Błagam, wróćcie!). Cóż, może w następnym będzie lepiej (nie mam zielonego pojęcia co napisać, ale cii).
Pozdrawiam i zapraszam do komentowania :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro