Rozdział 7
Luke miał wrażenie, że śni. Patrzył oczarowany na ekran telewizora w mieszkaniu Isaaca, czując ciepło jego ciała obok. Czuł jak palce starszego chłopaka delikatnie przeczesują jego włosy. Ciemne kosmyki układały się miękko pod wpływem ruchu. Luke czuł czasami mocniejsze pociągnięcia za końcówki, ale nie przeszkadzało mu to. Ten rodzaj bólu mógł znieść.
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?
Luke jedynie przytaknął głową i delikatnie się uśmiechnął. Pamiętał. Pamiętał każdą chwilę spędzoną z Isaackiem. Wiedział też ile zawdzięczał starszemu chłopakowi. I nie ważne ile razy dziękował mu miał wrażenie, że to za mało. Ale Isaac nie chciał jego podziękowań i zapewnień, że i zrobił dużo więcej niż reszta ludzi. On chciał jedynie by Luke przy nim był i czerpał z życia tyle ile może. Pełnymi garściami. I to właśnie zamierzał zrobić.
- Chcesz herbatę? Kupiłem dzisiaj nowy zapas zielonej i kawę dla siebie. Głupie pytanie. Ty za kubek herbaty poszedłbyś do piekła i z powrotem.
Luke jedynie się zarumienił na te słowa. Czując nagły brak ciepłego ciała obok siebie, wzdrygnął się. Słyszał jak Isaac przeszukuje szafki i wstawia wodę. Jeszcze przez chwilę patrzy się na napisy końcowe filmu, który oglądali przez ostatnie trzy godziny i podnosi się z kanapy. Przechodząc obok lustra w przedpokoju, zatrzymuje się. Patrzy na swoje odbicie w lustrze i przekrzywia głowę. Bałagan na jego głowie, który zawdzięcza Isaacowi jeszcze tylko się potęguje. Koszulka z tarczą Kapitana Ameryki wisi na nim luźno, pokazując jeszcze bardziej jak chudy jest. Tak samo jak szare dresy, które wiszą na nim tylko dzięki ściągaczowi mocno zaciśniętym na biodrach. Ale to wszystko mógłby znieść gdyby nie kolor jego oczu. Oczu jego matki. Zielone tęczówki lekko rozszerzone patrzyły się na niego. Przymyka oczy i kieruje się do kuchni.
- Obejrzymy coś jeszcze? Widziałem ostatnio fajny zwiastun nowego filmu, może uda mi się go znaleźć w sieci.
- Mógłbyś mnie pocałować?
- Jas...co?
Widzi jak oczy Isaaca rozszerzają się w szoku kiedy dociera do niego o co przed chwilą został poproszony. Luke opiera się barkiem o framugę drzwi i patrzy na niego spokojnie. Ręce luźno wiszą wzdłuż ciała. Isaac czuje jak jego serce zaczyna bić coraz szybciej kiedy zaczyna się przybliżać w stronę Luke. Młodszy chłopak nadal tylko na niego patrzy i to jest chyba najbardziej przerażające w tej sytuacji. Kiedy ma już go na wyciągnięcie ręki, zatrzymuje się.
- Mam cię pocałować? Tak naprawdę? Dlaczego?
- Bo chcę.
Luke odbija się od framugi i jeszcze bardziej zmniejsza odległość między nimi. Przełyka ciężko ślinę i zaciska mocno powieki kiedy ręka Isaaca kieruje się w stronę jego twarzy. Spodziewa się uderzenia, a zamiast tego czuje delikatny dotyk na policzku.
- Hej. Nic ci nie zrobię. Spokojnie.
Otwiera powoli oczy i od razu patrzy w te brązowe należące do drugiego chłopaka. Ich czoła się ze sobą sykają, a ciepłe powietrze wylatujące z ust Isaaca miesza się z urywanym oddechem Luke.
- Isaac...
Głos załamuje mu się w połowie. Palce starszego chłopaka obrysowują kształt jego warg, które pod dotykiem mimowolnie się rozchylają. Kiedy Luke wszedł do kuchni i rzucił te trzy słowa, nie spodziewał się, że Isaac się zgodzi. Nie spodziewał się, że to będzie tak elektryzujące.
Tak nowe. Świeże. Piękne.
Isaac prawie od samego początku mówił mu, że powinno się brać to co daje nam życie. A skoro ono postawiło na drodze Luke Isaaca, ten nie zamierzał się z tym kłócić.
I coś w końcu zmienić.
A ten pocałunek – z chłopakiem, który dał mu tyle ile mógł i dużo więcej – miał być jego pierwszym krokiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro