Cz2. 18
Pov Viviane
Muszę użyć całej swojej samokontroli żeby nie zacząć wypytywać taty o to co się stało z Aiden'em. Chcę wierzyć w to, że nie posunął się do tego, lecz znam też mojego ojca i wiem, że on zawsze wybiera te łatwiejsze rozwiązania. A blondyn na pewno stawiałby opór przed wyjazdem.
Nim mam okazję zadać pytanie to tata się ode mnie odsuwa. Najwidoczniej nie chce by Harry nabrał jakichkolwiek podejrzeń.
— Vi wracaj już do mnie skarbie — Harry wyciąga rękę w moją stronę, a ja do niego podchodzę. Nie mam teraz innego wyboru jak spełnianie jego oczekiwań.
— Chcę normalnych kontaktów z moją córką. Nie wolno ci też traktować jej jak więźnia i co najważniejsze nie pozwól by mój ojciec się do niej zbliżał — zaczyna mój tata.
— Masz wielkie oczekiwania, po tym co się ostatnio stało nie powinienem spełnić ani jednego. Sam twój widok mnie drażni, ale niestety Viviane zależy na kontakcie z tobą, więc czasem nie za często możesz ją odwiedzić, ale nic poza tym — Harry łączy nasze dłonie. Mnie jednak nerwy zjadają, bo nadal nie mam pewności co się stało z Aiden'em. Muszę wiedzieć, że jest on cały i zdrowy.
— Mogę spędzić trochę czasu z tatą sam na sam? — pytam spoglądając na mojego męża.
— Nie — odpowiada jak gdyby nigdy nic. No szczerze spodziewałam się czegoś zupełnie innego.
— A to dlaczego? — zabieram swoją rękę, nie chcę by mnie dotykał. — Oddałam ci wszystko i nie oczekuje nic w zamian. Potrzebuję jednie chwili na rozmowę z moim ojciec. Nie musisz się martwić, że planuje ucieczkę, bo tak nie jest. Pogodziłam się z losem i wiem, że już on się nie odmieni.
Po jego minie widzę, że rozważa w myślach wszystkie za i przeciw.
— Okej — łatwo zauważyć, że z trudem przychodzi mu ta odpowiedź. Nie interesuje mnie to jednak, ważne, że mam to czego chciałam. — Wiedź jednak, że jeśli jeszcze raz mnie zawiedziesz to tym razem już umrzesz. Wiecznie nie będę ci wybaczał — komunikuje, a następnie wstaje i idzie na górę.
— On nie ma prawa ci grozić — odzywa się tata, a ja szybko do niego podchodzę. Lepiej zachować ostrożność i nie mówić zbyt głośno.
— Błagam cię powiedz, że go nie zamordowałeś. On żyje? — szepczę z desperacją w głosie.
— Oczywiście, że tak. Przecież wiem ile on dla ciebie znaczy, choć ja uważam, że tylko jego śmierć byłaby gwarancją jako takiego spokoju. Obiecałem ci jednak, że nie zrobię już nigdy nic co mogłoby cię zranić.
Uśmiecha się na te słowa i wpadam w jego ramiona. Świadomość, że Aiden jest zdrów mi wystarczy. Już dawno zaakceptowałam fakt, że nie będziemy razem.
— Nie przejmuj się też Harrym, przysiegam, że znajdę sposób byś była wolna.
Odsuwam się od ojca. Czemu on znowu popełnia ten sam błąd. Ile razy tak można.
— Nie, już ci mówiłam, że zostanę z Harrym. Masz, więc przestać wymyślać nowe intrygi, bo one i tak na nic się nie zdadzą. I nie chcę już więcej o tym słyszeć — mówię głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Jestem pogodzona z losem.
Liczę na waszą opinię
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro