51
Pov Viviane
Wchodzę do domu mojego ojca. Zamierzam się z nim rozmowić. Teraz już nie może mnie mamić opowieściami, że nie może nic zrobić i wszystko zależy od Harry'ego.
Jak jestem w holu to do moich uszu dociera głośna rozmowa. Na chwilę się zatrzymuje.
- Ta idiotka zawsze robiła mi na złość i teraz też. Upieprzyła mi mój nowy dywam! - wrzeszczy mój ojciec.
- Nie się pan tak nie denerwuje, ważne, że nie jest białego koloru da się to sprać i będzie jak nowy - tego głosu nie rozpoznaje, ale wydaje mi się, że to jakiś jego pracownik. W końcu go tytułuje.
- Jeszcze czego, będzie mi się z nią kojarzyć. Zawiń jej ciało w tej dywan i najlepiej spal, tak by nie pozostał po niej nawet najmniejszy ślad - nie podoba mi ta dyskusja, więc idę dalej.
A w salonie zastaje mnie makabryczny widok. Moja mama leży w kałuży krwi na brązowym dywanie. Do moich oczu napływają łzy, chcę krzyknąć, ale żaden dźwięk nie daje rady wydobyć się z moich ust.
- Vivi co ty tu robisz? - podnoszę wzrok z ciała mojej matki na mojego ojca i jego młodego pracownika ciemnowłosego. Nie ma więcej niż trzydziestu lat. - Mieliście z Harrym gdzie sobie pojechać.
- Wcześniej wróciliśmy - sama nie wiem czemu mu się tłumaczę. Powinnam do niego podejść i dać mu w twarz, a następnie krzyczeć i domagać się wyjaśnienie. Chociaż nie da rady wyjaśnić, że zabiło się człowieka. I to moją niewinną mamę!
- Jeremy możesz odejść - zwraca się do mężczyzny, a następnie podchodzi do mnie. Jak jednak się cofam. Nie chcę by ten morderca był blisko mnie.
- Mówiłeś mi, że nic jej nie zrobisz. Ufałam ci! - teraz z moich ust wyrywa się głośny szloch. Chcę podejść do mamy i się do niej przytulić, ale przeszkadza mi ojciec zastępując mi drogę.
Czemu on się uparł by wszystko mi utrudniać?
- Twoja matka zasłużyła na śmierć. To z jej winy nasz kontakt wyglądał tak jak wyglądał. Teraz masz mnie, więc sytuacja się dla ciebie zbytnio nie zmienia nadal masz jednego kochającego rodzica.
Gdyby nie tragizm tego wydarzenia to bym mu się roześmiała w twarz. Jak on śmie nazywać się kochającym rodzicem? Sprzedał mnie, i pozbawił osoby, którą tak bardzo kocham.
Przepycham się i jeszcze dokładniej przyglądam się mamie. On jej nie zastrzelił. A pchnął nożem w klatkę piersiową, widocznie szybko nie umarła, bo podciął jej jeszcze gardło. Dostała straszną śmierć.
- Masz jej urządzić prawdziwy pogrzeb, chcę móc iść na jej grób - gdyby nie to, że jego ręka wciąż trzyma moje ramię to najpewniej już bym się przytulała do kobiety, która mnie urodziła.
- Przecież wiesz, że to nie możliwe, nie chcę kłopotów z prawem.
- Powinieneś gnić we więzieniu - warczę w jego stronę na co ten morderca chwyta mnie jeszcze za drugie ramię i przyciąga do siebie.
- Wiem, że nie chciałaś nic takiego powiedzieć córeczko. Pamiętaj, że Aiden może też tak skończyć. Alicii nic życia już nie wróciła, ale chyba nie chciałabyś zobaczyć swojego chłopaka w takim samym stanie.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro