Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13


Pov Viviane.

Nie z chodzę na dół tylko dalej siedzę w swoim pokoju. Nie jestem aż tak naiwna żeby sądzić, że po mnie nie przyjdą. Zrobią to i to pewnie zaraz. Zaciągną mnie też do tego gabinetu, ale dokumentu nie podpisze. Sprzeciwie się przy tym urzędniku.

I się nie mylę. W ciągu dwudziestu paru minut słyszę kroki zblizajac się do mojego pokoju. A następnie drzwi zostają gwałtownie otwarte i wchodzi przez nie Harry. Ma na sobie garnitur. Ja także założyłam tą krótką białą sukienkę bez ramiączek z rozkloszowanym dołem, który sięga mi do połowy ud. Jest ładna, mój ojciec ma gust, ale teraz marzę tylko o tym by ją z siebie ściągnąć i ubrać coś zwyczajnego.

- Chodź już - wygląda na zniecierpliwionego. Trudno, nie zamierzam go żałować, on do tej pory nie zrobił dla mnie nic pozytywnego.

- Mogę pójść, ale za ciebie nie wyjdę. Nie podpisze żadnych papierów, które, które mnie w jakikolwiek sposób z tobą połączą. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.

- Przestań mnie drażnić i chodź już! - znacząco podnosi na mnie głos. Irytuje się coraz bardziej.

Jak do niego nie podchodzę to sam się fatyguje w moją stronę i mocno łapię za moje ramię, a następnie ciągnie mnie w stronę wyjścia. W ten właśnie sposób idziemy do gabinetu mojego ojca. A tak naprawdę to jestem tam ciągnięta.

A tam popycha mnie przed siebie.

- Uważaj co robisz! - warczy na niego mój ojciec. On jednak nic sobie z tego nie robi.

- Ta kretynka ubzdurała sobie, że nie ślubu nie będzie. Myśli, że ma w tej kwestii coś do powiedzenia - spoglądam na urzędnika, ale on jakby w ogóle nie zwracał uwagi na słowa Harry'ego. Czyżby już nie raz miał do czynienia z taką sytuacją? Gdzie my żyjemy?

- Viviane zrobi to co potrzeba, prawda słoneczko - ojciec podchodzi do mnie i kładzie rękę na moim ramieniu. - Zaraz podpiszesz dokumenty i oszczędzimy sobie wszyscy tej nikomu nie potrzebnej farsy.

- Nie zrobię tego tato, nie mogę - serce mi bije jak oszalałe. Nie potrafię powstrzymać uczucia strachu, które mnie paraliżuje. Nie ma tu nikogo kto chociaż trochę byłby mi przychylny.

- Jeżeli na papierach nie znajdzie się jej podpis to ja nic nie mogę zrobić, przykro mi - wreszcie odzywa się na oko pięćdziesięcioletni mężczyzna.

- Ona to podpisze czy tego chce czy nie - komunikuje zielonooki i już po kilku sekundach jest obok mnie. Staje na przeciwko mno i jedną ręką chwyta mnie za szyję. - Teraz to już mnie nie interesuje czy to podpiszesz i staniesz się moją żoną czy po prostu będziesz martwa, bo wiedz, że jeśli nie weźmiemy ślubu to żywa stąd nie wyjdziesz - mówi przyciszonym tonem. Jego uścisk na moją szyję jest dość mocny, że nawet gdy próbuję pobierać powietrze przez usta to mi się to nie udaje.

Mój ojciec jak i ten urzędnik nie zwracają w ogóle uwagi na to co się dzieje. Nikt mi nie pomoże.

A, że nie mam zamiaru umierać w wieku dziewietnastu lat to muszę się mu poddać. Nie ma innego wyjścia

- Podpisze to - udaje mi się wychrypieć i on zabiera dłoń. Trzyma mnie jednak w pasie bym nie upadła. Udało mu się mnie złamać.

Liczę na waszą opinię, jak się postaracie to może być jeszcze jeden, no chyba, że nie wytrzymam i zasnę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro