Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

- Witamy naszą bohaterkę!- przywitała ją następnego dnia z przesadnym entuzjazmem Mac. Joy mimowolnie przypomniała sobie jak została przywitana poprzedniego dnia, kiedy to usłyszała, że wszyscy są popieprzeni. Być może przyjaciółka ujęła to w nieco inny sposób, ale taki był sens jej wypowiedzi. Z kolei dzisiaj przesadzała w drugą stronę. Gdyby jej nie znała na tyle dobrze, z pewnością podejrzewałaby ją o narkotyki. Takie zmiany nastrojów nie są normalne. Może powinna pomyśleć o pójściu do specjalisty?

- Najpierw wybawca, teraz bohaterka... Marvela się naoglądałaś?- rzuciła Clarke zaczepnie. Rudowłosa odpowiedziała z wręcz śmiertelną powagą.

- A żebyś wiedziała. Jest tam na kogo popatrzeć. Poza tym chciałam być miła, ale z tobą się nie da.

Brunetka przewróciła oczami. Niektórzy oglądali filmy czy seriale dla fabuły, z powodu dobrych recenzji czy czyjejś rekomendacji... A czasami powodem był dany aktor lub aktorka. Tak też się zdarzało. Joy również miała swoich ulubieńców, których mogłaby obejrzeć w czymkolwiek i zawsze byli świetni. Przecież Mackenzie tego nie wytykała.

- Tylko żartowałam- westchnęła brunetka, po czym uśmiechnęła się lekko na wspomnienie wczorajszego popołudnia.- Ciągle nie wierzę, że udało się skombinować catering na dosłownie ostatnią chwilę. Poza tym jedzenie jest tam fenomenalne. Najpierw zjedliśmy z Milo tamales, a potem właściciel i jednocześnie znajomy Milo zaprosił mnie do kuchni, gdzie mogłam spróbować kilka innych dań. Cudowne, chociaż część była ostra. Oczywiście ustaliłam z nim, żeby zminimalizować ilość ostrego jedzenia, bo nie wszyscy je lubią. No i trzeba będzie to jakoś oznaczyć na stole... No wiesz, żeby...

- Dobra, powoli. Wstrzymaj ten potok słów i przestań już zachwycać się tym żarciem- przystopowała ją rudowłosa, robiąc taki ruch ręką jakby próbowała rzucić na nią zaklęcie milczenia.- Lepiej zacznij zachwycać się kimś innym, bo na pewno nie tylko restauracja ci się podobała.

- Hej, nie było cię tam i nie próbowałaś tego jedzenia. Na serio jest się czym zachwycać. Zobaczysz na pokazie. Koniecznie musisz spróbować tego co tam będzie. Osobiście wybierałam- odparła Joy, zbywając temat, który próbowała rozpocząć Mac. Rudowłosa uniosła brwi i utkwiła w niej podejrzliwe spojrzenie.

- Okej, spróbuję, ale i tak nie wywiniesz się tak łatwo od tego tematu. Milo okazał się bardzo pomocny. Bądźmy szczerzy, gdyby nie on, nie wiem co byśmy zrobiły... Na pewno straciłybyśmy mnóstwo czasu, nerwów i nie wiadomo czy jedzenie byłoby tak dobre jak chwalisz tamto... No i z pewnością spędziliście ten czas w przyjemnej atmosferze. Mylę się?

Brunetka mogła jedynie domyślać się, do czego dążyła rudowłosa. W odpowiedzi pokręciła przecząco głową. Jasne, że było przyjemnie. Milo wiedział jak rozluźnić atmosferę i sprawić, że czas spędzony z nim mijał szybko i przyjemnie. No i co już mu mówiła, była niesamowicie wdzięczna. Pojawił się z rozwiązaniem ich problemu znikąd.

- Wiedziałam, że mam rację- stwierdziła rudowłosa niby mimochodem.- W takim przypadku powiedz mi, Joy, co cię powstrzymuje? Lecisz na niego, on jest w tobie totalnie zakochany... Czego jeszcze potrzebujesz, żeby się z nim umówić?

Brunetka nie odpowiedziała od razu. Tak jakby zabrakło jej słów. Mac musiała wyolbrzymiać sytuację, prawda? Poza tym nie wiedziała, co miałaby jej powiedzieć. Że boi się powtórki z wcześniej? Że okaże się, że Milo coś jeszcze przed nią ukrywał albo gorzej, zdradzi ją? Że w przypadku kłótni nie będzie mogła spotkać się ze wspólną paczką znajomych i Mac jest niejako odpowiedzialna za ten ostatni powód, bo wróciła do Jace'a? Te argumenty w jej głowie były bardzo logiczne, ale wątpiła czy zabrzmią tak samo na głos. Niemal słyszała lekceważącą odpowiedź przyjaciółki, że to były jedynie wymówki.

- Przypominam ci, że jutro odbędzie się pokaz. Do tego czasu naprawdę ani on ani ja nie będziemy mieć chwili, aby gdzieś wspólnie pójść. Wstrzymaj swoje pretensje aspirującego kupidyna. Obecnie jest zbyt wielkie zamieszanie w Luciano, żeby myśleć o czymkolwiek więcej.

Mac przewróciła oczami z irytacją.

- Jakbym rozmawiała z dzieckiem o przerośniętych aspiracjach zawodowych- prychnęła, odpowiadając w podobnym tonie co ona.- Kiedy w końcu przestaniesz tłumaczyć się pracą?

Właśnie w tej chwili dobitnie do niej dotarło, że niebawem straci tę możliwość. Nie będzie mogła w trakcie kłótni z Mac sprowadzić ją na ziemię obowiązkami. Nie będzie miała pojęcia, co aktualnie działo się w firmie. To znaczy... Przyjaciółka pewnie jej to streści, ale i tak będzie inaczej niż dotychczas. Czy to był dobry moment, żeby wspomnieć jej o swojej decyzji o zmianie pracy? Aż uchyliła usta, próbując wydobyć z siebie głos. Czuła jakby struny głosowe przestały z nią współpracować. Nie potrafiła powiedzieć Mac o tym, że niejako zamierzała ją zostawić w firmie. Nagle przyszedł do nich Wolfie. Wydawał się czymś mocno rozbawiony.

- Nie uwierzycie, jakie plotki chodzą po Luciano- oznajmił szatyn. Rudowłosa w odpowiedzi rzuciła jakąś ciętą ripostę. Jednak Joy nie słuchała tej pokazowej sprzeczki. Znali się na tyle długo, że nawet nie nadążając za przebiegiem dyskusji, potrafiła domyśleć się, w którą stronę ta będzie zmierzać. Choć musiała przyznać, że czasami przechodzili samych siebie, kłócąc się totalnie o byle co. Aż tak wielką satysfakcję z tego czerpali?

- Więc co to za fascynujące plotki?- przerwała im słownego ping ponga Joy. Mogliby tak długo. Czasami zachowywali się jak dzieci, a rzekomo byli już od kilku lat dorośli.

- Podobno Claya nawiedził duch Lisy, a cały pokaz jest przeklęty- poinformował Wolfie takim tonem jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie. Brunetka obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem. Większych bzdur już dawno nie słyszała. No może o tej klątwie to już wiedziała. Pisali o tym na stronie Skylight.

- Coś cię opętało?- odparła nie mniej zaskoczona Mac. Wyglądała jakby z trudem powstrzymała śmiech.- Załatwić ci jakieś egzorcyzmy?

- Ja tylko powtarzam to co słyszałem- bronił się Wolfie.

Joy coś czuła, że przez najbliższy czas w ich paczce będą dominowały paranormalne, może nieco nadnaturalne żarty. Jakoś tak wyszło. Co mogły poradzić na to, że informacja o rzekomym nawiedzeniu tak je rozbawiła? To brzmiało tak absurdalnie. Przynajmniej tak im się wydawało w tym momencie, ponieważ później dowiedziały się, że w tej plotce było odrobinę prawdy. Na własne oczy zobaczyły tego "ducha". Z trudem powstrzymały się przed tym, żeby niedyskretnie zatrzymać się w miejscu i gapić na starszą, ale uderzająco podobną wersję Lisy przemierzającą korytarze Luciano.

- O ja pierdolę- mruknęła zszokowana Mac szeptem w kierunku Joy.- Ona jest... Tak podobna do Lisy, że niemal można byłoby uwierzyć w podróże w czasie. A co jeśli w alternatywnej rzeczywistości Lisa nie zginęła i jej starsza wersja przeniosła się do naszej rzeczywistości?

- To nie ma sensu- odpowiedziała równie cicho brunetka.- Musiałaby przenieść się jeszcze trochę wstecz, żeby móc ostrzec Lisę przed niebezpieczeństwem. Nie miałaby powodu się tutaj przenosić.

Tak przynajmniej wyglądała sytuacja w większości filmów science fiction, które Joy oglądała. Rudowłosa przyznała jej rację. W międzyczasie nie mogły powstrzymać się, żeby nie obrócić się w kierunku oddalającej się od nich starszej wersji Lisy. Na spokojnie mogłaby być matką Lisy, gdyby nie pewien fakt, który Joy znała.

- Czy matka Lisy i Rebecci nie jest przypadkiem... Martwa? Zginęła w wypadku samochodowym, no nie?

- Podobno nie żyje, ale teraz... Może czas zacząć wierzyć w nekromancję? Ja chyba zaczynam w nią wierzyć. Może jakiś kult postanowił odprawić na cmentarzu specjalny rytuał i jego efekt właśnie nas minął?

Clarke wzruszyła ramionami. Jeśli matka Lisy nie żyła, to kto to był? Rebecca miała jeszcze jakichś żyjących członków rodziny? Na to wyglądało, chociaż to dziwne, że ci pojawiali się dopiero teraz. Na pogrzebie z rodziny była jedynie Rebecca. Nie każdy mógł lubić pogrzeby, ale to i tak było dziwne, że pojawiła się dopiero teraz. Z którejkolwiek strony by na to nie popatrzeć, Rebecca z pewnością potrzebowała wsparcia. Zdecydowanie wcześniej.

*****

Jakiś czas później zebrali się w jednym z pustych pomieszczeń w domu mody przeważnie przeznaczonym do castingów. Jace specjalnie zjawił się w firmie na prośbę Mac, która oczywiście nie mogła przepuścić okazji, żeby wyjaśnić sytuację. Nawet jeśli obecność członka rodziny Lisy w Luciano nie była jej sprawą i powodowała nią czysta ciekawość, bo żadnych innych podstaw, żeby zdobyć takowe informacje nie posiadała.

- Czy to na pewno było konieczne?- zapytał Jace. Rzecz jasna, ubrany był po cywilnemu, ale i tak ryzykował. Ktoś mógł rozpoznać go z poprzedniej wizyty, kiedy to znaleziono ciało Natalie, a do domu mody zawitali technicy, policjanci i elektryk.- Nie powinienem w ogóle z wami rozmawiać.

- Przecież załatwiłam nam odosobnione pomieszczenie, a poza tym w tych ubraniach nie wyglądasz na glinę- powiedziała Mac.

Poprzez "załatwienie" osobnego pomieszczenia rozumiała znalezienie takiego, które nie było używane i nie było zamknięte. Dobrze, że przyjaciółka nie wpadła na pomysł, żeby kraść klucze. Jeszcze miałaby kłopoty, a tak? Nikt nie zamknął tego pomieszczenia, a oni przecież nic nie kradli. Swoją drogą, nawet gdyby chcieli, choć oczywiście tak nie było, nie mieliby co.

Joy przyłapała się na tym, że jak Miło wszedł do pomieszczenia, jej wzrok automatycznie powędrował w tamtym kierunku, a serce jej mocniej zabiło. Ten wspólny obiad w restauracji kumpla Milo bynajmniej jej nie pomógł. Jeszcze bardziej namieszał jej w głowie, chociaż wydawało jej się, że miała już jasno ustalony plan działania i własne priorytety. Nie chciała psuć czegoś, co działało. Ich paczka miała się dobrze. Mac i Jace tworzyli całkiem zgraną parę, oczywiście po tym jak Jace zaczął ulegać jej przyjaciółce. Z kolei Joy ciągle nie powiedziała nikomu o swoich planach co do zmiany pracy i czuła się z tym coraz gorzej. Zupełnie jakby czekał na nią wyrok, który odwlekała, a ten nie znikał tylko cierpliwie czekał aż zdecyduje się go zaakceptować.

- Mówiłem, że coś jest w tych plotkach o duchu- stwierdził zadowolony z siebie Wolfie. Brunetka po cichu przyznała mu rację. Rzeczywiście upierał się, że te nie wzięły się znikąd, chociaż żadne z nich nie spodziewało się zastać starszej wersji Lisy na korytarzu firmy.

- O żadnym duchu nic mi nie wiadomo- odparł Jace, marszcząc brwi na dźwięk czegoś tak niedorzecznego.- Ale tak, pojawił się członek rodziny Lisy. Dosłownie wczoraj przyszła na komisariat jej ciocia i faktycznie wygląda dość podobnie.

Dość podobnie było niedopowiedzeniem roku. Nie dość, że były podobnego wzrostu i miały włosy w identycznym odcieniu, to jeszcze długość była podobna. Brunetka nie miała pewności, ale nawet rysy twarzy wydały jej się znajome. Cała reszta była obca. Ciotka Lisy ubierała się w prosty i elegancki sposób. Przynajmniej w takim wydaniu ją widziały. Do tego wyglądała na bardzo pewną siebie, co kontrastowało z brakiem pewności Lisy, która najchętniej stałaby się niewidzialna.

- Ciocia?- przerwała mu Mac ze zdziwieniem.- Ale... Dlaczego pojawiła się dopiero teraz? Gdzie ona była podczas pogrzebu, pierwszych tygodni po śmierci Lisy? To dziwne, że nie przyjechała chociaż na chwilę na pogrzeb czy zobaczyć się z Rebeccą.

- Była za granicą. Twierdziła, że zatrzymały ją obowiązki w pracy. Dopiero teraz udało jej się zdobyć wolne, więc przyjechała sprawdzić czy złapano mordercę i jak trzyma się Rebecca. Tak przynajmniej twierdziła na komisariacie- wzruszył ramionami Jace, nie widząc w tym nic dziwnego.

Zagadka rozwiązana, pomyślała Joy. To brzmiało sensownie, chociaż ona w takiej sytuacji pewnie nie potrafiłaby skupić się na pracy. Czym były obowiązki służbowe wobec śmierci bliskiej osoby? Ją już śmierć koleżanki z pracy wystarczająco rozpraszała. Nawet teraz powinna zajmować się czym innym, a jednak przyszła na to zaaranżowane przez Mac spotkanie.

- Czy już zaspokoiłem waszą ciekawość?- spytał Jace.- Naprawdę powinienem wracać na komisariat.

Mac zatrzymała Jace'a na chwilę, ale w celu uzyskania bardziej prywatnej rozmowy wyszli na korytarz. Wolfie również poinformował, że musi iść, bo ma robić jakąś sesję i takim oto sposobem Joy została z Milo sama. Już chciała wyjść, ale powstrzymał ją brunet, a właściwie jego głos.

- Jesteś dzisiaj wyjątkowo cicha i nieobecna. Wczoraj miałaś lepszy nastrój. Coś się stało?- zapytał ciemnoskóry, a jej momentalnie zrobiło się cieplej na sercu. Zauważył, że coś było nie tak. Chyba zwracał na nią większą uwagę niż jej się to wydawało. No i towarzyszyła jej irracjonalna radość już z samego powodu, że była z nim sam na sam.

Brunetka westchnęła. Zdecydowanie musiała to z siebie wyrzucić i podzielić się z kimś swoimi obawami. Jak widać, padło na Milo. Powiedziała mu o swoich planach, o chęci zmiany pracy i obawach związanych z Mac, która mogła to przyjąć bardzo różnie, aczkolwiek zdecydowana większość scenariuszy w jej głowie przedstawiała to w sposób negatywny.

- Chcesz zmienić pracę?- zdziwił się Milo, na co uniosła brwi. To takie dziwne?- Nie zrozum mnie źle, nie mam nic przeciwko, choć nie wyobrażam sobie recepcji Luciano bez ciebie.

- Więc dlaczego jesteś tak zaskoczony? Chcę zmiany, nowych wyzwań albo większej stabilizacji... Jeszcze nie zdecydowałam, ale czuję, że pewien etap właśnie się kończy i jest nim moja praca w domu mody.

- Jasne, rozumiem. Po prostu wyglądasz i zachowujesz się tutaj jak ryba w wodzie. Wiesz co jak działa, do kogo zwrócić się w jakiej sprawie, znasz mnóstwo ludzi, już nie mówiąc o obowiązkach, które razem z Mac wyśmienicie ogarniacie.

Brunetka nie postrzegała swojej pracy w ten sposób. Naprawdę była odbierana jako tak zorganizowana i towarzyska osoba?

- Dzięki- mruknęła, mając nadzieję, że się nie zarumieniła.- To fakt, chyba potrafię odnaleźć się w tym chaosie, a jednak chcę zmian. Te ostatnie wydarzenia mi to uświadomiły. To miała być jedynie chwilowa praca, a zabawiłam tutaj kilka miesięcy, czego oczywiście nie żałuję. Było warto, ale teraz czas to zmienić.

- Rozumiem, też czuję się w tym miejscu dziwnie. Modeling raczej nie jest dla mnie. Nie czuję się w tym swobodnie wbrew ogólnej opinii. Wolę taniec.

Joy nie skomentowała tego w żaden sposób. Już nie raz mówiła mu, że chodzi po wybiegu jak rasowy model i zdecydowanie się do tego nadaje. To zadziwiające, że miał zupełnie inną opinię na ten temat. Chyba w pewnym sensie byli podobni. Ją chociażby przed chwilą zaskoczyła opinia Milo na jej temat. Niejako właśnie przez niego zdecydowała się na zmianę pracy. To nie tak, że chciała przed nim uciec, chociaż momentami tak mogłoby się wydawać. Raczej chciała znaleźć coś co pokocha w równym stopniu jak on uwielbiał taniec.

- W każdym razie powinnaś powiedzieć o tym Mac. Im szybciej tym lepiej. I tak prędzej czy później się dowie.

Brunetka przyznała mu rację. Powinna była również porozmawiać z Clayem. Powinien wiedzieć, że musi zacząć szukać nowej osoby do firmy. Nie zamierzała zostawiać ich na lodzie, ale nie zamierzała też czekać do kolejnego pokazu. Dzięki rozmowie z Milo, ulżyło jej. Przynajmniej mogła to z siebie wyrzucić.

*****

Ciemnowłosa wparowała do pomieszczenia z tak wielkim impetem, że pchnięte przez nią drzwi głośno uderzyły w ścianę obok, po czym same niemal się za nią zamknęły.

- Słyszałeś, co oni chcą odpierdolić?!- spytała na wstępie Corrie, krzyżując ramiona pod biustem. Była wściekła. Wiedziała, że to się źle skończy, ale nic nie mogła z tym zrobić. Bezsilność ją wkurwiała, choć czysto teoretycznie mogła zapobiec potencjalnej tragedii. Wystarczyło znaleźć mordercę i choć w założeniu nie wydawało się to tak skomplikowane, w praktyce było niewykonalne. Może jednak nie nadawała się do tej pracy albo morderca był zbyt inteligentny. Niewątpliwie gdzieś leżał problem i chyba wolała tego bardziej nie roztrząsać. Już i tak czuła gorzki smak porażki na języku. Czuła, że to kwestia czasu aż w ich biurze pojawi się Colby i poinformuje ich o przekazaniu śledztwa komuś innemu.

- Kto?- zapytał Albert, kompletnie nieporuszony jej głośnym wejściem i podniesionym głosem. Martin aż rozproszyła się na chwilę. Nie raz była strofowana za tego rodzaju wejścia. Niemal słyszała w głowie jadowity ton Jamesa, który informował ją, że powinna nauczyć się korzystać z drzwi. To jak i wiele różnych życiowych nauk słyszała od Jamesa. Nawet jeśli je pamiętała, to jawnie je ignorowała.

- Luciano- rzuciła Corrie, kręcąc się niespokojnie po pomieszczeniu. Dlatego tak bardzo lubiła chodzić na siłownię. Miała mnóstwo niespożytkowanej energii, a tam mogła wykorzystać ją do w miarę produktywnego zajęcia. Mogła też okładać worek treningowy, wyobrażając sobie osoby, których szczerze nienawidziła. To było jedno z jej ulubionych zajęć.- Organizują pokaz. Jutro. Kurwa. Co z nimi jest nie tak?!

- O ile dobrze pamiętam, planowali ten pokaz od dobrych kilkunastu tygodni, może dłużej. Co jest złego w tym, że w końcu pokażą go światu?

Corrie miała go za całkiem inteligentnego i kompetentnego policjanta, ale teraz zaczynała w to wątpić. Jak mógł tego nie rozumieć?!

- Nie rozumiesz?! Organizują pokaz między innymi w celu uczczenia pamięci ofiar, podczas gdy ich morderca ciągle znajduje się na wolności! Nie wiem jak daleko posunie się zabójca, ale... To nie ma prawa się dobrze skończyć!

- Rozumiem twój tok myślenia, ale tam będzie mnóstwo ludzi- zwrócił uwagę Albert.- Już bez samych morderstw to byłoby głośne wydarzenie, a teraz mam wrażenie, że to jeszcze eskalowało. Widownia będzie ciekawą mieszanką osób z półświatka mody, fanów zbrodni i gapiów, którzy lubią być na bieżąco.

Martin spiorunowała go wzrokiem, czym Lopez oczywiście się nie przejął. Dlaczego zawsze jej mordercze spojrzenia były tak jawnie ignorowane?!

- Gówno mnie obchodzi jaka tam będzie widownia! Mordercy szczególnie ci seryjni uwielbiają patrzeć na efekty swojej zbrodni czy odwiedzać miejsca, gdzie zginęły ofiary. Wiem, że to nie jest podręcznikowy przykład, ale mogłabym się założyć, że ten psychol się tam zjawi. Będzie więcej ofiar. Nie mogą zorganizować tego cholernego pokazu póki morderca jest na wolności!

Albert zamilkł na moment. Jego mina wyrażała głębokie zamyślenie. Jako jeden z niewielu znanych Corrie osób potrafił spojrzeć na sytuację obiektywnie, a przynajmniej mocno się starał, żeby jego własne opinie nie wpływały na osąd. Właśnie to w nim ceniła, chociaż ciągle nie rozumiała jak można być tak przeraźliwie spokojnym przez cały czas.

- To co mówisz po części może być słuszne, ale wątpię, żeby morderca coś komuś zrobił podczas pokazu. Tam będzie mnóstwo ludzi, jeszcze więcej kamer i reporterów, mnóstwo świateł... Jego modus operandi wydaje się bardziej subtelny. On nie chce być złapany, a gdyby się tam pojawił, mógłby kogoś zabić, ale zostałby zauważony. Wątpię, żeby posunął się do czegoś tak ryzykownego, żeby przypisać sobie kolejne morderstwo. To byłoby jego ostatnie zabójstwo, a jak wiadomo mordercy, którzy zaczną zabijać nie przestają ot tak.

Choć argumenty Alberta brzmiały rozsądnie, Corrie miała złe przeczucia. Nie mogła tego inaczej wyjaśnić. Po prostu czuła, że stanie się coś złego. Jej intuicja wręcz krzyczała, że powinna to zatrzymać, ale nie była w stanie tego zrobić. Chyba.

- Chociaż miejsce pokazu rzeczywiście jest niefortunne. Miejsce zabójstwa pierwszej ofiary, a przynajmniej pierwszej przez nas znalezionej... Kto wie czy nie zabił wcześniej- dodał Lopez.- Tak czy siak warto byłoby porozmawiać z Colby'im o ochronie. Moglibyśmy obstawić teren pokazu policjantami. Z pewnością nie zaszkodzą, a z powodu szumu wokół zabójstw, ludzie nie będą zaskoczeni. Przynajmniej negatywnie. Raczej będą spokojniejsi.

- Zróbmy tak- powiedziała natychmiastowo ciemnowłosa. To był dobry pomysł, chociaż ciągle była przekonana, że morderca nie przepuści takiej okazji. Seryjni tak jak większość ludzi lubili być sławni i granie pod publikę nie było im obce. Nawet jeśli to co robili, była niezaprzeczalnie złe.- Czy w ogóle moglibyśmy jakoś zatrzymać ten pokaz? Mamy jakiekolwiek podstawy?

- Obawiam się, że nie. Nie możemy zakazać organizacji pokazu tylko dlatego że zginęło kilka osób w różnych miejscach i planują zorganizować to wielkie wydarzenie w jednym z nich. To po prostu się nie klei.

Ciemnowłosa skinęła głową, zaciskając jednocześnie pięści. Dlaczego nigdy nie mogła zapobiec tragedii, chociaż niemal namacalnie czuła, że ta wisiała w powietrzu? Chociaż nie zgadzała się z ostatnią częścią wypowiedzi Alberta, nie kłóciła się z nim dalej. Wiedziała, że przedstawiał najbardziej racjonalny scenariusz. Jego nie musiała przekonywać do swojego zdania, bo to i tak nic by nie zmieniło. Dalej nie mogliby zatrzymać pokazu, a Albert i tak robił wszystko, żeby rozwiązać śledztwo. Bardzo się angażował. To musiała mu przyznać.

- Ale to ty idziesz do Colby'ego- zastrzegła Corrie. Nie zamierzała po raz kolejny rozmawiać z tym biurokratycznym dupkiem. Nigdy nie rozumiała tych bzdur o przestrzeganiu zasad. Skoro mordercy mogli robić co chcieli, to dlaczego oni nie mogli nagiąć pewnych przepisów, aby ich złapać? Rozumiała cały ten szajs o byciu dobrym i tak dalej, ale nie kupowała tego. Wydawało jej się to nielogiczne.- Ciebie chętniej wysłucha jak go uraczysz swoją uprzejmą i bardzo logiczną gadką.

Lopez pokiwał głową, uśmiechając się na dźwięk jej komentarza.

- No co?- rzuciła Corrie, nie rozumiejąc skąd wziął powód do radości. Byli w skrajnie beznadziejnej sytuacji, a morderca ciągle był na wolności. Ciekawe czy właśnie planował kolejną zbrodnię.

- Czasami w ten sposób można załatwić więcej niż robiąc aferę.

- Tak, jasne- mruknęła ciemnowłosa. W jej głosie wyraźnie było słychać sarkazm.

Dłużej nie ciągnęli tego tematu. Corrie pozostała przy swojej opinii tak samo jak Albert, ale żadne z nich nie naciskało na drugą stronę, żeby przekonać się kto miał rację.

- Wiesz gdzie podziała się Cross?- zapytała po chwili ciszy Corrie. O dziwo nie była ona krępująca. Każde z nich było pogrążone we własnych myślach, próbując dojść do jakichś sensownych wniosków w śledztwie.

- Nie mam pojęcia. Nie mówiła gdzie idzie- odpowiedział Albert.

Typowe, pomyślała ciemnowłosa. Ona nigdy nie mówiła gdzie idzie, ani co zamierza zrobić. Agentka była jedną wielką chodzącą zagadką.

- Niby sama nalegała, żeby zostać przy tym śledztwie, ale z drugiej strony... Ciągle gdzieś znika. Nawet nie wiem czy można jeszcze w ogóle powiedzieć, że się nim zajmuje.

Martin postanowiła sobie, że nigdy więcej nie poprosi agentki FBI o pomoc. Miała dość współpracy z nią na dłuższy czas. Jej wzrok padł na pustą pułkę. Zmarszczyła brwi, mając wrażenie, że o czymś zapomniała. Coś w tym miejscu leżało jeszcze całkiem niedawno. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że w tym miejscu spoczywała gruba teczka z aktami. Obecnie jej tam nie było. Czyżby Cross jednak zajmowała się sprawą i dlatego zwinęła teczkę? W innym okolicznościach Corrie pewnie byłaby na nią zła, ale aktualnie znała treść akt niemal na pamięć. Tyle razy je przeglądała w poszukiwaniu czegoś, co mogło jej umknąć albo mogłoby ruszyć śledztwo do przodu.

*****

Beth zgodziła się pomóc agentce, chociaż wyrażając ową zgodę, nie miała pojęcia czego tak naprawdę będzie chciała od niej Lara. Nie wiedziała, że tymi kilkoma niewinnymi słowami skazała się na godziny żmudnych poszukiwań. Zazwyczaj agentka miała jasno sprecyzowane oczekiwania, a tym razem jedynie mgliste przeczucie i bardzo rozległy obszar poszukiwań. Jak Beth miała cokolwiek znaleźć, jeśli do sprawdzenia miała kilkanaście lat?!

Dodatkowo miała szalenie dokładne instrukcje. Miała wyłapać wszelkie podejrzane incydenty, niewyjaśnione zbrodnie i zaginięcia, więc nie dość, że miała ogromny przedział czasowy to jeszcze co chwilę stykała się z tym samym zmartwieniem. Czy to konkretne zdarzenie według agentki specjalnej FBI będzie "podejrzane"? Dobre pytanie, bo nie wiedziała, co zaliczało się do tej kategorii w jej mniemaniu.

W efekcie czuła się sfrustrowana, potwornie zmęczona, ledwo widziała na oczy od wgapiania się w ekran, a do tego cały czas targały nią wątpliwości. Zdecydowała się na wstępną selekcję na kilka kategorii: zaginięcia, niewyjaśnione zbrodnie, na pewno podejrzane i być może podejrzane. Miała jeszcze jedną nieoficjalną kategorię pod niezbyt wyszukaną nazwą: nie wiem co z tym zrobić. W ten oto żmudny sposób segregował wszelkie warte uwagi zdarzenia.

Zaczynając pracę w archiwum, nie wiedziała, że przybierze ona taką, a nie inną formę. O ironio, zatrudniła się w tym miejscu, ponieważ słyszała, że będzie miała mnóstwo wolnego w godzinach pracy. To znaczy, oficjalnie pracowała, ale bądźmy szczerzy, ile godzin można spędzić na rzeczywiście niezbędnych czynnościach w takim miejscu? Z pewnością nie osiem godzin dziennie z pojedynczymi dniami wolnymi pomiędzy.

Ilość wolnego czasu jej odpowiadała do pewnego momentu. Później chwytała się czegokolwiek, żeby się nie nudzić. Aż pewnego dnia dostała telefon od osoby, która przedstawiła się jej jako agentka specjalna Lara Cross. Pomogła jej ze względu na jej powiązania z jej przyjaciółką. To dłuższa historia. Jej przyjaciółka była kuzynką chłopaka Cross. Ekscytowało ją, że mogła pomóc w śledztwie. Ciągle czuła tę ekscytację, chociaż ta znacząco osłabła przez natłok pracy. Ta przysługa dla agentki wręcz uniemożliwiała jej sen. Tym bardziej, że wiedziała o jaką stawkę toczyła się gra, a przynajmniej rudowłosa przedstawiła jej to jako "sprawę życia i śmierci".

Beth potraktowała to bardzo poważnie, chociaż ciągle nękały ją wątpliwości czy to co odrzuciła na pewno nie było celem poszukiwań. Miała nadzieję, że nie. Robiła wszystko co była w stanie. Reszta pozostanie w rękach agentki, której niebawem przekaże wyniki tych poszukiwań. Że też nie wiedziała w sprawie jakiego morderstwa pomagała. Oczywiście Cross jej tego nie zdradziła.

Beth odsunęła podobne myśli na bok i ponownie skupiła się na następnym katalogu. W tym momencie niezmiernie cieszyła się, że zdążyli wszystko przenieść do internetu. Nie wyobrażała sobie, że miałaby po raz kolejny wyciągać drabinę i sprawdzać poszczególne półki na regałach w różnych częściach archiwum. Chyba już zrobiła się zbyt leniwa na tak staromodne metody działania. W końcu od czego był internet? Beth zatopiła się w lekturze kompletnie tracąc poczucie czasu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro