Rozdział 26
Brunetka znajdowała się w Luciano. To był przeraźliwie zwyczajny dzień w pracy, a przynajmniej tak jej się zdawało. Jak gdyby nigdy nic rozmawiała z Mac. Przymknęła powieki na dosłownie ułamek sekundy, a kiedy ponownie otworzyła oczy, Mac oraz ludzie wokół zniknęli. Zmarszczyła brwi ze zdziwienia, nie pojmując co się właśnie wydarzyło. To był ułamek sekundy, a korytarz całkowicie opustoszał. Dodatkowo zapadła niepokojąca cisza. Jak to możliwe, że ludzie tak szybko i niespodziewanie zniknęli?
Joy rozglądała się, wołała, ale nikt jej nie odpowiadał. Krążyła po firmie, mając wrażenie, że znalazła się w alternatywnej rzeczywistości. Miejsce tak przeważnie tętnice życiem obecnie było całkowicie puste i nienaturalnie ciche. Zajrzała do pracowni Theo, biura Claya, czego w normalnych okolicznościach unikała jak ognia i tam również nikogo nie zastała.
Skierowała się do drzwi wejściowych. Chciała zobaczyć czy na zewnątrz również było tak pusto, ale każda szyba wyglądała jak zadymiona. Od zewnątrz. Clarke próbowała przetrzeć ją rękawem, ale nie dawało to żadnego efektu. Chrzanić to, pomyślała, naciskając klamkę. Jakież wielkie było jej zaskoczenie, gdy okazały się zamknięte. Szarpała klamką bez rezultatu. W żaden sposób nie mogła ich ruszyć ani otworzyć. Jak miała się stąd wydostać?
Nagle usłyszała kroki po drugiej stronie korytarza. Odetchnęła z ulgą. W końcu ktoś tutaj był. Może miał klucz? Jej radość szybko zmieniła się w szok, a następnie przerażenie. Zobaczyła nie jedną, a trzy osoby zbliżające się w jej kierunku dziwnym posuwistym powolnym krokiem. Z samego przodu szła Lisa. Wyglądała okropnie. W miejscu oczu miała dwie czarne ziejące dziury, z szyi zwisał jej sznur wlecząc się za nią po posadzce, w okolicy szyi miała wielką zakrwawioną ranę. Tuż za nią szedł mężczyzna, niespełna trzydziestoletni. W jego ubraniu znajdowała się ogromna dziura, z której wychodziły ohydne czarne karaluchy. Tuż za tą dwójką, jakby oni nie byli wystarczająco przerażający, szło bezgłowe ciało z licznymi ranami.
Joy nie miała gdzie uciekać. Trzy chodzące trupy nieubłaganie się do niej zbliżały, a ona nie miała gdzie im uciec, ponieważ szły na nią z dokładnie przeciwnej strony, z jedynej potencjalnej drogi ucieczki, jednocześnie jej ją uniemożliwiając.
Pomimo bardzo wątpliwych szans na ucieczkę, podjęła próbę. Puściła się biegiem, starając się ominąć jak najszerszym łukiem chodzące zwłoki. Niestety te przyspieszyły i już po chwili pochwyciły ją odrażające, lodowato zimne dłonie. Poczuła jak zaciskają się na jej szyi, odcinając jej dostęp do tlenu. Mimowolnie przymknęła powieki, gdy jedna z rąk próbowała dostać się do jej oczu. Dodatkowo czuła chodzące po niej robaki. Były dosłownie wszędzie. Próbowała krzyczeć, ale nie mogła. Gardło odmawiało jej posłuszeństwa, a płuca paliły od braku tlenu...
W tym właśnie momencie obudziła się. Niemal popłakała się z ulgi, kiedy zorientowała się, że to był jedynie senny koszmar. Wcale nie została zaatakowana przez żywe trupy, nie znajdowała się w pustym Luciano i nikt nie próbował jej udusić czy wyrwać gałek ocznych. Mimo że serce biło jej tak mocno jakby właśnie przebiegła maraton, czuła niewyobrażalną ulgę. Przyłożyła dłoń do czoła i z niesmakiem zauważyła, że lepiła się od potu. Wstała z łóżka i poszła wziąć prysznic.
Dopiero po szybkim, odżywczym prysznicu pozwoliła sobie wrócić myślami do tego co jej się przyśniło. Patrząc na sytuację z obecnej perspektywy, całość wydawała jej się absurdalna i kompletnie pozbawiona sensu. Jak mogła wierzyć, że to się działo naprawdę? Nie miała pojęcia, ale tak działały sny. Niezależnie od tego, co znajdowało się w tym śnie, niejako będąc tam i tak było się przekonanym, że to działo się naprawdę.
Przede wszystkim dlaczego miałaby znaleźć się w zamkniętym Luciano? To nie miało sensu. Nikt nie pozwoliłby jej tam zostać, a poza tym nocami bywała tam firma ochroniarska. Jeszcze bardziej zastanawiające było to, że uwierzyła w chodzące zombie. W trakcie snu nawet nie przyszło jej do głowy, żeby poddać w wątpliwość fakt ich istnienia. Zmarli nie ożywali. Ludzie od wieków próbowali znaleźć lekarstwo na śmierć. Bezskutecznie.
Joy westchnęła. Doskonale wiedziała, dlaczego śniły jej się takie rzeczy. To wszystko przez wizytę na komisariacie poprzedniego dnia i te cholerne, bardzo dokładne zdjęcia ofiar. Co ją podkusiło, żeby pomagać policji? Chociaż nie, sama pomoc była uzasadniona. Chciała, żeby jak najszybciej złapano mordercę. Jednak nie musiała słuchać poprzedniego dnia tej dziwnej agentki i jej jeszcze dzielniejszego wywodu o modus operandi sprawcy. Niestety miała wtedy dostatecznie dużo czasu, żeby przyjrzeć się zdjęciom. Zrobiła to i teraz miała tego efekty. Dorobiła się koszmarów, na własne życzenie. Po prostu cudownie, pomyślała z sarkazmem.
Brunetka zrobiła sobie śniadanie, ciągle dochodząc do siebie. Wiedziała, że to był jedynie sen i nic z tego nie wydarzyło się naprawdę, ale ciągle pamiętała strach i te lodowate dłonie zaciśnięte na jej szyi. Te wszystkie doznania były takie realistyczne... Mogłaby przysiąc, że ktoś próbował ją udusić, a jednak na szyi nie miała ani śladu. Sprawdziła to tuż przed wejściem pod prysznic.
Ogarnij się Clarke, poleciła sobie w myślach, upijając łyk kawy. Cofeina działała na nią uspokajająco. Zjadła śniadanie, słuchając swojej ulubionej playlisty. Dopiero potem mogła stwierdzić, że napięcie z niej zeszło. To był tylko idiotyczny sen, powtarzała sobie w myślach.
Brunetka starała się spojrzeć na rozpoczynający się dzień, nie ważne, że już dobiegało południe, z optymizmem. To był dosłownie ostatni dzień wolny. Od jutra ruszały ostatnie, niezwykle nerwowe przygotowania do pokazu, a niebawem miał odbyć się ten słynny planowany od tak długiego czasu nowy pokaz Theo. Później z kolei zamierzała odnaleźć swoje powołanie, a przynajmniej spróbować je gdzieś znaleźć. Kto powiedział, że dwudziestodwulatka ma mieć ułożony w głowie plan na całe życie? Niektórzy może rzeczywiście wiedzieli czym chcieli się zajmować i serdecznie tym osobom gratulowała, ale ona nie. Ona ciągle szukała i bynajmniej jej to nie stresowało. Tak to już bywało w życiu. Niektórzy dostawali coś na tacy, a inni musieli sobie na to zapracować.
W chwili przypływu ambicji postanowiła sprawdzić ogłoszenia o pracę. Kto wie, może akurat zobaczy coś ciekawego, co zwróci jej uwagę? Chęci zniknęły również szybko jak się pojawiły. Rzuciły jej się w oczy jedynie tony ogłoszeń o pracy w korpo, czego nie znosiła, wolnych wakatach w restauracjach czy barach, a to nie było zbyt przyszłościowe oraz ogłoszenia o poszukiwaniu przedszkolanki. Tę pracę mogłaby podjąć tylko gdyby groziła jej eksmisja z mieszkania i nie starczało jej pieniędzy na jedzenie. Nie znosiła małych drących się dzieci.
W efekcie wróciła do punktu wyjścia i jakimś cudem zawędrowała na stronę Skylight, gdzie trafiła na interesujący artykuł. Treść nie okazała się niczym zaskakującym, ponieważ o wszystkim już wiedziała, ale sam nagłówek zachęcał do przeczytania tekstu.
Nowe poszlaki w sprawie morderstwa pracowniczki Luciano.
W samym tekście nie było nic nowego. Artykuł przedstawiał garść spekulacji na temat potencjalnych powiązań Lisy i Natalie. Doktoranta z jakiegoś powodu pominięto. Prawdopodobnie nie pasował do obranego przez dziennikarkę tematu. Ktokolwiek napisał ten artykuł i nie była tą osobą Samantha Fox, ośmielił się wysnuć odważną teorię. Zasugerował, że na domu mody ciąży klątwa. Dosłownie. Joy miała ochotę się roześmiać, tak niedorzeczne jej się to wydawało. Zdecydowanie nie mieli o czym pisać.
W tym momencie przyszło jej coś do głowy. Postanowiła niezwłocznie to sprawdzić. Dowiedziała się poprzedniego dnia od Marka, że Natalie znała matkę Lisy. Owej matki nie spotkała, ani o niej nie słyszała. Rebecca bez siostry została sama. Wydawało jej się, że gdzieś słyszała, że ich matka nie żyje już jakiś czas. Co się stało?
Brunetka wypróbowała kilka różnych kombinacji w przeglądarce aż natrafiła na właściwy artykuł. Było tam nawet zdjęcie kobiety uderzająco podobnej do swoich córek. Zginęła w wypadku samochodowym potrącona przez pijanego kierowcę. To przykre, że ludzie ginęli przez czyjąś głupotę. Biedna Rebecca.
Nagle zadzwonił telefon. Joy była tak pogrążona w myślach, że aż podskoczyła, słysząc ten niespodziewany dźwięk. Spojrzała na wyświetlacz i od razu odebrała. Żeby tak własną przyjaciółkę przyprawiać o zawał? Nie do pomyślenia.
- Cześć, co robisz?- przywitała się Mac z typowym dla niej przesadnym entuzjazmem. Gdyby nie to, że znała ją od lat, podejrzewałaby ją o branie narkotyków. Jej nastroje były różnorodne i bardzo zmienne.
Szukam informacji o śmierci matki Lisy i Rebecci, pomyślała Clarke. Z oczywistych względów postanowiła to przemilczeć.
- Nic szczególnego. Odpoczywam i takie tam- rzuciła brunetka. Jej odpowiedź była niezwykle nieprecyzjna, ale Mac nie zwróciła na to uwagi.
- To świetnie się składa. Wyciągam cię z domu. Spotkamy się całą paczką na mieście. Wstępnie jesteśmy umówieni w Central Parku. Pewnie gdzieś pójdziemy, ale to się ustali na miejscu. Nie przyjmuję odmowy. Masz okrągłą godzinę. Do zobaczenia.
Tymi słowami rudowłosa zakończyła połączenie. Dosłownie. Rozłączyła się, nie czekając na jej odpowiedź. Joy przewróciła oczami. A gdyby akurat była zajęta albo miałaby inne plany? Jak miałaby jej to przekazać? Wiadomością?
W każdym razie, tym razem miała czas. Uznała, że wyjście ze znajomymi jej dobrze zrobi. Przynajmniej na jakiś czas oderwie się od myśli o morderstwach. Pewnie nie na długo. Coś jej mówiło, że ten temat wróci, był jak bumerang.
*****
Brunetka spóźniła się zaledwie kwadrans. Komunikacja miejska ją nieco spowolniła. Niemniej Mac przeważnie spóźniała się jeszcze więcej. Na miejscu zastała Wolfie'ego, Jace'a i Milo. No tak, mogła się tego spodziewać. Przecież się pogodzili. Czy Jace i Mac do siebie wrócili? To dobre pytanie. Chyba przestała być z tą sprawą na bieżąco. Niemniej sytuacja zdawała się przypominać tę z początku, kiedy dopiero co poznała Jace'a i Milo. Zupełnie jakby cała ta afera z prawdziwą profesją Jace'a się nie zdarzyła, a oni wszyscy świetnie się dogadywali. W każdym razie już nie miała żalu w związku z tamtym kłamstwem. Atmosfera została oczyszczona.
- Ktoś wie co z Mac?- odezwał się Wolfie, kierując to pytanie głównie do Jace'a i Joy. Brunetka wzruszyła ramionami.
- Mac nie dała mi nawet potwierdzić, że mam czas się z wami spotkać. Obawiała się, że mogłabym spróbować jej odmówić, więc zapobiegawczo nie dała mi nic powiedzieć.
Wolfie wybuchnął śmiechem. Milo i Jace uśmiechnęli się. Uśmiech tego drugiego był inny. Brunetka nie wiedziała jak to opisać, ale jego oczy zdawały się zalśnić już na samą myśl o Mac. Jak słodko, pomyślała, starając się nie reagować nadmiernie.
- To brzmi jak totalnie w jej stylu.
Jak na zawołanie w polu widzenia pojawiła się Mackenzie, machając do nich energicznie. Uściskała wszystkich po kolei jak to miała w zwyczaju. Oprócz niej przyszła również Adele. Kogoś jeszcze Mac ściągnęła? Rzecz jasna, Joy nie miała nic przeciwko, chociaż liczyła na bardziej kameralne spotkanie.
- Cześć wszystkim- przywitała się Adele.
- To kto streści nam wczorajsze ustalenia z komisariatu?- zapytała Mac, zupełnie nic nie robiąc sobie z faktu, że to były poufne informacje wymieniane między funkcjonariuszami prawa. Obecność Joy w tamtym miejscu to zupełnie inna kwestia.
- Jak by to powiedzieć?- zaczęła brunetka, udając zamyślenie.- Nikt?
Rudowłosa obrzuciła ją oburzonym spojrzeniem, po czym zwróciła uwagę w kierunku Jace'a. Ten po chwili wymiękł. Zaskakująco szybko, jak na jej gust. Jeszcze niedawno naprawdę długo potrafił utrzymywać sekret, a teraz? Coś się zmieniło. Nie sposób stwierdzić czy na lepsze czy gorsze. W takim tempie Mac niebawem będzie na bieżąco z co najmniej połową spraw aktualnie toczących się na komisariacie.
- Nic szczególnie odkrywczego- zakończył Jace.
- Lepsze to niż plotka, że Luciano jest przeklęte. Dziennikarze to już rzeczywiście nie mają o czym pisać- skwitował Wolfie, kręcąc głową z dezaprobatą. Rozległ się pomruk aprobaty. Historia o rzekomej klątwie była wyssana z palca. Gdyby chociaż istniały ku niej jakiekolwiek podstawy, ale tak nie było.
Jak to zwykle bywało w większych grupkach, rozmowa rozbiła się na kilka różnych tematów w mniejszych gronach. Brunetka szybko straciła orientację, co było tematem rozmowy pomiędzy Adele i Wolfie'im, ponieważ równolegle Mac o czymś żywiołowo dyskutowała.
- Nie opowiedziałaś o naszej brawurowej aktorskiej scenie- zagadnął ją Milo, który najwidoczniej również przestał orientować się w temacie rozmowy. Ciemnoskóry uśmiechał się w ten swój zaraźliwy sposób, że aż trudno było nie odwzajemnić tego gestu. Aczkolwiek na samą myśl o tamtej rzekomej "kłótni" zrobiło jej się gorąco. Przypomniała sobie jak wtedy był blisko.
- Opowieść nie oddałaby w pełni naszego świetnego aktorstwa- zażartowała Joy.- Wiesz co? Mam pomysł. Skoro tak bardzo chcesz być w centrum uwagi, to może odegramy tę scenkę tu i teraz? Na pewno zdobędziesz mnóstwo oklasków.
- A kto powiedział, że chcę być w centrum uwagi?- odparł ciemnoskóry, unosząc brwi. Joy przez chwilę zastanawiała się czy to było pytanie retoryczne. Nie dość, że wyróżniał go wygląd, to jeszcze był tancerzem i modelem. Cała jego osoba aż krzyczała, żeby zwrócić na niego uwagę. Nawet jego zawody czy pasje. Kiepsko wybrał, biorąc pod uwagę jego poglądy.- Obecnie zależy mi na zdobyciu uwagi tylko jednej osoby.
Brunetka czuła na sobie jego intensywne spojrzenie. Jej wzrok mimowolnie zjechał do jego ust, wygiętych w lekkim czarującym uśmiechu. A jednak puściła tę uwagę mimo uszu. Reszta zdawała się nie zwracać uwagi na przedmiot ich rozmowy, ale gdyby zrobili coś innego, z pewnością by to zauważono. Poza tym Joy nie chciała ponownie komplikować sytuacji. Teraz kiedy mieli z Milo tyle wspólnych znajomych, jakakolwiek romantyczna relacja nie była wskazana. Gdyby się pokłócili, to znacząco utrudniłoby ich kontakty zawodowe, a spotkania z Mac i Jace'em stanęłyby pod znakiem zapytania.
Gdy już Clarke myślała, że komplikacje osiągnęły poziom kulminacyjny i gorzej być nie może, w odstępie jakichś stu metrów zmaterializował się Mark. Okazało się, że jej nowy znajomy lubił biegać po Central Parku i akurat mieli tak wielkie szczęście, żeby go spotkać. Brunetka nie miała nic przeciwko białowłosemu, ale jak ona mu wyjaśni obecność Milo?! Jeszcze poprzedniego dnia utrzymywała, że był jej natrętnym eks, który ją zdradził, a wszystko to po to, żeby wydobyć od niego informacje. Była okropnym człowiekiem.
Mark uśmiechnął się na jej widok. Brunetka podeszła do białowłosego. Jeśli to dobrze rozegra, to wmówi Markowi, że mają z Milo wspólnych znajomych i jako tako się dogadują.
- O, cześć. Co za niespodzianka- przywitała się Joy.
- Wzajemnie. Wydaje mi się czy kojarzę niektóre z tych osób z widzenia?
- To w większości ludzie z firmy albo ich znajomi- potwierdziła brunetka, po czym przedstawiła reszcie Marka. Białowłosy przywitał się z wszystkimi ciepło, tylko Milo zmierzył podejrzliwym spojrzeniem, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że uważa jego obecność za zbędną.
Mark przyłączył się do nich i przez większość spotkania nie odstępował jej na krok. W miarę możliwości oddzielając ją od Milo, który w pewnym momencie zdawał się już tym zirytowany. Ten cichy konflikt, bo żaden z nich nie pokazywał swojej niechęci zbyt ostentacyjnie, był o tyle ciekawy, że Milo i Mark byli swoimi kompletnymi przeciwieństwami z wyglądu. Jeden ciemnoskóry, o ciemnych włosach i równie ciemnych oczach. Z kolei drugi białowłosy, o jasnej karnacji i zielonych oczach. Pomijając ten niewidzialny spór, spotkanie przebiegło całkiem przyjemnie w życzliwej atmosferze.
W ten oto sposób spędzili swój ostatni dzień wolny przed pokazowym zamieszaniem. Żadne z nich nie podejrzewało, że niewinny pokaz może przerodzić się w coś takiego. Nikt nie przeczuwał zbliżającego się niebezpieczeństwa.
*****
Rudowłosa siedziała w swoim biurze, pochylając się nad papierami, podczas gdy do środka weszła bez pukania Corrie. Policjantka nie była w dobrym humorze, co w ostatnim czasie było jej nieodłącznym elementem. Przekleństwa i aura "nie waż mi się sprzeciwić" towarzyszyły jej na okrągło. Ciemnowłosa nie czekając na jakikolwiek sygnał, że agentka miała dla niej czas, usiadła na krześle koło jej biurka i wbiła w nią swoje spojrzenie. Być może w jej przekonaniu miało być ono mroczne, ale Cross wydało się ono co najwyżej natrętne.
- Musimy sobie coś wyjaśnić, Cross.
Rudowłosa przeniosła na nią zdziwione spojrzenie. Nie miała pojęcia co policjantka mogła mieć na myśli. Cross dużo lepiej szło rozwiązywanie śledztw czy pójście tokiem myślenia mordercy niż rozumienie niektórych jednostek ludzkich.
- Ach, tak? O co chodzi, Corrie?
- Mówiłam ci na początku, że twoja pomoc zajmie dzień lub dwa, a potem poradzimy sobie sami z Albertem... Ten czas już minął. Zrozumiem jeśli zechcesz wrócić do własnych obowiązków.
A więc o to chodziło, pomyślała agentka.
- Ależ Corrie, nie musisz się tym przejmować. To śledztwo jest nader interesujące. Nie zamierzam się z niego wycofywać. Rzecz jasna, ciągle moja pomoc będzie miała charakter czysto nieformalny. Tak jak do tej pory.
Ciemnowłosa wydawała się zaskoczona tą deklaracją, choć przyjęła ją z ulgą. Tymczasem rudowłosa zaczęła pakować swoje rzeczy do torebki. Planowała opuścić komisariat na dzień dzisiejszy.
- A ty gdzie idziesz?- spytała Corrie, marszcząc brwi.
- Wychodzę. Jest wieczór.
- Od kiedy ty pilnujesz swoich godzin pracy?! Myślałam, że nadgodziny są dla ciebie standardowe.
Agentka wzruszyła ramionami, pożegnała się i wyszła, pozostawiając skonsternowaną policjantkę w biurze. Martin zdawała się dogłębnie zaszokowana tym, że można wyjść w miarę punktualnie z pracy przy tak wymagającym śledztwie. Cross niejako podzielała jej pracoholizm. Prawdę mówiąc, to że wychodziła z komisariatu bynajmniej nie oznaczało, iż kończyła pracę. Przed powrotem zamierzała jeszcze zajrzeć w jedno miejsce. Nie byłaby sobą, nie zgłębiając pewnej newralgicznej kwestii, która nie dawała jej spokoju.
*****
Na miejsce pojechała swoim prywatnym samochodem. Na szczęście jej rozmówczyni go nie widziała, ponieważ znajdowała się wewnątrz wielkiego gmachu muzeum. Niestety jej środek transportu wzbudzał przesadne zainteresowanie. Choć agentka przyznawała to z niemal fizycznym bólem, pomimo tak niekorzystnego czynnika, nie potrafiła pozbyć się tego samochodu. Miała do niego słabość. Kiepski nawyk, ale nie mogła go wykorzenić i ciągle jeździła swoim przykuwającym wzrok jaguarem.
Rudowłosa weszła do środka. Zdążyła się wcześniej zorientować którędy wejść, żeby nie utkwić w tym przepastnym labiryncie korytarzy i pomieszczeń. Tuż przed nią rozciągał się rząd drzwi. Zobaczyła, że jedne z nich były uchylone, więc zapukała, po czym weszła do środka.
- Przepraszam, że pani przeszkadzam, ale mam umówione spotkanie z tutejszą antropolożką i nie wiem, gdzie ją znaleźć. Może byłaby pani w stanie pomóc?
- No dobrze. Zadzwonię do Denise i powiem, że ktoś tutaj na nią czeka. Pani imię i nazwisko?
- Bardzo pani dziękuję. Proszę jej powiedzieć, że przyszła Lara Cross, agentka specjalna FBI.
Kobieta wykonała telefon. Po krótkiej i wyjątkowo lakonicznej z jej strony rozmowie kobieta wyprosiła ją z jej biura, informując, iż Denise zaraz przyjdzie. Rudowłosa podziękowała i zgodnie z prośbą opuściła biuro nieznajomej, która nawet nie raczyła się przedstawić.
Agentka miała chwilę na kontemplację jakże interesującej instytucji, jaką było Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku. Wbrew pozorom muzeum wcale nie było miejscem, gdzie jedynie składowano skamieliny i pokazywano dawno zapomniane okazy czy przedmioty. Zdecydowanie nie, budynek muzeum przypominał istny labirynt i był podzielony na kilka sektorów.
Ta część, w której się obecnie znajdowała była przeznaczona do badań różnego rodzaju. Może to kwestia bardzo nieudolnego architekta, a może muzeum wykupywało okoliczne budynki, łącząc je z resztą. Nie dość, że budynek miał bardzo rozbudowaną część nadziemną, to jeszcze miał rozległe podziemia. W efekcie muzeum miało miejsce na własne laboratoria, nie tylko te należące do muzeum, ale i prywatne, mnóstwo gabinetów muzealnych kustoszów prowadzących rozmaite badania oraz rozległe archiwa porozrzucane po różnych częściach budynku. Ciężko było oszacować ile zapomnianych eksponatów kryło się w jego trzewiach. Kto wie, może Lara wybierze się tutaj kiedyś na nieoficjalną rewizję w celach kulturoznawczych. To byłoby ciekawe doświadczenie.
Podsumowując, według agentki w gmachu muzeum znajdowało się wiele ciekawszych propozycji niż prezentowane ogółowi, starannie przygotowane ekspozycje. Część otwarta dla każdego chętnego do zakupu biletu była jedynie fragmentem znacznie bardziej rozbudowanej całości.
Rudowłosa słyszała odgłos kroków już z daleka. Jej rozmówczyni ubrała szpilki, których stukot roznosił się echem po korytarzach. Rzecz jasna, to mógł być równie dobrze każdy inny pracownik muzeum, ale okazało się, że rzeczywiście była to Denise. Antropolożka okazała się niewiele od niej starsza, szczupła, ładna i nadzwyczaj elegancka. Miała na sobie białą koszulę i brązowe eleganckie szerokie spodnie, a do tego szpilki, zwiastujące jej nadejście już z daleka.
- Dzień dobry, bardzo się cieszę, że zechciała się pani ze mną spotkać- powiedziała rudowłosa, wyciągając dłoń w kierunku Denise.
- Proszę mi mówić po imieniu. Przyznam, że mnie zainteresowałaś. Nie przypominam sobie, żebym umawiała się na jakiekolwiek spotkanie, a tutaj taka niespodzianka. Jeszcze z FBI. Mam nadzieję, że ta część nie była wymyślona.
- Oczywiście, że nie. Jestem z FBI, chociaż powód tej wizyty jest nieco nieoficjalny. Pomagam policji w pewnym śledztwie, chociaż nie zostałam do niego oficjalnie przydzielona.
- Interesujące. Zapraszam do mojego gabinetu, skoro już tu przyszłaś.
Denise poprowadziła ją do swojego biura. Szły w ciszy przerywanej jedynie stukotem obcasów. Biuro antropolożki mieściło się w odległości dziesięciu minut spacerem od tamtego wejścia, a droga nie była tak prosta jak mogłoby się wydawać. Raz schodziły po schodach, nie raz skręcały aż w końcu dotarły pod przestronny skromnie urządzony gabinet. Denise zaproponowała jej kawę, ale Lara odmówiła.
- Tak, wiem. Ten gabinet trochę świeci pustkami. Laboratorium mam gdzie indziej. Ono jest lepiej wyposażone. Muzeum oszczędza na czym się da. Nawet na badania skąpią, ale z pewnością nie przyszłaś po to, żeby słuchać o kiepskiej sytuacji finansowej muzeum. A więc o co chodzi? Co cię tutaj sprawdziło agentko specjalna?
Cross była rozczarowana tą bez osobowością gabinetu. Nie mogła zwrócić uwagi na sztukę czy obiekt badań. W gabinecie nie było nawet ani jednej skamieliny. Agentka nie mogła popisać się swoją wszechstronną wiedzą. Nie pozostało jej nic innego jak przejść do głównego tematu, choć wydało jej się to nieco barbarzyńskie.
- Jakiś czas temu przy okazji poszukiwania narzędzia zbrodni wyłowiono z East River szkielet. Według moich policyjnych źródeł trafił on do pani. Czy mogłabym wiedzieć, co udało się już pani ustalić?
Denise przyglądała jej się zaskoczona. Co ciekawe, ani słowem nie wspomniała o tym czy w ogóle była upoważniona do udzielania takich informacji.
- Twoje policyjne źródła nie udzieliły ci więcej informacji? Sprawa ze szkieletami jest na ogół skomplikowana. Większość śladów, po których można byłoby dojść do tego kim była dana osoba już dawno się rozłożyła. Zazwyczaj identyfikacji dokonuje się na podstawie ubrań, przedmiotów osobistych, które znaleźliśmy przy danej osobie i tym podobnych. W tym przypadku nie można było na tym polegać. Jeszcze nie udało ustalić kim była ta kobieta i szczerze mówiąc, szanse na pełną identyfikację są nikłe. Co do ustalenia samej przyczyny śmierci, wręcz niemożliwe.
- A więc wiadomo, że to kobieta? Rozumiem- mruknęła rudowłosa.
- Określenie płci jest najłatwiejszą częścią identyfikacji kości. Wystarczy rzucić okiem na miednicę czy czaszkę. Z miednicą jest łatwiej, to wręcz podręcznikowy przykład. Ci do czaszki trzeba mieć wprawne oko, wiedzieć czego się szuka lub mieć materiał porównawczy. Na podstawie kości można określić również wzrost i wiek. Orientacyjnie oczywiście.
- I w tym przypadku jak było?
- Kobieta rasy białej. Wzrost między metr sześćdziesiąt a siedemdziesiąt. Mogła mieć od czterdziestu czterech do czterdziestu ośmiu lat. Do tego nie można z całą pewnością określić ile ten szkielet przeleżał pod wodą. No i nie istnieje żadna baza danych DNA, po której można byłoby dojść do tożsamości topielicy. Jak dla mnie ta sprawa jest z góry przegrana. Niestety w tym przypadku pole manewru jest mocno ograniczone.
- Rozumiem. A gdybyś miała powiedzieć, Denise, co miałoby się wydarzyć, żeby z całą pewnością zidentyfikować ten szkielet, to co by to było?
Kobieta uśmiechnęła się z pobłażaniem.
- Czysto hipotetycznie musiałby pojawić się członek rodziny, który miałby pewność, że wyłowiony szkielet to właśnie jego siostra, babcia czy matka. Wtedy można byłoby porównać DNA. Jednak bądźmy szczerzy, takie sytuacje się nie zdarzają. Jeśli dopiero teraz i kompletnie przypadkowo wyłowiono ten szkielet, śmiem twierdzić, że trochę posiedziała pod wodą, to nie ma szans na taki scenariusz.
Rudowłosa agentka z zagadkowym uśmiechem podziękowała Denise, która wydawała się zaintrygowana tą wizytą.
*****
Jeszcze tego samego dnia agentka wykonała telefon do jednego ze swoich kontaktów. Rozmówczyni odebrała po zaledwie trzech sygnałach.
- Witaj, Beth. Jak ci mija dzień?
- Doskonale wiesz, że jestem w pracy. Tylko wtedy odbieram tak błyskawicznie. Prawdę mówiąc, trochę mi się nudzi, ale nie narzekam. Mam fascynującą książkę- odpowiedziała jej znajoma.
- Czy w takim przypadku mogłabym cię prosić o pewną przysługę? Sprawdziłabyś dla mnie kilka roczników? Czy nie wydarzyło się wtedy coś niepokojącego, aczkolwiek interesującego z mojego punktu widzenia?
- Kilka roczników? Szykuje się mnóstwo szperania, jak rozumiem- stwierdziła Beth. Znajoma z archiwum była jedną z nielicznych osób, które Cross nie musiała szantażować, aby uzyskać wsparcie. Wiedziała, że ta jej nie odmówi.
- To prawda. Sprawa jest dość szczególna. Potrójne morderstwo. Wiem, że coś więcej kryje się w tych zbrodniach i byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś zechciała pomóc mi dowiedzieć się co.
- Czy to jest ta sprawa, o której ostatnio piszą? Jasne, że pomogę. Podaj roczniki i zobaczę co da się zrobić- powiedziała Beth, a w jej głosie słychać było nutkę ekscytacji.
Rudowłosa wymieniła kilka dat. Podekscytowanie Beth niemal całkowicie wyparowało.
- Żartujesz sobie?! To zajmie mi kilka dni! Jesteś precyzyjna jak sonar podwodny.
Agentka uniosła brwi. Takiego określenia jeszcze na swój temat nie słyszała.
- Z tego co wiem sonary są dość dokładne.
- Nie dodałam, że miałam na myśli zepsuty sonar podwodny? Mój błąd. Więc właśnie o to mi chodziło- w tym momencie Beth urwała na moment, wzdychając ciężko.- Poszukam i dać ci znać. Nie spodziewaj się cudów w szybkim tempie. Twoje instrukcje również są niezbyt precyzyjne.
Lara podziękowała znajomej. Była przekonana, że ta jej nie zawiedzie. Niemniej nie mogła polegać tylko na poszukiwaniach w archiwum. Beth z pewnością przyłoży się do tego zadania, ale jej intstrukcje były rzeczywiście dość mgliste. Trochę Beth to zajmie, a ona w tym czasie zamierzała zrobić, co w jej mocy, aby ująć mordercę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro