Rozdział 12
Joy udała się do pracy jak na autopilocie kolejnego już z rzędu dnia. Nie liczyła ile dni już spędziła bez wolnego. Wiedziała, że to zamieszanie potrwa jeszcze do pokazu, a potem będą mieli chwilę wytchnienia. Może uda jej się wynegocjować kilka dni wolnego z Clayem. Zazwyczaj po udanych pokazach miał wyśmienity nastrój i potrafił zgodzić się na cokolwiek byleby zniknąć mu z oczu i nie zakłócać stanu euforii. O ile, rzecz jasna, pokaz będzie udany. Poziom kontrowersyjności był tym razem wyjątkowo wysoki.
Brunetka chwilami zastanawiała się czy taki był cel Luciano. Wybić się wzbudzając wszelkie możliwe kontrowersje czy owe kontrowersje wynikały kompletnie przypadkowo z różnych czynników i sytuacji. Dodatkowo w żaden sposób ich nie niwelowano.
Od kiedy wkradły się z Mac do pracowni Theo, Clarke ciągle nie potrafiła załapać myśli przewodniej pokazu. Pogrzebowa wersja sukni ślubnej? Po co? Co ma wspólnego jedno wydarzenie z drugim? Może chodziło o aspekt modowy, pomyślała. Jako tako kreacje ślubne były bardzo wymyślne i ładne, więc stworzenie ich czarnych, posępnych wersji mogło być ciekawe. Gdyby tylko ta nowa koncepcja nie szła w parze z uprzednio zamordowaną Lisą, byłoby znacznie lepiej.
Jak zareaguje na coś takiego Rebecca? Czy Joy powinna ją ostrzec, co się szykuje? Z prawnego punktu widzenia nie mogła tego zrobić. Razem z umową o pracę podpisywała również umowę dotyczącą poufności. Gdyby czysto potencjalnie Lisa wytoczyła Luciano proces, a informacje o pokazie uzyskałaby od niej, mogłaby mieć spore problemy. W sądzie z prawnikami domu mody. Firma miała rzekomo jeden z lepszych działów prawnych w Nowym Jorku. Tak głosiły plotki, bo Joy nie znała się na prawie, a jeszcze mniej wiedziała o nowojorskiej palestrze. Równie dobrze ktoś mógłby ją zapytać o odległość Ziemi od Słońca. Mogłaby powiedzieć równie mało na oba te tematy.
W firmie zastała sporych rozmiarów grupkę pracowników zbierających się w holu przy rzutniku. Na jednej ze ścian znajdował się ogromny biały pulpit. Zazwyczaj wyświetlano tam okładki nowych magazynów lub zdjęcia z sesji albo filmy modowe. Te ostatnie były bardzo specyficzne. Joy nigdy nie potrafiła zrozumieć ich idei poza oczywistym faktem pokazania ubrań w ruchu. Tyle że zazwyczaj ten ruch był dziwny, spowolniony albo zakładał kompletnie niezrozumiały taniec, a że poza obrazem i muzyką nic nie mówiono ani nie napisano, zamysł artystyczny pozostawał tajemnicą. Takie zdanie przynajmniej ona odnosiła za każdym razem, oglądając nowy filmik.
W każdym razie, tym razem owe zbiorowisko przy pulpicie nie było normalne. Zauważyła, że grupa powiększała się z każdą chwilą w tempie wykładniczym. Czyżby zwołano jakieś obowiązkowe spotkanie? Możliwe. Szczerze mówiąc, spóźniła się do pracy jakieś pół godziny, ale to dlatego że zamiast wstać wyłączyła budzik i postanowiła jeszcze chwilę poleżeć w łóżku. W efekcie nie miała szans zdążyć na czas do pracy, chociaż zbierała się w rekordowo szybkim tempie. Jednak tym razem wcale nie czuła się nerwowo z powodu spóźnienia. Przez to całe zamieszanie spędzała w firmie zdecydowanie za dużo czasu, więc czuła się usprawiedliwiona za te kilkanaście minut.
- Hej, wiesz może co się tutaj dzieje?- zapytała Joy pierwszą lepszą napotkaną osobę. Kobieta była nieco od niej młodsza, a w ubranych przez nią szpilkach miała na pewno z metr osiemdziesiąt pięć. Była modelką jak nic. Wysoka, z wyraźną talią i długimi nogami, bardzo szczupła.
- Chcą nam pokazać zamysł na nowy pokaz. Coś takiego mówili. Kazali wszystkim przerwać wszelkie czynności i przyjść. Co wymyślił projektant? Nie mam pojęcia.
Brunetka podziękowała jej za tę informację. Tamta odpowiedziała uprzejmym uśmiechem i ponownie odwróciła się w kierunku pulpitu. Czyli taka prezentacja ich czekała. Joy miała mieszane odczucia co do tego pokazu i show, które niewątpliwie zaraz się przed nimi ukaże. W Luciano nie istniało coś takiego jak zwykła prezentacja.
Nagle wszystkie światła w holu zgasły. Ich oczom ukazało się kilka świetlistych wstęg, konkretnie światło padało z kilku reflektorów, które po chwili zostały skoncentrowane na środku ściany na ekranie. W tym samym miejscu pokazała im się sylwetka Theo. Światła ponownie się zapaliły, pracownicy Luciano zaczęli klaskać, a Theo skłonił się z udawaną skromnością. Główny projektant lubił mieć specjalne wejścia. Tak jak w tym przypadku. Nie potrafił jak normalny człowiek wejść na podwyższenie, które zmontowano pod ekranem, przywitać się i zacząć opowiadać o nowym pokazie. On musiał zrobić z tego wydarzenie.
- Serdecznie was witam moi drodzy- zaczął Theo, gdy tylko umilkły oklaski. Uśmiechał się, jakby był zadowolony ze swojego dzieła, przez co Joy tym bardziej miała mieszane odczucia do tej prezentacji. Śmierć Lisy nie była okazją do świętowania czy przeciągnięcia uwagi mediów do Luciano.- Jako pierwsi dostąpicie zaszczytu zobaczenia moich projektów i ogólnego zamysłu dotyczącego najbliższego pokazu. Zastanawiacie się zapewne co podkusiło mnie do zmiany planów na tak krótko przed pokazem. Powiem wam. To była czysta inspiracja.
- Tutaj jesteś- usłyszała dobiegający zza jej pleców znajomy głos przyjaciółki. Mac stanęła tuż obok niej, nie przejmując się nieprzychylnymi spojrzeniami osób, kiedy się tutaj niejako wepchnęła. Rudowłosa miała niebywałą zdolność do ignorowania wszystkiego, co nie wydawało jej się istotne. Opinia innych ludzi znajdowała się daleko na jej liście priorytetów.
- Trochę zaspałam. Dopiero co przyszłam i zastałam to zgromadzenie- wyjaśniła Joy z przepraszającym uśmiechem. Rudowłosa machnęła lekceważąco ręką. Zupełnie nie obchodziło jej to, dlaczego się spóźniła. Mac bardzo lekko podchodziła do drobnych zaniedbań obowiązków.
- Też cię tak wkurwia jak gada jak potłuczony o tej inspiracji?- pytała dalej Mac, zupełnie ignorując niezadowolone spojrzenia osób z okolicy, którym "przeszkadzały" w słuchaniu.- To żadna inspiracja tylko żerowanie na cudzym nieszczęściu.
To co mówiła Mac było słuszne, ale może motyw Theo wcale nie był tak pusty i czysto materialny.
- Trochę tak, ale może on chce uczcić pamięć Lisy w najbardziej znany mu sposób? Jak każdy tworzący coś artysta, skądś musi brać inspirację. Ta akurat jest wzięta z realnego wydarzenia, ale to znaczy że chce zbić mnóstwo pieniędzy na tragedii- zauważyła brunetka. Nie wiedziała czy ma rację, ale tak mogło być. Główny projektant nie był typem materialisty. Przekładał ideę, własne zadowolenie nad opinię publiki.
- Dobrze. Koniec mówienia o inspiracji. Czas przejść do owoców wspomnianego natchnienia. Wszyscy mocno to przeżyliśmy. W ostatnim czasie naszej koleżance przydarzyło się coś strasznego. Lisa Ferny została zamordowana i żeby uczcić jej pamięć wymyśliłem to.
Theo majestatycznym ruchem wskazał na biały pulpit, gdzie został wyświetlony manekin, którego już z Mac widziały poprzedniego dnia. Długa koronkowa czarna suknia ślubna. Brunetka czekała na wyjaśnienie akcentu ślubnego, bo te dwie sytuacje wydawały jej się zbyt sprzeczne, żeby je połączyć w jednym pokazie. Chyba że jednak Theo poszedł w fantastykę i postanowił zorganizować pokaz inspirowany wampirzym lub demonicznym weselem, a nie pogrzebem.
- Wszystkie zaprojektowane przeze mnie kreacje i garnitury są utrzymane w ciemnej tonacji z oczywistych względów, żeby wyrazić smutek po tak przedwczesnej śmierci Lisy. Pewnie zastanawiacie się, czemu ta suknia przypomina suknię ślubną. To był zabieg celowy i zamierzony. Ślub jest niejako nowym początkiem, otwiera nowy etap w życiu. Powinien być radosny, ale różnie bywa. Ten pokaz jest właśnie tym: nowym początkiem, pożegnaniem, a jednocześnie niezwykle ważnym i unikalnym wydarzeniem modowym.
Theo pokazał jeszcze kilka projektów, po czym zakończył przemówienie. Skłonił się lekko, co było umownym znakiem do aplauzu. Rozległy się oklaski. Główny projektant poczekał aż się skończą, podziękował za uwagę i zszedł z podwyższenia.
Joy klaskała razem z innymi, ale ciągle nie była w pełni przekonana do tego pomysłu. To było wyjątkowo dziwne połączenie: ślub i pogrzeb. Ale jedno musiała przyznać. Projekty były dobre. Ciekawe, ekstrawaganckie i kompletnie niepraktyczne w prawdziwym życiu, jak na pokaz mody przystało.
*****
Tego dnia brunetka minęła się z Milo w firmie. Ciemnoskóry zdążył jedynie przywitać się, wyjątkowo lakonicznie i zwyczajnie jak na niego, po czym poszedł dalej. Nawet nie zaserwował jej tego swojego typowego czarującego uśmiechu. Żadnych uroczych komplementów czy obietnicy, że później porozmawiają lub zdzwonią się. Nic, a jedynie zwykłe "cześć, Joy".
Poczuła się po tym strasznie dziwnie. Rozumiała, że mógł być zajęty, ale później się nie odezwał. Nie przyszedł ani nie zadzwonił. Może i przesadzała. Niewykluczone, ale poczuła się tym dotknięta. Dobry nastrój, który miała dzięki jego atencji, zainteresowaniu, ciekawym rozmowom zastąpiło gorzkie poczucie rozczarowania. Ponieważ tego dnia nie zauważyła w jego oczach znajomego błysku. Czyżby stracił zainteresowanie? Tak długo zbywała go, że w końcu stwierdził, iż ma dość? Już sama taka myśl ją zabolała, choć mogła być zgodna z prawdą.
Starała się nie analizować tego nadmiernie. Właściwie chciała w ogóle o tym nie myśleć, ale to było od niej silniejsze. Usilnie walczyła z chęcią, żeby do niego zadzwonić czy napisać. Chciała usłyszeć jego głęboki głos z akcentem, który urzekł ją już podczas pierwszego spotkania. Chciała, ale tego nie zrobiła. Na kogo by wyszła? Znała odpowiedź na to pytanie i bynajmniej jej ona nie odpowiadała. Wyszłaby na zakochaną idiotkę, którą w zasadzie była, ale póki co nikt poza nią samą o tym nie wiedział. Wolała, żeby tak pozostało.
Ciągle nie potrafiła nadziwić się jak bardzo ktoś, kogo zna się około dwóch tygodni może stać się tak ważną osobą, bez której dzień jakby traci kolory. Dla odwrócenia myśli Joy włączyła sobie jakiś thriller na telewizorze. Chciała przestać o nim myśleć. Tak byłoby dla niej najlepiej. Niezależnie od tego czy rzeczywiście tracił zainteresowanie czy nie. Nadmierne zaangażowanie raczej szkodziło relacjom w początkowym etapie, zwłaszcza jak nie miało się pewności co do intencji drugiej strony.
Clarke liczyła, że intryga kryminalna z mafią w tle i fajną obsadą skutecznie odwróci jej uwagę i zajmie myśli. Miała rację. Całkiem szybko wkręciła się w tę pełną akcji, nieco brutalną, interesującą historię. Przynajmniej tak było do momentu, gdy zadzwonił jej telefon. Zmarszczyła brwi na widok nieznanego numeru. Kto to mógł być? Reklama? Fundacja? Znowu spróbują wcisnąć jej jakąś umowę czy ubezpieczenie? A może będą próbować ją nawrócić? Takie przypadki też niestety się zdarzały. Raz miała tę wątpliwą przyjemność. Nie wspominała tego dobrze.
- Słucham?- rzuciła do telefonu Joy niepewnie. Była przygotowana, żeby w razie potrzeby szybko się rozłączyć. Naprawdę miała dość ludzi próbujących opchnąć jej różne usługi czy towary.
- Joy? To ty, prawda?- spytała ku jej ogromnemu zaskoczeniu Rebecca. Skąd miała jej numer? I po co dzwoniła? Czyżby to miało coś wspólnego z Lisą? To raczej mało prawdopodobne, żeby doszły do niej informacje o planowanym pokazie mody, prawda? Byłoby to zbyt szybkie tempo, chociaż plotki w Luciano miały tendencję do docierania w bardzo szerokie kręgi w krótkim czasie. Oby nie o to chodziło.
- Tak. Skąd masz mój numer?- spytała brunetka, nie kryjąc zaskoczenia. Nie dawała Rebecce swojego numeru. Zdecydowanie by coś takiego pamiętała.
- Od Mac. Kiedy byłyście u mnie ostatnio, zostawiła mi kartkę ze swoim numerem. Pod spodem podała twój i dopisała, że to "wariant awaryjny", gdyby nie odbierała, co miało jej się rzekomo rzadko zdarzać- wyjaśniła siostra Lisy. Jej głos brzmiał jakoś słabo. Może płakała niedawno?
Joy pokiwała głową, nagle wszystko rozumiejąc. Typowa Mackenzie. Jak zwykle zapomniała jej o tym poinformować wcześniej, już nie mówiąc o pytaniu czy może dać jej numer obcej osobie.
- W każdym razie obecnie nie odbiera, a potrzebuję pewnej informacji. Doszły do mnie pewne plotki i... Sama nie wiem co o tym myśleć. Podobno podpisywaliście w firmie jakieś umowy o zachowaniu poufności, ale chyba możesz mi jedynie potwierdzić lub zaprzeczyć? Nie powiem od kogo wiem. Zresztą twój udział byłby tym bardziej anonimowy.
Brunetka przeklęła w myślach. Rebecca wiedziała o pokazie. Skąd?! Mieli jakiś przeciek w firmie? Było to całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę ilość pracowników w Luciano i wczorajszą prezentację, na którą zostali zaproszeni dosłownie wszyscy pracownicy znajdujący się w budynku. W tak wielkim gronie nietrudno o przeciek.
- Jakie plotki?- zapytała Joy, gorączkowo zastanawiając się co zrobić. Powiedzieć prawdę? Czy to był dobry pomysł? Nie powinna tego robić ze względu na umowę, której charakter przytoczyła nawet niepracująca w Luciano Rebecca. Z drugiej strony czy nie zasługiwała, żeby wiedzieć? W końcu ten pokaz miał dotyczyć jej zamordowanej siostry. Właściwie Lisa posłużyła jako źródło inspiracji do pokazu, co dosłownie pokreślił podczas prezentacji Theo. Brunetka skrzywiła się, bo w tych okolicznościach brzmiało to okropnie. Morderstwo stało się inspiracją.
- Czy rzeczywiście chcecie zorganizować pokaz w tamtym miejscu gdzie... Ją znaleziono?
Joy raczej użyłaby innego określenia. Tam gdzie zamordowano Lisę, ale cóż... Może na miejscu Rebecci te słowa również nie przeszłyby jej przez gardło. To jej chyba mogła potwierdzić, co nie?
- To nie moja decyzja. Moje zdanie w Luciano kompletnie się nie liczy- zastrzegła od razu brunetka.- Ale tak. To prawda.
Po tych słowach zapadła cisza. Clarke cierpliwie czekała aż siostra ofiary przetrawi ten fakt albo chociaż przyjmie go do świadomości.
- Świetnie- skomentowała rozmówczyni, a w jej głosie nie brzmiała ani odrobina wesołości.- Nie ma to jak organizować pokaz... W takim miejscu! Najlepiej uczcić "genialne" projekty fotografa w miejscu gdzie pozbawiono kogoś życia...
Pod koniec wypowiedzi głos Rebecci się załamał. Joy podkreśliła, że to nie jej wybór i uważa to za równie tragiczny pomysł. Wyraziła swoje współczucie, ale nawet jej wydawało jej się to puste. Nie potrafiła zrozumieć, co czuła Rebecca, bo nie była w jej sytuacji.
Kiedy Rebecca zapytała o sam pomysł na pokaz, brunetka czuła się jeszcze bardziej bezradna. Potwierdziła. Jej źródło informacji, kimkolwiek było, miało rację. Rebecca nie chciała słuchać jej wyjaśnień i nieporadnych tłumaczeń. Rozłączyła się. Joy wpatrywała się w telefon, po czym wybrała numer Mac. Przyjaciółka odebrała po chwili.
- Nie uwierzysz kto właśnie do mnie dzwonił i z czym. Zbliża się katastrofa- zaczęła brunetka, po czym zrelacjonowała przebieg dopiero co odbytej rozmowy.
*****
Corrie przeklinała właśnie skurwysynów z klubu, w którym pracowała ofiara. Nie miała nic konkretnego, a jedynie mgliste przypuszczenia, że któryś z bywających tam regularnie zboczeńców jest zamieszany w śmierć Lisy. Niestety to za mało, żeby zdobyć nakaz czy kogoś przesłuchać. Stworzenie listy osób do przesłuchań również było ciężkie. Ludzie nie rwą się do przyznawania, że chodzą do klubu, gdzie można sobie wynająć prostytutkę. Zwłaszcza jeśli mają partnerki, żony i na dodatek dzieci.
- Chcę dostać listę stałych klientów- oznajmiła policjantka właścicielowi. Oblech uśmiechnął się jedynie serdecznie ubawiony jej prośbą. Wzruszył ramionami i z udawaną skruchą oznajmił, że nie legitymują osób powyżej osiemnastego roku życia i bynajmniej nie sprawdzają kto regularnie u nich bywa.
- To kiepskie dla biznesu. Takie zadawanie pytań, podczas gdy ludzie chcą tylko spędzić przyjemnie czas w miłym towarzystwie przy drinku- dodał właściciel.
Ciemnowłosa była przekonana, że mówiąc o towarzystwie miał na myśli usługi prostytutek i taniec na rurze, ale nie mogła mu tego wprost zakomunikować. Wtedy tym bardziej pozbędzie się wszelkich dowodów i niczego mu nie udowodnią. Tamtego dnia Corrie musiała zrobić coś, co było jednym z najtrudniejszych zadań w jej życiu. Pożegnać tego sukinsyna, który od początku rozmowy ją irytował i nie powiedzieć mu złego słowa. Miała tak wielką ochotę wygarnąć mu, co o nim myślała. Chciała też zapowiedzieć, że nie spocznie póki nie zobaczy go za kratkami. Jednak tego nie zrobiła. Nie chciała go spłoszyć, chociaż to możliwe, że sama wizyta policji wystarczyła.
- Kurwa- skomentowała głośno Martin, kładąc głowę na skrzyżowanych przed sobą rękach. Albert spojrzał na nią pytająco, czego oczywiście nie mogła zobaczyć, ale i tak zamierzała rozwinąć to nagle wypowiedziane na głos przekleństwo.- Nie możemy im nic zrobić. Wykpią się. To jest takie wkurwiające. Musimy mieć dowody, a żeby je zdobyć musieliśmy mieć jakiekolwiek pole manewru.
Lopez pokiwał ponuro głową. Czasami Corrie denerwowało, że policja musiała trzymać się prawa. Ilu przestępców uniknęło wymiaru sprawiedliwości ze względu na liczne, mocno utrudniające pracę procedury? Z pewnością mnóstwo. Z kolei nielegalnie zdobyte dowody nie mogły zostać użyte w sądzie, co wydawało jej się istną głupotą. Nawet jeśli mieliby coś, co jednoznacznie wskazywało na czyjąś winę, nie mogli tego użyć. Pewne rzeczy na świecie były kompletnie do dupy. Czasami dochodziła do konkluzji, że byłaby świetną przestępczynią. Doskonale wiedziała na co policja mogła sobie pozwolić, a na co nie. Wyprowadziłaby wszystkich próbujących dopaść ją policjantów w pole, a ci niemal wyliby z frustracji, tak jak ona teraz.
- Jak mamy znaleźć mordercę, skoro nie możemy zrobić nalotu na klub ani przesłuchać potencjalnych podejrzanych? Jak dla mnie jedno z drugim się wyklucza- zauważyła ciemnowłosa. Kiepsko znosiła porażki, a to śledztwo nieubłaganie zmierzało w tamtym kierunku. Każdy śledczy wiedział, że im więcej czasu mija, tym gorzej.
- Nie wiem. Wydaje mi się, że musimy na razie porzucić trop klubu. Nie możemy nic więcej zrobić bez solidnego dowodu- odparł Albert.
Corrie zacisnęła zęby. Miała przed oczami wyraz twarzy tego dupka z klubu, z którym rozmawiała. Był właścicielem. Ewidentnie cieszyła go bezradność policji wobec jego nielegalnego biznesu kwitnącego pod legalną przykrywką. Chwilowo wygrywał, ale ona zamierzała wytoczyć mu wojnę. Jeszcze go dopadnie.
- I pozwolić im dalej działać? Po moim trupie- oznajmiła twardo Corrie.
Lopez westchnął. Posłała mu mordercze spojrzeniem, ale ten uniósł dłonie w uspokajającym geście.
- Tylko tymczasowo im odpuścimy. Będziemy mieli ich na oku. Jeśli popełnią jakikolwiek błąd, będzie po biznesie. Tymczasem skupmy się na denatach.
Martin niechętnie przyznała partnerowi rację. Bynajmniej jej się to nie podobało, ale owszem, mieli denatów. Dwójkę. Pierwszą ofiarą była Lisa. Z kolei niedawno przypisano im śledztwo w sprawie zamordowanego przez losowego nożownika doktoranta. Wiedzieli o nim bardzo niewiele, ponieważ ciągle nie dostali raportu z sekcji zwłok. Komentarz o nożownika Corrie wyciągnęła od techniczki z miejsca zbrodni. Zresztą nie trzeba było być lekarzem medycyny sądowej, żeby wiedzieć, że tak głęboka rana w tym miejscu spowodowała zgon. Z szyi tego nieszczęśnika krew musiała tryskać niczym z przeciętego węża ogrodowego o dużym ciśnieniu. Kto wie, może morderca ubrudził się i nie spalił zakrwawionych ubrań, tylko zostawił je na pamiątkę? Zawsze istniała taka szansa, a wtedy mieliby idealny dowód winy. Niestety póki co były to jedynie pobożne życzenia.
- Nie wierzę, że dorzucili nam tego doktoranta. Jakby brakowało nam obowiązków- mruknęła ciemnowłosa, krzywiąc się.
Z każdym upływającym dniem czuła, że zbliża się do punktu krytycznego śledztwa, czyli chwili, gdy sprawa Lisy trafi do archiwum spraw nierozwiązanych. Jeszcze zanim zaczęła pracę w policji obiecała sobie, że nigdy nie doprowadzi do takiej sytuacji, a teraz zmierzała dokładnie w tamtym kierunku. Choć niemożliwie ją to denerwowało, nic nie mogła na to poradzić. Starała się temu zapobiec, ale jak na razie bez efektów. A teraz ze względu na braki kadrowe dorzucili im doktoranta. Po prostu kurwa zajebiście, pomyślała z sarkazmem.
- To nie jest odpowiedni moment na dodatkowe śledztwo- zgodził się z nią Albert.- Ale nie możemy go zaniedbać. Chyba pod tym względem się zgadzamy?
Corrie uniosła jedynie rękę wyżej i pokazała kciuk w górę. Jej głowa ciągle spoczywała na biurku. Była tym wszystkim zmęczona, choć śledztwa na ogół ją ekscytowały. To było interesujące grzebać w czyimiś życiu albo jego śmierci, aby dowiedzieć się, co przydarzyło się denatowi. Nierzadko rozwiązania były niespodziewane i zaskakujące, chociaż również pokazywały ludzką naturę w całej swojej potwornej okazałości. Ludzie bywali doprawdy brutalni, nieprzewidywalni i kryli w sobie mnóstwo mroku.
- Czyli co? Jedziemy poznać raport z sekcji jeszcze zanim zostanie nam wysłany?- spytała Corrie.- Mają wielkie opóźnienia.
- To dobry pomysł- przytaknął Lopez. Dobrze, że współpracujący z nią policjant nie miał oporów przed odwiedzeniem kostnicy. Nie mogłaby pracować z kimś tak... Miękkim. Jednak jak się ma z czymś do czynienia na co dzień, to da się do tego przywyknąć. W pewnym stopniu oczywiście, bo to nie tak, że policjanci magicznie tracili wszelkie standardowe ludzkie reakcje. Pewne obrazy po prostu zostają w jej głowie i wcale się nie zamazują z czasem. Tak to już bywa, podczas pracy w policji.
*****
Tak jak ostatnim razem w kostnicy przywitała ich oschle kobieta w krzykliwych różowych oprawkach. Policjantka zastanawiała się czy nie mieli milszych pracowników w kostnicy. Gdyby ona przyszła tutaj opłakiwać zmarłego, rozmowa z tą kobietą nie poprawiłaby jej nastroju. Z całej jej postawy bił chłód porównywalny do temperatury w lodówkach na zwłoki. Poza tym wykazywała absolutne minimum zainteresowania i kolejny raz początkowo odesłała ich na plastikowe krzesełka. Zupełnie jakby już zapomniała, że byli tutaj kilka dni temu w innej sprawie i pokazywali jej odznaki policyjne. Dopiero kiedy ponownie mignęli jej nimi przed oczami, przypomniała sobie, że niedawno tutaj byli. A może po prostu nikt inny nie chciał pracować w tym posępnym miejscu w towarzystwie zmarłych?
Koroner Fisher przywitał ich bardzo formalnie, aczkolwiek wyraźnie dał im do zrozumienia, że pamięta ich z poprzedniego spotkania. Tym razem bez pytania podszedł do chłodnic, zajmujących całą przeciwległą ścianę i wysunął odpowiednie metalowe nosze z denatem.
- Gwarantuję, że w przeciągu dwudziestu czterech godzin wyślę raport. Po prostu ostatnio mieliśmy tutaj urwanie głowy- wyjaśnił Fisher, ubierając nitrylowe rękawiczki.- Nie będzie zaskoczeniem, jeśli powiem wam, że przyczyną śmierci była ta oto rana kłuta. Nóż przeszył tętnicę, polała się krew, a właściwie mnóstwo krwi i po chwili nastąpił zgon z racji niedotlenienia mózgu czy innych ważnych organów. Rozumiem, że szczegóły tego zjawiska nie są dla was istotne?
- Nie, proszę przejść dalej- odparła Corrie. Niedotlenienie, rana szyi. To jej wystarczyło. Miała dwa śledztwa do rozwiązania, a doba miała jedynie dwadzieścia cztery godziny. Nie miała czasu poznawać szczegółów utraty krwi.
- W takim razie przejdę do wyników toksykologii. W organizmie ofiary nie wykryto żadnych substancji psychoaktywnych. Żadnego alkoholu czy narkotyków. A teraz czas na najistotniejszą i najbardziej zastanawiającą kwestię.
W tym momencie koroner przykuł jej uwagę. Już samo sformułowanie "najbardziej zastanawiającą kwestia" brzmiało ciekawie. Czyżby to nie był jedynie przypadkowy atak nożownika?
- Proszę mi wybaczyć, że się wtrącę, ale znaleźliśmy koło niego nóż. Nie za duży, ostry, szpiczasto zakończony. Z tego co wiem to został wysłany do laboratorium i sprawdzimy czy DNA się zgadza, ale można śmiało założyć, że właśnie nim zadano tę oto ranę, tak?- spytała Martin, wskazując na szyję nieszczęśnika.
Koroner potwierdził. Właściwie Corrie zadała to pytanie jedynie dla formalności. Ile zakrwawionych noży można porzucić koło zwłok? Odpowiedź była aż nazbyt oczywista.
- Tak, opis się zgadza. W tym przypadku uważam, że istotny jest podział ran na przed i pośmiertne. Nie chce mi się go przewracać, ale proszę mi uwierzyć na słowo, że denat ma ranę w okolicy karku. Zadaną tym samym nożem. Mogę pokusić się o hipotezę, że napatnik zaskoczył ofiarę i dźgnął go w kark. Potem przeciął tętnicę szyjną, co spowodowało zgon, a później zrobił coś nieoczywistego.
Tutaj Fisher zrobił pauzę i odsłonił klatkę piersiową trupa. Poza charakterystycznym nacięciem w kształcie litery "Y" można było zauważyć sporych rozmiarów ranę w okolicy serca.
- Tę oto ranę zadał morderca po śmierci denata. Nie ma najmniejszych śladów reakcji kostnej, a poza tym rana nawet nie krwawiła. Początkowo nie zwróciłem na to uwagi. Pomyślałem, że to tylko dodatkowa rana. Nic szczególnego, ale potem z rany wypełzło to.
Koroner z jednej z szafek wyciągnął słoik wypełniony czymś czarnym i ruchliwym. Corrie wzdrygnęła się mimowolnie na ten widok. Zrozumiała, co miał w słoiku. Żywe karaluchy. Co jak co, ale nienawidziła robactwa.
- Rozumiem, że to nie są standardowe robaki występujące na miejscu zbrodni?- zapytał Albert, chcąc się upewnić. Karaluchy na miejscu zbrodni. Dobre sobie. Jeszcze czegoś takiego Corrie nie spotkała.
- Oczywiście, że nie. One zostały przyniesione z zewnątrz i włożone do rany. Pośmiertnie- odparł Fisher z zagadkowym uśmiechem. Widać było, że nie brzydził się karaluchów, a ta sprawa wydała mu się ciekawa z zawodowego punktu widzenia.
Corrie wymieniła zdziwione spojrzenie z Albertem. Robaki wsadzone do rany? Co miał w głowie morderca, wymyślając coś takiego? Policjantce od razu nasunęło się skojarzenie do innych zwłok. Teraz karaluchy. Wcześniej ryby i ptaki. Czy to możliwe, że obie sprawy były powiązane? Zamierzała się tego dowiedzieć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro