Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Joy tego dnia dosłownie nic nie potrafiło wyprowadzić z równowagi. Od samego rana miała wyśmienity nastrój. W zasadzie od momentu, kiedy usłyszała swój budzik. Zazwyczaj miała przemożną ochotę wyrzucić irytujące ją urządzenie za okno i ponownie zapaść w niczym niezmącony sen. Z oczywistych względów powstrzymywała swoje destrukcyjne zapędy. Potrzebowała telefonu do kontaktu ze znajomymi, sprawdzania wiadomości ze świata oraz pracy. Poza tym, zbankrutowałaby, gdyby ciągle musiała kupować nowe telefony.

W każdym razie, tym razem wstała z łóżka uśmiechnięta. To wcale nie tak, że się wyspała. Nawet nie pamiętała, o której dokładnie wróciła do domu, bo w tamtym momencie rzeczywiście miała to gdzieś. Nie sprawdzała godziny. Było późno i chyba już nawet zaczynało świtać. Wzięła szybki prysznic i położyła się spać. Zasnęła niemal od razu.

Mniej więcej od momentu, kiedy się obudziła, miała przed oczami tamto spotkanie wieczorem w klubie. Dlatego nie potrafiła przestać się uśmiechać czy myśleć o zmęczeniu, bo może odrobinę snu złapała, ale nie było go dużo. W jej głowie cały czas grała tamta piosenka i przypominała sobie tamten taniec, żarty, rozmowy... Jace okazał się naprawdę sympatyczny i w czwórkę spędzili przyjemnie czas. Brunetka nie pamiętała, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiła. Starała się uciszyć głos w głowie, mówiący jej, iż była to przede wszystkim zasługa Milo.

Clarke była świadoma tego, że miały z Mac dowiedzieć się więcej o życiu i dodatkowej pracy Lisy. Pod tym względem wyjście do klubu było katastrofą. Na szczęście nie taką całkowitą, bo Mac wymieniła się numerami z Jace'em. Wciąż mogła do niego zadzwonić, umówić się na spotkanie i sprawdzić czy barman w ogóle znał ich martwą koleżankę. Zawsze istniała możliwość, że zamienili zaledwie kilka słów i Jace nie będzie im w stanie w niczym pomóc. Joy na przykład kojarzyła mnóstwo osób z Luciano, o których życiu nie potrafiłaby powiedzieć kompletnie nic. Nawet imion nie pamiętała.

W domu mody Mac o dziwo nie przywitała jej pretensjami, dlaczego zataiła przed nią tak istotny fragment jej życia, kiedy to absolutnie przez przypadek poznała Milo. Jace ją zmiękczył, za co była mu dozgonnie wdzięczna. Właściwie samą swoją obecnością, podczas wizyty w klubie sprawił, że rudowłosa była totalnie rozkojarzona. Może powinna kupić mu jakieś czekoladki w ramach podziękowania?

- Cześć, masz jeszcze jakichś mega przystojnych znajomych modeli, o których istnieniu chciałabyś mi powiedzieć?- rzuciła na powitanie przyjaciółka. Nie była na nią zła. Pytała raczej z czystej ciekawości. Kawa leżąca na stoliku wskazywała na to, że rudowłosa również nie była zbyt wyspana. Zazwyczaj zwlekała z pierwszą kawą do okolic południa.

- Nie. Tak się składa, że to była jednorazowa sytuacja- odparła ostrożnie Joy. Rudowłosa oparła się o kontuar recepcji, unosząc brwi. Brunetka przewróciła oczami. Chyba jednak musiała wyjaśnić sytuację.- Poznałam go w dniu, kiedy firmę obiegła informacja o śmierci Lisy. Dosłownie tuż przed tym jak usłyszałam tę okropną wiadomość od Daisy przy barze. W tamtym momencie nawet nie przyszło mi na myśl, żeby opowiadać ci o przypadkowym spotkaniu.

- Serio to było w ten sam dzień?- spytała Mac nie dlatego, że jej nie wierzyła. W jej głosie pobrzmiewało wyraźnie niedowierzanie, jakby była zaskoczona, że dwa tak diametralnie różne wydarzenia zbiegły się w czasie. Brunetka potwierdziła.- To niejako wyjaśnia sprawę. Jeszcze później byłyśmy przy East River, gdzie wiesz co się stało...

Joy skinęła głową. Przynajmniej przyjaciółka od razu zrozumiała, że po usłyszeniu o zamordowaniu koleżanki z pracy, nie miała ochoty opowiadać o czymś tak... Nieważnym w porównaniu z tą wstrząsającą wiadomością. Zwłaszcza, że później razem z Wolfie'im oglądali zdjęcia z miejsca zdarzenia. Widzieli zwłoki Lisy. Ten widok bardzo dokładnie wrył się jej w pamięć.

- Dokładnie. Czyli nie gniewasz się?- upewniła się brunetka. Rudowłosa pokręciła głową. Joy w tym momencie zwróciła uwagę, że jej przyjaciółka zdążyła zrobić sobie loki. Jak ona to robiła, że zawsze znajdowała czas i chęci, żeby zająć się włosami? Joy zazwyczaj szła na łatwiznę.

- Nie, chociaż mogłaś powiedzieć, że masz chłopaka. Przecież bym ci go nie zabrała. Zresztą, jest całkowicie zainteresowany tylko i wyłącznie tobą.

Brunetka z wrażenia aż zakrztusiła się pitym przez nią sokiem. Aż nie wiedziała, do czego powinna się najpierw odnieść. Do faktu, że według Mac ma chłopaka? Może do rzekomego "zabrania" Milo? A jednak jej myśli utknęły na ostatnim zdaniu wypowiedzianym przez przyjaciółkę. Jest całkowicie zainteresowany tylko i wyłącznie tobą. Czy to była prawda? Jej przyjaciółka czasami podkoloryzowywała rzeczywistość.

- Nie jesteśmy parą- zaoponowała brunetka, uznając, że wyjaśnienie tej kwestii będzie najbardziej racjonalne. Mówiła prawdę. Między nią, a Milo do niczego nie doszło.

Rudowłosa uniosła brwi z wyraźnym powątpieniem.

- Jeszcze, ale to tylko kwestia czasu. Facet cię bajeruje, a ty na niego lecisz, ale wiesz co? To bardzo dobra wiadomość, bo wydaje się naprawdę fajnym i nieziemsko przystojnym gościem. Zaskocz go i zaproś gdzieś. Czas na kolejną randkę, no nie?

Joy wprost nie mogła uwierzyć w to co słyszała. Jej przyjaciółka wszem i wobec stwierdziła, że leci na wiadomo kogo oraz podsumowała to w stylu składania gratulacji. Poza tym spotkanie w barze nie kwalifikowało się jako randka. Chociaż jak by się nad tym lepiej zastanowić... Czy ono rzeczywiście nie przypominało podwójnej randki? Mac ewidentnie flirtowała z Jace'em, a ten odpowiadał w podobnym stylu, nie ukrywając swojego zainteresowania. Czas zmienić temat, pomyślała.

- A kiedy ty zamierzasz skontaktować się z Jace'em? Musimy zapytać go o Lisę, pamiętasz? Po to w zasadzie wybrałyśmy się do Inferno.

Rudowłosa przewróciła oczami, po czym zmarszczyła lekko nos.

- Zmieniasz temat. Nie myśl, że tego nie widzę.

- A ty nie myśl, że zapomniałam o naszym głównym celu- odparowała Joy w podobnym stylu.

- Jutro?- westchnęła z rezygnacją Mac. Brunetka spiorunowała ją spojrzeniem.

- Chyba żartujesz. Musisz do niego zadzwonić jeszcze dzisiaj. Tutaj chodzi o naprawdę ważną sprawę, Lisę i wyjaśnienie dość zagadkowych okoliczności wiesz czego.

Zabójstwa, odpowiedziała w myślach. Na głos było to dużo trudniejsze. Zwłaszcza, że ktoś mógłby ją usłyszeć. Niby pół Luciano po kryjomu plotkowało na ten temat, ale i tak czuła się jakby obgadywała Lisę za jej plecami. Zresztą nie chciała, żeby ktokolwiek dowiedział się o pracy w Inferno. Może tylko tańczyła, a może nie. Tak czy siak, to była tylko i wyłącznie sprawa zmarłej. Pozostali pracownicy nie powinni się o tym dowiedzieć, żeby ponownie stała się obiektem plotek.

- Ale wyjdę na desperatkę albo zakochaną idiotkę. Nie tak chciałam to rozegrać.

Po krótkiej dyskusji Mac skapitulowała. Doszła do wniosku, że ze względu na Lisę czekanie rzeczywiście nie było wskazane. Poza tym, to spotkanie z Jace'em na pewno nie byłoby randką. Joy również zamierzała dołączyć.

Chwilę później sielankę przerwał im Clay. Uśmiechał się w ten swój oszczędny, wymuszony sposób, który mówił "nie podakakujcie póki jestem dla was miły". Wręczył im całą listę zadań na ten dzień. W takich momentach Joy miała wrażenie, że w Luciano wszystko załatwiano na ostatnią chwilę. Zupełnie jakby nic nie robiono podczas procesu twórczego projektantów, a kiedy ci kończyli, Clay wyznaczał najbliższą datę na pokaz. Później lista rzeczy do przygotowania rosła w zastraszającym tempie i zostawało im przeraźliwie mało czasu na jej wykonanie. Tak właśnie wyglądały tutejsze realia.

*****

Joy i Mac z trudem zdołały wyrwać się z firmy na "przerwę obiadową". Kiedy Clay chciał im wcisnąć kolejne zadanie, Mac zaczęła opowiadać mu o jakiejś specjalnej diecie. To był główny argument, żeby nie robił im problemów z wyjściem w tak "kluczowym" momencie. W końcu mieli w domu mody bistro, gdzie znajdowało się mnóstwo dietetycznych dań. W każdym razie jej przyjaciółka potrafiła być przekonująca albo raczej wystarczająco męcząca, żeby Clayton dał sobie spokój.

- Co mu napisałaś?- spytała Joy po drodze do kawiarni, gdzie miały spotkać się z Jace'em.

- Zapytałam czy ma ochotę na wspólną kawę. Nie wspomniałam o twojej obecności. To będziemy musiały wyjaśnić na miejscu. Trochę żałuję, że to nie będzie randka. Ten Jace jest naprawdę w moim typie, chociaż powiedziałam to w klubie w celu czysto strategicznym.

- Domyśliłam się, ale przyznam, że zagranie było iście mistrzowskie.

Rudowłosa uśmiechnęła się i wykonała płytki teatralny ukłon.

- Dzięki. Ja to jednak mam genialne pomysły. Wczoraj tamto. Dzisiaj załatwiłam nam wyjście, chociaż Clay narzekałby jeszcze mniej, gdyby wiedział, że chodzi o Lisę.

Osobiście brunetka raczej uważała, że dobrze zrobiły. Jeszcze Clay pytałby się później o rezultaty. Póki co, dał im spokój ze sprawą Lisy, ale to tylko dlatego że był zbyt zaaferowany zbliżającym się pokazem. Pokazem, którego miejsce jeszcze nie uległo zmianie, co było wyjątkowo dziwne.

- Na serio chciałabyś mu powiedzieć, że Lisa pracowała w Inferno?

Przyjaciółka zaprzeczyła, przyznając jej rację. Cokolwiek doprowadziło Lisę do pracy w Inferno, większość ludzi by tego nie zaakceptowało tak bezproblemowo. Prostytucja zawsze była i pewnie będzie postrzagana w negatywny sposób. Tego wyjaśniać nie trzeba. Z kolei taniec na rurze również nie należał do zbyt dobrze postrzeganych zawodów, nawet jeśli ograniczał się tylko do tańca. Swoją drogą, Clarke ciągle nie potrafiła sobie wyobrazić Lisy w takim miejscu. Nurtowało ją pytanie co się stało i nie miała na myśli tylko przyczyny zabójstwa.

Joy i Mac zjawiły się w kawiarni punktualnie. W środku czekał już na nie Jace, popijając kawę. W przeciwieństwie do nich dwóch nie wydawał się zmęczony. Zupełnie jakby wcale nie spędził większego kawałka wieczora i poranka na nogach. Jak on to robił, że wyglądał tak... Żywotnie? Nie potrzebował snu czy jak? Clarke przez całe życie próbowała przyzwyczaić się do mniejszych ilości snu czy to ze względu na szkołę, studia, a obecnie pracę i nic z tego. Była w cholerę zmęczona przez większość czasu i ratowała ją jedynie kawa.

- Jak tu pięknie pachnie- mruknęła brunetka, wdychając aromatyczny zapach unoszący się w powietrzu. Jej organizm stanowczo domagał się kolejnej dawki kofeiny.

- Cześć, nie mówiłaś, że będziemy mieli towarzystwo Mac- stwierdził Jace nieco zaskoczony, ale ewidentnie się nie gniewał. Tak jak Milo, zdawał się mieć bardzo luźne podejście do życia.

- Tak, wybacz. Po prostu chciałyśmy cię o coś zapytać i to naprawdę ważna sprawa. Przyszłyśmy we dwie, bo to dotyczy wspólnej koleżanki- oznajmiła rudowłosa.

- Ale zanim do tego przejdziemy zamówię kawę- dodała szybko Joy. Jace wydawał się zdziwiony, ale jednocześnie zaciekawiony.- Fajnie było wczoraj i robisz fenomenalne drinki.

- To prawda. Mam na myśli oba. Musimy to kiedyś powtórzyć.

Co za skromność, pomyślała Joy. Ale skromność to jedno, a umiejętności to drugie. Niektórzy po prostu wiedzieli, w czym byli dobrzy. Brunetka jako naoczny świadek mogła potwierdzić, że zdecydowanie wiedział, co robił poprzedniego dnia w klubie.

- Nic nie gwarantuję. Ostatnio nie mam zbyt wiele wolnego czasu, ale Mac pewnie tak- oznajmiła Joy, po czym szybko ulotniła się zamówić kawy tak jak planowała. Jakakolwiek była reakcja przyjaciółki, brunetka tego nie usłyszała, ponieważ była już za daleko. To była swego rodzaju zemsta za wcześniej. Przez nią i tamten wieczór miała mętlik w głowie i nie wiedziała, co myśleć o Milo.

Brunetka zamówiła kawy, poczekała przy ladzie aż je zrobią, a następnie wróciła do stolika. Przyjaciółka podziękowała i nie wydawała się zła za wcześniej. O kwestii długu nie rozmawiały. Istniała między nimi niepisana umowa, że następnym razem ona stawia i będą kwita. To zawsze działało. Zwłaszcza, że widziały się niezwykle często i średnio co drugi dzień gdzieś jadły albo chodziły na kawę. Ta w firmie oczywiście się nie liczyła, bo tam miały ją za darmo. W przeciwnym razie niechybnie groziłoby im bankructwo.

- To w czym mogę wam pomóc? Co to za ważna sprawa?- spytał wyraźnie zaciekawiony szatyn. Splótł przed sobą dłonie na blacie, a że znowu miał podkoszulek z krótkim rękawem, to ponownie widać było kawałek jego tatuaży na rękach. Joy generalnie lubiła tatuaże, chociaż w rozsądnych ilościach i raczej nie na sobie. Jakoś odstraszało ją ich robienie, a nie miała wystarczająco silnej motywacji, żeby to wytrzymać. Poza tym niepokoiła ją myśl, że miałaby wybrać jeden symbol, rysunek lub znaczek, który miałby towarzyszyć jej do końca życia. To duża odpowiedzialność.

- Bo widzisz nie zjawiłyśmy się w klubie Inferno bez powodu- zaczęła rudowłosa.- Przyszłyśmy tam w bardzo konkretnym celu, tyle że nie przewidziałyśmy pewnych okoliczności... Słyszałyśmy, że ten klub prowadzi również inną działalność. Wiesz o co chodzi?

Chwila prawdy, pomyślała Joy. Czy trafiły na odpowiednią osobę, która rzeczywiście miała pojęcie czy nie?

- Tak, słyszałem o tym. Miałem też propozycję przenieść się do strefy dla VIP-ów za bar oczywiście, ale nie chciałem. Może i by mi lepiej zapłacili, ale cenię sobie środowisko pracy. Powiedzmy, że tamta strefa nie jest dla mnie.

Joy szanowała Jace'a za takie podejście. Sporo osób na jego miejscu chętnie skorzystałoby z okazji. W końcu lepiej by zarabiał robiąc to samo tyle że w innym miejscu. Dobrze, że jednak szatyn miał zasady i się ich trzymał.

- Znałeś Lisę Ferny?- zapytała prosto z mostu Clarke. Jace zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. Tymczasem Joy i Mac z niecierpliwością czekały na odpowiedź. Od tego znacząco zależał dalszy przebieg rozmowy.

- To ta z brązowymi włosami jaśniejszymi niż twoje Joy i z grzywką? Taka dość drobna?- dopytał Jace.

Czyli znał ją, chociaż osobiście określiłaby włosy koleżanki z Luciano jako karmelowe. Właściwie sama nie wiedziała czy to była dobra wiadomość. Czy Jace wiedział o jej śmierci i niecodziennych, brutalnych okolicznościach? Wzdrygnęła się mimowolnie, przypominając sobie zdjęcie ze strony internetowej redakcji.

- Tak- potwierdziła ponuro Mac. Najwidoczniej ją również nie cieszyła perspektywa przekazywania złych wieści.- Lisa nie żyje. Została brutalnie zamordowana. Może czytałeś w gazetach o... Wisielcu przy East River.

Na twarzy szatyna odmalował się wyraźny szok. Słyszał o tej sprawie, ale nie myślał, że to ktoś kogo znał... Joy to rozumiała, bo widząc zdjęcie wiedziała, że to Lisa, a jednocześnie nie rozpoznawała na nim tej samej dziewczyny, którą rzadziej lub częściej widywała w firmie. Być może chodziło o oczy, które były... Dosłownie wydziobane przez ptaki. Puste oczodoły ziały okropną przerażającą pustką.

- Nie... To znaczy tak, słyszałem tylko... Nie potrafię uwierzyć, że to ona. Jeszcze kilka dni temu ją widziałem... To by wyjaśniało, dlaczego nie pojawiała się ostatnio w klubie... To straszne. Wiadomo co się stało?

- Raczej nie, a przynajmniej my nic nie wiemy. Niewykluczone, że policja coś wie. W każdym razie nikogo w tej sprawie nie aresztowano jak na razie.

Jace nie odpowiedział. Jego wzrok utkwiony był w jakimś punkcie w przestrzeni. Najwidoczniej próbował przyswoić fakt, że osoba, którą jeszcze nie dawno widział, już nie żyła. Dziwnie się obserwowało śmierć osób w podobnym wieku. Mieli po dwadzieścia kilka lat. Ciągle tylko słyszeli, że właśnie trwają ich najlepsze lata życia i że mają jeszcze mnóstwo czasu przed sobą, ale nie wszyscy, jak widać. Konkluzja, którą można było wyciągnąć z tych wniosków była dość przykra.

- Słyszałyśmy, że Lisa była tancerką w klubie. Czy robiła coś jeszcze?- spytała Joy, starając się dość lekko ująć ten temat.

- Wiem co myślicie. To prawda, w Inferno działa agencja towarzyska i organizują specjalne pokazy. Nie bywam tam, ale pracując w klubie słyszę to i owo- powiedział Jace. Clarke przysięgłaby, że mówiąc to zerknął na jej przyjaciółkę. To zdecydowanie coś znaczyło, ale obecnie rozmawiali o Lisie i na tym Joy zamierzała się skupić.- To nie jest do końca legalne, fakt. Tyle że... Nikt nikogo do niczego nie zmusza. Nie w Inferno, jeśli rozumiecie o co chodzi. Wiadomo, nikt nie marzy o tym, żeby się prostytuować... Zmusza ich do tego sytuacja finansowa na przykład, ale w klubie pracują tylko chętni. Żadnego sutenerstwa tam nie ma, a jak ktoś chce się wycofać to też nie robią problemów. Część dziewczyn tylko tańczy na rurze. Tak właśnie dorabiała sobie Lisa.

Brunetka mimowolnie pomyślała, że to dobrze. Przynajmniej Lisa nie spędziła kilku ostatnich miesięcy, zmuszając się do seksu z nieznajomymi. To byłyby okropne ostatnie miesiące dla osoby jej pokroju. Joy również pocieszyła nieco myśl, że w klubie nie działa sutenerstwo. Przynajmniej tyle.

- Myślisz, że mógł ją zabić ktoś z klubu? Czy tam jest niebezpiecznie? Może coś istotnego zauważyłeś?- spytała niedyskretnie Mackenzie. Jace wzruszył bezradnie ramionami.

- Może. Chciałbym odpowiedzieć na to pytanie, ale naprawdę nie wiem. Nie bywam w tej części klubu. To specyficzne miejsce. A jeśli chodzi o potencjalne zagrożenie... Powiedziałbym, że najlepiej trzymać się od tego z daleka. Chociaż jeśli miałbym się nad tym głębiej zastanowić, wydaje mi się, że Lisa ostatnio była jakaś inna. Nerwowa, niespokojna, jakby się kogoś bała. Próbowałem ją o to zapytać, ale uciekła. Nie chciała o tym rozmawiać.

Po słowach Jace'a zapadła cisza. Joy spojrzała na swoją kawę, uświadamiając sobie, że mocno ostygła. Nie brzmiało to dobrze. Być może Lisa właśnie w klubie poznała swojego mordercę. Ciekawe czy domyślała się, do czego ten człowiek był zdolny i czy dostrzegła zbliżające się zagrożenie. Nie uniknęła go. To już wiedzieli, ale czy spodziewała się kłopotów? Już się tego nigdy nie dowiedzą.

*****

Corrie jechała właśnie radiowozem do kostnicy przy Morris Avenue. Konkretnie to Albert prowadził, a ona zajmowała siedzenie pasażera i obrzucała mijanych kierowców krytycznym ponurym spojrzeniem. Nie wierzyła w to, że nagle wszyscy wokół zaczynają jeździć przepisowo. Chodziło o obecność radiowozu. Właśnie minęli kierowcę, z którego ust na pewno wychodziła wiązanka przekleństw. Ciemnowłosa rozpoznała to nawet przez szybę, obserwując głównie ruch ust i mocno zmarszczone brwi. Obstawiałaby, że facet wścieka się na nich, ponieważ "przeszkodzili" mu w przekraczaniu dozwolonej prędkości. No cóż, gość miał problem i jej to ani trochę nie obchodziło.

- Myślisz, że ten szkielet ma związek ze sprawą Lisy?

Corrie wzruszyła ramionami. Za cholerę nie wiedziała czy jedno śledztwo było w jakikolwiek sposób powiązane z drugim.

- Może przypadkiem nurkowie wyłowili nieszczęśnika z innego morderstwa, że się tak wyrażę? Prawdopodobnie przeleżał tam już co najmniej kilka lat.

Sprawy sprzed lat były skomplikowane. Martin już pracowała przy takich przypadkach, więc doskonale wiedziała z jakimi trudnościami to się łączyło. Pamięć świadków była wybiórcza i zawodna. Trzeba było mieć cholerne szczęście, żeby dowiedzieć się czegoś użytecznego i móc to wykorzystać w sądzie czy raporcie. Ślady i poszlaki również były mocno ograniczone. Dajmy na przykład ten szkielet. Jeśli na kościach nie zostały wyraźne wgniecenia, to nigdy nie ustalą dokładnej przyczyny zgonu. Trucizny, płytsze rany, uduszenie... To wszystko zostawia ślady na tkankach, a jak zdążyły się one rozłożyć, to mają problem. Podsumowując, takie śledztwo od początku do końca, o ile udawało się je rozwiązać, było jak wchodzenie na cholernie stromą górę. Ciągle nowe trudności i ani chwili wytchnienia.

- W każdym razie najpierw zajmiemy się świeższym denatem, a raczej denatką- rzuciła ciemnowłosa. Akurat zmierzali do kostnicy na rozmowę z koronerem o przyczynie śmierci Lisy Ferny. Niewątpliwie nie była ona naturalna. Przeczyła temu sporych rozmiarów kałuża krwi, której DNA zgadzało się z tym ofiary.

Zaparkowali przy ulicy przylegającej do żywopłotu obrośniętego bluszczem. Ciekawe czy takie rozwiązanie miało powstrzymać ciekawskich dziennikarzy i jeśli tak, to czy rzeczywiście spełniało swoją rolę. Płot był na tyle wysoki, że jeśli było się przeciętnego wzrostu to rzeczywiście ciężko było dojrzeć cokolwiek po drugiej stronie.

Corrie i Albert wyszli z radiowozu i skierowali się do głównego wejścia. Chwilę im zajęło znalezienie bramy w tym zielonym gąszczu, ale w końcu mieli przed sobą pospolity, jednopiętrowy, niczym szczególnym się nie wyróżniający budynek z zasłoniętymi w oknach roletami.

Weszli do posępnego, chłodnego wnętrza utrzymanego w takich kolorach jak: wyblakła biel, szarość i brudny błękit. Wyjątkowo dołujący dobór kolorów, które czasy swojej świetności miały już dawno za sobą. Na przeciwko wejścia znajdowała się recepcja z kontuarem. Za nim siedziska kurpulentna kobieta koło pięćdziesiątki w okularach o krzykliwych różowych oprawkach. Obrzuciła ich znudzonym spojrzeniem.

- Odwiedziny zaczynają się dopiero za godzinę. Można tutaj poczekać- oznajmiła, nie odrywając wzroku od ekranu monitora. Wskazała im plastikowe krzesełka po prawej. Policjantka wzdrygnęła się na myśl, że miałaby spędzić na tym czymś najbliższą godzinę. Na szczęście nie przyszli na okazanie zwłok, jeśli to miała ta kobieta na myśli. Byli z policji.

- Świetnie, ale my nie w tej sprawie. Jesteśmy z policji- w tym momencie Corrie i Albert pokazali swoje odznaki służbowe.- Mamy spotkanie z koronerem Fisherem.

Kobieta wydawała się znużona faktem, że wymagają od niej jakiejkolwiek czynności. Odznaki policyjne nie zrobiły na niej wrażenie. Poinformowała, że zaraz wraca i udała się w korytarz po lewej.

- Okropne miejsce. Nie chciałbym żegnać się ze zmarłym w takim otoczeniu- mruknął Lopez. W budynku panowała przeraźliwa cisza. Wręcz można było odnieść wrażenie, że jego głos echem odbija się po pustych korytarzach, chociaż specjalnie mówił ciszej. Jakby bał się obudzić zmarłych.

I przy takiej suce z recepcji, dodała w myślach Corrie. Kobieta w różowych okularach nie zrobiła dobrego wrażenia.

Po chwili kobieta wróciła i zaprowadziła ich do odpowiedniego pomieszczenia. Koroner Fisher okazał się również pięćdziesięcioparolatkiem. Był szczupły, ale w jego oczach widać było inteligencję i nie był aż tak przymulony jak recepcjonistka. W powietrzu unosiła się mdląca, słodkawa woń rozkładu. Nieodłączny towarzysz zwłok połączony jeszcze w tym miejscu z bliżej nieokreślonymi chemicznymi specyfikami. Lindsay kiedyś próbowała jej tłumaczyć, co to za specyfiki śmierdzą w kostnicy, ale policjantka tego nie zapamiętała.

- Dzień dobry, czy mają państwo coś przeciwko omówieniu wyników sekcji zwłok na denatce?- zapytał Fisher i kiedy nie usłyszał sprzeciwu podszedł do lodówek zajmujących jedną ze ścian i wysunął odpowiednie nosze z ciałem denatki.

Lisa Ferny była przeraźliwie blada i naga. Na jej klatce piersiowej znajdowało się sporych rozmiarów wycięcie w kształcie litery "Y", obecnie zaszyte. Na jej dużym palcu u prawej nogi wisiała karteczka z numerem. Typowy sposób oznaczania zwłok w kostnicy. Wzrok automatycznie przykuwały ziejące pustką oczodoły, poobgryzane palce i częściowo również nogi.

- Zacznę od omówienia obrażeń pośmiertnych, które są zgoła nieistotne, przynajmniej większość. Działalność ryb, ryb i ptaków- poinformował Fisher, wskazując kolejno na nogi, dłonie i na koniec na oczy.- Jesteście policjantami, więc będę do was mówił w miarę możliwości normalnie, bez typowego dla mojej profesji żargonu. Brutalna ta natura, ale cóż, zdarza się. Zwróćcie uwagę na szyję ofiary, na ślad po sznurze. Kręgi szyjne są lekko naruszone, ale brak oznak reakcji kostnej, czyli ofiara została powieszona pośmiertnie. Zresztą uduszenie zostawia dość charakterystyczne ślady między innymi w płucach. Na podstawie zawartości dwutlenku węgla w płucach można określić czy dana osoba się udusiła. Nasza denatka zdecydowanie tego nie doświadczyła.

W tym momencie Fisher zrobił pauzę i napił się wody ze szklanki leżącej na stoliku obok. Corrie nie należała do osób cierpliwych, więc postanowiła ponaglił koronera.

- A czego doświadczyła? Widziałam na miejscu zbrodni plamę krwi, ale nie widzę rany, z której owa krew mogła wypłynąć- wtrąciła ciemnowłosa. Albert milczał. Był z tych, którzy cierpliwie czekali aż rozmówca skończy mówiąc, a dopiero potem zadawali pytania.

- Rana znajduje się na plecach- odpowiedział Fisher, łapiąc denatkę za ramiona i lekko unosząc jej prawy bok. Corrie pochyliła się i jej oczom rzeczywiście ukazała się rana. Głęboka, nie za duża i obecnie czysta, bo ciało zostało już umyte.- Zadana nożem. Nóż trafił w tętnicę i trysnęła krew. Po kilku minutach ofiara się wykrwawiła.

Ciemnowłosa skrzywiła się. Kiepska śmierć. Leżeć i czekać aż wraz z krwią ulatują z ciebie wszystkie siły i niezbędny do zasilenia mózgu tlen. Aż w końcu tracisz przytomność i już nigdy się nie budzisz. Tak przynajmniej policjantka sobie to wyobrażała, bo nie była pewna jak wygląda śmierć. Czy faktycznie przed oczami pojawiają się obrazy z życia albo martwe osoby, które niejako biorą cię ze sobą dalej?

- Czyli bezpośrednią przyczyną śmierci była utrata krwi- podsumował Lopez. Koroner pokiwał głową.

- Ofiara ma również otarcia na dłoniach sugerujące, że broniła się przed oprawcą. Niestety nieskutecznie. Nic więcej nie mogę powiedzieć. Nie była pod wpływem alkoholu czy innych środków odurzających. Nie brała leków, ani nie zażywała narkotyków. Raport wysłałem na maila.

Albert podziękował za nich oboje. Coś nie dawało w tej sprawie Corrie spokoju. Morderstwo w afekcie, pod wpływem emocji, dźgnięcie nożem... Ale po co reszta? Morderca musiał poczekać aż ofiara się wykrwawi, po czym umieścił sznur na latarni, zawiązał pętlę wokół szyi ofiary i powiesił ją nad rzeką? Po co tyle zachodu? Równie dobrze ktoś mógł w tym momencie udać się na spacer, zobaczyć mordercę i wezwać policję.

- O czym tak myślisz?- zapytał Albert, kiedy już znaleźli się ponownie w radiowozie.

- O scenerii- odparła Corrie.- Morderca niepotrzebnie ryzykował. Jeśli ktoś kogoś zabija w afekcie, zazwyczaj ogarnia go panika i ucieka, ewentualnie tuszuje zbrodnię. Z kolei jeśli ktoś to zaplanował, to dodatkowo ryzykował. Im więcej czasu spędził w towarzystwie trupa, tym większa była szansa, że ktoś go zobaczy.

- To prawda, dziwne to. Może kręci go ta adrenalina, ryzyko? Stojąc nad trupem mógł napawać się tą chwilą, myśleć, że jest kimś na kształt boga. Odebrał komuś życie, tak po prostu tam stał i nikt mu nie przeszkodził.

- Możliwe- rzuciła Martin, uznając to za całkiem prawdopodobne.- Niezła analiza.

- Dziękuję- mruknął Lopez, unosząc lekko kąciki ust.

Reszta drogi minęła im w ciszy, która nie była krępująca. Corrie mimowolnie przypomniała sobie pewnego popaprańca, z którym miała do czynienia. Tamten też uważał się za pieprzonego boga, a na dokładkę uznał, że skoro zdołał bez planu uciec z pierwszego miejsca zbrodni, to znak, że powinien zabijać dalej. Dosłownie taka była jego logika. Rozglądał się, patrzył czy ktoś go nie zatrzyma jak wracał nocą w zakrwawionych ubraniach z bronią również ociekającą krwią, a jednak bez trudu zdołał dotrzeć do mieszkania. Właśnie z tego powodu zabijał dalej, ponieważ sprzyjało mu szczęście. Ludzka logika nie miała granic.

- Świetnie, że jesteście. Ktoś na was czeka. Siostra Lisy- poinformował ich dyżurny policjant, wskazując im młodą kobietę o karmelowych włosach. Corrie natychmiast uderzyło podobieństwo do widzianej niedawno martwej siostry.

Zaprosili ją do gabinetu. Lopez od razu zapytał czy nie chciałaby się czegoś napić. Rebecca wyglądała dość marnie, co było normalne w tych okolicznościach. Poprosiła o herbatę. Ciemnowłosa błyskawicznie zaproponowała, że ją przyniesie. Nie była szczególnie empatyczna. Nie wiedziałaby co powiedzieć do osoby, która niedawno straciła członka rodziny. Pod tym względem Albert wydawał się bardziej ludzki. Uprzejmy, taktowny, profesjonalny i do tego znośny, co w opinii Martin było dość rzadkie.

Po chwili wróciła do pomieszczenia z kubkiem herbaty. Postawiła go przed Rebeccą i zapytała, co ją do nich sprawdza. Starała się być uprzejma i wyrozumiała. W głębi serca liczyła, że Rebecca nie zawracała im dupy z byle czym, bo wtedy mogłaby zachować się niezbyt uprzejmie i pozwolić sobie na kilka niecenzuralnych inwektyw.

- Powinnam była przyjść z tym wcześniej, ale nie byłam pewna czy to dotyczyło Lisy. Zresztą ciągle tego nie wiem. To może nie mieć żadnego znaczenia, ale wolę, żebyście o tym wiedzieli.

Rebecca wręczyła im zapakowany w foliową torebkę anonim. Wtedy nagle Corrie olśniło. Pewne elementy złożyły się w całość. Sznur związany w charakterystyczny wisielczy sposób i anonim traktujący o winie za grzechy. Według mordercy Lisa sama sprawdziła na siebie ten los. Uważał lub uważała, że była czemuś winna. Mieli motyw. Zemsta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro