Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Joy obficie przeklinała w myślach obecną pogodę. Wielkie strugi deszczu lały się z nieba, spowijając Nowy Jork wilgotną szarą mgłą. Wyszły z Mac jedynie na moment na zewnątrz, żeby dostać się na stację metra. Miały może pół mili drogi, a już obie były doszczętnie przemoczone. Ubrania kleiły im się do ciała, ściśle do niego przylegając, w butach im chlupotało, a poza tym obie drżały z zimna. Temperatura wcale nie była taka niska, ale ten cholerny deszcz całkowicie pozbawił ich organizmy ciepła.

Brunetka stanowczo miała dość tego dnia. Była zmęczona po kilkunastu godzinach chodzenia po Luciano, załatwianiu ogromu spraw, konfrontacji z Theo, a teraz jeszcze to. Jedyne czego jej brakowało, to jeszcze rozchorować się po tym wszystkim. To byłoby idealne zwieńczenie tego przeraźliwie długiego i męczącego dnia.

- Kurwa, do dupy ta pogoda- stwierdziła Mackenzie, wykręcając włosy, które ciągle ociekały wodą. Rudowłosa z żalem wzięła do ręki kosmyk włosów, które jeszcze pół godziny temu ułożone były w równe fale.

- Co ty nie powiesz?- odparowała Clarke zjadliwie. Starała się powściągnąć złość. Nie zamierzała wyżywać się na przyjaciółce, która nie miała absolutnie nic wspólnego z okropną pogodą. Niestety żadna z nich nie wykazała się wystarczającym refleksem, żeby sprawdzić prognozę pogody poprzedniego dnia i zaopatrzyć się w parasol. Wtedy przynajmniej nie byłyby całkowicie przemoczone.

- Moje biedne buty. Mam nadzieję, że to przeżyją.

Brunetka wzruszyła ramionami. Właściwie jeśli chodzi o jej buty, mogłaby powiedzieć to samo, ale nawet o tym nie pomyślała. Liczyła, że suszarka wystarczy, żeby przywrócić je do normalnego stanu.

- Nie mogłyśmy pojechać do Rebecci jutro? Padam z nóg- mruknęła Clarke. Wsiadły do metra i zajęły wolne siedzenia, nie przejmując się tym, że pewnie zostawią po sobie mnóstwo wody. Po tej ulewie miały to gdzieś. Zresztą, nie były jedyne. Co najmniej kilka osób również ociekało wodą.

- Widziałaś wiadomość. Pisałam do niej wczoraj i tamto jutro jest już dzisiaj. Nie mam pojęcia, czego chce, ale to jest ważne. Inaczej nie prosiłaby o pomoc praktycznie obcej osoby, no nie?

- Masz rację- przyznała Joy. Też nie potrafiłaby przejść obojętnie nad taką, dość desperacką prośbą. Niemniej, ciągle uważała to za dziwne, że jechały do siostry ich zamordowanej koleżanki z pracy, żeby jej w czymś pomóc. Człowiek czasami zachowywał się całkowicie irracjonalnie.- A co tak właściwie napisałaś do Rebecci?

- Przede wszystkim złożyłam kondolencje, wyraziłam swój żal i stwierdziłam, że Lisa była cudowną osobą. To prawda. Nie znałam jej za dobrze, ale tak było.

Joy miała wrażenie, że jej przyjaciółka trochę koloryzowała. Naprawdę kiepsko znała Lisę, więc takie teksty były nieco nad wyraz. Z reguły o zmarłych mówiło się dobrze, ale czy to nie było lekko przesadzone? Zupełnie jakby śmierć wybielała wszelkie złe uczynki z życia. Chociaż oczywiście to nie musiało odnosić się do Lisy. To były jedynie luźne refleksje, które przyszły jej do głowy.

- A w odpowiedzi dostałam wiadomość, którą widziałaś- dokończyła rudowłosa.- To z grubsza tyle. Myślisz, że chodzi o coś związanego z Lisą?

- Nie wiem. Może. Pewnie tak. A mówiłaś, że ktoś z tobą do niej pojedzie?

- Nie, wyleciało mi to głowy jak zaczęłam zamawiać materiały, ale na pewno nie będzie miała nic przeciwko. Sprawiasz pozytywne wrażenie.

Dobrze wiedzieć, pomyślała. Chociaż miała wątpliwości czy zmęczona i przemoczona również będzie sprawiać tak pozytywne wrażenie. Postara się.

*****

W końcu znalazły się pod mieszkaniem Rebecci. Joy strasznie dłużyła się ta podróż. Jeszcze z Mac zaliczyły kolejny spacer w deszczu, kiedy szukały odpowiedniego bloku. O ile w metrze zdążyły trochę wyschnąć, tak teraz ponownie były przemoczone i woda dosłownie z nich skapywała. Brunetka doszła do wniosku, że następnym razem przy takiej ulewie będzie wolała zabarykadować się w Luciano. Może ochroniarze by jej nie wyrzucili i pozwolili zostać na noc w firmie?

Rebecca od razu wpuściła je do środka jak tylko Mac dokonała stosownej prezentacji. Przedstawiła siebie i ją. Siostra Lisy zaprowadziła je do łazienki, gdzie dała im ręczniki. Przyniosła im również ubrania na zmianę, stwierdzając że mają podobny rozmiar i jej ubrania powinny być dobre. W międzyczasie zrobiła im herbatę, więc po chwili już siedzieli w, jak się okazało, czwórkę w salonie.

- To jest mój chłopak Chris- wyjaśniła Rebecca, której włosy miały identyczny karmelowy odcień jak u Lisy. Była nieco wyższa, a jej rysy twarzy były wyraźnie ostrzejsze niż u siostry.

Prawdę mówiąc, nie wyglądała najlepiej. Miała wyraźnie podkrążone i zapuchnięte oczy, była blada, a jej nienajświeższe włosy prawdopodobnie tego dnia nie widziały jeszcze szczotki. No i z jej oczu wyzierał ogromny smutek. Joy absolutnie się nie dziwiła, że ta nie miała ochoty dbać o wygląd. Czym jest fryzura wobec faktu, że ktoś z jej bliskich już nigdy nie wróci? Wobec czegoś takiego wiele przyziemnych spraw odchodziło w zapomnienie.

W przeciwieństwie do Rebecci Chris wyglądał tylko na odrobinę przybitego albo raczej zmartwionego stanem swojej dziewczyny, co bynajmniej nie było zaskakujące. Nawet jeśli znał Lisę, nie był z nią zżyty. Rebecca mogła być tylko trochę starsza od siostry. Z Chrisem nie byli małżeństwem, a ich związek chyba też nie miał zbyt wielkiego stażu, więc jego brak rozpaczy był w pełni zrozumiały.

- To okropne co się stało. Przykro mi- odezwała się Joy, uznając że tak wypadało. O ile Mac składała już kondolencje online, tak ona nie miała okazji. Chociaż Rebecca przywitała ich ciepło, pożyczyła im ubrania i zrobiła herbatę, Clarke ciągle czuła się jak nieproszony gość. Jakby zakłócała spokój osoby, która zdecydowanie nie miała ochoty na towarzystwo. W całkiem przytulnym niewielkim mieszkanku panował zaskakujący porządek, ale to mogła być zasługa Chrisa.

- Tak, ciągle nie potrafię w to uwierzyć- odparła Rebecca, spuszczając wzrok na swoje dłonie.- Jeszcze dwa dni temu rozmawiałam z Lisą, a teraz... Już nigdy więcej jej nie zobaczę. Nigdy nie przejdzie przez te drzwi i ja jej nie odwiedzę...

W tym momencie siostra Lisy sięgnęła po chusteczkę, żeby otrzeć spływające po policzkach pojedyncze łzy. Tak, to było bolesne i świeże. Sama myśl o siostrze mogła spowodować nowy potok łez. Joy nie wiedziała jak zareagować. Nie istniały żadne słowa otuchy w takiej sytuacji. Po prostu z czasem człowiek uczył się żyć z tą pustką pozostawioną przez zmarłą osobę, a później nawet potrafił uśmiechać się, przypominając sobie wspomnienia. Żal i smutek pozostawały, ale robiły się lżejsze. Poza tym dopiero co poznała Rebeccę, więc tym bardziej nie miała pojęcia jak się zachować.

Mac również zaczęła się kręcić niespokojnie na kanapie, nie wiedząc co zrobić. Na szczęście z opresji uratował je Chris, obejmując ramieniem swoją partnerką. Jak dobrze, że był obecny podczas tego spotkania.

- Może ja wyjaśnię, o co chodzi?- zaproponował blondyn. Rebecca pokiwała głową jakby miała problem z wyartykułowaniem werbalnej odpowiedzi. W każdym jego spojrzeniu na ukochaną czy drobnym aczkolwiek potrzebnym geście widać było troskę.- Rozumiem, że pracowałyście z Lisą, tak?

Rudowłosa potwierdziła. Brunetka jedynie skinęła głową. To wcale nie tak, że w Luciano pracowało mnóstwo osób, a Lisa była w totalnie innym dziale. Zajmowała się PR-em, czyli głównie reklamami i wszelkiego rodzaju promocją nowych kolekcji, pokazów czy nowych sieci dystrybucyjnych. Tym bardziej Joy nie rozumiała po co Mac się tutaj pchała, a jednak nie miała w zwyczaju zostawiać przyjaciółki na lodzie. Może powinna być w stosunku do niej bardziej asertywna w przyszłości?

- Po prostu wam to pokażę. Beca dostała taką wiadomość na ten adres wczoraj. List mógł zostać doręczony o którejkolwiek godzinie. Kto sprawdza regularnie skrzynkę? No nikt, a na pewno nie kilka razy w ciągu tego samego dnia- powiedział Chris, wręczając im zafoliowaną kartkę.- Zabezpieczyłem to tak w razie potrzeby.

Joy z ciekawością, ale i niepokojem spojrzała na kartkę. Tego, co na niej zobaczyła absolutnie się nie spodziewała.

Winni muszą zapłacić za grzechy.

Clarke nie wiedziała co o tym myśleć. Ten napis brzmiał niepokojąco, choć wyglądał bardzo zwyczajnie. Ktoś to napisał na komputerze najzwyklejszą w świecie czcionką i wydrukował. Żadnych pojedynczych liter wyciętych z gazet, jak to czasami pokazywali w telewizji.

- I to przyszło po... Znalezieniu Lisy?- zapytała Joy, chcąc się upewnić. Czuła się skonsternowana. Czyżby ktoś zabił Lisę, dlatego że coś zrobiła? Coś co w mniemaniu mordercy było usprawiedliwieniem dla jego czynu? Nie znała Lisy zbyt dobrze, ale nie wydawała się osobą zdolną do jakiejkolwiek przemocy. Była łagodna i nawet trochę nieśmiała. Co miałaby zrobić na tyle potwornego, że ktoś chciałby się na niej za to zemścić?

- Tak, ale... Tu nie pisze nic o Lisie, ale to musi jej dotyczyć, prawda?- wyrzuciła z siebie Rebecca, wydmuchawszy nos.- Ale... Dlaczego? Ona nie skrzywdziłaby muchy. Nie potrafiła nawet się odgryźć czy być choć trochę złośliwa.

- Czy w pracy była inna?- odezwał się Chris, posyłając swojej dziewczynie skruszone spojrzenie. Nie czuł się komfortowo, zadając takie pytanie. Rebecca zmarszczyła brwi i już otwierała usta jakby chciała natychmiast zaprzeczyć takowym insynuacjom.- Wiem, że cierpisz i jest ci smutno. Wiesz, że nigdy nie miałem nic przeciwko twojej siostrze. Po prostu trzeba to wyjaśnić, a jej koleżanki z pracy mogą coś wiedzieć.

- Okej, masz rację. Przepraszam. Bądźcie szczere. Cokolwiek powiecie w moich wspomnieniach Lisa pozostanie taka jaką ją znałam. Nic tego nie zmieni.

Brunetka musiała przyznać, że podejście Chrisa do tematu było bardzo zasadne. Nieco chłodne, ale opierające się na logice. Brutalna szczerość.

- Lisa była dokładnie taka jak mówiłaś- odpowiedziała Mac.- Miła, trochę cicha, ale uczynna i pomocna. Starała się wnieść jak najwięcej do firmy. Nie mam pojęcia, co ma na myśli autor anonimu. Nie wyobrażam sobie, żeby mogła komukolwiek świadomie zaszkodzić.

Rebecca uśmiechnęła się lekko, chociaż z jej oczu i postawy ciągle wyzierał smutek. Joy zrobiło jej się żal. Pewnie ciężko będzie jej pogodzić się ze stratą.

- Czyli w pracy nie było żadnych afer czy zatargów z jej udziałem?- zapytał jeszcze na koniec Chris. Joy i Mac zgodnie zaprzeczyły. Co jak co, ale afery roznosiły się echem po całej firmie. To znaczy, afery wykraczające poza zwyczajne różnice zdań czy poglądów, wizji nowych kolekcji. Tego typu rzeczy były na porządku dziennym. To nie tak, że wszyscy w Luciano ubóstwiali się nawzajem, co było całkiem normalne. Wszędzie tak było.

- Zgłosiliście to na policję?- spytała Mac.

- Jeszcze nie, ale zamierzamy to zrobić. Beca nie była pewna czy to odnosi się do Lisy, bo wiecie jaka była, ale tak czy siak, trzeba to zgłosić. Równie dobrze można potraktować to jako groźbę- oznajmił Chris.

- Tak, to zdecydowanie robota dla policji- zgodziła się z nim Joy. Mimowolnie pomyślała o tym, że anonim mógł się odnosić do potencjalnej winy Rebecci i mógł nie mieć nic wspólnego z Lisą. Zachowała jednak tę teorię dla siebie.

- Jeśli pozwolicie, to odprowadzę was do drzwi- kontynuował Chris, dyskretnie dając im do zrozumienia, że jego dziewczyna potrzebuje spokoju. Ani ona ani Mac nie zamierzały z tym polemizować.

- Dziękuję, że zgodziłyście się ze mną spotkać- odezwała się Rebecca.- Musiałam wiedzieć zanim policja zacznie w tym grzebać i oskarżać Lisę o niewiadomo co.

- Jasne, rozumiemy to. No i skontaktujemy się z tobą w sprawie zwrotu ubrań.

- Mogłabyś też poinformować mnie jak będzie coś wiadomo- dodała Mac.

Rebecca przytaknęła. Chris położył jej dłoń na ramieniu, jednocześnie dając znak, żeby nie wstawała. Zapewnił, że sam wszystkim się zajmie.

- Weźcie parasole. Przydadzą wam się. Ciągle leje- powiedział głośno Chris. W tym momencie brunetka miała ochotę go uściskać. Miała dość przemakania jak na jeden dzień.

- Dzięki. Oddamy razem z ubraniami.

W tym momencie Chris obejrzał się na swoją dziewczynę, która ciągle siedziała w salonie, obecnie patrząc na ekran telefonu. Potem blondyn pochylił się w kierunku Joy i szepnął jej na ucho:

- Zostaw torebkę. Oddam ci ją za moment, ale potrzebuję pretekstu, żeby Beca nic nie podejrzewała. Wiem coś jeszcze o Lisie.

Clarke wahała się dosłownie ułamek sekundy. Przecież nikt nie zdecydowałby się na tak dziwną kradzież, prawda? Niby nie miała nic wartościowego w torebce. Telefon i niemal pusty portfel. Jednak większość pieniędzy miała na karcie, a tego i tak nie było sporo. Chociaż wiadomo, bez swoich oszczędności miałaby problem. W każdym razie, coś jej mówiło, że Chris mówi prawdę. Jeszcze nie zawiodła się na swojej intuicji. Podała torebkę Chrisowi, ten bezgłośnie jej podziękował, z kolei Mac zmarszczyła brwi, widząc rozgrywającą się przed nią scenę.

W windzie Joy przekazała przyjaciółce, co powiedział jej Chris.

- Myślisz, że mieli romans? A myślałam, że ten Chris wcale nie jest dupkiem. Wydawał się całkiem porządny i opiekuńczy. Chyba wszyscy faceci są tacy sami i tylko sprawiają dobre wrażenie, a tak naprawdę są...

W tym momencie rudowłosa urwała, bo z windy wyszedł Chris. Od razu oddał Joy torebkę. Joy i Mac miały czekać na zewnątrz, ale kiedy zobaczyły spadające z nieba strugi deszczu, zrezygnowały z tego pomysłu. Nawet z parasolami zmokną od pasa w dół.

- Dzięki za zaufanie. Nic nie ruszyłem. Tak jak ci mówiłem Joy, potrzebowałem pretekstu, żeby pogadać z wami na osobności. Mówiłyście prawdę o tej nieskazitelności Lisy?

Potwierdziły. Czyżby Mackenzie miała rację i Chris rzeczywiście miał romans z siostrą swojej dziewczyny? Jeśli tak, to nic dziwnego, że nie chciał przy niej o tym mówić. Joy nie podzielała opinii przyjaciółki, że wszyscy faceci byli dupkami. Zresztą ona tak obecnie twierdziła przez swojego byłego. Nie można ocenić mniej więcej połowy ludzkiej populacji przez pryzmat kilku przypadków.

- Co wiesz o Lisie?- zapytała Mac, decydując się na łagodniejszą wersję. Nawet jeśli mieli romans, niech sam o tym powie. Później będą mogły o to dopytywać. W końcu sam zdecydował się z nimi podzielić jakąś informacją, prawdopodobnie ważną.

- Kiedyś poszedłem z kumplami do klubu. Za dużo wypiłem. Nie jestem dumny z tego, że zdradziłem Becę. Błagam, nie wsypcie mnie. Obiecuję, że to był pierwszy i ostatni raz. Staram się to odpokutować, a Beca teraz potrzebuje wsparcia, a nie informacji o zdradzie.

Clarke przeklęła w myślach. Wstęp do tej rozmowy był tragiczny. Znając Mac, zaraz wybuchnie i oberwie się Chrisowi za Dylana. A w następnej kolejności jej przyjaciółka pójdzie do Rebecci opowiedzieć jej jak wielkim dupkiem jest jej obecny chłopak. Nie potrzebowały tego zamieszania.

- Jeden raz?! Czy ty się do jasnej cholery słyszysz?! Jak możesz...

Brunetka położyła przyjaciółce dłonie na ramionach i obróciła ją lekko w swoją stronę.

- Nie wkurwiaj się na niego przez Dylana. To prawda, nie powinien był tego robić, ale nie możemy iść do Rebecci i jej o tym powiedzieć. Jedną bliską jej osobę już straciła. Chris ma trochę racji. Ona potrzebuje wsparcia, nie afery. Poza tym to nie nasza sprawa. Dopiero dzisiaj ich poznaliśmy. Nie możemy wywracać ich życia do góry nogami.

- A gdzie żeńska solidarność? Ty nie chciałabyś wiedzieć, że twój chłopak cię zdradza?

- Obecnie z nikim się nie spotykam. Pewnie chciałabym to wiedzieć, ale na serio nie powinnyśmy się do tego mieszać.

Joy była świadoma tego, że Chris stał obok, a ona rozmawiały tak jakby go tam wcale nie było. Ignorowały jego obecność, a on taktownie milczał, kiedy niejako ważyły się jego losy.

- Powiedziałabym jej, ale jedna rzecz mnie powstrzymuje. Faktycznie wyglądała jakby była w rozsypce- stwierdziła Mac, a na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.

- Właśnie. Czyli ustalone? Nie robisz afery i nie robisz mu wykładu umoralniającego?- podsumowała Clarke. Rudowłosa skinęła głową, po czym zwróciła się do trochę spiętego Chrisa.

- Będziemy milczeć. Na razie. Spróbuj wywinąć taki numer jeszcze raz, a znajdę cię i utnę ci jaja. Czy to jasne?

Brunetka nie przemyślała tego. Mogła dodać jeszcze, żeby Mac mu nie groziła. Blondyn przyjął to całkiem spokojnie, chociaż był wyraźnie zaskoczony skierowaną pod jego adresem wymyślną groźbą.

- Tak. W każdym razie chciałem powiedzieć, że widziałem w tym klubie Lisę. Tańczyła na rurze w bardzo skąpym stroju. W tym klubie również zapewniano klientom inne usługi, ale nie potrafię powiedzieć czy ona tylko tańczyła czy robiła coś jeszcze.

Joy i Mac zgodnie wytrzeszczyły oczy. Brunetka nie podejrzewałaby tak niewinnej trochę dziecinnej osoby o taniec na rurze i być może prostytucję. Może jednak coś było w tym powiedzeniu o cichej wodzie? Skoro Lisa potrafiła robić coś takiego, równie dobrze mogła mieć inne sekrety.

- To na sto procent była Lisa? Ona i... Klub? Nie wierzę- mruknęła Mac, przykładając dłoń do czoła.

- Zastanawiałem się czy powiedzieć to Bece, ale nie mogłem. Musiałbym wyjaśnić, co robiłem w klubie... W każdym razie pytałem później o to Lisę. Była przerażona, że ktoś poznał jej sekret. No i jednocześnie była na mnie wkurzona, bo domyśliła się co tam robiłem... W każdym razie stwierdziła, że miała problemy finansowe. Nie dostała się na studia i musiała za nie płacić. Studiowała zaocznie na prywatnej uczelni, ale nie przyznała się do tego siostrze. Sądzę, że mogła ukrywać coś jeszcze. Może poznała kogoś w klubie.

- Po co nam to mówisz?- spytała Joy.

- Pracowałyście z Lisą, przyszłyście tutaj na prośbę Rebecci... Musiałem komuś się do tego przyznać. Oczywiście pójdę na policję i im też to powiem, ale... Mogę liczyć na was, że spróbujecie się czegoś dowiedzieć?

Joy od razu wiedziała, co odpowie jej przyjaciółką. Zresztą, sama miałaby problem z odmową w takiej sytuacji. Chris zdawał się na nie liczyć, zaufał im na nie wiadomo jakiej podstawie i przyznał się do zdrady... Clarke stanął przed oczami obraz ze strony internetowej Timesa. Zwisająca na sznurze martwa Lisa. Sorawca musiał za coś takiego zapłacić.

- Tak. Co to był za klub?- odpowiedziała brunetka, zaskakując tym nie tylko przyjaciółkę, ale i samą siebie. Była zdziwiona, że takie oto słowa właśnie wyszły z jej ust.

Zgodziła się. Sama nie potrafiła powiedzieć dlaczego. Chyba zastanawiała się, co osoba pokroju Lisy robiła w klubie nocnym i co jeszcze ukrywała pod niewinnym uroczym uśmiechem. Gdzie ją to zaprowadzi? Nie potrafiła powiedzieć. Podobno ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

*****

Corrie osobiście pofatygowała się na brzeg East River, gdzie jeszcze niedawno znajdowały się zwłoki Lisy Ferny. Ulewa z poprzedniego dnia zdążyła zmyć wszelkie ślady krwi z chodnika. Miejsce wyglądało prawie jak nowe, a przynajmniej pozbawione krwistego dodatku. Pozostały jedynie taśmy policyjne i namiot, odgradzające teren od osób postronnych. W namiocie rozłożony był sprzęt do nurkowania, prowizorycznie złożony stolik i leżący na nim laptop.

Ciemnowłosa nie czekając na swojego partnera, wyszła z radiowozu i podeszła do Grovesa, który nadzorował całą tę akcję poszukiwawczą z lądu. Ciekawe czy w ogóle umiał nurkować. Może specjalnie trzymał się lądu, udając że pełni wyjątkowo ważną funkcję, podczas gdy chodziło o jego braki umiejętnościowe lub prześladujące go lęki?

- Jak idzie, Groves? Macie już coś?- zagadnęła go Corrie, zgrabnie przechodząc pod taśmą. Nie należała do osób, które zapytają o rodzinę, co u niego słychać czy inne tego rodzaju pierdoły. Ona od razu przechodziła do śledztwa.

- Rozmawiałem z kimś z komisariatu. Mówiłem, że dopiero dzisiaj zaczynamy. Przykro mi, Corrie, ale efekty nie pojawiają się tak od razu- odpowiedział mężczyzna beznamiętnie.

Policjantka była tego świadoma. Właściwie to Groves rozmawiał z Albertem, a ten od razu przekazał jej tę informację. Obecnie Lopez gramolił się pod taśmą. Był wysoki i szeroki w barach, a taśma wisiała na takiej wysokości, że nie dało się przejść nad nią. W wykonaniu tego olbrzyma wyglądało to wyjątkowo nieporadnie.

- Słyszałam o tym i właśnie w tym jest problem. Nie rozumiem, skąd to opóźnienie. Mówiłam o wynajęciu zespołu nurków już dwa dni temu. Dlaczego tak późno zaczynacie, do jasnej cholery?!

Nie potrafiła być zbyt długo uprzejma. Taki był jej urok, ale jak tutaj uśmiechać się, kiedy prawdopodobnie większość potencjalnych dowodów już dawno spłynęła do oceanu?! Po wczorajszej ulewie ich szanse na znalezienie czegokolwiek drastycznie zmalały.

- To nie jest takie proste, Corrie. Mieliśmy już wcześniej zaklepane terminy gdzie indziej. Nie mogliśmy się rozdwoić. Sprzętu i ludzi mamy tyle, żeby ogarnąć jeden odcinek zbiornika wodnego na raz- odpowiedział Groves spokojnie, nie dając się wyprowadzić z równowagi.

Ciemnowłosa prychnęła pod nosem. Już miała mu powiedzieć, co myśli na temat priorytetów tej grupy nurków czy czymkolwiek tam byli, ale przerwał jej Albert.

- Dzień dobry, nazywam się Albert Lopez. Współpracuję z tutaj obecną Corrie Martin w sprawie morderstwa Lisy Ferny- przywitał się do przesady oficjalnie Lopez. Groves uśmiechnął się uprzejmie i również przedstawił, uścisnąwszy dłoń policjanta. Corrie miała ochotę puścić pawia na widok tego wyjątkowego żałosnego spektaklu. Zaraz zaczną zapraszać się na obiadki czy kolacje w otoczeniu ich rodzin, o ile takowe posiadali. Albo chodzić wspólnie na golfa co tydzień w niedzielę.

- Skoro prezentacje mamy już z głowy, pokaż mi co ty tutaj masz, Groves- zażądała Martin, wskazując na znajdujący się wewnątrz namiotu laptop.

Groves zaprosił ich do środka, uchylając przed Corrie poły namiotu. Ciemnowłosa weszła do środka i spojrzała na wyświetlacz, gdzie znajdowała się mapa z zaznaczonymi na niebiesko i biało kwadratami oraz kilkoma ruchomymi czerwonymi punktami.

- Nurkowie są wyposażeni w nowoczesne kamery. Wodoodporne, rzecz jasna. To jest mapa geologiczna obszaru, który mamy przeszukać. Jak widzicie, zaczynamy w tym punkcie, a kończymy kawałek niżej. W związku z wczorajszą ulewą musieliśmy nieco poszerzyć obszar poszukiwań, biorąc pod uwagę prądy, ale to wszystko jest już naniesione na mapę. Te czerwone kropki to nurkowie. Mają GPS tak dla bezpieczeństwa. Jeśli coś by się działo, dadzą sygnał, a my będziemy ich mogli od razu znaleźć- zaczął tłumaczyć Groves, wyraźnie zadowolony z rozpościerającego się przed nim widoku.

- Interesujące- skwitował Albert. Groves potwierdził ruchem głowy, że całkowicie się z nim zgadza. Ciemnowłosa nie uważała tego za "interesujące". Nurkowie zostali potraktowani jak psy, które trzeba znaleźć w przypadku ewentualności, że mogłyby się zgubić.

- Na przykład? Z tego co mi wiadomo nic żarłocznego nie żyje w tych wodach. Zgubić się w rzece chyba również jest dość trudno...

Groves obrzucił ją wyjątkowo sztucznym uśmiechem, z którego zaczynała wyzierać irytacja.

- Nigdy nie nurkowałaś, prawda Corrie? Pod wodą wyjątkowo łatwo stracić orientację, bo woda nie jest krystalicznie czysta. Gdybyś zobaczyła Kloakę... To najpaskudniejsze miejsce do nurkowania w Nowyn Jorku. Istny płynny śmietnik. W pewnym momencie, schodząc pod wodę ma się wrażenie jakby pływało się w kleju. Tam zupełnie nic nie widać. Tutaj sytuacja jest nieco lepsza, aczkolwiek daleko do przejrzystej tafli wody oceanicznych. Zwłaszcza jak się szuka przy dnie, wzbijając tumany osiadłego mułu. Poza tym nie miałem na myśli ewentualnego ataku rekina. Rzeczywiście, spotkanie ich w East River byłoby zaskakujące- wyjaśnił Groves, który z wyraźnej uszczypliwości dodał ten tekst o rekinach. Martin ani przez sekundę nie pomyślała, że mogliby tutaj trafić na rekina. Ten facet zaczynał jej działać na nerwy.- GPS jest potrzebny w przypadku bardziej zdrowotnych dolegliwości. Gdyby ktoś nagle zasłabł pod wodą, byłoby ciężko go znaleźć na czas bez dokładnych współrzędnych.

- Rozumiem.

Wtem jedna z kropek zaczęła migać. Czyżby właśnie mieli być świadkami słynnego zasłabnięcia pod wodą, o którym właśnie mówił?

- Co się dzieje?- spytała Corrie.

Groves wyglądał na poważnie zaniepokojonego. Nie odpowiedział jej. Zamiast tego kliknął na migającą kropkę i przysunął do ust leżący koło laptopa mikrofon.

- Co się dzieje? Terry daj znak, jeśli jest w porządku! Halo Terry! Powtarzam: co się dzieje?!

Ciemnowłosa ponowiła swoje pytanie, ale nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Westchnęła z irytacją. Byłoby dobrze, gdyby ten cholerny nurek chociaż udawał, że próbuje z nią rozmawiać, a nie ją ignorował. Groves był taki irytujący!

Groves ponownie próbował skontaktować się z kimś kogo nazywał "Terry", kropka dalej migała, a Albert i Corrie z konsternacją wodzili wzrokiem pomiędzy ekranem, a spanikowanym mężczyzną w średnim wieku. Absolutnie nie rozumieli o co ta cała panika.

- Jean, co się dzieje z Terrym? Nie odpowiada i kliknął SOS- mówił do mikrofonu Groves.

- Nie mam pojęcia. Chyba się wynurza- odpowiedział mu damski głos.- Za szybko się wynurza. Jakby uciekał.

Groves przeklął pod nosem.

- A co z dekompresją? Zatrzymajcie go zanim zrobi sobie krzywdę.

- Nie nurkuję, ale znajomy kiedyś to robił- odezwał się Albert do Corrie. Ciemnowłosa spojrzała na niego pytająco, bez wrogości. Jakimś cudem Lopez jej jeszcze nie zirytował, co było zdumiewające.- Nurkowie muszą wynurzać się stopniowo, powoli, ponieważ im głębiej schodzą pod wodę, tym więcej gazów oddechowych rozpuszcza się w krwi. Tak to chyba było. W każdym razie, kiedy się wynurzają, gazy wracają do swojej formy i mogą uszkodzić płuca i gardło. Słyszałaś kiedyś o wyjątkowo prostej metodzie zabójstwa z użyciem pustej strzykawki?

Martin nie do końca zrozumiała o co chodziło mu z tymi gazami rozpuszczanymi w krwi. No i zaskoczyła ją ta nagła zmiana tematu.

- Oczywiście. Chodzi o wstrzyknięcie pęcherzyków powietrza do tętnicy szyjnej. W ten sposób można zatkać komuś tętnicę. Krew nie będzie mogła dotrzeć do mózgu i ten powoli obumiera. A pomyśleć, że ludzie trudzili się wstrzykując trucizny... Wystarczyłoby trochę powietrza. Dlaczego o to pytasz?

- Bo tak mniej więcej wygląda sytuacja nurka z szybkim wynurzaniem. Dużo pęcherzyków powietrza, które zapychają przewody. Jak ze strzykawką, tylko dużo szybciej, gwałtowniej i może spowodować więcej nieodwracalnych szkód.

Ciekawe, pomyślała Corrie. Nie wiedziała, że tak to wygląda. Dzięki porównaniu ze strzykawką potrafiła to sobie nawet wyobrazić. Lopez czasami potrafił być przydatny. Przez rozmowę z nim na chwilę całkowicie zignorowała Grovesa i zamieszanie z jego szybko wynurzającym się nurkiem. Skoro tak to działa... Czy nurkowi mogą wybuchnąć płuca? To tak działało? Już miała o to zapytać, kiedy Groves zerwał się z miejsca i wyszedł na zewnątrz.

Policjanci udali się za nim na zewnątrz. Ich oczom ukazał się spanikowany nurek, który właśnie próbował wygramolić się z pontonu. W pontonie byli nieznani Corrie mężczyzna i kobieta.

- Znalazłem coś i to było... Przerażające. Tam były... Kości. Szkielet- wyjaśnił przestraszony nurek, z trudem łapiąc powietrze. Najwidoczniej nie wybuchły mu płuca i chyba nic sobie nie uszkodził podczas wynurzania, skoro mógł mówić, oddychać i poruszać się. Do takich wniosków przynajmniej doszła Martin. Nie była lekarką, a policjantką.

Godzinę później rzeczywiście wyłowiono z wód East River ludzki szkielet. Nie był świeży. Miał co najmniej kilka, może nawet kilkanaście lat. Corrie czuła się lekko rozczarowana, bo ciągle nie mieli narzędzia zbrodni morderstwa Lisy. Po to wynajęli nurków, a nie żeby znaleźli kolejnego denata. Znając życie i standardy na komisariacie, pewnie będą musieli się nim lub nią zająć. Komisariat był przeładowany ogromem spraw, a teraz jeszcze to.

- Nie uważasz, że to trochę przewidywalne?- rzuciła Corrie w kierunku Alberta.

- Mianowicie? Co masz na myśli?

- Znajdywanie szkieletów w zbiornikach wodnych. Założę się, że gdyby w tym samym czasie osuszono albo przeszukano wszystkie jeziora i rzeki, to wszędzie byłyby jakieś kości i zaginione samochody. Często ludzie stawiają na dość banalne rozwiązania.

Albert wzruszył ramionami. Kiedy się odezwał, poruszył newralgiczny temat, zupełnie jakby czytał jej w myślach.

- Nie posunęliśmy się ani trochę do przodu w śledztwie dotyczącym Lisy.

Corrie niechętnie przyznała mu rację.

- Ani o pieprzony milimetr. Pod tym względem nurkowie się nie popisali. Myślisz, że jeszcze będą szukać narzędzia zbrodni czy aż tak zaabsorbował ich szkielet? Swoją drogą, ciekawe kto to.

Lopez milczał. Obydwoje stali nad szkieletem i wpatrywali się w ociekające wodą kości spoczywające na plandece.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro