Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Joy myślała o sytuacji z poprzedniego dnia wiele razy i dochodziła do wniosku, który niekoniecznie jej się podobał. Gdyby nie słowa Mac, pomyślałaby, że wcale nie widziała Jace'a, a kogoś do niego podobnego. To zaskakujące jak mózg szuka podobieństw w przypadkowych osobach, do tych, których widzi się na co dzień albo z którymi ostatnio przebywa się dość często. Jeden znajomy element wystarczał, żeby własna wyobraźnia podsuwała obraz, który chcielibyśmy zobaczyć. Zazwyczaj rzeczywistość wracała do normy, kiedy podeszło się bliżej. Wtedy okazywało się, że wcale nie miało się przed sobą tej konkretnej osoby. No chyba że faktycznie spotykaliśmy znajomego w kompletnie niespodziewanym miejscu. Takie przypadki też się zdarzały.

Tyle że takie przypadki miały logiczne uzasadnienie. Za to obecność Jace'a w Luciano nie była uzasadniona, ponieważ nie zjawił się tam przykładowo w celu odwiedzin Mac, jej samej, chociaż nie miała pojęcia po co miałby to robić czy Milo. Żeby zweryfikować tę ostatnią możliwość Clarke specjalnie napisała wiadomość do Milo z pytaniem czy rozmawiał tego dnia z Jace'em. Ciemnoskóry zaprzeczył. Na jego pytanie o co chodzi, odpowiedziała dość wymijająco, tłumacząc, że Mac coś od niego chciała. Finalnie napisała mu, że zostawi tę sprawę do wyjaśnienia Mac i właściwie nie chce się do tego mieszać.

Uwierzył jej, co poniekąd ją zaskoczyło. Wyjaśnienie było bardzo ogólne i mętne, jak na jej gust. Ona na jego miejscu by w coś takiego nie uwierzyła. Aż poczuła lekkie wyrzuty sumienia. Nie chciała go okłamywać, ale też nie mogła powiedzieć mu prawdy dopóki nie będzie mieć absolutnej pewności. W końcu chodziło o jego kumpla. Przede wszystkim nie chciała stawiać go w sytuacji, gdzie musiałby wybierać komu wierzyć: jej czy Jace'owi. Zresztą nie zamierzała o nikim źle mówić póki nie była pewna, że rzeczywiście zachowywał się nie w porządku w stosunku do jej przyjaciółki. Bądź co bądź, gdyby nie ta dziwna sytuacja, nie podejrzewałaby Jace'a o jakiekolwiek sekrety.

Usilnie zastanawiała się, co mógł robić w domu mody, ale kompletnie nic nie przychodziło jej do głowy. Nie pracował tam. Nie przyszedł, żeby z kimś pogadać. Przynajmniej nie słyszała, żeby miał w firmie innych znajomych niż Milo, ją, Mac i Wolfie'ego. Zresztą czy gdyby przypadkowo się tam zjawił, to dlaczego miałby się nie przywitać? Ona by tak zrobiła, gdyby przypadkiem zawitała do baru. Nie chodziło nawet o długą rozmowę. Wystarczyło krótkie "cześć" i może pytanie jak mija dzień. Tylko tyle.

Problem polegał na tym, że nie miała pojęcia, jak miałaby poznać owy powód tajemniczej wizyty w Luciano. Zgubiła go w tłumie, a to wszystko przez Georgię, która postanowiła podzielić się z nią garstką nowych plotek z firmy. Akurat w tamtym momencie! Ta to miała wyczucie czasu... W każdym razie Joy miała problem. Nie wiedziała od czego zacząć. Z kim porozmawiać? Oczywistym wyborem wydawał się Milo, ale miała wątpliwości.

Jakby słysząc jej myśli, nagle do niej zadzwonił. Wprost nie mogła uwierzyć w ten zbieg okoliczności. Pomyślała o nim i akurat dzwonił. Skąd wiedział? Uznała to za znak, że jej tok myślenia był właściwy. Warto z nim porozmawiać, chociaż nie mówiąc mu wprost, że podejrzewa jego przyjaciela o sekrety. Wolała nie rozwijać tej myśli nawet we własnej głowie, ponieważ polubiła Jace'a. Był jedną z tych osób, z którymi po prostu nadajesz na tych samych falach i nie musicie się długo znać, żeby wiedzieć, że doskonale się zrozumiecie. Dlatego tym bardziej liczyła, że jej domysły okażą się błędne.

- Dzień dobry- usłyszała po drugiej stronie jego głęboki głos z unikalnym akcentem. Już samo to sprawiało, że miała ochotę się uśmiechać. Pierwszy raz w życiu miała tak, że podczas rozmowy telefonicznej brakowało jej widoku danej osoby. Zdecydowanie wolała rozmawiać z nim na żywo niż przez telefon.

- Cześć. Po co ten formalizm? Chyba nigdy nie słyszałam od ciebie sformułowania "dzień dobry".

Po tym, co ostatnio niemal się między nimi wydarzyło, czuła się swobodniej podczas rozmowy z nim. Wiedziała, że też mu się podobała, a jego teksty na podryw nie były jedynie pustymi sformułowaniami, częścią jego sposobu bycia. Chciała mieć już za sobą ten etap wstępnego poznawania się i zastanawiania jakie były intencje drugiej osoby.

Usłyszała śmiech po drugiej stronie.

- Po prostu chciałem podkreślić, że to będzie bardzo dobry dzień. Mam plany, a w zasadzie my mamy plany.

Clarke pokręciła głową z rozbawieniem. Milo jak na osobę z jego pewnością siebie przystało, poinformował ją o planach, a nie zapytał czy ma w ogóle ochotę wspólnie spędzić czas. To oczywiste, że zamierzała się zgodzić. Nie potrafiłaby mu odmówić, ale dla zasady zamierzała udawać, że się wahała. Chociaż niezmiennie uważała, że to słodkie, jak używał liczby mnogiej "my". Mogłaby się do tego przyzwyczaić.

- Doprawdy? Nie wydaje mi się, żebym cokolwiek planowała albo usłyszała pytanie- odparła.

- No nie daj się prosić, piękna. Wiem, że masz wolne i nic nie zaplanowałaś. Informacje pochodzą ze sprawdzonego źródła.

Brunetka od razu wiedziała kim było owe źródło. Mac. To oczywiste, że skontaktował się z nią, a ta chętnie udzieliła mu wszelkich informacji. Przyjaciółka zawsze robiła to, co uważała za słuszne, nas jeśli opinia innych osób była odmienna. W tym przypadku akurat nie miała do niej pretensji.

- Domyślam się. To miłe, że zadałeś sobie tyle trudu, ale wiesz, że mogłeś zwyczajnie zapytać czy mam plany?

- Nie do końca. To wymagało wcześniejszej rezerwacji, a ostatnio dzień wolny od pracy zdarza się wyjątkowo rzadko i w każdej chwili może zostać niespodziewanie przerwany.

Joy była coraz bardziej ciekawa, co dla nich zaplanował.

- Nawet nie mów. To zamieszanie ostatnio w Luciano jest nieznośne. Praca w tej firmie skacze z jednej skrajności w drugą. Albo jest mnóstwo rzeczy do zrobienia albo prawie nic...

- Porozmawiamy na żywo. Widzimy się za pół godziny w Central Parku?

Brunetka przytaknęła. Już nie mogła doczekać się owych planów. Czuła tylko minimalne wyrzuty sumienia, że zamierzała przy okazji wypytać o Jace'a. Przecież to nie było tak, że szła tam specjalnie dla tych informacji. Miała na to ochotę z czysto prywatnych powodów.

*****

Spotkali się z Milo przy rezerwuarze tak jak ustalili po drodze poprzez wiadomości. Brunetka tylko minimalnie się spóźniła, ale to wszystko przez korek na Manhattanie. Panował spory ruch na drodze. Poza tym strasznie długo zastanawiała się, co ubrać. To zdecydowanie była randka, ale Milo nie powiedział, gdzie szli, co bardzo utrudniło wybór stosownego stroju. Zwłaszcza dla kogoś tak niezdecydowanego jak ona.

Ciemnoskóry jak zwykle zaczął od skomplementowania jej stroju. Podziękowała mu. Jak zwykle jego obecność ją onieśmielała. Poza tym mogłaby się założyć, że Milo ubrał pierwsze lepsze jeansy i podkoszulek, a jak zwykle wyglądał świetnie. To było niesprawiedliwe. Faceci mieli dużo łatwiej w życiu.

- Czy teraz powiesz mi gdzie idziemy?- zapytała w pewnym momencie Joy, niecierpliwiąc się, chociaż starała się to ukryć. Najgorsze, co można było zrobić, to dać rozmówcy do zrozumienia, że umieramy z ciekawości, aby się czegoś dowiedzieć. Wtedy rozmówca z reguły opóźniał powiedzenie tego faktu. Specjalnie, żeby obserwować czyjąś niecierpliwość, co było irytujące.

- Nie. To niespodzianka. Zobaczysz. Na razie mamy jeszcze trochę czasu. Co powiesz na spacer?

Brunetka zgodziła się, starając się odpędzić ciekawość. Będzie cierpliwa i poczeka aż jej w końcu powie gdzie zamierzali iść. Póki co uznała, że warto skorzystać z okazji i pogadać.

- Długo znasz Jace'a?- zapytała po chwili, kiedy przestali narzekać na chaos panujący w domu mody. Milo, nawiasem mówiąc, był tym kompletnie zaskoczony. Nie był do tego przyzwyczajony i po raz pierwszy w życiu miał styczność z biznesem modowym ogólnie, tym bardziej w tak chaotycznym wydaniu.

Milo zmarszczył lekko brwi, spoglądając na nią pytająco.

- Zamierzasz pytać się na randce o mojego znajomego? Powinienem czuć się zazdrosny?- zażartował Milo, a przynajmniej taką miała nadzieję. Raczej nie uważał, że mógłby podobać jej się Jace? Był sympatyczny i lubiła go, ale nie w ten sposób, zwłaszcza, że jej uwagę zaprzątał kto inny. Do tego Jace był przyszłym chłopakiem Mac, bo chyba oficjalnie jeszcze nie byli parą. Niemniej, to była jedynie kwestia czasu.

- Nie, spokojnie. Chodzi o Mac. Widać, że lubi Jace'a i dlatego chcę się czegoś o nim dowiedzieć. No wiesz, upewnić się, że to faktycznie porządny gość.

Brunetka nie powiedziała tego na głos, ale nie miała ochoty słuchać o kolejnym dupku J. Tak pewnie figurowałby Jace w kontaktach przyjaciółki, gdyby zerwali. W przeciwieństwie do niej Mac nie usuwała numerów tylko nadawała im takie nazwy, aby wiedzieć, żeby ich nie odbierać. Joy się w to nie bawiła. Jak już ktoś znikał z jej życia to na stałe.

Milo uniósł lekko kąciki ust. Joy miała wrażenie, że ten uśmiech nie był skierowany do niej, a do jakiegoś wspomnienia.

- Znam Jace'a od kilku lat i mogę cię zapewnić, że to porządny facet. Mac jest w dobrych rękach. Ale żeby opowiedzieć ci o okolicznościach, w których poznałem Jace'a muszę ci opowiedzieć trochę o sobie.

Clarke uśmiechem zachęciła go do mówienia dalej. Jak najbardziej odpowiadało jej, że przy okazji dowie się czegoś o nim. Od samego początku było w Milo coś, co ją fascynowało. Im więcej się o nim dowiadywała, tym uważała go za ciekawszą osobę. Chciała spędzać z nim więcej czasu i coraz lepiej go poznawać.

- Wiesz, że mam Tunezyjsko Nowojorskie korzenie. Sporo czasu spędziłem tam, a dopiero później przeprowadziliśmy się z rodzicami tutaj.

Joy była zaskoczona. Wiedziała, że ten akcent nie wziął się z powietrza, ale i tak dziwnie było usłyszeć, że część swojego życia spędził na innym kontynencie w innej kulturze, prawdopodobnie posługując się innym językiem.

- To jak długo mieszkałeś w Tunezji? Wybacz moją ignorancję geograficzną, ale w jakim języku się tam mówi?

Milo nie wydawał się oburzony tym pytaniem. Rozumiał, że zazwyczaj nie interesujesz się odległymi państwami oraz urzędującymi tam językami.

- Mieszkałem tam do czternastego roku życia- odpowiedział ciemnoskóry. Joy nie mogła ukryć zdziwienia. Serio? Tyle lat? Nawet obecnie Joy nie wyobrażała sobie, że miałaby ot tak polecieć na inny kontynent i postanowić tam zamieszkać. Już nie mówiąc o potencjalnej ewentualności nauki nowego języka.- No i przeważa tam język arabski, chociaż językami urzędowymi są również francuski i angielski.

- Mówisz po arabsku?

Joy wiedziała, że mogło to zabrzmieć absurdalnie, ale trudno. Po prostu się tego nie spodziewała. Milo mówił świetnie po angielsku. Nie pomyślałaby, że jego ojczystym językiem był arabski.

- Oraz trochę po francusku.

W jego obecności Joy niedługo nabawi się kompleksów. Nie była dobra z języków. Ledwie znała trochę hiszpańskiego, aczkolwiek dawno go nie ćwiczyła. Raczej nie potrafiłaby swobodnie rozmawiać w tym języku. Do tego Milo miał również inne talenty, jak chociażby taniec. A co ona umiała? Nic szczególnego, czym mogłaby się pochwalić.

- Łał. To musiała być ogromna zmiana. Gdyby nie twój akcent, pomyślałabym, że urodziłeś się w Stanach. Świetnie mówisz po angielsku.

- Dziękuję. Ale miałem ci opowiedzieć o Jace'ie, a nie o sobie, prawda?

- Tak, racja. Za chwilę do tego wrócimy- potwierdziła brunetka, której kompletnie wyleciał z głowy kontekst rozmowy. Tak bardzo zaskoczyła ją historia życia Milo. Wiedziała, że miał zagraniczne korzenie, ale to wcale nie znaczyło, że większą część swojego życia spędził na innym kontynencie.

- Poznałem Jace'a krótko po przeprowadzce. Jeśli chodzi o angielski, to rodzice dbali, żebym się go uczył od dziecka, więc z językiem nie miałem problemów. Za to kulturowo to dwa zupełnie inne światy. To Jace pokazał mi jak jest w Nowym Jorku. Zapoznał mnie ze swoimi znajomymi. Brzmi banalnie, ale dla mnie to sporo znaczyło. Dzięki niemu zacząłem się tutaj aklimatyzować aż zdecydowałem, że chcę tutaj zostać. Nigdy mu tego nie zapomnę.

Jak to możliwe, że Milo cały czas u niej punktował? To zdecydowanie nie była błaha sprawa. W nowych czy trudnych sytuacjach ludzie po prostu potrzebowali wsparcia. Chcieli wiedzieć, że ktoś był obok, chętny do pomocy, wysłuchania czy żartów dla rozluźnienia atmosfery. Tylko i aż tyle wystarczało, żeby życie nabrało kolorów.

- Jasne, rozumiem. To wcale nie jest banalne. Dobrze, że na siebie trafiliście.

Milo pokiwał głową, zatrzymując się centralnie przed nią.

- To prawda. Podoba mi się w Nowym Jorku, a poza tym, gdyby mnie tutaj nie było, nie poznałbym ciebie.

W tym momencie nikt im nie przeszkodził. Brunet pochylił się i pocałował ją, co z radością odwzajemniła. Nareszcie. Tym razem nikt im nie przerwał. Pocałunek był elektryzujący i namiętny. Nie wiedziała, ile trwał. Czuła jakby czas się dla niej zatrzymał i liczyło się dla niej tylko to, co było teraz. Chciała, żeby ta chwila trwała wiecznie.

*****

- Wiem co powiesz- zaczęła przewidująco Corrie. Z dnia na dzień coraz lepiej poznawała Alberta i zdecydowanie dużo łatwiej było jej przewidzieć jego reakcję. Tak przynajmniej jej się zdawało. Była kiepska w relacjach międzyludzkich. To cud, że w ogóle dogadywała się z Lopezem. Miała trudny charakter i zazwyczaj trafiała na upierdliwych policjantów, co nie było dobrym połączeniem. Tym razem miała szczęście.

- Ale i tak zaczniesz tę dyskusję- dokończył za nią Albert. Skinął głową z krzywym uśmiechem. Jej partner był zaskakująco ugodowy pod pewnymi względami, chociaż i tak trzymał się tego co myślał i ciężko było przekonać go w ostatecznym rozrachunku.

- Właśnie. Mam przeczucie, że doktorant i Lisa zostali zamordowani przez tę samą osobę. To nie są jedynie domysły. Mówiłam o tym jeszcze zanim pojawiły się dowody. Teraz jestem absolutnie pewna.

To był doprawdy niezwykły zbieg okoliczności, potwierdzający geniusz Corrie. Tamtej nocy, gdy nie mogła spać coś ją tknęło. Obie sprawy przedstawiały zabójstwa w osobliwej scenerii, sugerującej, iż ofiary niejako sprowadziły na siebie ten los. Oczywiście tylko według mordercy lub morderczyni. Martin rzecz jasna nie znała płci mordercy. Mówiła i myślała tak jedynie z przyzwyczajenia.

Następnego dnia po tamtej bezsennej nocy dostała interesujący telefon od Lindsay. Znaleziono włos Lisy na ubraniu Randy'ego. Najpierw spróbowali zbadać sprawę czy aby przypadkiem ta dwójka się nie znała. Wtedy włos na ubraniu doktoranta faktycznie mógłby znaleźć się tam przypadkiem, nawet jeśli Lisa umarła tydzień wcześniej. Przykładowo mógł nie ubierać tej bluzy przez tydzień albo nawet więcej. To by miało sens, tyle że nie znaleźli żadnego powiązania pomiędzy tą dwójką. Nie mieli wspólnych znajomych, nie odwiedzali tych samych miejsc, już nie mówiąc o kompletnie różnych miejscach pracy. Jak dla niej to było oczywiste, że hipoteza, iż się znali upadła.

W takim przypadku pozostała druga ewentualność. Ten sam morderca. Dokładnie tak jak myślała jeszcze zanim pojawił się ten zaskakujący dowód. Jak dla niej to było swoiste potwierdzenie jej geniuszu i tego, że dobrze wybrała zawód. Ta praca była jej pisana. Tak świetnie sobie radziła. Na ogół. Niektóre sprawy zajmowały jej więcej czasu, ale to dlatego, że były złożone i zagmatwane. Od dłuższego czasu wychodziła z założenia, że nie istniało na świecie nic bardziej skomplikowanego niż umysł psychopaty. Cholera wie jakimi torami szły jego myśli i czyny.

- To możliwe, ale brakuje solidnych poszlak czy chociażby elementów wspólnych. Z czymś takim nie możemy formalnie połączyć spraw. Wiesz równie dobrze, że tak samo mocno chcę rozwiązać tę sprawę, ale pewnych rzeczy nie obejdziesz- oznajmił Albert, wzruszając bezradnie ramionami.

Martin zdawała sobie z tego sprawę, ale nie zamierzała się poddać. Potrafiła być bardzo uparta i uważała to za swój atut.

- No dobra, modus operandi jest w pewnym sensie podobny, aczkolwiek za bardzo się różni.

Gdyby morderca ograniczył się chociaż tylko do liny albo noża, to już byłoby coś. A tak? Nie mieli nic. Pozornie.

- Dlatego zleciłam dodatkowe analizy. Wszystkiego co się dało. Ubrań, przedmiotów. No i czekamy jeszcze na kilka elementów z sekcji- kontynuowała ciemnowłosa.

Poprosiła Lindsay o pełny zestaw. Totalnie wszystko co się dało. Wiedziała, że zaprzyjaźniona techniczka zrobi, co w jej mocy. Mogła jej ufać.

- Masz na myśli wątrobę i fragmenty innych narządów?- upewnił się Lopez.

Policjantka pokiwała głową. W trakcie sekcji patolog zawsze pobierał fragmenty tkanek i wrzucał je do pojemniczków wypełnionych alkoholem. Kiedyś Corrie myślała, iż była to formalina, ale dowiedziała się, że była w błędzie.

- Miałbym wrzucić dowody do formaliny? Żartujesz?- z taką reakcją spotkała się od znajomego koronera. Poznała go, podczas jednej ze spraw i musiała przyznać, że nie był szczególnie denerwujący.

- Tak. Czemu nie? To ten chemiczny syf nie służy do konserwacji? Nie znam się na tym, ale coś takiego obiło mi się o uszy- odparła ciemnowłosa, unosząc powątpiewająco brwi. Zwykle uważała, że to ona miała rację, ale w wielu dziedzinach dopuszczała ewentualność, że się myliła. Tak było w tym przypadku.

- Dobrze słyszałaś. Formalina służy do konserwacji, tyle że tkanek, które nie będą poddawane dodatkowym analizom. Niszczy białka, konkretnie struktury dwu i wyższo rzędowe. Więc to byłby wyjątkowo kiepski pomysł, żeby użyć formaliny.

Od tamtej rozmowy zapadło jej to w pamięć i już wiedziała, jaka była różnica. Corrie starała się wynieść z każdego dnia pracy jak najwięcej. Zapamiętywała różne szczegóły i zadawała pytania, jeśli coś budziło jej wątpliwości lub było niejasne.

- Może coś z tego będzie- dorzuciła Martin. Wierzyła, że Lindsay będzie miała dla niej dobre wieści. Techniczka musiała im pomóc. Mieli już włos, ale potrzebowali czegoś jeszcze.- A jak tam nasz informator? Wie coś?

- Twierdzi, że tym razem były szczere. Nikt nic nie wie- odpowiedział Albert.

Ciemnowłosa czuła się lekko zawiedziona. Liczyła na więcej, kiedy usłyszała o policyjnej wtyce, która przypadkiem znalazła się w prowadzonym przez nich śledztwie. Mówi się trudno. Trzeba iść dalej. Śledztwo trwało i póki nie zamkną mordercy, nie będzie ono zakończone. Martin nie zadowalała się zasilaniem archiwum pełnym teczek z nierozwiązanych spraw. Po jej trupie.

- W takim razie dzwonię do gościa od robactwa. Dam na głośnomówiący- poinformowała Corrie, nie spodziewając się sprzeciwu ze strony partnera.

- Jasne. No i ten gość od owadów, jak to ujęłaś nazywa się entomologiem.

- Jedno i to samo- oceniła ciemnowłosa, machnąwszy lekceważąco dłonią. Wybrała odpowiedni numer, po czym ustawiła głośnomówiący i położyła go na stole. Mogliby pofatygować się do niego osobiście, ale obawiała się zobaczyć jego kolekcji. Nienawidziła robactwa. Wolała oszczędzić sobie tej wątpliwej przyjemności, chyba że byłoby to absolutnie konieczne. Tym razem nie było.

Corrie zwyczajowo zaczęła rozmowę od przedstawienia siebie i Alberta, po czym upewniła się, że rozmawia z właściwą osobą. Przez chwilę się zawahała, bo imię i nazwisko entomologa miała nabazgrane na karteczce. Problem był taki, że pismo było bardzo niedbałe i koślawo wygięte. Nie ona to pisała i ciężko było odczytać te hieroglify. Kto to pisał, do jasnej cholery?!

- Co nam może pan powiedzieć o tych robakach znalezionych w ciele denata?- zapytała Martin, nie owijając w bawełnę.

- Karaluchy są owadami- sprecyzował rozmówca tonem zniesmaczonego wykładowcy, wiedzą, a raczej jej brakiem u swoich studentów.- Proszę zwrócić uwagę na ilość odnóży, skrzydła i czułki. Mają cechy typowe dla stawonogów.

Ciemnowłosa w duchu wydała iście męczeński jęk. Ostatnim na co aktualnie miała ochotę było słuchanie o robakach. Miała gdzieś jaką klasyfikację biologiczną posiadały owe paskudne stworzenia. Ostentacyjnie przewróciła oczami, czego na szczęście nie mógł zobaczyć entomolog. Przy okazji nawiązała kontakt wzrokowy z Albertem. Ten posłał jej lekko karcące spojrzenie, chociaż jego kąciki ust były nieco uniesione.

- Świetnie, chociaż nie usłyszałam odpowiedzi na pytanie. Coś wiadomo?

Pytanie Corrie mogło zabrzmieć nieuprzejmie, ale kompletnie się tym nie przejęła. On zajmował się swoją pracą, a ona swoją. Nie miała ani czasu ani chęci na wykład o robakach.

- Niewiele mogę powiedzieć. Z pewnością karaluchy nie zawędrowały w to miejsce same. Takie nagromadzenie karaluchów w zwłokach jest, lekko mówiąc, niespotykane. Karaluchy nie są padlinożerne i wcale nie schodzą się do świeżych zwłok.

Corrie już wcześniej się tego domyślała. Tyle razy widziała miejsca zbrodni i to były pierwsze napotkane karaluchy. W ponadprzeciętnie dużych ilościach i pośmiertnie wyciętej ranie.

- Czyli można śmiało założyć, że morderca je tam podłożył?- podsumowała Martin, spoglądając sugestywnie na Lopeza.

- Obawiam się, że było tak jak pani mówi. Posunąłbym się również do stwierdzenia, że pochodzą z prywatnej hodowli. Ta odmiana karaluchów nie występuje zbyt często w naszym regionie. Zwłaszcza w takich skupiskach.

Ciekawe, pomyślała Corrie. Uważała, że to informacja mogła być cenna. Jeśli znajdą podejrzanego z hodowlą, to będą mieli przeciwko niemu dodatkowy argument przed prokuratorem. Upewniła się czy to wszystko, co mógł im powiedzieć gość od robaków, po czym podziękowała za informacje i zakończyła rozmowę.

- Wiesz co to znaczy? Najpierw karma dla ptaków i ryb, a teraz hodowla karaluchów. To musi być powiązane.

Albert nie był do tego zbyt mocno przekonany, ale również nie zaprzeczył. Mimo całej swojej upartości, Lopez nie był ślepy. Corrie wiedziała, że gdzieś w głębi miał tę policyjną intuicję i ta przemawiała na jej korzyść. Nie mieli dowodów, to fakt. Na razie, to była kwestia czasu.

*****

Lindsay została obudzona w środku nocy. Smacznie spała, śniły jej się nawet wakacje. Szeroka plaża skąpana w blasku słońca i turkusowo czysta woda. Pobudka była dość brutalna. Z wypasionych wakacji all inclusive w ciepłych krajach wylądowała w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku. Było ciemno za oknem i słyszała jedynie szalenie irytujący ją dźwięk przychodzącego połączenia. Zapaliła lampkę, która na chwilę kompletnie ją oślepiła. W końcu odebrała telefon na ślepo. Nie miała pojęcia, kto do niej dzwonił, ale liczyła, że to było coś ważnego. Tymczasem jej oczy powoli przyzwyczajały się do rozproszonej nikłym blaskiem lampki ciemności.

- Halo?- rzuciła do telefonu, tłumiąc ziewnięcie. Myślami była przy tym cudownym śnie. Marzyły jej się wakacje. Szczególnie takie. Dawno nie była nad morzem. Może czas zrealizować ten pomysł na najbliższy sezon wakacyjny? Miała trochę oszczędności, wolne również powinna dostać. Czy cokolwiek stało jej na przeszkodzie?

- Czy rozmawiam z techniczką policyjną Lindsay Graham?

Czyli praca, podsumowała Lindsay. Czy była zła? Nie, ponieważ taki telefon w środku nocy oznaczał interesującą sprawę. Czyżby jakieś ciekawe morderstwo? Choć dla niektórych osób to było niepojęte, fascynowały ją takie rzeczy. Lubiła odkrywać sekrety miejsca zbrodni i poprzez to zdobyć namiastkę informacji o umyśle mordercy. Modus operandi był wręcz odzwierciedleniem najskrytszych myśli, pragnień czy traum mordercy. A to wszystko otoczone było mnóstwem procedur, badań chemicznych czy biologicznych opartymi na solidnych podstawach z wiedzy naukowej. Mieszanka wręcz idealna, spełniająca wszelkie kryteria jej zainteresowań.

- Tak. O co chodzi? I kim pan jest?

Rozmówca przedstawił się. Zarejestrowała jedynie jego nazwisko. Fisher. Koroner z kostnicy przy Morris Avenue.

- Ogromnie przepraszam za porę. Nie chciałem pani budzić, ale... Nastąpiły pewne specjalne okoliczności albo raczej  nowe fakty... Czy mogłaby pani przyjechać do kostnicy? Rozumiem, że zna pani adres? Wiem, że to nie jest standardowa procedura...

Fisher nie musiał mówić nic więcej. Lindsay przytaknęła. Wycieczka w środku nocy do kostnicy. Już zaczynała zżerać ją ciekawość o co chodziło.

*****

Taksówkarz był równie zaciekawiony powodem tego niecodziennego kursu w środku nocy w tak nietypowym kierunku. Nie był zbyt pocieszony ogólnikami i zasłanianiem się poufnością posiadanych przez nią informacji. Nie przejęła się tym. Ten facet miał ją jedynie zawieść na miejsce. Nie zależało jej na zdobyciu jego sympatii.

Na miejscu techniczka zastała osobliwy widok. W kostnicy było cicho i pusto. Aż możnaby pomyśleć, że nie było tam najmniejszych śladów życia, a wszystko co tam się znajdowało było zimne i sztywne.

Przy recepcji zastała Fishera, który przywitał ją skinieniem głowy. Ewidentnie był zmęczony, co było po nim widać. Mocno podkrążone oczy, pochylona postawa i samoistnie przymykające się powieki. Zastanawiała się ile godzin już spędził w pracy. Czyżby znajdował się tutaj od rana? Niewykluczone. Lindsay również miała dość nieregularne godziny pracy, więc doskonale to znała. Już nawet fakt, iż znajdowała się w tym miejscu o tej porze, jedynie to potwierdzał.

- Jeszcze raz przepraszam za porę, ale robiąc obchód wieczorem pozwoliłem sobie zajrzeć do lodówek. Właściwie to czysty przypadek, że trafiłem akurat na doktoranta. Miałem w planach zajrzeć do kogoś innego, ale pomyliłem numery. Wie pani o kim mówię, mam rację? Znalazłem pani imię i nazwisko w papierach, dotyczących tej sprawy.

Lindsay potwierdziła. Osobiście była na miejscu zbrodni. Corrie od razu po nią zadzwoniła. Policjantka miała zwyczaj wciągania jej w swoje sprawy. Uważała, że Graham była w tym najlepsza, co było lekką przesadą, aczkolwiek schlebiało jej to. Naprawdę przykładała się do swojej pracy. Wkładała w to serce. Dobrze było czuć się docenianym.

- A więc zaglądając do naszego denata, zauważyłem coś nietypowego- kontynuował Fisher, prowadząc ją wgłąb oświetlonej ostrym białym światłem kostnicy. Poprowadził ją do ogromnych metalowych drzwi, otwieranych przyciskiem po jego prawej. Techniczka doszła do wniosku, że było to bardzo praktyczne rozwiązanie, kiedy pchało się metalowych stół ze zwłokami.

Weszli do środka. Lindsay poczuła chłód. Temperatura w pomieszczeniu wcale nie była niższa, ale i tak od lodówek biło zimno. Graham przyszła do głowy absolutnie absurdalna myśl. To tak jakby martwi chcieli, żeby ludzie przebywający w tym pomieszczeniu czuli dokładnie to samo co oni. Techniczka zrzuciła te bezsensowne myśli na karb zmęczenia.

Fisher bez pytania jej o zdanie wysunął z lodówki odpowiednie zwłoki, a następnie rozsunął worek. Jej oczom ukazały się blade zwłoki. Lindsay zawsze przywodziły na myśl figury woskowe. Od niektórych lekarzy medycyny sądowej czy techników słyszała, że póki kogoś nie otworzono, można było pomyśleć, iż spał. Ona uważała inaczej. Trup był trupem, od początku, jakkolwiek dziwacznie to brzmiało. To było widoczne na pierwszy rzut oka w kostnicy i wcale nie chodziło o miejsce, a bardziej o specyficzne woskowe zabarwienie skóry i kompletną pustkę w oczach denata. Jakkolwiek bezdusznie to brzmiało, zostawała jedynie pusta powłoka, z którą nie zawsze postępowało się delikatnie. Techniczka nie raz była na sekcjach zwłok, podczas których widziała jak piłą ręczną otwierano czaszkę. Lekarz ciął kości bez grama delikatności, a ciało denata podrygiwało na stole.

- Proszę na to spojrzeć- powiedział Fisher, wyrywając ją z zamyślenia. Wskazał na dłoń denata. Lindsay dopiero po chwili zauważyła przezroczystą substancję znajdującą się po wewnętrznej stronie dłoni doktoranta. Zmarszczyła brwi.

- Czy to...?- zaczęła brunetka ze zdziwieniem. Wolała nie kończyć myśli, tylko poczekać aż usłyszy potwierdzenie. Ten element jej zwyczajnie nie pasował. Nie potrafiła dostrzec sensu tego działania.

- Owszem, zakładam, że to klej. Mam tutaj cały potrzebny sprzęt, aby pobrać próbkę. Liczę, że pani ją zbada. Oczywiście nie tej nocy. Po prostu wydało mi się to co najmniej osobliwe.

Techniczka natychmiastowo się zgodziła. Co klej robił na dłoni denata?! I jakim cudem wcześniej nikt tego nie zauważył?! To było piekielnie osobliwe.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro